Dostałem po uszach. Były skargi. Kilku najbliższych znajomych z Hiszpanii, uzbrojonych w tłumacza Google, przełożyło mój ostatni tekst. Nie zrozumieli formuły dziennika: z Hiszpanii, o Hiszpanii, ale po polsku i dla Polaków. Przyczepili się, że stawiam ich kraj w złym świetle, kiedy właśnie teraz w tych ciężkich czasach potrzebują otuchy i dobrego słowa. Zgoda. Ł»adna sztuka gnoić kraj, w którym premiera oskarżają o przyjmowanie kopert z „trzynastką”, a zięć króla poprzez swoje nieudolne machlojki, wprowadza monarchię w największy skandal w jej dziejach. Nie ma wyjścia. Trzeba chwalić grudniowe słońce na „Kanarach”, wiedząc że pierwszoklasiści w Andaluzji na lekcjach hiszpańskiego siedzą na gołej podłodze, bo lokalnych władz nie stać na zakup kawałka drewna na szkolne ławki. Nie wszyscy jednak przymykają oko. Są tacy, którzy według popularnego ostatnio, wśród hiszpańskich dziennikarzy, powiedzenia: „pasan la mierda por el ventilador” – przepuszczają gówn… przez wentylator.
Weźmy na przykład takiego, Guardiolę. Na zeszłotygodniowej konferencji prasowej, tu cytuję hiszpańską prasę, „Pep zwymiotował na Rosella”, aktualnego prezydenta Barcelony. Eksplodował, bo jak twierdzi, po raz kolejny wylano publicznie pomyje na jego przyjaźń z Tito Vilanovą. Guardiola miał rzekomo stwierdzić, że wyzwanie wkomponowania Neymara w styl gry Messiego przerasta obecnego trenera Barcy. Przyjaźń z Tito oficjalnie nie istnieje od wtorku, nieoficjalnie – od maja 2012. Vilanova przyznał się, że Pep nie odwiedził go ani razu podczas trwającej 6 tygodni chemioterapii. Miał inne powody, uczył się niemieckiego.
Przyznaję się (bez bicia), że sam długo byłem pro-Guardiola. W tej medialnej Zimnej Wojnie z Mourinho, zawsze szukałem prawdy po stronie Katalończyka. Imponowała mi jego spójność, aureola nieomylności, mimochodem puszczałem filozofowanie z pograniczna Zen. Dziś niewiele z tego zostało. Owszem, podziwiam trenera-maniaka zdolnego do wynajęcia agencji detektywistycznej w celu śledzenia piłkarza-balowicza, szczęka mi opada, gdy okazuje się, że 42-letni ex-piłkarz w rok jest zdolny nauczyć się niemieckiego (w Nowym Jorku!) podczas gdy większość jego rodaków przez całe życie nie jest w stanie przyswoić angielskiego. Guardioli – speca od kreowania własnego wizerunku, jednak nie kupuję. Pep jest równie dobrym, jeżeli nie lepszym aktorem jak Mou. Wciąż przed oczami mam minę Guardioli z językiem wbitym w policzek, tuż po tym jak Zubizarreta ogłosił Vilanovę nowym trenerem Barcy, mimo że Pep na pół godziny przed początkiem konferencji błagał Rosella o nie wyjawianie tajemnicy. „Nie rób tego, nie rozwalaj mi pożegnania, to jest moje ostatnie pięć minut” – miał powiedzieć Guardiola. Zawsze na świeczniku, zawsze w roli tego dobrego. Medialne ego ponad wszystko, taki kalkulator myśli w miejsce zdrowych ludzkich uczuć.
Trzeba być sporym naiwniakiem, żeby nie dopatrzyć się drugiego dna w trwającej już trzy lata wojnie Guardioli z katalońską wierchuszką. Tym bardziej, gdy mamy świeżo w pamięci niuanse wyjawione przez Salvadora Sostresa, publicystę i wieloletniego bliskiego znajomego Pepa, dziś jego wroga numer jeden. Sostres, 16 maja 2012, na łamach „El Mundo” w felietonie zatytułowanym „Przedostatnie zdrady” pisał: „Napięcie wcale nie spadło po mrożącej konferencji prasowej i przedostatniej zdradzie Rosella. Utrzymało się aż do meczu Barcy z Malagą na Camp Nou. Po końcowym gwizdku, Guardiola wtargnął do loży VIPów i poirytowany niewygodnymi komentarzami a propos jego odejścia z Barcelony, szepnął prezydentowi na ucho: – Odejdę bez rozgłosu, bez zbędnych deklaracji, bez udzielania wywiadów i pasania książek. Jeżeli jednak ty i twoi kumple dalej będziecie wkurwiać mnie i moich ludzi, zacznę mówić, a do powiedzenia mam wiele. I ty wiesz, że będą mnie słuchać.
Ci „kumple” Rosella to zdaniem Sostresa, kilku dziennikarzy katalońskiej „La Vanguardii”, którzy zaczęli insynuować jakoby Guardiolę do decyzji o opuszczeniu Barcy, zmusiła poważna choroba oraz intymny związek z jednym ze swoich najbliższych współpracowników (najprawdopodobniej chodziło im o Manela Estiarte). Podobne podejrzenia (z tego samego dziennika) padły na Guardiolę, gdy w 2001 roku odchodził z Barcy do ligi włoskiej. To na tej podstawie oraz aferze dopingowej Pepa w Brescii, ultrasi Realu Madryt skomponowali przyśpiewkę: „Ay Guardiola, ay Guardiola, que delgado se te ve. Primero fueron las drogas y hoy por Chueca se te ve” (w wolnym tłumaczeniu: “Hej Guardiola, hej Guardiola, jak ty chudo wyglądasz. Najpierw były narkotyki a dziś po Chuece się krzątasz”). Chueca – dzielnica Madrytu o kroju alternatywno-homoseksulanym.
Swoją drogą, Guardiola, podobnie jak Beckham, już chyba nigdy nie odklei od siebie tej metroseksualnej metki. Całkiem niedawno kolega z pracy był o krok od kupienia sobie kilku garniturów Zary. Pomysł odradziła mu matka, argumentując to tak: „One są zbyt wąskie, zbyt w stylu Guardioli. A co jak za parę lat zmieni się moda”…
Skandal z Rosellem z czasem przyschnął, Pep wyemigrował do Nowego Jorku. Zawieszono broń. Toporu wojennego nie zakopano jednak nigdy. I nie stanie się tak dopóty, dopóki za Guardiolą będą stali Laporta i Cruyff. Obaj potrzebują Guardioli bardziej niż hiszpańska gospodarka niemieckich euro. Pierwszy, bo walczy z Rosellem w sądach o pobieranie nielegalnych prowizji z transferów z czasów swojej prezydentury, drugi, bo odebrano mu berło honorowego prezydenta Barcelony. Guardiola (wraz z kumplami-dziennikarzami z katalońskiego „El Mundo Deportivo”) chcąc nie chcąc, został właśnie twarzą kampanii wyborczej Laporty. Do najbliższych wyborów prezydenckich pozostały jeszcze trzy lata.
To będą długie i pikantne trzy lata.
RAFAŁ LEBIEDZIŁƒSKI

z Hiszpanii
Twitter: @rafa_lebiedz24

* * *


Rafał Lebiedziński jest dziennikarzem sportowym, który kilka lat temu przeprowadził się do Hiszpanii. Jak dobrze pójdzie, będzie dla nas pisał regularne korespondencje z Madrytu. W Polsce publikował między innymi na łamach „Dziennika” oraz „Magazynu Futbol”. Zapraszamy – takie są przynajmniej plany – w każdą środę.