Nowe przedszkole, otwarcie następnych kierunków na miejscowym uniwersytecie, remont kolejnego odcinka drogi czy… opłacenie pensji piłkarzy Korony. Dylemat, przed którym stoją kieleccy radni, nie ma dobrego rozwiązania. Przed rokiem zarzekali się, że nie przeznaczą już na klub ani złotówki, więc jeśli teraz się złamią, wyjdą na byle chorągiewki, którymi może zawiać kilkaset wpisów w Internecie. Jeśli zaś się odwrócą od Korony, spotka ich ogromna krytyka mieszkańców Kielc. A następne wybory będą dla większości z nich pożegnaniem z ciepłą posadką.
Tak źle, tak niedobrze.
Sprawa toczy się o 3,2 miliona dotacji dla Korony, o jakie poprosił prezydent Kielc, Wojciech Lubawski. Miastu wcale się nie uśmiecha po raz kolejny pomagać klubowi, który nie potrafi na siebie zarobić. Kiedy z udziałów w Koronie zrezygnował Krzysztof Klicki, umowa była jasna: my wam pomagamy wyjść na prostą, a wy znajdujecie sponsora, po czym podajemy sobie ręce. Chętnych na przejęcie kieleckiego klubu jednak tyle, ile polskich drużyn w Lidze Mistrzów w ostatniej dekadzie. Zero.
Nic dziwnego. Szukanie inwestora zostało powierzone osobie, która po spełnieniu swojego zadania pierwsza poleci ze stołka. Prezesowi spółki. Nowy właściciel klubu pewnie obsadzi kluczowe stanowiska swoimi ludźmi – to normalna praktyka, na którą nie należy się obrażać. Biznes is biznes. Prezes Chojnowski znalazł się więc w niekomfortowym (czyżby?) położeniu. To tak, jakby oskarżonemu o zabójstwo powierzyć na wyłączność poszukiwanie dowodów. „Ale nic nie ma, przysięgam! Sprawdziłem wszystko, naprawdę!!!”.
Seriously?
Każdy może oskarżyć prezesa, że celowo działa na niekorzyść spółki. Ł»e nie angażuje się w poszukiwania inwestora, bo przyzwyczaił się do swojego gabinetu. Nie odpędzi się od tego typu głosów, nawet, jeśli to zwykłe bzdury i w klubie spędza po dwanaście godzin dziennie. Niesmak pozostaje.
Korona to dla budżetu miasta rozrywka ponad stan. Owszem, fajnie jest pooglądać, jak ponad dwudziestu chłopa biega za kawałkiem materiału, szczególnie gdy nawet nieźle im to wychodzi. Ale ludziom odechciewa się piłki, kiedy droga na stadion wygląda jak pole minowe, koparki w centrum stoją już od paru ładnych lat (i chyba im tam całkiem dobrze, bo nie zanosi się, by się gdzieś stamtąd ruszały), a na byle badanie, od którego może zależeć życie, trzeba czekać trzy miesiące.
– Kolonoskopia? Zapraszamy za kwartał. Nie mamy sprzętu. Miasto musiało zapłacić pensję piłkarzom.
Potencjał marketingowy? Serio?
Chorwacja, ekskluzywny kurort dla wczasowiczów. Tomasz Chojnowski zamienia dwa słowa z jakimś turystą. Przyznaje się, gdzie mieszka, na co jego rozmówca ożywia się i wypala coś w stylu: „Korona Kielce, great team!”. Posługując się tym przykładem, prezes kieleckiego klubu sugeruje, że zarządza żywą reklamą miasta. Jego wizytówką. Marką, która jest rozpoznawalna w całej Europie. Może i tak, ale… czy ma ona jakiekolwiek przełożenie na rozwój, powiedzmy, turystyki w Kielcach? Moja świadomość, że lokalny klub z Agdamu nazywa się Karabach, nie oznacza, że w najbliższym możliwym terminie wsiadam w samolot, żeby w tamtejszych rejonach wydać trochę zarobionej gotówki. Tak samo jak nie jadę do Bremy, bo wiem, co to Werder, ani nie zwiedzam Niepołomic z powodu ich lokalnej dumy – Puszczy, mimo że to pewnie całkiem malownicza wioska.
3,2 miliony za to, że ktoś przypadkowy w Chorwacji skojarzy miasto Kielce ze słowem „Korona”? Oczyma wyobraźni już widzę te tłumy Azjatów z aparatami na szyjach, zaczepiających kielczan na ulicy: „excuse me, where is the stadium?”.
Litości.
Znam tysiąc lepszych sposobów, jak zagospodarować taką kasę, żeby zareklamować miasto. Niech po rynkach 5-6 dużych miast europejskich biegają skąpo ubrane dziewczyny z ogromnymi transparentami „Kielce – u nas się zabawisz”. Zapewniam, że to o wiele lepsze lokowanie produktu niż transmisja w Eurosporcie, mimo że myślałem nad tym pół minuty.
Nie dziwię się, że radni mają dość przeznaczania publicznych pieniędzy na Koronę. Sam niechętnie pomagałbym spółce, nad którą nie mam żadnej kontroli. Klub nie składa żadnych raportów, nie zdaje sprawozdań. Miasto wie o jego działalności tyle, ile o przesłaniu w obrazach Pollocka. Może się tylko domyślać. A przecież także i podatnicy powinni wiedzieć, ile zarabiają Korzym czy Janota. W końcu składają się na ich pensje kosztem dobrego kawałka asfaltu w drodze do pracy. Taka informacja podana opinii publicznej pozwoliłaby ocenić, czy nie za dużo zarabia sztab szkoleniowy, czy ściąganie do klubu Przemysława Trytki to decyzja racjonalna, wreszcie, jak prezentują się wpływy ze sponsorów na tle innych klubów.
Bo jeśli płace pochłaniają 123% wpływów, coś musi być nie tak. Szczególnie, że sponsorów Korony zdominowały miejskie spółki. A czy pieniądze dadzą Targi Kielce, czy Rada Miasta – na jedno wychodzi. Na kieszeń podatnika.
Czeski – ups! – holenderski film
Sala konferencyjna na Arenie Kielc. Do pomieszczenia wchodzą przedstawiciele klubu i… ktoś. Tajemniczy gość w jeansowej kurtce, z twarzy podobny zupełnie do nikogo, którego nikt nie przedstawia. Do dziś żaden z internautów go nie rozpoznał – a to w obecnych czasach dość mocny wyznacznik anonimowości. Ponoć koordynuje zaawansowane rozmowy z poważnym inwestorem, który chce zrobić z Korony zespół walczący o Ligę Mistrzów. Ł»adnych nazwisk, szczegółów czy terminów. Kibice nie mają wątpliwości: to wszystko jedna wielka ściema, mająca na celu wyłudzenie ostatniej zapomogi od miasta.
Ta cała konferencja śmierdzi na kilometr. I nie chodzi tu o zapach jeansu. Nie zdziwię się, jeśli rzekomy inwestor z Holandii za pięć dwunasta się rozmyśli.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: Agnieszka Radwańska w trybie pilnym zwołuje konferencję. Dziennikarze wypełniają salę po brzegi. Atmosfera jak tuż przez egzekucją. Wszyscy czekają na gorącego newsa. „Isia” z uśmiechem na ustach oznajmia, że wkrótce podejmie ważną decyzję odnośnie swojej kariery. Apetyty dziennikarzy sięgają zenitu, ale sprawca całego zamieszania tonuje nastroje. Mówi, że nie chce ujawniać szczegółów. Ł»e to jeszcze nic pewnego. I że w zasadzie najlepiej będzie, jeśli nikt o nic nie będzie pytał.
– Najmocniej przepraszam, gdzie wydajecie państwo zwroty za paliwo? – to byłoby jedyne pytanie, jakie mogliby zadać dziennikarze na tej konferencji.
Poważni ludzie nie zwołują konferencji, żeby o niczym nie powiedzieć. Poważni nie, ale ci, którzy coś kombinują, już tak. Ktoś zaraz powie, że przecież do Rady Miasta nie biorą ludzi z pierwszej łapanki, więc za chwilę zażądają oni jakiegoś dokumentu, który zweryfikuje, co to za inwestor i jak poważne są jego zamiary. Ł»eby ostudzić te szerlokowskie wizje wystarczą dwa magiczne słowa: „klauzula poufności”. Przecież to takie proste.
A jeśli ktokolwiek wierzy, że Korona zwraca się do miasta po pomoc po raz ostatni…
Koronie potrzebne jest odcięcie pępowiny. Narzucenie presji. Albo inwestor, albo upadłość. Przyparcie do muru. To takie wygodne alibi – nawet jeśli nie uda nam się znaleźć nowego udziałowca, miasto nam pomoże. Przecież nie zostawi na lodzie dumy regionu?
W takich sytuacjach zwykło się mówić: aż się zdziwisz.
JAKUB BIAŁEK