Po sobotnich meczach Premier League dowiedzieliśmy się, że najlepszym letnim transferem było przedłużenie kontraktu z Benteke, że warto było wziąć do Fantasy League Seamusa Colemana, a Antonio Luna wcale nie jest tak słaby, jak w przedsezonowym sparingu z Malagą. Dowiedzieliśmy się też, że zmieniła się oprawa ligi, ale nie zmienił się Arsenal. Kanonierzy tradycyjnie wymieniali piłkę na wzór schematu londyńskiego metra i tradycyjnie dostali oklep.
Nie, nie będziemy jechać po Wengerze. Wytykanie trzech tysięcy dni bez triumfu, wrzucanie pustej gabloty na Twittera, jak to zrobił kiedyś Silvestre, chyba już się nam przejadło. Zamiast tego pojechać warto po sędziach, bo to oni w pewnym momencie popsuli widowisko. Niesłuszny karny po wejściu Koscielnego, brak drugiej żółtej kartki dla Vlaara – kto wie, być może gdyby nie te dwie sytuacje wyglądałoby to dziś inaczej.
Aston Villa zagrała naprawdę nieźle. W pierwszej połowie prezenty sprawiał jej rozkojarzony Wojciech Szczęsny (sprokurowany karny, dziwne wyjścia przed pole karne), w drugiej części pomocy zewnętrznej już nie potrzebowała, bo sama potrafiła narzucić własny styl albo świetnie wykorzystywać kontry. Podobał nam się Benteke, dobry mecz zagrał Agbonlahor, a gwoździa do trumny wbił krytykowany w pierwszej połowie duet Weimann – Luna.
Arsenal niby coś próbował, ale jak to oni – pykali, pykali, a po końcowym gwizdku i tak musieli tłumaczyć się z porażki. W tej chwili wygląda to tak, że idą na rekord. W kwestii transferów, czyli ich braku. W kwestii pojawienia się pierwszych transparentów „Wenger Out” albo w zwyczajnych tytułach o męczarni, agonii, o tym wszystkim co od lat zżera Kanonierów od środka. Wchodzimy na Sky Sports i a jakże, widzimy dwa słowa – „Arsenal Agony”.
Ale dobra, dość już o Arsenalu.
Sobota to też kilka niezłych debiutów. Choćby Mignolet w Liverpoolu (obroniony rzut karny w końcówce), Stekelenburg w Fulham (czyste konto z Sunderlandem), albo Van Wolfswinkiel w Norwich, który strzelił gola na 2:2 w meczu z Evertonem.
No i przede wszystkim Moyes. Czytaliśmy dzisiaj fajny tekst o nim, w którym opowiadał, jak bardzo bał się usiąść po raz pierwszy w biurze Fergusona. Mówił, że presja była tak dużo, że zrobił to po kryjomu. W swoim debiucie ligowym ze Swansea kryć się nie miał jak, ale presję wytrzymał. Jak to napisał jeden z czytelników BBC – „New Season, New Manager, Same old Van Persie”, bo to forma Holendra sprawiła, że szkocki trener zamiast mocnych turbulencji (rok temu United przegrali na inaugurację) ma gładkie wejście w sezon.
Z soboty zapamiętamy też zwycięskiego gola Sturridge’a dla Liverpoolu w meczu ze Stoke i Ricky’ego Lamberta z Southampton, który w tygodniu zapewnił Anglikom zwycięstwo nad Szkotami, a teraz to samo, rzutem na taśmę zrobił z West Bromwich. Jutro dalsza cześć zmagań. Do gry wkroczą beniaminkowie. Oby poszło im lepiej niż Cardiff, które naściągało tylu piłkarzy, a dzisiaj na Upton Park do osiemdziesiątej minuty nie potrafiło oddać celnego strzału.