Przeciętna długość życia futbolowych potęg klubowych? Bardzo różnorodna. Niektóre od dekad już pozostają na szczycie, tak jak Real czy Milan. Inne miały kilka sezonów chwały, jak Valencia z Mendietą czy Deportivo z Maakayem, a gdy sięgnąć głębiej w historię choćby Nottingham Forest albo Wolverhampton. Dziś jednak, dzięki kaprysom oligarchów, klub może stać się finansowym krezusem z dnia na dzień – tak było z Anży i Malagą, a jak się skończyło, wszyscy doskonale wiemy. Jakkolwiek te dwa ostatnie wyjątkowo krótko były zespołami, które kusiły graczy z europejskiej czołówki, tak być może Monaco zakasuje ich pod względem krótkości bawienia na piłkarskim olimpie. Nie minęło nawet kilka miesięcy od czasu, gdy zespół ten zasiliła armia zaciężna, a już zbierają się nad nim czarne chmury.
Najważniejszego wywiadu o sytuacji w klubie udzielił przed około dwoma tygodniami Andreas Wolf – doświadczony niemiecki obrońca, który grał w tym zespole jeszcze w czasach, gdy wielkich pieniędzy nie było. „Z jednej strony, jestem zachwycony możliwością zagrania z tak fantastycznymi zawodnikami” powiedział Wolf „Kickerowi”. „Z drugiej jestem sceptyczny, bowiem tak dużo pieniędzy zostało wydane i klub jest w stanie ryzyka. Jeśli nasi sponsorzy odejdą, Monaco znajdzie się w finansowej pułapce”. Nie można się z nim nie zgodzić, bowiem dokładnie ten sam scenariusz przerabiano ostatnio w Andaluzji i Dagestanie. A przecież Niemiec udzielił tego wywiadu jeszcze zanim gruchnęła oficjalna wiadomość o tym, iż Monaco nie może liczyć na pobłażliwość ze strony francuskich struktur piłkarskich, a wręcz przeciwnie: musi szykować się na wojnę z nimi.
Podatki dla najbogatszych wynoszą we Francji 75%. Dostatecznie dużo, by Depardieu uciekł z kraju i postanowił zostać Rosjaninem. Takie obciążenia na długą metę sprawią, iż Ligue 1 nie ma szans na dogonienie ligi włoskiej, hiszpańskiej, niemieckiej czy angielskiej, a w perspektywie należy liczyć się również z tym, że wyprzedzi ją na przykład rosyjska. Klubów, poza jednostkowym przypadkiem PSG, nie stać na płacenie niemalże dwukrotnej pensji za zawodników, dlatego nawet gwiazdy ligi spokojnie są do wyciągnięcia przez choćby średniaków Premier League. Monaco miało ten atut, iż nie musiało płacić tak bajońskich podatków z powodów terytorialnych, a więc autonomii, jaką ma księstwo względem Francji. Naturalnie taka przewaga nad resztą stawki nie była po drodze żadnemu z pozostałych klubów ligi francuskiej, a sam związek też nie pozostał ślepy na oczywistą nierówność finansową. Jeśli koalicja całej piłkarskiej Francji wygra sprawę przeciwko Monaco, wówczas jego właściciel Dmitrij Rybołowlew ostro dostałby po kieszeni. Nawet taki krezus jak on odczułby boleśnie nagłą stratę stu milionów euro, bowiem taka jest proponowana kara dla Monaco za dotychczasowe działania.
Gdyby jednak ta kara ostatecznie nie weszłaby w życie, i skończyłoby się na zobowiązaniu Rybołowlewa tylko i aż zasadami na jakich funkcjonują wszyscy, to kwota, jaką miałby do zapłaty, byłaby porównywalna. Z jednej strony zaległe koszty podatkowe za transfery, z drugiej gigantyczne kontrakty podpisane z nowo zakupionymi zawodnikami, a którzy staną się jeszcze drożsi w utrzymaniu. A przecież również UEFA rozpoczęła krucjatę przeciwko klubom takim jak Monaco i nie ma dziś w Europie klubu, który bardziej łamałby finansowe fair play niż mistrz Ligue 2. Zespół, który przecież jeszcze nie tak dawno bazował na znakomitej pracy z młodzieżą oraz umiejętnemu penetrowaniu francuskiego rynku.
Hiszpańska „Marca” już dziś przekonuje, że Falcao jest ponoć „udostępniony” na rynku transferowym przez jego agenta Jorge Mendesa. Podobnie ma być z Moutinho, Rodriguezem i innymi transferami ponad stan. Sam Kolumbijczyk zaprzecza, mówi że jest szczęśliwy w Monaco, a projekt, w jakim bierze udział, zaowocuje tylko i wyłącznie rozbudową gabloty z trofeami w jego nowym klubie. Póki nie ma wyroku klub Rybołowlewa bawi się w najlepsze, w ten weekend do klubu dołączył Sergio Romero, którego wypożyczono z Sampdorii. UEFA, FFF (Federation Francaise de Football), a nawet rząd francuski to jednak potężni wrogowie, dlatego czarne chmury zbierające się nad klubem trudno ignorować. Być może sytuacja Monaco, a poprzedzona przykładami Anży i Malagi, będzie początkiem końca bananowej polityki finansowej w futbolu.