Godzina Zero: słabe i mocne punkty Legii przed Steauą

redakcja

Autor:redakcja

21 sierpnia 2013, 13:58 • 6 min czytania

Już dziś wieczorem legioniści albo narobią nam apetytu przed rewanżem, albo spektakularnie… narobią w gacie. Moglibyśmy pisać, że Legia nie w formie, że Steaua jest minimalnym faworytem, lecz rewanż w Warszawie szanse na awans wyrównuje. Dość! Zamiast gadki w stylu „jak nie teraz, to kiedy?” bądź grożenia słynną okładką Faktu, przyjrzeliśmy się Rumunom, chcąc wyłapać to, w czym mistrzowie Polski rywalom ustępują, a gdzie mają choćby minimalną przewagę. Nie zadajemy pytań. Mówimy jak jest. Na pierwszy ogień kategoria „To jest słabe” – jak zwykł mawiać prezes Leśnodorski, a zaraz po niej „Dadzą radę”, czyli to, co przemawia za Legią.
„TO JEST SفABE”

Godzina Zero: słabe i mocne punkty Legii przed Steauą
Reklama

– nie ma ruchu!

Mówi się, że w Europie polskie drużyny cały czas grają bez piłki (ha, ha). Ale do rzeczy.

Reklama

To obecnie największy mankament Legii stacjonarnej jak dąb Bartek. Przyjmuje gość piłkę, jeśli mu się powiodło, oczywiście, po czym podnosi głowę. I co? Komu ma zagrać, skoro wszyscy stoją? Oddajmy piłkę, zamurujmy środek i czekajmy na kontrę, tak? Naprawdę nie możemy wyjść z podziwu, że legioniści chętniej biegają, kiedy muszą bronić, niż kiedy mają okazję ruszyć do przodu. No nic, zobaczymy wieczorem. Jak ten ich rozgrywający, Bourceanu dostanie piłkę, to skrzydłowi i boczni obrońcy mają rękę w górze, bo już wcześniej zdążyli wyjść na pozycję. W meczu o taką stawkę trzeba być uważnym, więc chaotyczne ataki dwójką-trójką są w sam raz – powiecie. Może tak, może nie. Tylko przypomnijcie sobie, jak z Duńczykami cudował Szukała. I tenże Szukała znów będzie kombinował jak koń pod górę, a zwrotny jest na poziomie Jelcza czy innej Scanii. Nie warto go przycisnąć?

– europejskie pierwsze połówki

Pamiętacie pierwszą połówkę z walijskimi pasterzami, kiedy do przerwy było 0:1, a mogło i powinno być 0:3? Tego Wawrzyniaka, gnębionego przez gości, którzy wyglądali jakby dzień w dzień ładowali nie w bramkę, a w barze? Przypadek? Kilka tygodni później wyjazd do Molde, już bez Wawrzyniaka w składzie, i gdyby nie Kuciak, tona szczęścia, plus niefrasobliwość Norwegów, do przerwy warszawiacy wykopaliby sobie dół, pokornie do niego wskoczyli, zaś w rewanżu rywale bez wysiłku by ich nie dość, że zasypali, to jeszcze kolejną bramką wylali asfalt. To nie jest dziwny zbieg okoliczności, jeśli najpierw walijska zbieranina, a następnie drużyna surowych Wikingów do przerwy robi z Legią więcej niż to, o czym mogli przed pierwszym gwizdkiem pomarzyć. Strach? Brak koncentracji? Pewnie i jedno, i drugie. W efekcie mamy rażącą niedokładność, spychanie odpowiedzialności za grę i lęk przed blamażem. Rozkręcona Steaua może się zatrzymać dopiero w mixed-zonie…

W eliminacjach Legia gra słabo, ale… gra dalej. Los to figlarz.

– po co Legii rzuty rożne?

Stałe fragmenty – wiadomo – często decydują o wyniku. Tak, tak – piłka jest jedna, a bramki są dwie. Banał. Jednak na etapie, w którym przeciwnicy dokładnie odrobili pracę domową, a swoje mocne i słabe punkty wzajemnie znają na poziomie małżeństwa z 20-letnim stażem, jakiś ponadprogramowy wolny czy rożny zawsze w cenie. Dobrze wykonany, może przesądzić o tym, kto zapłacze, a kto wlewanie w siebie zacznie od szampana.

Do tej pory Legia w ośmiu dotychczasowych występach do siatki trafiała:
– po wyrzucie z autu Kucharczyka i chaosie w polu karnym gol Saganowskiego (z New Saints);
– po karnym, wykorzystanym przez Dwaliszwilego (z Widzewem);
– po wrzutce Brzyskiego z wolnego i celnej główce Vrdoljaka (z Pogonią);
– po rzucie ROŁ»NYM Brzyskiego, Staroń posłał piłkę do własnej bramki (z Widzewem).

Nic a nic, jeśli chodzi o rzuty rożne. Pusto, sucho, ZERO. Mistrzowie Polski wykonywali je dokładnie 66 razy, ale… No, właśnie. Parę razy zakotłowało się pod bramką, kiedy indziej przeciwnik ruszył z kontrą, jeden samobój – to wszystko. Czy naprawdę można nad jakimś konkretnym elementem pracować od dłuższego czasu, zaliczyć przed komisją 66 prób i żeby powiodło się tylko raz, połowicznie zresztą? Pewnie nawet gdyby dośrodkowywali na „aferę” albo po prostu byle dalej, niż na bliższy słupek, to wpadłoby coś więcej… Przecież jest komu walczyć w powietrzu – mają Juniora, Jodłowca, Saganowskiego czy Vrdoljaka.

„To jakiś absurd” – że pozwolimy sobie zacytować kolejny raz.

„DADZÄ„ RADĘ”

– Legia ma zdeterminowanego Kuciaka

I wcale nie mamy na myśli tego, że Słowak między słupkami będzie musiał dwoić się i troić, żeby rewanż w dalszym ciągu był pojedynkiem o fazę grupową, a nie tak często przerabianym u nas meczem o honor. Kuciak znów wraca do Rumunii, gdzie spędził trzy lata swojej kariery. I ma tam naprawdę wiele do udowodnienia, bo:
– zawsze był w cieniu broniących tam wówczas rumuńskich golkiperów – Lobonta, Pantilimona i Tatarusanu;
– gdy odchodził do Legii, rumuńskie media oskarżyły jego i kilku innych zawodników Vaslui o ustawianie meczów, a klubowi działacze rzucali mu kłody pod nogi, byle tylko unieważnić transfer;
– w Rumunii miał opinię tego, który w najważniejszych meczach głupieje i podejmuje złe decyzje (czerwona kartka w meczu Lille – Vaslui, po której wszystko się posypało).

Kuciak ADHD ma tylko na boisku. W wolnych chwilach najchętniej w ogóle nie wychodziłby z domu, a media mogłyby dla niego nie istnieć. Do wyjazdowych meczów z Rumunami – co jednak sam zauważył – ma szczęście. I rzeczywiście, prawie dwa lata temu z nim w bramce Legia wygrała z Rapidem Bukareszt, zaś w zeszłym tygodniu – z Kuciakiem na ławce – reprezentacja Słowacji zremisowała z gospodarzami na (tym samym) Stadionie Narodowym 1:1. Na siedząco obserwował, jak radzi sobie piątka ze Steauy – Tatarusanu, Chiriches, Latovlevici, Pintilii i Tanase.

– głowy nasze

Niby szczegół, jednak różnica jest na tyle widoczna, że trzeba ją uwypuklić, najlepiej jeszcze ze dwa razy podkreślając. Kapitalny technicznie, ale ze względu na trudny charakter pomijany w reprezentacji Bourceanu ma tylko 175 centymetrów, natomiast lepszy siłowo Pintilii – przy swoim partnerze ze środka stylem gry wręcz wyrobnik – wyższy jest tylko trochę, bo mierzy 180. Przy nich nasi to chłopy co się zowie – Jodłowiec dokładnie 190,Vrdoljak ciut mniej. Po meczu z Danią zastanawialiśmy się, po co mistrzom Rumunii, tak dobrej technicznie drużynie, taki kołek jak Szukała. I teraz już wiemy – na podwyższenie bloku właśnie.

– w poszukiwaniu dziewiątki

W Legii o jedno miejsce w ataku walczą Saganowski z Dwaliszwilim. Mimo że obydwu daleko do miana wirtuoza, mają swoje atuty i nawet nie będąc w formie, gdy zagubią się w polu karnym, to i tak śmierdzi golem. Steaua, podobnie jak Legia, wróciła na tron pierwszy raz od 2006 roku. Bez 21 ligowych trafień Rusescu mogłoby tego nie być. Tylko że mistrzostwo mają, a Rusescu już nie, puścili go do Sevilli. Rumuni na dziewiątce grają więc albo Piovaccarim, albo Nikoliciem. Pierwszy to wychowanek Interu, który m. in. poprzez występy w drużynie z San Marino (!), za 3,5 miliona euro odnalazł się w Sampdorii. Tam nie wyszło, dlatego znalazł się w Bukareszcie. Typowy lis pola karnego. Nie kiwa, za to uderza z każdej sytuacji, a najczęściej dobija strzały innych. A drugi? Wieżowiec z czarnogórskiej młodzieżówki. Tak czy inaczej – szału nie ma. Atak jest chyba najsłabiej obsadzoną pozycją.

Podsumujmy – aby awansować, Legia musi zagrać dwa bardzo dobre, a przede wszystkim mądre mecze. Steaule zaś wystarczy, że uniknie głupich błędów i – co kluczowe – jej druga linia utrzyma poziom z początku sezonu. Wybijać z rytmu, dużo biegać, naciskać na stoperów i prowokować – to nasze rady dla legionistów. Cóż, nadchodzi długo wyczekiwana Godzina Zero. Jak mawiają w Anglii: time to separate men from the boys.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama