Piotr Szarpak: – Za trzy tysiące miesięcznie to można wziąć gościa z kasy w Carrefourze

redakcja

Autor:redakcja

20 lipca 2013, 12:49 • 8 min czytania

Przed rokiem, kiedy na al. Piłsudskiego przyjeżdżała Legia, napisaliśmy „Szkoda, że dziś to będzie taki gówniany mecz”. Bo wielkie mecze Widzewa z Legią, owszem, były, ale kilkanaście lat temu. Porozmawialiśmy o tamtych czasach z Piotrem Szarpakiem, piłkarzem Widzewa w latach 1993-1999.
Aż chciałoby się zapytać – gdzie się podziały tamte mecze?
Szkoda, wielka szkoda, że zrobiły się dwa aż tak odmienne zespoły. W tej chwili ciężko mi sobie wyobrazić, żeby Widzew miał zagrać w tej pierwszej grupie, mistrzowskiej. Oni powalczą o utrzymanie, nic więcej. Mnie te sprawy przerażają. Nie wiem, jak można było w ostatnich latach coś fajnego tak rozpieprzyć. A to, co dzieje się teraz, przerasta wszelkie oczekiwania. Połowa drużyny chce odchodzić, część faktycznie odchodzi, a te wzmocnienia… Przemilczmy.

Piotr Szarpak: – Za trzy tysiące miesięcznie to można wziąć gościa z kasy w Carrefourze
Reklama

Ostatnie lata, o których pan mówi, to akurat Sylwester Cacek.
Byłem pełen podziwu, widząc, że przychodzi gościu, który chce odbudować Widzew. Widoczny był rozmach, wielkie plany i ambicja. A zapału starczyło na chwilę. Rozmawiam z byłymi piłkarzami, pracownikami klubu i jestem załamany. Te dwa ostatnie lata są naprawdę „śmieszne”. Broź odchodzi za darmo, bo mu nie płacą. Phibel dotychczas nie wracał, bo nie miał ochoty. I ta anegdota na waszej stronie z Ukahem i Mroczkowskim – nie wiem, jak to możliwe… Brakuje pieniędzy, to jest podstawa. Widzew wciąż, choć nie wiadomo jeszcze jak długo, jest marką, która przyciąga ludzi. W dwa lata, przy odpowiednim sponsorze, dałoby się zbudować niezłą drużynę i sprowadzić już kibiców na nowy stadion. Chcą za chwilę budować stadion, a demontują zespół.

Dziś to jest zupełnie inny Widzew, niż przed kilkoma laty.
Tym chłopcom, którzy dziś w Łodzi grają, nie można odmówić chęci i zaangażowania. Umiejętności mają, jakie mają, ale mogliby dostosować się poziomem do doświadczonych kolegów. Tylko, że już dziś na tych młodych oparta jest cała drużyna. Słyszę, że widoczne są efekty ciągłej pracy, ale jestem ciekaw, jakby skończył Widzew, gdyby nie punkty z pierwszych czterech kolejek. Współczuję tylko Radkowi, on nie tak to sobie wyobrażał. Co ma począć trener, który chciałby ściągnąć jakiegoś piłkarza, a może ściągnąć tylko takiego, który zagra za nieco ponad trzy tysiące złotych miesięcznie? Za tyle to można wyciągnąć gościa z kasy w Carrefourze.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic
Rok 1994, Widzew-Legia 1:1. Od lewej: Bogdan Jóźwiak, Ryszard Czerwiec, Piotr Szarpak, Tomasz Muchiński.

Wy wyczekiwaliście meczów z Legią?
My raczej nie, bardziej kibice. Z tą Legią też jest tak, że do naszych spotkań akurat dochodziło w najlepszym możliwym momencie. Walczyliśmy o mistrzostwo, dzieliły nas niewielkie różnice punktowe i sporo się dla jednego z zespołów wyjaśniało. Ten, kto wygrał, był bliżej tytułu. Dlatego to były mecze tak prestiżowe. Czasem przy piwku powspominam, załączy mi się taka nostalgia. Ale wspomnienia zostały tylko w głowie – nie wycinałem artykułów z gazet, nie mam żadnych kaset. Było, minęło. Mam tę satysfakcję, że w takich meczach mogłem zagrać. Wielu lepszych ode mnie nie przeżyło tyle, co ja.

Zaczepiają jeszcze na ulicy?
Starsi panowie czasem podchodzą i dziękują za bramki. Bo z Legią strzeliłem dwie. Jedną, która miała spore znaczenie w zdobyciu mistrzostwa Polski, drugą – dającą w Łodzi zwycięstwo, gdy graliśmy w dziesięciu.

I za którą dziękują bardziej?
Za obie tak samo. Dziękują, że tworzyliśmy wtedy taki zespół, a oni co kolejkę mogli przychodzić na nasze mecze… Pamiętam, jak po golu z Legią pobiegłem się cieszyć, mocniej zawiał wiatr i kamera uchwyciła moją fryzurę. Miałem na głowie takiego „placka”, który starałem się pozostałymi włosami przykryć. Zaczesywanie w stylu Darka Szpakowskiego. No ale wiatr sprawił, że wszystko było widoczne, w dodatku w fatalny sposób. Od tamtej pory ścinałem włosy już tylko coraz krócej.

Jak żartowali z tego koledzy?
Nie żartowali, bo… większość tego w telewizji chyba nie zobaczyła. Problem był inny – ja dogryzałem Andrzejowi Woźniakowi, że ma na głowie „placka” i zaraz miałem go sam. No i jak Andrzej zobaczył, to nie dawał mi spokoju (śmiech).

Pamięta pan, jak dającego zwycięstwo na Widzewie gola komentował Mikołaj Madej?
Krzyczał o pięknym strzale Piotrusia Szarpaczka. No cóż, ładnie powiedział, miłe. Ludzie dobrze zapamiętali ten komentarz po golu, zapamiętali sam mecz. Przecież legioniści wtedy już byli w ogródku, już witali się z gąską. A tu bum! Dla nich, kiedy straciliśmy bramkarza i sędzia podyktował jedenastkę, był to mecz na jedną połowę. A wygrał Widzew, po golu Szarpaczka!

Na treningach wychodziły panu takie strzały?
E tam, wychodziły. Nic nie wychodziło. Zresztą, ja tych bramek w życiu też tyle nastrzelałem, że ho, ho. Walnąłem, wpadło i sam byłem zdziwiony. Zawsze można postawić autobus w polu karnym i albo się nie uda, albo się akurat „wypaskudzi”, jak Szarpakowi, który raz kopnął z Legią i od razu wpadła bramka… W tamtych czas jeździły za nami spore grupy kibiców, zatrzymywali nas na trasie. To były fajne czasy. O jednym, mam takie wrażenie, ludzie jednak nie pamiętają – my w Widzewie nie mieliśmy zbyt kolorowo. W pewnym momencie nie płacili nam przez rok. Tamto dziesięciominutowe opóźnienie wyjścia na mecz z Legią też niektórych miało zmobilizować. Ale, jak pokazał nasz przykład, nie mając pieniędzy, też można grać na maksa.

Patryk Rachwał opowiadał, ale to już o późniejszych czasach, że na ciepłą wodę, która była na dole, mogło zdążyć tylko dwóch piłkarzy.
U nas woda była, ale pojawiały się problemy ze sprzętem czy wyjazdami na mecze. Kiedyś pojechaliśmy na Wisłę, wtedy do klubu wchodziła Tele-Fonika, i oni podjechali pod stadion pięknym PKS-em. Wręcz cudnym, jak na tamte czasy. A my przez całą drogę PKS Sieradz. Zaparkowaliśmy obok nich i wyglądało to tak, jakby właśnie zespół-kukułka przyjechał. Powieźli nas czwórkę czy piątkę.

PKS Sieradz był też na trasie Warszawa-فódź?
Nie, chyba nie. Czasem zdarzyło się coś lepszego, z gitarką w środku. Przyjemnie było wtedy ruszać w drogę powrotną, zobaczyć te smutne i przygnębione twarze w Warszawie, że to z naszego powodu.

Która wygrana wam dała najwięcej frajdy?
Ta najwcześniejsza, w Warszawie, gdzie wygraliśmy po moim golu i po raz pierwszy od kilku lat zdobyliśmy mistrzostwo. A Legia była wtedy od nas lepsza, miała silniejszy skład. Przez całą rundę wiosenną mieliśmy do dyspozycji trzynastu-czternastu piłkarzy, nawet ja grałem właściwie w każdym meczu. Rok później, kiedy byliśmy już po niezłych zakupach i na Legii wygraliśmy 3:2, zaczynałem już na ławce. A w składzie byli Szczęsny, Michalski, Dembiński, Wojtala. Był też wtedy Szymkowiak, Siadaczka, trzy czwarte zespołu grało w reprezentacji, a grałby też Michalczuk, gdyby tylko miał obywatelstwo. Wiedząc, że jestem słabszy, pokornie siadałem na ławce. Zawsze się dziwiłem tym, którzy za ławę się obrażali, bo oni są tacy wielcy.

Tych czternastu piłkarzy do dyspozycji to akurat był sezon, w którym nie przegraliście żadnego meczu.
Sami byliśmy w szoku, że tak dobrze i pięknie nam idzie. I chyba na tej fali zdziwienia sobą pojechaliśmy na Legię i wyrwaliśmy wygraną. Rok później byliśmy lepsi, stawiano nas w roli faworytów i faktycznie obroniliśmy tytuł, ale wtedy? Wtedy byliśmy zespołem-kukułką.

Image and video hosting by TinyPic
Rok 1998, Widzew-Legia 1:0. Od lewej: Sławomir Salaciński, Marcin Mięciel, Maciej Terlecki, Piotr Szarpak.

Z Franciszkiem Smudą na ławce. Po latach mówił pan o nim, że wprowadził nową taktykę, grę pressingiem i zanim się przeciwnicy zorientowali, wy już mieliście mistrzostwo.
Wszystko zależało od ludzi. My akurat mieliśmy młody, dobrze dobrany i zgrany zespół. Najstarszy był wtedy Marek Koniarek, król strzelców w wieku 34 lat, on miał swój świat. Widzew to było wtedy dziesięciu piłkarzy i Koniarek, stojący w polu karnym. Wystarczyło, że raz się cofnął, to od razu była na niego zasadzka. Dlatego stał, gdzie chciał i rozliczaliśmy go z bramek.

Nie musiał po meczach wchodzić pod prysznic?
Chciałbym stać, tak jak on i wykonywać taką robotę. Koniarek wystrzelił już na początku, pierwsze mecze miał bardzo dobre i gdy wydawało się, że passa się skończy, on ładował dalej. Ale to był dziwny napastnik. Kiedy miał setkę, pudłował. Kiedy już odwracałem głowę, bo wiedziałem, że tego nie da się wykorzystać, piłka lądowała w siatce. Widziałem po rywalach, że mieli ciężko, żeby gościa przykryć. On miał ten swój nosek snajperski. Wtedy, co na Legii było 2:1 i drugiego gola zdobyłem ja, pierwszego strzelił właśnie Marek.

Do samego Smudy, chwalonego przez wielu za tamten czas, wy początkowo nie mogliście się przekonać.
On sam nie mógł się do nas przekonać. Był dziwaczny, nieufny. Jak przyjechał, to sami robiliśmy wielkie oczy – kto to w ogóle jest? Pracował w Mielcu, przez rok, a poza tym? Bardziej zaciągał po niemiecku, niż mówił po polsku. Była między nami pewna bariera, ale jak zobaczył, że ma zespół do tańca i do różańca, to się przekonał. Ja też ze Smudą na początku miałem pewne zatargi. Byłem człowiekiem, który zawsze chciał się roześmiać, rozbawić towarzystwo, a przyszedł trener – jak to z Niemiec –bardzo konserwatywny. Mieliśmy ciche dni, ale się dogadaliśmy.

Ł»al, że to wszystko się już skończyło?
Ł»al, ale przez kontuzje. Zbyt wcześnie skończyłem grać. Gdyby nie podwójna operacja Achillesa, to pokopałbym dłużej. Ł»ona jednak powiedziała „Dość. Dłużej nie zamierzam wokół ciebie chodzić”. Brałem w swoim czasie mnóstwo zastrzyków i dlatego Achilles zaczął strzelać. Operacja jednej nogi, drugiej nogi i wyszło półtora roku chodzenia o kulach. A wcześniej wystarczyło odczekać miesiąc, wyleczyć się i byłoby w porządku.

Ale pan nie czekał.
No nie. Jeden zastrzyk przeciwbólowy przed meczem, drugi przed kolejnym. Na treningi prawie nie wychodziłem, bo i tak wtedy graliśmy systemem środa-sobota, więc na trenowanie nie było czasu. Szkoda, że nikt mi nie powiedział, że tak to się może skończyć. Bo to była moja głupota. Na własną rękę kombinowałem, szukałem lekarzy, którzy by pomogli. To było jedno rozwiązanie, drugim był czas. Tylko, że wtedy tego czasu brakowało.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama