Kilka dni temu dostałem propozycję prowadzenia bloga na Weszło. Pytam się, czy to ciężka robota… Nie. Napiszesz kilka słów po kolejce ligowej, czy meczu kadry. Tak, wiesz, żeby było ciekawie i niebanalnie – słyszę w odpowiedzi. Myślę… co można ciekawego napisać po kolejce ligowej polskiej ekstraklasy?
Wiadomo, że Sebek Mila rzuci parę piłek na nos, młody Kosa uroni trochę łez na boisku, co z poziomu trybun będzie obserwował duuuży Kosa. Wyróżni się Nakoulma, a pierwszy ciekawy zwód będzie w wykonaniu prezesa, w terminie przelewu pensji, najpewniej w Widzewie.
Może więc niebanalnie? Tutaj mam chyba więcej możliwości.
Tak na poważnie, zastanawiam się, o czym chcielibyście czytać. Jeśli mam tu zagościć na dłużej i nie oberwać odłamkowym z komentarzy. Oczywiście mógłbym filozofować nad stanem rodzimej kopanej. Pastwić się nad kadrą czy rozwodzić nad tym, jak być powinno, a nie jest. Na to pewnie też przyjdzie czas. Ale na początek, żeby was zainteresować, przytoczę kilka autentycznych historii z mojej kariery. Zaraz znajdą się tacy, co spytają: jakiej kariery? Denerwuje mnie jednak sformułowanie „przygoda z piłką”. Takie udowadnianie na siłę sobie i innym, że jest się nikim. Oczywiście, jest spora różnica między karierą Ronaldo i Sobieraja.
Tak więc na początek niebanalna – a jakże:-) – historia z pewnym agentem i pewnym rosyjskim klubem. W czasach kiedy byłem jeszcze w sztosie. Owy klub miał w zarządzie wiceministra gospodarki Rosji. Tak przynajmniej twierdził owy agent. Co więc nie oznacza, że tak było naprawdę. Swoją droga, dobrze, że nie chodziło o ministerstwo obrony narodowej. Strumień, a raczej rzeka zielonych dodawała mocno uroku temu stosunkowo niedużemu i dość młodemu klubowi.
Siedzimy więc z dwiema decyzyjnymi osobistościami z klubu w jednym z łódzkich hoteli. Rozmowa po angielsku. Mój menedżer jakoś sobie radzi, choć słychać, że życie ustrzegło go od dłuższego pobytu w ojczyźnie Szekspira. Angielskiego uczyłem się od przedszkola, więc konwersacje rozumiem.
Padają zapewnienia o pięknej bazie, nowym stadionie, trenerze, który się we mnie zakochał. Padają też oczywiście sumy. Ostatecznie staje na milionie dwieście za podpis i trzyletni kontrakt na łączna sumę 2,5 mln dolarów. Propozycja niezła, a nawet dobra. W dalszej części jest mowa o prowizji dla agenta, która ma być osobną sprawą między klubem a agentem właśnie.
Po kilku kurtuazyjnych zapewnieniach o obustronnych chęciach, żegnamy się. Na drugi dzień dzwoni do mnie wspomniany menedżer.
– Ale propozycja, co? Masakra. Zwaliło cię chyba z nóg wczoraj…
– Rzeczywiście, dobra – mówię.
– Dobra?! – wali zdziwiony menago. – Milion za podpis i dwie i pół bańki nazywasz dobrą ofertą? – nie może się nadziwić.
– Milion? – pytam. – Słyszałem, że miało być milion dwieście.
– Dwieście trzeba im odpalić – słyszę w odpowiedzi.
Po tych słowach rozłączyłem się. Akurat to był czas, że nikomu odpalać nic nie musiałem. Na drugi dzień menedżer znów dzwoni. – Nie bądź głupi – mówi. – To jest okazja twojego życia. Twoje dzieci będą jeszcze z tego żyły. 800 tysięcy za podpis i 2,5 kontraktu to kosmos!
– 800??? Wczoraj mówiłeś, że milion.
– Tak, ale nasza prowizja przecież jeszcze…
Wkurwiłem się nie na żarty. Odłożyłem słuchawkę. Widać było, że menago chce przyciąć solidnie z każdej strony. Od tego momentu nie chciałem mieć kontaktu z tym agentem. Nie lubię dziadostwa. Później jeszcze przez pośredników próbował mnie nakłonić do podpisania umowy w tym klubie. Nawet kwota za podpis wróciła do początkowych rozmiarów. Lecz moja droga prowadziła już do słonecznej Italii. Ale o tym już następnym razem.
Mam nadzieję, że nie zanudziłem was, i że historia była chociaż odrobinę ciekawsza od ostatniego odcinka „Na Wspólnej”. Może w kolejnym wpisie zaserwuję wam historię o pewnym polskim trenerze, który obliczał średnią wzrostu zawodników poszczególnych zespołów. A może jednak wydarzy się coś ciekawego w naszej kolejce ligowej? W każdym razie – będzie śmiesznie.
RadoMatu – do tej pory nie wiem, kto wymyślił tak idiotyczną ksywę:-)