Wszyscy ci, którzy próbują dociec, dlaczego to futbol jest najpopularniejszym sportem na świecie, zwracają uwagę na jeden czynnik: w żadnym sporcie nie zdarza się tyle nieprawdopodobnych, niesamowitych historii, co w piłce. To więc nieprzewidywalność futbolu – zmora grających u buka – jednocześnie mocno wpływa na jego atrakcyjność. A teraz odpowiedzcie sami: co jest bardziej nieprawdopodobne i niezwykłe, czy ilość bramek które strzelał co sezon Mario Jardel, czy też fakt, że mimo nich nie zrobił większej kariery?
Oryginalny “Super Mario” mógłby być wzorcem z Sevres boiskowej dziewiątki. Pod bramką rywali potrafił zachować krew tak zimną, że kryjący go obrońcy powinni zawsze grać w czapkach i rękawiczkach. Głową potrafił uderzyć tak mocno, że w jego przypadku określenie “walenie głową w mur” nabierało nowego znaczenia – odczuwałeś współczucie dla muru. W Glasgow Rangers za każdym razem, gdy ktoś wspomina nazwisko Jardel, słychać wśród kibiców cichy płacz – Mario był już dogadany z tym klubem w 1996, a więc zanim przeszedł do Porto, jednak ówczesne bardzo rygorystyczne zasady przyjmowania graczy spoza UE stanęły mu na drodze. Drugim wyborem, gdy nie udał się transfer do Szkocji, stał się mistrz Portugalii.
“Przeszedłem do historii klubu, nikt mi tego nie zabierze” – Jardel powiedział tak nie po kolejnym triumfie mistrzowskim z Porto, ale po meczu z trzecioligowym Juventude de Evora. Jak to możliwe? Jak przechodzi się do historii klubu meczem z trzecioligowcem? Otóż to całkiem proste: wystarczy wejść w przerwie i w drugiej połowie strzelić… siedem bramek. W tym jedną z najpiękniejszych na świecie w sezonie, która zadaje kłam o tym, jakoby Mario był zawodnikiem technicznie surowym, jedynie bazującym na instynkcie strzeleckim. Nawet biorąc pod uwagę klasę rywali (a raczej jej brak) to zagranie z 0:21 sekundy, kiedy przyjmuje piłkę w powietrzu otoczony przez czterech, potem mija dwóch rywali i na spokoju strzela krzyżakiem – prędko takiej bramki znowu nie zobaczymy.
W momencie przyjścia Brazylijczyka Porto pakę miało niezłą: grał tu Zahovic, Sergio Conceicao, Drulovic. Jardel sam miał w czasie gry w Porto skuteczność bramek 1.04 na mecz, czyli lepszą niż niektóre zespoły Ekstraklasy łącznie, dlatego nie dziwi, iż dominacja Smoków w lidze nie podlegała dyskusji; rywale wychodzili na boisko i grzecznie prosili o jak najmniejszy wpierdol. Wyzwaniem była przede wszystkim Champions League: pierwszy sezon, w grupie Porto zdobywa 16 punktów, dzięki dwóm bramkom Jardela na San Siro pokonują wyjazdowo nawet jeden z najlepszych Milanów w historii, ten z Weahem, Bobanem, Simone. Rozczarowanie w fazie pucharowej, Man Utd wygrywają w dwumeczu 4:0, ale Doświadczenie zebrane, pierwsze koty za płoty, teraz może być tylko lepiej, prawda?
Otóż niekoniecznie, w następnym sezonie w grupie z Realem, Olympiakosem i Rosenborgiem uciułali ledwie cztery punkty. Wszystkie bramki w fazie grupowej strzelił Jardel, ale nie miał wsparcia od kolegów. Następny sezon i ponownie rozczarowanie: w grupie Porto daje się wyprzedzić Croatii Zagrzeb i Olympiakosowi, ponownie łatwo odpadając. Dopiero ostatni sezon jest bardziej udany, przechodzą dwie fazy grupowe, by polec dopiero w ćwierćfinale z Bayernem. Po 150 golach w 146 meczach, trzech nagrodach Złotego Buta, Super Mario potrzebował zmiany otoczenia. Choć z takimi statami powinien wylądować w najlepszych klubach Europy, trafia “tylko” do świeżo upieczonego zwycięzcy Pucharu UEFA – Galatasaray.
Tam największy sukces osiąga zaraz na starcie, pokazując Realowi, że ten popełnił błąd nie wykupując go z Porto. Galata ogrywa w Superpucharze Galacticos, już z Figo w składzie, obie bramki naturalnie autorstwa Super Mario.
Ogółem strzela dla Galatasaray 22 bramki w lidze i 11 bramek w rozgrywkach europejskich. Mimo, że de facto to właśnie tutaj wygrał najważniejsze trofeum w karierze, tęskni za Portugalią. Wraca jednak nie do klubu, w którym spędził tyle lat, ale do znienawidzonego w Porto Sportingu Lizbona, i na nieszczęście kibiców Smoków jest w życiowej formie. Nie może być inaczej, po sezonie 01-02 odbywają się mistrzostwa świata, Jardel chce zrobić wszystko, byle tylko znaleźć się w składzie; niesamowita liczba 55 goli w sezonie, w tym 42 w 30 spotkaniach w lidze, do tego niemal samodzielnie wygrane dla Sportingu mistrzostwo Portugalii, to jednak niedostateczne sukcesy by zyskać uznanie Scolariego. Ten moment, gdy nie został wybrany na World Cup w Korei i Japonii, był początkiem jego końca. Co ciekawe, na Estadio Alvalade spotyka się w składzie z Cristiano Ronaldo, który nie ukrywa, iż niejednego próbuje się nauczyć od zabójczo skutecznego Jardela.
To, że napastnik tej klasy kończy karierę z zaledwie 10 spotkaniami w kadrze i jednym golem tylko pokazuje, jaki wówczas Brazylijczycy mieli komfort w ataku. Gwoździem do trumny w jego karierze reprezentacyjnej było Copa America 2001. Brazylia przeżyła tutaj jedną z największych kompromitacji w historii imprezy, odpadając po meczu z Hondurasem; Jardel, jako jeden z najsławniejszych zawodników ze składu, został uznany za kozła ofiarnego, dlatego właśnie zamiast niego na mistrzostwa pojechał taki no-name jak Edilson. Po tym turnieju już nigdy grał tak samo, mówi się dziś jasno, że to w tym miejscu zaczął się jego upadek. Drugi sezon w Sportingu miał naznaczony kontuzjami, a potem było już tylko gorzej. Poprzez następne osiem lat kariery, zwiedził aż 14 klubów.
Było Premier League, było Serie A, Primera Division, powrót do Argentyny – wszystko jednak na marne, za każdym razem próby te kończyły się katastrofalnie. Próbował więc w ligach słabszych, powrócił choćby do Portugalii, do Beira Mar, czy też wyprawił się na Cypr a nawet do Australii – nawet tam jednak zawodził. Niech o jego marce najlepiej świadczy jednak fakt, iż w 2010, a więc dobre siedem lat po tym, gdy zagrał ostatni dobry sezon, wciąż witało go blisko 2000 kibiców na lotnisku, gdy podpisywał kontrakt z bułgarskim Czerno More. Efekt? Jeden gol w ośmiu meczach, Jardel od dawna wówczas był już tylko cieniem samego siebie.
Czemu jednak nigdy nie udało mu się osiągnąć więcej, skoro w swoim czasie nie miał sobie równych? Czy był zawodnikiem przereklamowanym? Na pewno nie, strzelał skutecznie bowiem nie tylko w lidze portugalskiej, ale nie mniej straszył bramkarzy w najtrudniejszych rozgrywkach na świecie – Champions League. Trafił jednak w zły czas, bowiem na początku poprzedniej dekady było pełno naprawdę skutecznych środkowych napastników. Gdyby dziś trafił na rynek, z takimi wynikami, pobiłby finansowo transfer Falcao i to spokojnie, nie mówiąc już o tym, iż straszyłby z każdej okładki brazylijskiego “Globo”, jako murowany kandydat do pierwszej jedenastki kadry na mistrzostwa w Rio.
LESZEK MILEWSKI