Dziś ciężko wyobrazić sobie bez niego nie tylko zespół Lecha Poznań, ale całą Ekstraklasę. Wtopił się w jej krajobraz skuteczniej, niż o wiele mocniejsi, bardziej doświadczeni i utytułowani szkoleniowcy. W półtora roku z anonima od szkolenia młodzieży stał się numerem dwa w kraju, o cztery „oczka” za hołubionym i wychwalanym Janem Urbanem. Od śpiewów „na Rumaku do Europy” do założenia własnego fanpage’a na Facebooku minęło osiemnaście miesięcy, w ciągu których Rumak przeplatał oryginalne, nieszablonowe, a momentami nawet głupie wypowiedzi, bardzo dobrymi osiągnięciami na murawie. Robił wynik może nawet ponad stan, jednocześnie wzbudzając konsternację, choćby wyznaniem o braku zainteresowania meczami głównego konkurenta do tytułu, czy śledzeniem spisku, mającego faworyzować Legię poprzez wygodniejszy terminarz.
Kim jest Mariusz Rumak? Która z jego twarzy jest prawdziwa? Ta delikatnie odjeżdżającego od rzeczywistości tropiciela spisków, czy może faceta, który ze Ślusarskiego zrobił jednego z najskuteczniejszych Polaków w lidze? Ta należąca do człowieka, który Bereszyńskiego puszczał „bez żalu”, jako niechcianego napastnika, czy ta, która potrafiła odkryć Salamona i wykorzystać potencjał Kamińskiego?
Jeśli stworzyć z jego półtorarocznego lotu oś czasu, z pewnością przypominałaby sinusoidę. Albo raczej dwie, odrębne, przebiegające równolegle linie. Na linii sportowej, temat wyczerpuje krótka tabela z 90minut.pl Tak kształtują się wyniki Ekstraklasy od objęcia Lecha przez Mariusza Rumaka.
Wizerunkowo… Cóż, momentami mamy wrażenie, że między sposobem postrzegania Rumaka w Poznaniu i pozostałych częściach kraju istnieje różnica mniej więcej podobna, jak między postrzeganiem Mourinho na sektorze Ultras Sur w Madrycie i wśród najbardziej zagorzałych bojówkarzy z Boixos Nois z Katalonii.
Jak to wszystko się zaczęło? Na trening Lecha przyszło kilkuset kibiców z „Wiary” krzycząc nieco ironicznie, a może raczej z nadzieją: „na Rumaku do Europy”. Lech był w kryzysie. To nie był ten sam zespół, który kilkanaście miesięcy temu zdobywał mistrzostwo Polski. Finansowo, piłkarsko, organizacyjnie klub ze stolicy Wielkopolski dołował, a oczekiwania kibiców – właśnie europejskie puchary – zdawały się dość odległą, a na pewno wyjątkowo śmiałą wizją. W marcu 2012 Rumak zanotował wejście smoka. Najpierw pojawił się w Lidze+ Extra i przemawiać w opcji szkoleniowca numer jeden, nie tylko w kraju, ale w całej Europie Centralnej i Wschodniej. Był pewny siebie, do tego stopnia, że na łamach Weszło oceniliśmy go tak: „albo objawił się trenerski Dalajlama, albo Bartoszek”. W końcu zaliczył długą serię meczów bez zdobycia gola, zaliczając przy okazji jakieś dziwne podchody pod Rudniewa.
Rumak był tani, anonimowy, ponoć obcykany w piłce młodzieżowej i w miarę rokujący na dalszy rozwój w przyszłości, tymczasem przemawiał z pozycji patrzącego z góry na całe środowisko piłkarskie. Zarabiał kwoty, które jakiś czas później prezes Legii, Bogusław Leśnodorski skwitował krótkim: „masakra”. Tymczasem wymądrzał się, kozaczył i puszył jakby w przyszłym sezonie miał wygryźć Sir Alexa Fergusona. Kibice Lecha zaczynali się do niego przekonywać, reszta zastanawiała się, kiedy Rumak spokornieje. On tymczasem… zaczął się bronić wynikami na boisku. Rzut na taśmę, efektowny finisz i hasło „na Rumaku do Europy” staje się rzeczywistością. Lech kończy ligę na czwartym miejscu, zaledwie punkt za Legią, cztery „oczka” za mistrzowskim Śląskiem i uzyskuje miejsce w eliminacjach do Ligi Europy.
***
W międzyczasie kręci się w sprawie Rudniewa, ściemnia, że analiza meczu po zaledwie trzykrotnym obejrzeniu jest niemożliwa, więc nie udzieli komentarzy na temat gry poszczególnych zawodników. Kreuje się na Napoleona, momentami wychodzi to zabawnie, cały czas jednak broni go boisko. Jak oceniać nadmierną pewność siebie, skoro potem okazuje się, że była w pełni uzasadniona?
W sierpniu 2012, po pół roku pracy z Lechem, pojawiają się pogłoski dotyczące jego odejścia. Kolejorz słabo startuje w lidze, w Pucharze Polski odpada zaś z Olimpią Grudziądz. Rumak nie traci rezonu, choć traci punkty. Rumak nie cofa się ani o krok, choć jego drużyna spada w tabeli. Władze Lecha są jednak cierpliwe, trener odwraca kartę, do zimy dobija jako wicelider. Potem znowu dwa ciosy – Bereszyński, podchody pod Kamińskiego, sugestie w prasie, że Legia zazdrości Lechowi systemu szkolenia, ale „jeżeli chce przepłacać za Bereszyńskiego – proszę bardzo”. Abstrahując już od błędu, jakim było niedostrzeganie talentu „Beresia”, także wypowiedzi po przejściu napastnika obrońcy do stołecznego klubu brzmiały dość irracjonalnie. Był to jednak dopiero wstęp do prawdziwego absurdu, jakim było wytykanie Legii sprzedawania zawodników na Wschód (podczas gdy Lech sprzedaje na Zachód) i zarzucanie „spisku” mającego na celu faworyzowanie Legii władzom Ekstraklasy i Canal+, które wspólnie ustalały terminarz.
Rumak był coraz ostrzej krytykowany, między innymi przez legendę Lecha, Mirosława Okońskiego, jednocześnie na murawie lał po kolei każdego rywala, zbliżając się do gubiącej punkty Legii. Lech, który po zimowych transferach Legii miał jedynie oglądać kurz spod kół rozpędzonego stołecznego „FC Hollywood”, deptał jej po piętach, a w pewnym momencie doszlusował na odległość dwóch punktów. Napisaliśmy wówczas – wszystko zależy wyłącznie od Lecha. Jeśli Kolejorz wygrałby wszystkie mecze, aż do końca sezonu, włączając w to mecz z Legią – zdobył mistrza. Tak się jednak nie stało. Rumak i jego zespół walczyli naprawdę dzielnie, ale pewnych rzeczy przeskoczyć się nie udało. Nie udało się zamaskować słabości w przodzie, nie udało się wiecznie udawać, że Teodorczyk to wyśmienity napadzior, który podbije całą ligę, nie dało się czarować, że Tonew wystarczy na dowolnego rywala w Ekstraklasie. Rumak i tak zrobił jednak wynik zdecydowanie ponad stan, trzeba bowiem pamiętać, że Lech przed sezonem wcale nie wyglądał na potentata. Potem, podczas zimowych roszad, także tych na linii Poznań-Warszawa, wyszedł trochę jak uboższy kuzyn, któremu da się wyrwać dowolnego gracza, nawet tych, którzy herb Kolejorza zdawali się nosić nie tylko na koszulce, ale i w sercu. Tymczasem niemal do końca poznaniacy wywierali presję na teoretycznie silniejszym, bogatszym i bardziej medialnym rywalu.
Ile w tym zasługi Rumaka? Ciężko, naprawdę ciężko powiedzieć. Ktoś mógłby wysnuć teorię, że szkoleniowiec Lecha prowadzi misterne „mind games” na wzór wiecznych prowokacji Jose Mourinho. Inny powiedziałby zwyczajnie, że Rumak miewa odpowiedzi od czapy. Ktoś mógłby skrytykować go za Bereszyńskiego, ale inni natychmiast odgryzą się choćby Linettym czy Kamińskim, którego w juniorach przestawił z ataku na obronę. Pewność siebie na konferencjach? Nie wiadomo na ile to poza, na ile gra, na ile szczere zachowanie. A tak w ogóle – to wada, czy zaleta?
Mariusz Rumak to jedna z największych zagadek tej ligi, ale jeśli Ekstraklasa miałaby przyznawać nagrodę za trenerskie odkrycie roku – Rumak byłby od dwóch sezonów jednym z głównych faworytów. Osiemnaście miesięcy. Tyle wystarczyło, by kibice Lecha z przyśpiewki „na Rumaku do Europy” na jednym z treningów przeszli na fanatyczny doping w meczach o trofeum Mistrza Polski oraz występy w fazie grupowej Ligi Europy. W osiemnaście miesięcy z trenerskiego anonima w faceta z własnym profilem facebookowym, własną marką i nazwiskiem, które jest cenione w środowisku. Dziś ma jedynie dopełnić formalności, ale prawdziwe sprawdziany czekają go w najbliższych miesiącach. Cele? Niezmienne. Na Rumaku do Europy, ale teraz lechici celują w mistrzostwo, a następnie Ligę Mistrzów. W międzyczasie celem minimum staje się faza grupowa LE. Czy uda się zrealizować choć małą część z tych szeroko zakrojonych planów?
Nie ulega wątpliwości, że zanim poznamy odpowiedź, znów będziemy brnęli przez szereg kontrowersji, przez liczne oryginalne wypowiedzi i bezczelną wręcz pewność siebie, przez wkurzające, irytujące i denerwujące zachowanie. Do tej pory za całą otoczką szły wyniki. Prawdziwe „sprawdzam” Lech usłyszy jednak dopiero w najbliższych miesiącach.
