Jeśli oglądaliście mecz Realu Madryt z Betisem Sewilla z pewnością zwróciliście uwagę na malutkiego, czarnoskórego wiatraczka, który robił niesamowity wiatr w zespole przegranych. Coś między Sulleyem Ali Muntarim i Pendolino, z domieszką Mieczysława Sikory, legendarnego skrzydłowego m.in. Podbeskidzia i Odry Wodzisław. Cedric Mabwati Gerard, świeżutki nabytek Betisu, zaliczył znakomity debiut w nowych barwach, kontynuując tym samym passę świetnych występów zapoczątkowanych w Numancii. Kręcąc Sergio Ramosem i ciągnąc grę drużyny z Sewilli z pewnością podbił swoją cenę na rynku transferowym.
Ile może być teraz wart? Taki diamencik, dwudziestojednoletni Kongijczyk, odchowany w Atletico Madryt, teraz z szansą na grę w Primera Division po dwóch niezłych sezonach w Numancii? Ktoś, kto widział go tylko raz, w meczu z Realem pewnie zakrzyknąłby – jak nic, koło miliona euro. Mniej? Może z pół miliona, ze względu na niski wzrost i małą uniwersalność. Jeszcze mniej? W sumie facet z Segunda Division, niech będzie, 250 tysięcy euro. Nieistotne, bo chyba zaczynamy przesadzać.
Cóż, jeśli faktycznie towar jest wart dokładnie tyle, ile jest w stanie za niego zapłacić potencjalny kupiec, w tym momencie Cedric Mabwati Gerard, urodzony w 1992 skrzydłowy z Konga jest warty mniej więcej tyle co kanapka z serem żółtym i szynką w sklepiku na piętrze Szkoły Podstawowej nr 2 w Warszawie. 1,20 euro. Jeden euro, dwadzieścia eurocentów. Tyle, ile w Amsterdamie wrzuca się do futerałów ulicznych grajków. Sam dzisiaj trochę się zdziwiliśmy, ale takie są fakty – Betis wykupił zawodnika z Numancii za szaloną kwotę 1,20 euro.
Jednym zdaniem – La Liga zaczyna od mocnego uderzenia w postaci świetnego występu faceta wartego mniej niż frytki. Jeśli Sergio Ramos się dowie, ile kosztuje facet, który wkręcił go kilkukrotnie w glebę może już na stałe zmienić kolor włosów na siwy.