– Oby więcej takich debiutów „Wiśni” – zamarzył Kaczmarek, najwyraźniej jeszcze nie do końca rozumiejący znaczenie słowa debiut. – Może nie jesteśmy dumni, ale na pewno zadowoleni z postępu w operowaniu piłką – poprawił po chwili Tarasiewicz, czyli trener, który może nie był dumny, ale na pewno zadowolony po przerżniętym meczu z najgorszą drużyną ekstraklasy (o ile na moment umówimy się, że najgorszy nie jest Zawisza). Na dokładkę jeszcze „Taraś” wypalił, że po porażce z Widzewem najbardziej żal mu zawodników, chociaż nam się wydaje, że przecież to oni przegrali, nikt wyniku z góry nie ustalił, więc dlaczego komuś miałoby być ich żal? Dostali dokładnie to, na co zapracowali.
Ale co my tam wiemy…
Zawisza po dwóch kolejkach ma okrągłe zero punktów, jest to z pewnością Zawisza coraz bardziej Czarny. Czego jednak spodziewać się po drużynie, w której na „mózgu” gra Sebastian Dudek. Zdawało nam się, że sezon 2012/2013 stanowił weryfikację możliwości tego podstarzałego pomocnika, tymczasem po tym jak zrezygnował z niego Widzew, chłop odnalazł się w Bydgoszczy. I kaleczy dalej. Obok niego stuletni Hermes, który podaje piłkę na pięć metrów i który gdyby zszedł z boiska na dziesięć minut za potrzebą, to by się nikt nawet nie zorientował. Za tych dwóch dziadów harować musi wielki Murzyn z „Zielonej Mili”. Robi co może, ale kto oglądał „Zieloną Milę”, ten wie, że sam sympatyczny Murzyn w pojedynkę wiele nie zdziała i że happy-endu może nie być.
Tarasiewiczowi jednak żal zawodników. Ale wszystkich? Dudka i Hermesa też? Czy na przykład Pawła Strąka również mu żal? Niewykluczone, a nawet dość prawdopodobne, że Zawisza by mecz w Łodzi wygrał, gdyby Strąk w jednej akcji nie zbłaźnił się dwukrotnie. To z nim co chciał zrobił Visnakovs, facet, który sam sobie podał i strzelił gola, lekko korzystając jeszcze z obecności Bartłomieja Pawłowskiego. Ten sam gość po przerwie wykończył podanie Marcina Kaczmarka. Widzew/Visnakovs oddał dwa strzały w meczu i wygrał 2:1. Brawa za skuteczność, bo za coś brawa dla zwycięzców być muszą.
Coś złego stało się z trenerami w tym tygodniu. W czwartek Marcin Brosz chwalił organizację meczu Piast – Karabach, ale już odpadnięcie po dwumeczu z Azerami nim nie tąpnęło. Dzisiaj zobaczyliśmy Tarasiewicza, doszukującego się pozytywów w grze po porażce w Łodzi. Gdzieś nam jeszcze rzucił się w oczy tytuł „Urban: odpadnięcie z Molde nie będzie tragedią”, ale już nawet nie mieliśmy siły (i odwagi) kliknąć. Wyniki zdają się być tylko dodatkiem do samej rywalizacji sportowej, co w sumie łączy się z naukami Pierre’a de Coubertina, ale nie sądziliśmy, że jego myśli będą takie żywe w XXI wieku akurat wśród przedstawicieli polskiej myśli szkoleniowej.
Piątek zaczął się jednak bombowo, bo od dwóch bomb: najpierw Deleu, a potem Malinowskiego. Brazylijczyk zapewne sądził, że zdobył bramkę kolejki, a tymczasem nie zdobył nawet bramki meczu. Michał Probierz powiedział, że jego zespół kontrolował mecz, kiedy prowadził, ale dodajmy, że był to bardzo krótki okres: między pierwszym trafieniem a drugim minęło zaledwie trzynaście minut. Łatwo więc było tę „kontrolę” przeoczyć.
Kiedy padają tak wspaniałe gole, powinno się cmokać z zachwytu. I cmokalibyśmy, gdyby zawodnicy obu drużyn po tym jak dali sobie po razie opuścili boisko i zeszli do szatni. Niestety, postanowili grać dalej. Kiedy wszyscy zastanawiali się, dlaczego oglądamy aż tak gówniany mecz, w przerwie przed kamerami stanął przygruby Maciej Sadlok i w prostych słowach wytłumaczył: – Pogoda nie sprzyja do grania w piłkę.
Skoro nie sprzyja, to nie sprzyja, nic się z tym zrobić nie da. Goli więcej nie było, chociaż sytuacje nawet były (Sultes, Starzyński). Na sam koniec jeszcze piłkarze zgodnie uznali, że fajnie, gdyby na bramkę mógł sobie strzelić Grzelczak – więc strzelił. Niestety, ku jego zaskoczeniu, bramkarz się nie odsunął i posłana prosto w golkipera piłka jednak jakimś cudem nie zatrzepotała w siatce.
W obu meczach przyglądaliśmy się ze specjalną uwaga grze podobno zdolnych rozgrywających – Starzyńskiemu i Masłowskiemu (jego na razie rzucają w Zawiszy na lewe skrzydło). Obaj szczególnie nie błysnęli, przy czym Starzyński raczej przeszedł obok gry. Hmm, Masłowski w sumie też. Oto ich olśniewające statystyki.
STARZYŁƒSKI
Podania krótkie (celne/niecelne): 9/2
Podania długie (celne/niecelne): 0/2
Podania do przodu (celne/niecelne): 5/3
Podania do tyłu (celne/niecelne): 4/1
Odbiory: 0
Straty: 4
Strzały (celne/niecelne): 1/0
Dryblingi: 0
MASŁOWSKI
Podania krótkie (celne/niecelne): 8/5
Podania długie (celne/niecelne): 3/2
Podania do przodu (celne/niecelne): 7/5
Podania do tyłu (celne/niecelne): 4/2
Odbiory: 2
Straty: 2
Strzały (celne/niecelne): 0/2
Dryblingi: 0
Od razu wyjaśniamy też notę 1 dla Tuszyńskiego: to za tę błazenadę w polu karnym. Szkoda, że pajacom za symulki nie można dawać od razu czerwonych kartek.

