Zakład pogrzebowy „happy end” już czeka

redakcja

Autor:redakcja

21 czerwca 2013, 18:34 • 30 min czytania

Za nim spektakularna runda wiosenna. Wiosną w ekstraklasie tylko dwaj trenerzy punktowali lepiej – Jan Urban z Legii Warszawa i Mariusz Rumak z Lecha Poznań. Rzutem na taśmę, dzięki sześciu zwycięstwom i trzem remisom, przy zaledwie dwóch porażkach, zdołał uratować ekstraklasę dla Podbeskidzia Bielsko-Biała. Zapraszamy do długiego, dwuczęściowego (na dole link do drugiej części) wywiadu z Czesławem Michniewiczem, nie tylko o tym sezonie, tylko generalnie o futbolu. Przy okazji to dobry moment, by zareklamować jego oraz Andrzeja Czyżniewskiego nowy projekt: akademię piłkarską Futbolaki (futbolaki.pl), która wkrótce rozpocznie działanie.
Mamy w twoim przypadku do czynienia ze zmartwychwstaniem trenerskim? Szedłeś konsekwentnie w dół, łapałeś byle jakie kluby, a jak już przejąłeś największe „byle co”, to w końcu wypłynąłeś.
Z tym „byle co” to byłbym ostrożny, bo jeszcze ktoś się obrazi. Podbeskidzie dzięki temu, czego dokonało tej wiosny nie będzie nigdy byle czym tylko symbolem, że w piłce wszystko jest możliwe, a o cudzie w Bielsku będzie mówiło się latami. Fakt, w przeszłości łapałem teoretycznie lepsze kąski i nic z tego nie wychodziło. Idąc do Widzewa, wydawało mi się, że trafiłem do klubu, który – jak zapowiadał Sylwester Cacek – będzie budował swoją siłę. Wykonaliśmy dobrą pracę, byliśmy czwartą drużyną rundy wiosennej, ale okazało się, że po sezonie musimy się rozstać. W Jagiellonii było podobnie – też myślałem, że trafiłem do klubu, z którym będzie można walczyć o czołówkę ligi, ale też szybko drogi moje i prezesa się rozeszły. Potem była Polonia i szansa na walkę o mistrzostwo. Nie wypaliło. We wszystkich tych klubach pracowałem bardzo krótko i to był mój największy problem. Dlatego decydując się na pracę w Bielsku interesował mnie tylko dłuższy kontrakt, bez względu na to, w której lidze przyjdzie nam grać w przyszłym sezonie. Dość miałem pracy na tygodnie, chcę w końcu dłużej popracować i coś zrobić po swojemu. Zobaczymy, czy się to uda.

Zakład pogrzebowy „happy end” już czeka
Reklama

Podbeskidzie nie było twoim wymarzonym przystankiem, ale tyle już tych klubów obskoczyłeś w lidze, że jeszcze chwila i musiałbyś rozpocząć drugie kółko.
W jednych klubach pracowałem, w drugich wiem, że na razie nie będę pracował, więc wybór był niewielki. Liczyłem się z tym, że do czerwca nie będę nic robił, ale Darek Kubicki dostał awans, wyjechał do Sybiru, a ja dzięki temu dostałem pracę.

Fart.

Jak to w piłce.

Reklama

Ale czułeś, że twoje notowania na rynku zaczynają niebezpiecznie spadać?
Czytałem ostatnio sporo książek o trenerach i widziałem, jak te kariery się układają. Raz pracujesz, raz nie pracujesz, masz wzloty i upadki. Jupp Heynckes odszedł z Schalke, długo czekał na kolejną szansę, aż pojawił się Bayern, gdzie rok temu przegrał wszystko, co było do przegrania, a dziś wszystko wygrał. Ancelotti przegrał finał Ligi Mistrzów, gdzie prowadził 3:0, zwolnili go z Chelsea i wylądował w PSG, a dziś chce go Real… Szukałem takich analogii, żeby dodać sobie otuchy. Wiedziałem, na czym polega praca trenera, ale wytłumacz prezesowi, że powinieneś pracować ty, a nie ktoś inny. I do tego jeszcze nadaktywność „życzliwych”… My, trenerzy w Polsce, nie mamy menadżerów i dlatego czasami czkasz i czekasz aż praca ciebie znajdzie, bo samemu nie wypada proponować klubowi swoich usług. Dzisiaj mamy taką modę – fajnie to określił Michał Probierz – „byle taniej”.

Nie jesteś tani?
Czy ja wiem? Nigdy się tak nie zdarzyło, że gdy ktoś naprawdę chciał mnie zatrudnić, to na przeszkodzie stanęły moje żądania finansowe i dlatego nie podjąłem pracy. Zawsze w kwestii zarobków dogadywałem się bardzo szybko, jak choćby ostatnio z prezesem Podbeskidzia Wojciechem Boreckim. 5 minut i załatwione.

Ale stawiasz siebie na górnej półce, jeśli chodzi o zarobki polskich trenerów.
Nie wiem, kto ile zarabia. Nie jestem mistrzem negocjacji. Najczęściej biorę to co proponują i tyle. Przykład z Józefem Wojciechowskim dogadaliśmy się w kilka sekund. Spytał, czy wezmę to za stówkę. No to wziąłem, takie negocjacje mi się podobają, wystarczyło powiedzieć: „tak” (śmiech).   

Sporo też zarabiałeś w Zagłębiu Lubin.
To już było tak dawno, że nawet tego nie pamiętam. Ale pracując w tym zawodzie musisz też myśleć o swojej przyszłości, gdy cię zwolnią i dlatego pieniądze są ważne. Wielu trenerów pracuje za niewielkie wynagrodzenie, a po zwolnieniu, czasem nawet przez rok, trzeba mieć z czego żyć, żeby nie rzucać się rozpaczliwie na każdy wolny klub. Dziś młodzi szkoleniowcy są zatrudniani na zachętę, „bo pieniądze przyjdą później”. Nie każdemu się uda, a potem jest problem. Mnie w Lubinie płacili sporo, dlatego potem mogłem przeczekać na pracę, bo miałem z czego żyć. Ale zachodni trenerzy też nie biorą byle czego. Jak długo Benitez czekał na kolejną pracę? Tu nie chcieli jego, tam nie chciał on, w końcu trafił do Chelsea i odniósł sukces. Ja za pracę z Podbeskidziem żadnego pucharu nie dostałem, ale – zachowując wszelkie proporcje – czuję się trochę jak Benitez, bo podobnie jak jemu udało mi zrealizować wymarzony cel.

Odrodzony?
Odrodzony. Od zawsze podziwiałem Beniteza, a nie Mourinho jak się niektórym wydawało. Byłem kiedyś podpatrywać na zgrupowaniu w Szwajcarii Beniteza, który przebywał tam z Liverpoolem. Nawet się niestety trochę do niego ostatnio upodobniłem z wyglądu, ale to się niedługo zmieni.

Dopadała cię zgryzota, że oczekiwanie na kolejny klub trwało tak długo?
Dopadała, dopadała… Na początku, gdy tracisz pracę, cieszysz się, że chwilę od tego odpoczniesz. Potem zaczyna ci tego brakować, a najgorszy jest okres między listopadem a lutym, kiedy nic się nie dzieje, za oknem cały czas ciemno i nie masz co ze sobą zrobić. Mój problem polegał też na tym, że ciężko byłoby mi się przebranżowić. Trenerowi nie wypada robić pewnych rzeczy. Gdybym był hydraulikiem i zostałbym zwolniony, to poszedłbym na taksówkę, a gdyby postąpił tak trener, to od razu by go szeregowali. Przykład Maćka Bartoszka. Facet stracił pracę w Ekstraklasie, znalazł nową i wszyscy zrobili z niego pośmiewisko, łącznie z Weszło, że stał się królem śmietników. A przecież musiał się czegoś podjąć, bo życie go do tego zmusiło. 

A ty jak sobie z tym radziłeś?
Coraz trudniej. Jak byłem młodszy, to zawsze sobie wmawiałem, że wszystko przede mną, a teraz zacząłem się zastanawiać, czy nie wjechałem w wiraż, który wyrzucił mnie za bandę. Miałem ciekawą propozycję, by zająć się ubezpieczeniami dla sportowców, byłem nawet na kilku spotkaniach, przedstawiono mi perspektywy rozwoju w porządnej firmie, ale im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że to nie dla mnie. Jeśli nie robisz czegoś z pasja, to lepiej w ogóle nie zaczynać.

Trenerka trudny chleb, ale odejść od niej jeszcze trudniej.

Dokładnie. Jak narkotyk. Z jednej strony możesz brać coraz mniejsze kluby i stopniowo spadać w hierarchii, a z drugiej, jeśli nie będziesz pracował, to możesz z niej całkiem wypaść. Paweł Janas powiedział kiedyś, że jak trener przez rok nie pracuje, to wszyscy o nim zapominają. Coś w tym jest. Zobaczcie, ilu trenerów było na topie, a po roku na bezrobociu nikt już o nich nie pamiętał. Orest Lenczyk – kto ostatnio o nim mówił? Nikt. To jest właśnie problem polskiej piłki – za łatwo i za szybko można zostać trenerem w Ekstraklasie.

A ty nie zostałeś łatwo?

Nie. Moja ścieżka była właśnie prawidłowa. Cztery lata studiów dziennych na AWF w Gdańsku, magister, trener drugiej klasy, trzy lata pierwszy trener w rezerwach Amiki w III lidze, potem przez rok byłem asystentem w Ekstraklasie i dopiero przejąłem Lecha. A dzisiaj? Trenerem może być każdy, bez wykształcenia, doświadczenia w pracy z juniorami czy seniorami na jakimkolwiek szczeblu itd. Dlatego później się z nas śmieją. Brakuje w naszej lidze doświadczonych trenerów, którzy nie muszą się spoufalać i kolegować z zawodnikami, żeby ci przypadkiem czegoś złego o nich nie powiedzieli do prezesa czy mediów. Janas, Kasperczak, Lenczyk, Lorens, Engel i kilku innych mogliby jeszcze wiele dobrego zrobić w naszej lidze. Nie znam innej ligi na świecie, w której pracowałoby jednocześnie tak wielu młodych trenerów. To tak jakby nagle w naszym kraju leczyli tylko sami młodzi lekarze bez doświadczenia. Doświadczenie ze zwycięstw i porażek i wyciągniecie z nich właściwych wniosków to najważniejszy element w zawodzie trenera. Co się u nas dzieje? Spadają wymagania, bo trener jest młody i przede wszystkim cieszy się, że dostał szanse pracy w Ekstraklasie. A skoro jest młody, to nie może wymagać za dużo i stawiać sprawy na ostrzu noża, bo zaraz ktoś go zapyta: „gdzie ty grałeś, kim ty jesteś?”. Zwróćcie uwagę, jacy trenerzy odnoszą sukces w Niemczech czy w reprezentacjach. Doświadczeni. U nas trenerem zostaje się zdecydowanie za szybko i nie mówię tego z zazdrości. Dziś kiedy polski trener sadza na ławce ważnego zawodnika, to od razu przypina mu się łatkę, że jest konfliktowy i nie potrafi znaleźć wspólnego języka z piłkarzami. A prawda jest zupełnie gdzie indziej.  

Ty jesteś jeszcze młodym trenerem?
Przebieg mam, jak mercedes na taksówce, tyle tych klubów prowadziłem. Jestem młody, ale z małymi przerwami już prawie dziesięć lat funkcjonuję na poziomie Ekstraklasy. Byłem w trenerskim niebie i trenerskim piekle i jeszcze nie raz tam będę. Popełniłem w swoim trenerskim życiu wiele błędów, ale wtedy tego nie wiedziałem, a dziś to wiem. Brak doświadczenia i pokory wiele razy zaprowadziło mnie na manowce. W tym zawodzie aby przebyć drogę od bohatera do zera wystarczy niekiedy jeden mecz i grubość słupka. Wiele rzeczy bym dziś zrobił inaczej.

Co?
Wiele decyzji personalnych, zachowań w różnych sytuacjach. Teraz działam trochę w drugim tempie. Czekam, obserwuję i staram się nie podejmować ważnych decyzji w emocjach. Wolę się przespać z tematem i podjąć decyzję na spokojnie.

Nie wpierdalasz się, jak Janas.
Może nie do tego stopnia (śmiech).Nie boje się podejmować trudnych decyzji wtedy kiedy trzeba. Ale nauczyłem się, że często konflikty w drużynie rozwiązują się same, po dwóch-trzech dniach, i lepiej po prostu nie ingerować na siłę. Jak zaczniesz się wszystkim przejmować, to wszyscy będą chodzić podenerwowani i nie będą się koncentrować na robocie.

Jesteś bardziej wymagający wobec piłkarzy?
Zawsze byłem i jestem, ale mam też większy dystans na zasadzie: „to tylko piłka, a ludzie w życiu mają większe problemy”. Jestem jednak bardziej bezwzględny dla tych wszystkich leni, co szkodzą drużynie, bo wiem, że mój los zależy też od takich, którzy się niechlujnie prowadzą na boisku i poza. Ze mną praca jest łatwa, bo wszytko co robię jest nastawione na sukces, a trudna bo jestem bardzo wymagający i nienawidzę przegrywać, zwłaszcza przez głupotę i brak zaangażowania. Ważne są jasne zasady. Rzeka musi mieć swoje określone brzegi, bo jeśli ich nie wyznaczysz, to zrobi się bajoro, które nigdzie nie popłynie. Jak ktoś jest za brzegiem, to go u mnie nie ma.

Twój wizerunek medialny chyba nie do końca współgra z tym, jakim jesteś trenerem. To znaczy – kibice postrzegają cię jako sympatycznego Czesia, który opowie dowcip do kamery, a przy boisku jesteś zupełnie inny. Nie uwiera cię to?
Kiedyś pewnie uwierało, ale dziś wiem, jak funkcjonują media i wiem, że nie ma lepszego marketingu niż zwycięstwo. Znasz mnie prawie od 15 lat, ja się nie zmieniłem, kiedy można to jest wesoło, ale gdy zaczyna się mecz wszystko we mnie buzuje. Wiele osób liczyło, że jak Michniewicz pójdzie do Podbeskidzia, to w końcu się utopi i będzie z nim spokój. Dziś ci ludzie szukają kolejnego dna, a ja się z tym godzę, bo walka z plotką jest jak walka z cieniem. Możesz robić wszystko, ale cień zawsze cię dogoni. Jak będę wygrywał, to będą się zastanawiać, dlaczego Michniewicz wygrywa. A teraz zastanawiają się, dlaczego wypłynął. Ich problem, nie mój.

Ale nie odpowiedziałeś do końca na pytanie o ten twój wizerunek.
Jedna rzecz – wielu piłkarzy może powiedzieć zgodnie z prawdą, że jestem strasznie wymagający, nieznośny po porażkach, gonię do ciężkiej pracy, wymagam spartańskiej dyscypliny, maltretuje zawodników odprawami itd. Zwróćcie uwagę, że nikt nie powiedział, że jestem słabym trenerem i nie znam się na swojej robocie. Nikt nie narzekał na przygotowanie merytoryczne ani taktyczne. Nigdzie nie przeczytacie wypowiedzi rozsądnego piłkarza, że Michniewicz nie zna się na piłce i to jest dla mnie najważniejsza opinia! A czy ktoś mnie lubi, czy nie, to już inna sprawa. Trener nie jest od tego, żeby go lubić. Darek Pietrasiak powiedział mi ostatnio: „trenerze, zanim pana poznałem, to – słuchając wszystkich dookoła – myślałem, że to będzie inaczej wyglądało”. Budujące słowa. Jeśli ktoś chce ciężko pracować, to będzie żył ze mną dobrze i zawsze mu będę pomagał ze wszystkich sił. 

A kto miał największy problem?
Było paru takich, ale nie chcę wymieniać nazwisk. Dziś już ich prawie nie ma w piłce. Do olbrzymiego talentu nie chcieli dołożyć ciężkiej pracy.

Ze dwa powiedz.
Było, minęło. Pojawiali się tacy, którzy myśleli, że trener jest im niepotrzebny i wszystko wiedzą lepiej…

Mourinho ostatnio tak powiedział o Ronaldo.
Z piłkarzami jest jak z pomidorami. Rosną, rosną i nagle robią się czerwone. Problem polega na tym, żeby zerwać je w odpowiednim momencie i odpowiednio wykorzystać. A najgorszy jest pomidor, który zaczyna się psuć. Bo wydaje mu się, że jest piękny, a tak naprawdę zaraża innych zgnilizną. I kiedy masz trzy takie pomidory w szatni, to nie dość, że śmierdzi, to jeszcze nic nie zbudujesz. W Podbeskidziu trafiły mi się albo wzrastające, albo dojrzałe dobre pomidory i to była nasza prawdziwa siła. To jak z lekarzem – jeśli trafisz w złym momencie choroby, to nawet najlepszy ci nie pomoże. Mam sporo swoich przemyśleń, nawet patrząc na inne kluby, bo widzę, że w wielu z nich to piłkarze są bardziej trenerami. Taki zawodnik czuje się świętą krową. 

I znowu wracamy do tego, o czym mówiliśmy wcześniej. Znów idziemy na skróty – trenerem można zostać szybko, politykiem tak samo, dziennikarzem – z całym szacunkiem do was – tak samo. Dziś żyjemy w takich czasach, że gdy małżeństwo się psuje, to nie walczysz – jak nasi dziadkowie – o żonę, tylko ją wymieniasz. Zepsuje się mikrofalówka, to przecież jej nie naprawiasz, tylko zamieniasz na nową. Prezes chce wyniku, wymienia trenera i tak bez końca. Taka prawda, takie czasy.

Ile może trener w polskim klubie?
Niewiele. Zdecydowanie mniej niż choćby w Anglii czy Niemczech. Bo kim jest trener? Nikim. Kopa możesz dostać po jednym meczu, zawodnik może na ciebie napluć i nikt go nawet za to nie ukarze.

…nazwać chujem.
Dobry przykład. Wyrzucili trenera, który zdobył mistrzostwo po wielu latach, a rok później wyrzucają tego zawodnika. Czyli jeszcze przez dwanaście miesięcy płacili mu pensję. To kto miał rację? Wyobrażasz sobie, że Robert Lewandowski idzie do Kloppa i nazywa go chujem?

Podobną sytuację miałeś w Zagłębiu. Też zdobyłeś mistrzostwo i wpakowałeś się w konflikt z kilkoma piłkarzami.
Przykre jest to, że trener, który w takiej sytuacji postawi na swoim, jest z góry przegrany. A jego egzekucja to tylko kwestia czasu. Dziennikarze nie będą go bronili, bo – skoro zawodnik zostaje – będą chcieli utrzymać z nim kontakt, a ty, jako trener, co możesz zrobić? Jeśli piłkarz ma kontrakt, to go nie wyrzucisz. Siłą zagranicznych fachowców, Wengera czy Fergusona, jest to, że jeśli zawodnik im nie pasuje, to się z nim rozstają, nieważne czy to Beckham, czy Stam. A u nas tak nie ma. Jeśli trener nie chce zawodnika, to wyrok podpisuje na siebie, a nie na niego. Nie ma w Polsce takiego zawodu jak „trener”, to też o czymś świadczy. Autorytet też żaden i szkoleniowcy to czują. Pamiętacie, jak było na AWF-ie… Beenhakker powiedział, że nie wypuściłby na boisko psa, to zaczęła się dyskusja, co z boiskami. A jak polski trener poskarży się, że nie ma gdzie trenować, to: „co ty pieprzysz, inni też nie mają”. Dlatego jestem za tym aby dobrzy zagraniczni szkoleniowcy u nas pracowali, bo może komuś otworzą oczy, a nam wtedy będzie łatwiej pracować.

Miałeś w jakimkolwiek klubie wolną rękę, jeśli chodzi o personalia i politykę transferową?
Nie. Nigdy nie było tak, że wszystko zależało tylko ode mnie. Ale było już kilka prób w innych polskich klubach zarządzania na styl angielski i nic z tego nie wyszło.

A żebyś chociaż miał większość władzy?
Było, było, ale polityka transferowa to złożona sprawa. Jak przyszedłem np. do Widzewa, to pewne kwestie były już ustalone, ktoś kogoś wcześniej obserwował i pewne sprawy były już dograne, a w innych klubach, w których ostatnio pracowałem, nie miałem wpływu na transfery, bo były już pozamykane okna transferowe. Poza tym, wiem dobrze, że jeżeli wykupisz zawodnika wbrew trenerowi, to trener z góry patrzy na niego inaczej. Jeśli ktoś ci go wciska na siłę, to widzisz same wady. Ktoś powie, że to nieprofesjonalne – OK, ale tak po prostu jest. Jak jest dobry, to się obroni, a jak nie to trudno. Czy jest klub w Polsce, w którym trener decyduje o wszystkim? Chyba nie, bo nie miałby wtedy czasu zajmować się drużyną.

A gdzie miałeś najwięcej do powiedzenia?
W żadnym klubie w którym pracowałem nigdy nie byłem marionetką, i potrafiłem jakoś się dogadać, raz lepiej, raz gorzej.

Ale jak chciałeś Błaszczykowskiego, to zabrakło 13 tysięcy złotych, tak?
Mniej. 700 złotych miesięcznie, ale to wynikła z sytuacji finansowej Lecha, wszyscy wiedzieliśmy, że to jest olbrzymi talent i na nasze nieszczęście włączyła się jeszcze w te licytacje Wisła i było po wszystkim. Patrząc na to gdzie dziś jest Kuba, to chyba wyszło bardzo dobrze dla niego, że nie znaleźliśmy tych kilku stówek dla niego.

(śmiech)
W tamtych czasach to było dużo. Ale wiecie, na czym też polega mój problem? Do Lecha, Zagłębia ,Widzewa, Podbeskidzia przyszedłem w trakcie sezonu, do Arki i Jagiellonii tydzień przed ligą, do Polonii w trakcie…

Chcesz powiedzieć, że nigdzie niczego nie zbudowałeś?
Wchodziłem, jak pociąg albo jechał za wolno, albo w niewłaściwą stronę, a ja najpierw musiałem nastawić tory, żeby można było wjechać na drugi peron do Koluszek (śmiech). To był problem! Dziś rozmawialiśmy o mojej przyszłości… Chciałbym w Podbeskidziu popracować dłużej, zaliczyć kilka okresów przygotowawczych, poznać lepiej chłopaków, potem wprowadzić delikatne korekty w składzie i wprowadzić kilku młodych piłkarzy do zespołu. Wcześniej nie miałem takiej możliwości.

W Lechu byłeś dłużej.
W Lechu tak, ale już w Lubinie zaliczyłem tylko dwa okresy przygotowawcze, w Widzewie i Arce jeden, a w Jagiellonii, Polonii i Podbeskidziu żadnego. Franek zaczyna właśnie pracę z Wisłą i mówi, że potrzebuje trzy okna, żeby ta „dhużyna ghała”. Jeśli właściciel da mu tyle czasu i trochę pieniędzy, to śmiem twierdzić, że Smuda odmieni ten zespół. Na początku na pewno będzie im trudno, ale trzeba wytrzymać to ciśnienie. Franek oczekuje trzech okien, a w większości klubów nie daliby mu wstawić futryn. Tak to niestety wygląda. W Polonii na początku zaiskrzyło, ale po decyzji prezesa o wycofaniu się wszystko już siadło całkowicie.  Nie trzeba było grać, żeby dobrze zarabiać i widocznie niektórym zabrakło trochę wewnętrznej motywacji. Trenerów zmieniano jak rękawiczki, efekt nowej miotły już na nikim nie robił wrażenia. Każdy kogoś tam wciskał, tylko Wojciechowski nie znał się na piłce i słuchał wszystkich, a koniec końców najwięcej tracił. Skoda, bo takiego gościa już w polskiej piłce nie będzie.

A gdzie miałeś najmniej do powiedzenia?
Wszędzie mówiłem, tylko nie wszędzie mnie słuchali (śmiech). Jeśli byłem pewien swoich racji i że to pomoże mnie i drużynie, to o nie walczyłem. Raz się udało, innym razem nie. Tak już bywa.  

To inaczej – gdzie z perspektywy czasu najbardziej schlapałeś dupę, jak ty to mówisz?
W Lubinie, gdzie miałem za sobą prezesa Pietryszyna, a nie potrafiłem do wielu spraw podejść ze zdrowym rozsądkiem. Młodość wzięła górę. Powinienem był tam pracować dłużej, ale sporo w tym mojej winy, jak to się potoczyło. Pamiętam, jak raz dostałem zaproszenie do telewizji, a nie pasowało mi, bo chwilę później mieliśmy mecz. Pietryszyn na to, że przecież mamy do dyspozycji samolot KGHM, pilot jest gotowy, zawiezie, przywiezie… To był inny świat. Przyszedłem z Lecha, gdzie było godnie, ale biednie, a tu Bizancjum. Przeskok pod każdym względem. Pieniądze, punktualność wypłat, świetny zespół i baza do treningu. Dlatego tak żałuję tego czasu, bo można było tam popracować dłużej. Ł»ałuję, bo w Zagłębiu były naprawdę spore możliwości, mogliśmy spokojnie przez kilka lat walczyć o najwyższe miejsca w tabeli. To była moja porażka na własne życzenie.

Teraz chwali się Hapala, który kręci się koło jedenastego miejsca.
Wtedy były możliwości i euforia, która – muszę to powiedzieć – mnie zgubiła. Byłem młody, miałem 37 lat, mistrzostwo, perspektywy… To spowodowało, że człowiek tracił grunt pod nogami.

Było też sporo spraw personalnych. Iwański, فobodziński, Ulatowski…
Jedną rzecz chcę powiedzieć, tak generalnie. Trzeba od razu pewne sprawy rozwiązywać w klubie. Jeśli ktoś ci nie odpowiada, pozbywasz się go definitywnie. Jeśli nie rozwiążesz kontraktu z zawodnikiem którego nie chcesz, a zrzucisz kogoś do rezerw, to niezadowolonych zacznie przybywać. A jak odsuniesz dwóch-trzech z podstawowego składu, to już w ogóle robi się problem. Tacy odsunięci zawodnicy rosną w siłę przy każdym niepowodzeniu zespołu i gdy pozycja przegrywającego trenera słabnie, oni są coraz mocniejsi. Potem przyjdzie nowy trener, od razu dostają kolejna szanse i tak lecą kolejne lata. Dlatego nigdy już nie będę się godził na jakieś przesuwanie zawodników, ani na żadne poniżanie w klubach Kokosa. Niechciany zawodnik to też człowiek i trzeba z nim po prostu rozwiązać kontrakt lub poszukać mu klubu, w którym będzie grał.

Tworzy się poczekalnia licząca na zwolnienie szkoleniowca.
Tak, i to jest jego koniec. Ale wiadomo, oszczędności… Bo nie wypłacisz odsuniętemu zawodnikowi trzech lat kontraktu tak, jak się to robi na Zachodzie. Poza ekstremalnymi przykładami typu Golański i Grzelak, których przetrzymywano w Rumunii, takie sytuacje się w innych ligach nie zdarzają. Wichniarka dwa razy wzięli do Herthy, dwa razy się pomylili, wypłacili odszkodowanie i odszedł. Nie ma poniewierania zawodnikiem, on sam jest wtedy w miarę zadowolony, a i trener ma komfort pracy.

Które miejsce zajmujesz w rankingu polskich szkoleniowców?
Nie mam pojęcia, ale zobaczcie, jak to się zmienia. Niedawno zastanawiałem się nad zmianą pracy, a dziś niektórzy wymieniają mnie w kontekście silniejszych klubów. Nie wiem, które zajmuję miejsce, ale czuję się dużo lepszy niż przed kilkoma laty. Często się mówi, że jakaś drużyna mogłaby grać bez trenera i wtedy jego sukces jest marginalizowany. A jego pracę ocenia się właśnie w kryzysowych sytuacjach – czy wtedy potrafi nastawić swoją drużynę. Gdybyście byli dziś trenerami Legii lub Lecha, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo że zostalibyście mistrzami lub wicemistrzami naszej ligi.

…ale jedno z tych dwóch miejsc na pewno.
Fakt, że dziś ciężko byłoby schlapać dupę i zająć z Legią lub Lechem trzecie miejsce. Ale trenerów takich drużyn łatwiej jest oceniać, gdy przejmą inny klub i to nie oni zabierają najlepszych zawodników do siebie, tylko wręcz przeciwnie. 

A co sądzisz o sympatycznym czeskim szkoleniowcu?
Nie miałem okazji Staszka poznać, ale czytam Weszło, komentarze…

Wiadomo, że piłkarze też je czytają albo nawet piszą. To musi być strasznie ciężkie zadanie stanąć w szatni przed zawodnikami, którzy godzinę wcześniej czytali o złomie, ekskrementach, szamotaninie i dowodzie Patejuka, na który wziąłeś pożyczkę w Providencie.
(śmiech) O każdym z nas piszą różne rzeczy, ale czasy trenerów kabareciarzy minęły. Dziś zawodnika przekonasz tylko profesjonalizmem. I nawet jeśli niektórzy śmieją się z Levy’ego, to pojawia się jednak sporo głosów, że to facet, który traktuje swoją pracę bardzo poważnie i ma wiele do zaoferowania. Liczy się taktyka i przygotowanie, a nie zestaw dowcipów. Staszek broni się swoją pracą. Raz, że ten Śląsk pozbierał, a dwa, że zawodnicy naprawdę go chwalą. Mila też wypowiadał się o nim pozytywnie… Tylko ten Levy sam się nadział, jak powiedział na Lechu, że „ne pilem” (śmiech). Także mówię – nie znam gościa, ale czuję do niego sympatię. I nie łączy nas ambrozja (śmiech).

W końcu jest to sympatyczny szkoleniowiec.
(śmiech)

Mówiąc serio – do wielu trenerów w lidze czujesz sympatię?
Znam prawie wszystkich, ale z niewieloma utrzymuję kontakt, bo nie ma wielkich przyjaźni między trenerami. Ł»aden z nich nie powie ci do końca, co myśli, bo zaraz gracie przeciwko sobie. Gdy nie pracujesz to nie spodziewaj się, że któryś z pracujących trenerów do ciebie zadzwoni.

Mówisz, że niewielu szanujesz, a potem oglądamy obrazki z Canal+. „Chodź do mnie na kawkę, co u żony”…
Ale jak masz sąsiada, który codziennie za ścianą organizuje libację i któregoś dnia przyjdzie do ciebie w jakiejś sprawie, to zaprosisz go na kawę. To zwykłe standardy, które i tak zanikająâ€¦ Kiedyś było inaczej – jak jechałeś na Wodzisław, to od początku było wiadomo, że niezależnie od wyniku prezes Serwotka, Socha lub Kowalik zaproszą cię na taki bankiet, że to prawie wesele. Dziś już tak nie ma.

To chyba dobrze, bo to sztuczne sympatie. Sam wymagasz od piłkarzy, żeby nie przytulali się z przeciwnikami przed meczem.
Tak! Najchętniej zakazałbym im tych wszystkich uścisków, bo jak pracuję nad koncentracją zawodnika przez tydzień, a ten wychodzi na boisko, strzela misia przed meczem z przeciwnikiem, pyta, co u jego żony, jakim jeździ samochodem, to jak ma się koncentrować?! Wyobraźcie sobie, że lekarz robi operację na otwartym sercu, a wcześniej poprzybija z wszystkimi piątki na oddziale, poopowiada kawały i za 20 minut do roboty. I on ma być skoncentrowany? Bądźmy poważni. Tak samo jest z piłkarzami. Liverpool gra z Chelsea, stoją w jednym tunelu i nikt nawet na siebie nie spojrzy, mimo że znają się sto lat z reprezentacji. 

W Hiszpanii się przytulają.
Tam to się nawet całują, takie zwyczaje. Ale zauważcie, że na Realu wybudowali ścianę między drużynami… Wkurza mnie takie spoufalanie przed meczem. Albo ta muzyka… Jedzie zawodnik na mecz, a ze słuchawek dudni mu tak, że inni nie mogą się koncentrować. Takich rzecz też zabraniam i nie wierzę, że tak słuchana muzyka może pomóc się koncentrować.

Ale sam nagrywasz filmiki motywacyjne.
Na wszystko musi być odpowiedni moment. Puszczenie sceny batalistycznej czy innego filmy ma działać na wyobraźnię to co innego niżâ€¦ Podam wam przykład – gramy mecz, podjeżdżamy pod klub, a tam muza w szatni przeciwnika na całego i myślę sobie: „co się dzieje?!”. Pytam asystenta: „co to, wesele?!”. Tak się złożyło, że dziesięć minut meczu i prowadzimy 2:0. Przypadek? Być może. Zawsze tłumacze zawodnikom, że koncentracja jest jak kostka lodu. Zanim się zamrozi, potrwa to dwie godziny, ale roztopi w momencie. Jak się już roztopi, to potrzebujesz znowu dwóch godzin, by zrobić kostkę… 

Piłkarze w to wierzą?
Wierzą, wierząâ€¦ Wiecie, co mi się podoba w polskiej piłce? Poziom jest, jaki jest i na razie nie będzie wyższy, ale świadomość zawodników…

Są coraz bardziej inteligentni?
Naprawdę! Czasem brakuje umiejętności albo sił, ale społeczeństwo piłkarskie bardzo się zmienia na plus. Bardzo! 

Ale sam wiesz, że nieraz brakuje ambicji. Pamiętasz dobrze, jak jeszcze w Jagiellonii kazałeś stać zawodnikom przez półtorej godziny na treningu.
I tej decyzji bym bronił! Oczywiście sensacje się zdarzają, ale zespół z Ekstraklasy nie ma prawa przegrać w pucharze z drużyną, która zajmuje dziesiąte miejsce w trzeciej lidze i dać sobie wybić 3 bramki. Nie da się tak grać. Byliśmy nawet teraz przed Lechem w Grodzisku i chłopcy z Podbeskidzia pytali mnie o ten pamiętny trening się odbył. Bo nie dość, że tamci z Jagiellonii stali półtorej godziny, to jeszcze wcześniej mocny trening się odbył. Jeden na jeden na całym boisku.

Czyli?
Piłka na środku, dwóch startuje do niej w tym samym czasie z przeciwległych końców, a bramkę mogą strzelić tylko z pięciu metrów. Przegrywający zostaje, wchodzi następny i tak dalej… 

To ile kilometrów zrobił ten, który ciągle przegrywał?
Aż umarł. Nie no, pozostali dawali mu ulgę. Jak widzieli, że ktoś sobie nie radzi, to pozwalali mu wygrać. Ale ja też nie robię takich rzeczy po to, żeby się na kimś mścić tylko w takim celu, by to zostawiło ślad w psychice piłkarza. Nie możesz przegrywać meczów przez brak zaangażowania. Jak idziesz do kibla, to trzeba spuścić wodę, a jak wychodzisz na boisko, to walczyć. Proste rzeczy. Czy w Niemczech znajdziecie jakiś wywiad, w którym ktoś wam powie o złym przygotowaniu do sezonu? A u nas wieczna debata, że trener dobrze albo źle przygotował zespół. Co to za pitolenie?! Dwa miesiące się przygotowujesz, trenujesz dwa razy dziennie i wytłumaczcie mi – jak się można źle przygotować? OK, jak zjesz gar bigosu dzień przed meczem i wyjdziesz z takim bebzonem, to nie będziesz gotowy do gry, ale powtarzam – nie da się źle przygotować drużyny do sezonu! 

Byli piłkarze, a dziś eksperci non stop to powtarzają.
A ktoś, kto myśli inaczej, to dla nich dziwak. 

Ostatnio Kazimierz Węgrzyn coś takiego powiedziałâ€¦ Czekaj, co to było…
Siłę muszą mieć, siły nie mają! (Michniewicz idealnie naśladuje głos Węgrzyna – przyp. red.).

Aha, po tym, jak Nawałka zrobił piłkarzom trening o szóstej rano za karę za fatalny mecz z Bełchatowem, Węgrzyn powiedział, że kompletnie tego nie rozumie i byłby bardzo zły na trenera.
Kaziu wiele rzeczy widzi inaczej, dlatego życzę Kaziowi, żeby choć przez chwilę był trenerem. Każdy wie, jak zrobić lepiej, ale nikt nie umie zrobić dobrze. Dlatego lepiej za dużo nie oglądać i nie sugerować się tym co mówi gość oddalony od klubu 400 km i który wszystko wie lepiej. Wszyscy są mądrzy po rozegranym meczu, znając wynik i okoliczności, i wokół tego budują swoje wielkość. Każdemu z nich życzę żeby choć przez chwilkę popracowali z piłkarzami i wtedy pogadamy.

Potem niektórzy ze studia dostają drużynę na jeden mecz, jak Wieszczycki.
Ale akurat „Wieszczu” mi się podoba, bo potrafi w tym wszystkim zachować pokorę.

Przecież mówiłeś, że nie oglądasz.
Ale czasami przy okazji meczów rozmawiam z nim i widzę, że akurat on mówi jak trener i wie, że pewne rzeczy przychodzą ciężko.

Ale od Przytuły już mógłbyś się wiele nauczyć.
Dziś żyjemy w takich czasach, że każdy może być ekspertem. To dobrze i źle. A mnie brakuje w tych wszystkich programach głosu trenera, który popracował w lidze i wie, że piłkarz i trener to dwa różne zawody.

Twój były asystent stał się wręcz zawodowym.
Ale to już znowu trener. 

Jeśli jednak się zastanowimy, to Ulatowski nie był ani piłkarzem, ani nawet trenerem.
Nie ja go zatrudniam, ja mam swoje problemy .

OK, a co z tym treningiem o szóstej rano?
W Bundeslidze też takie treningi się zdarzają. Kiedy Bayern wracał z Ligi Mistrzów o czwartej nad ranem, to też od razu robili rozruch, żeby spotkać się dopiero dzień później. 

Pytanie, czy jest sens robić piłkarzom na złość, czy jest to raczej małostkowe.
Jeśli nauczyciel da komuś trzy jedynki z rzędu, to uczeń poniesie konsekwencje, bo już wie, że czwórki na koniec raczej nie dostanie. A jakie konsekwencje ma piłkarz? On zostanie, a trenera wyrzucą. Myślicie, że jakiś młody trener postąpiłby jak Nawałka? Ł»aden! Ł»aden, bo by go wyśmiali. A jak zrobił Nawałka, to przyszli wszyscy, bo się go boją i to jest jego wielki plus. Albo niektórzy mają wielkie pretensje, że piłkarz stoi na boisku, a potem trener go krytykuje w mediach. Dlaczego?! Wszyscy opowiadają, że Mourinho broni zawodników… Tak? Na pewno? To przeczytajcie sobie, jak bronił Carvalho, gdy powiedział mu, żeby zrobił sobie test na IQ, skoro nie wie, dlaczego nie gra. Ja zawodnika mogę bronić, gdy przegramy, ale po walce – jak z Piastem czy z Polonią. Byłem zły, że nie udało się nawet zremisować, ale nie miałem pretensji do chłopaków. To dwie różne rzeczy. Sami mówicie, że piłkarze Nawałki stali na boisku, więc co ma zrobić trener? Chwalić?!

Tobie też zarzucano w Lubinie, że zrzucasz odpowiedzialność na piłkarzy.
Zrzucasz odpowiedzialność… Tak, bo jak skrytykuję piłkarza, który chodzi po boisku, to zrzucam na niego odpowiedzialność. I to jest takie polskie myślenie, które przejawia się w mediach i tak się kreuje opinię na temat trenerów. Tylko jak nie skrytykujesz takiego gościa, to ty jesteś frajerem, a nie piłkarz! On sobie pomyśli: „Kawał trenera, skoro nawet nie widzi, że nie biegam, to w czym on może mi pomóc”.

Rok temu w sondzie Canal+ zająłeś pierwsze miejsce wśród trenerów, z którymi ekstraklasowcy nie chcą pracować.
Tak, i dalej chcę być na pierwszym miejscu. Jestem wymagający, to mogą na mnie głosować. Ale w tym roku spadłem chyba na drugie albo trzecie.

Znalazłeś się też wśród tych, z którymi chcieliby pracować.
A za rok będzie znowu inaczej… Te sondaże są fajne, ale niech teraz Canal zada pytanie: „przy którym trenerze się rozwinąłeś, a przy którym stanąłeś w miejscu?”. Ciekawe, jak taka klasyfikacja by wyglądała.

Z których piłkarzy, z którymi pracowałeś, jesteś najbardziej dumny?
Po kolei – w Lechu ze wszystkich. Szczególnie ze współpracy ze starszymi, jak ze „Świerszczem” czy „Rejsikiem”. Ja byłem wtedy młody, początkujący. Raz ich nawet do szatni nie wpuściłem. Przegraliśmy w 93. minucie w Wodzisławiu, a wystarczyło, żeby ktoś wyskoczył do głowy i skończyłoby się 1:1. Zrobiłem zbiórkę na trening o dziesiątej i pięć minut po dziesiątej nie było ani „Świerszcza”, ani „Rejsika”. Tłumaczyłem później, że zabrakło kilka minut w Wodzisławiu, a teraz spóźniają się do klubu, to są właśnie te małe rzeczy, od których wszystko się zaczyna. Zamknąłem szatnię, spóźnialskich nie wpuściłem. Posadziłem ich też w następnym meczu na ławie, a „Świerszcza” akurat przyjeżdżali oglądać. Wygraliśmy z Odrą 1:0, awansowaliśmy do półfinału Pucharu Polski, ale do teraz jesteśmy z Piotrkiem „przyjacioły”, jak mówi Franek. Jak inteligentny piłkarz wie, że schlapał dupę, to nie ma pretensji. 

W Widzewie fajnie się pracowało ze wszystkimi chłopakami, mieli charaktery i chcieli się uczyć. Wojtka Szymanka nawet zabrałem na dwa obozy i wystawiałem w pierwszym składzie, mimo że w klubie już wiedzieli, że nie przedłużą z nim kontraktu. Po prostu pasował mi pod względem charakteru. Zdawaliśmy sobie sprawę z jego braków, ale widziałem też, że każdy zespół, w którym grał Wojtek na treningu, wygrywał. To nie przypadek, że miałem lepszych piłkarsko stoperów, a wystawiałem jego. Wyciągnąłem też na obozie w Cetniewie Nikę Dzalamidze… 

Z Lubina jestem dumny z Szymka Pawłowskiego, którego wyciągnąłem z Gniezna. Z Łukasza Piszczka… Nie był jakimś wirtuozem technicznym, potrafił bramkę strzelić, ale wyróżniał się przede wszystkim parametrami wytrzymałościowo-szybkościowymi. Nigdy nie spotkałem od tamtej pory zawodnika na tak genialnym poziomie.

W Arce miałem kilku młodych, ale choćby Płotka i Budziński nie rozwinęli się tak, jakbym chciał. Podobnie jak Arłukowicz, Porębski czy Janek Pawłowski w Jagiellonii. Strasznie żałuję, że przepadli… To jest najgorsze, bo w Białymstoku mieli trzech fajnych chłopaków z regionu, mistrzów Polski w kategorii juniorskiej, graliśmy jak równy z równym z Legią, 0:0, wszyscy w euforii, a po moim odejściu już tej trójki nie było. Bo skoro grali u jednego trenera, to – często tak jest – u drugiego są skreśleni.

Hajto jest przykładem trenera, który za szybko dostał robotę?
Zwróćcie uwagę, jak wypowiada się teraz, a jak przed kilkoma miesiącami. Spokorniał. A zobaczycie, że za kilka lat przyzna, że sporo rzeczy by zmienił. Tak jak ja, Michał Probierz i każdy inny trener. Ale w życiu nie jest najważniejsze, ile ciosów zadasz, tylko ile ciosów wytrzymasz, ile razy się podniesiesz. 

A jakie masz podejście do alkoholu w piłce?
Według stereotypu polscy piłkarze piją, ale czasy się zmieniły. Dziś każdy woli pokręcić się z ładną dziewczyną na jakimś festiwalu czy koncercie. Takie rzeczy ważniejsze są dla piłkarza. A jak piją, to raczej droższe trunki i nie dużo, co w sumie mnie cieszy, bo pieniądze też liczą.

Podbeskidzie się nie zatrzymuje na stacjach?
Raczej nie. Teraz tylko się zatrzymaliśmy, jak wracaliśmy z Widzewa, ale już wcześniej obiecałem chłopakom, że będą mogli robić, co chcą, skoro są na urlopach. Wszyscy byli jednak tak wykończeni, że nie potrafili nawet dobrze pośpiewać. Nie docierało do nich to, co się stało. Dopiero, jak się spotkaliśmy dwa dni później z prezydentem Bielska Jackiem Krywultem, dotarło do wszystkich, z jakiej wyszli sytuacji. Ł»e ktoś będzie mistrzem za rok, przecież to wiadomo, zawsze ktoś jest mistrzem… Ale że drużyna z sześcioma punktami po rundzie się utrzyma… Takiej sytuacji nie będzie przez lata. Ale wokalnie poszło słabo, przyznaję. „Telich” coś próbował, bo wyszkolony jeszcze z Lecha, Rysiu Kłusek też, ale on akurat kawałki weselne, których nikt nie znał. Było spokojnie. Nawet pytałem „Pietrasa”, czy pobiliśmy rekord Śląska, te pamiętne sto ileś piw, ale nie zbliżyliśmy się nawet do połowy. 

Mówiliśmy, że piłkarze są z roku na rok coraz bardziej profesjonalni, ale jest też druga strona medalu – są też coraz większymi pizdusiami.
Też prawda. Zaczynają się pilnować, bo wiedzą, że jak coś odwalą, to zaraz zaczną hulać po Youtube. Sami się kontrolują, co jest akurat dobre. Nigdy nie chodzę i nie sprawdzam swoich zawodników co robią w pokojach na zgrupowaniach, to jest ich czas i muszą czuć się swobodnie. Mam do nich zaufanie.

Kiedyś Józef Młynarczyk odwiedził Szamotulskiego, a ten mu na to: „stój natychmiast, bo jak wejdziesz, to będziesz musiał zareagować i będzie problem”.
(śmiech) Dziś już takich sytuacji nie ma. Minęła moda na takich charakternych piłkarzy. Pamiętacie, jaki był Piotrek Świerczewski – łokcie chodziły cały czas. Teraz takie uderzenie byłoby karane czerwoną kartką, transmisje są bezwzględne. Roy Keane też nie pograłby w dzisiejszych czasach. Piłka staje się bardziej bezkontaktowa. Kogo byście wskazali na największego walczaka ligi? Surmę?

Cezarego Wilka.
No, może. Kto jeszcze? Nie ma już takich piłkarzy. Za moich czasów w samym Lechu miałem Świerczewskiego i Scherfchena. Albo Zakrzewskiego – niewielki piłkarz, ale walczak. W Legii – Surma i Vuković… W każdym zespole znaleźlibyście kogoś. 

Kiedyś każda drużyna miała też konusa na środku pola, który znakomicie bił rzuty wolne. Leszek Pisz, Adam Kucz, Miąszkiewicz, Ożóg, Szewczyk…
… wcześniej „Okoń”, Zdzisiu Puszkarz w Lechii… Takich zawodników dziś brakuje, ale oni rodzili się w błocie, na wsi. Tak jak wielu młodych Hiszpanów – często oglądam ich treningi i widzę, jak jadą w piachu, w wodzie… Pogoda nie przeszkadza. Nam orliki niestety gwiazd nie wychowają.

Mówiłeś, że twój syn się nieźle zapowiada.
A tam. Komentator sportowy. Zapowiada się, zapowiada, dostał nawet kilka nagród dla najlepszego bramkarza w mocno obsadzonych turniejach. Mnie to cieszy, ale on sam musi być zdeterminowany, by zostać piłkarzem. Jak oglądam turnieje w jego kategorii wiekowej, ARKA rocznik 2001, to widzę wielu utalentowanych chłopców. Oby tylko ich nie zmarnować w późniejszym wieku. Jest jeden taki chłopak – zapamiętajcie nazwisko – Wiśniewski. Narzekają na niego, że nie podaje i się kiwa, a ja tym wszystkim ludziom tłumaczę, że właśnie dzięki temu będzie jednym z najlepszych obrońców w polskiej lidze, a nasi synowie będą na hali sprzedawać ryby albo watę na molo (śmiech). Skauci z Legii już go chcą do siebie.

>>> ABY PRZEJŚÄ† DO DRUGIEJ CZĘŚCI WYWIADU, KLIKNIJ TUTAJ <<<

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama