Brazylijczyk zagra w Legii, Piekarski o Neymarze, Śląsk walczy z Kowalczykiem

redakcja

Autor:redakcja

21 czerwca 2013, 08:52 • 15 min czytania

Zapraszamy na piątkowy przegląd prasy. Dzisiaj na łamach m.in. większy tekst o Wiśle Kraków w „Rzeczpospolitej”. Rozmowa z Maciejem Sawickim w „Dzienniku Polskim”, a także Franek Smuda na łamach „Przeglądu Sportowego”.

Brazylijczyk zagra w Legii, Piekarski o Neymarze, Śląsk walczy z Kowalczykiem
Reklama

FAKT

Przemysław Rudzki: W pracy nie trzeba się lubić

Reklama

Nie potępiam Roberta Lewandowskiego za to, że nie zaprosił na swój ślub dwóch polskich kumpli z boiska (z boiska – to dość ważne), bo ma do tego pełne prawo. Otaczamy się takimi ludźmi, jakimi chcemy się otaczać, a w pracy chodzi o to, żeby dobrze wykonać swoje obowiązki. Ludzie myślą pewnie, że jeśli ktoś ze sobą trenuje i gra, powinien być przyjacielem także poza boiskiem. Bzdura. Ta banalna z pozoru rzecz wcale taka banalna nie jest, bo w znaczący sposób obrazuje relacje w polskiej kadrze. Piszczek trzyma się z Błaszczykowskim, Lewandowski ze Szczęsnym, legioniści ze sobą. Kiedy nie ma chemii między jednostkami, potrzebny jest mocny charakter na boisku. Wykonujemy swoją robotę i idziemy do domu. Do zobaczenia następnym razem. Polska kadra to jednak nie Borussia, także w tym ważnym aspekcie. W świecie idealnym ludzie z jednej firmy po pracy chodzą do ulubionej knajpy na piwo, jak w amerykańskich serialach. Taki model rzeczywiście byłby świetny – można wyjaśnić sobie nieporozumienia i następnego dnia w pracy ciągnąć razem wózek jeszcze sprawniej. Ale życie to nie serial. Kilka lat temu na łamach brytyjskiego „The Independent” znakomity niegdyś napastnik Manchesteru United Andy Cole wyjawił powody, dla których przez półtorej dekady nie zamienił ani jednego słowa z Teddym Sheringhamem, a przecież dla Czerwonych Diabłów, grając razem, strzelili mnóstwo goli. Chodziło o to, że w meczu kadry, w debiucie Cole’a, Sheringham nie podał ręki koledze, który zastępował go, wchodząc z ławki rezerwowych. Cole potrzebował otuchy, ale został upokorzony. Historie piłkarskich konfliktów są różne, ale tak naprawdę te wszystkie niesnaski niewiele różnią się od zwykłych sytuacji, jakie mają miejsce w każdym biurowcu.

Patrick Dytko – grał w rezerwach Borussii, zagra w Piaście.

Mimo, że się urodził i wychował w Niemczech, bardzo chciał grać dla Piasta i reprezentacji Polski. Patrick Dytko (19 l.), który ma za sobą występy w rezerwach Borussii Dortmund przyznaje, że wzoruje się na Jakubie Błaszczykowskim (28 l.). Młody zawodnik urodził się w Saarbrucken i tam też stawiał pierwsze kroki w przygodzie z piłka. Dwa lata temu piłkarz trafił do Borussii, gdzie grał w juniorach i rezerwach. Teraz podpisał trzyletni kontrakt z Piastem. – Naprawdę cieszę się z możliwości gry w Gliwicach. Jestem skrzydłowym, mogę grać zarówno na prawej, jak i na lewej stronie. Moim idolem jest Kuba Błaszczykowski. Chciałbym grać tak jak on i osiągnąć ten sam poziom – mówi Faktowi Dytko. Pomocnik bardzo mile wspomina ostatnie lata spędzone w Dortmundzie. – Kilka razy miałem możliwość trenowania z pierwszą drużyną. Była też okazja do porozmawiania z Kubą, فukaszem Piszczkiem i Robertem Lewandowskim. To super goście, byli bardzo mili – uśmiecha się piłkarz, który podzielił się z nami swoją opinią w sprawie transferu Lewandowskiego. – Osobiście chciałbym żeby nadal strzelał gole dla BVB. Dużo większe pieniądze Robert może zarobić jednak gdzieś indziej – przyznaje Patrick Dytko, który nie ma nic wspólnego z Ewaldem Dytko (†79 l.) przedwojennym reprezentantem Polski, a później żołnierzem Wehrmachtu. – Wiem kto to był, pytałem się taty czy to nasza rodzina, ale okazało się, że nie – wyjaśnia piłkarz Piasta.

Legia Warszawa wypożyczy z Fluminense Rio de Janeiro Raphaela Augusto

Brazylijczyk ma grać w stołecznym klubie na pozycji ofensywnego pomocnika.
Augusto przyleciał do Warszawy dziś. Legia przyglądała mu się od dłuższego czasu – działacze mistrza Polski od początku chcieli mieć tego zawodnika w swoim zespole. Nie wiadomo było, czy uda się go sprowadzić, bo jeszcze parę dni temu pomocnik przebywał na wypożyczeniu w DC United. Tam nie grał porywająco. W obecnym sezonie wyszedł na boisko 7 razy – pięć razy w podstawowym składzie. Nie strzelił żadnego gola. W Waszyngtonie rozstano się z nim bez żalu. Jest wychowankiem Fluminense, ale w pierwszej drużynie nie zaistniał. Co roku był wypożyczany. Można powątpiewać, czy Augusto to realne wzmocnienie legionistów przed walką o Ligę Mistrzów. Brazylijczyk ma pełnić rolę „dziesiątki” w zespole Jana Urbana, a więc grać na kluczowej pozycji do konstruowania akcji ofensywnych. Pytanie, czy jego umiejętności pozwolą na dyrygowanie akcjami ofensywnymi Legii. Jego atuty to świetna technika i przegląd pola, nieco gorzej z dynamiką. Jak na razie mistrzom Polski bardzo powolnie idzie budowanie nowego zespołu. 24 czerwca Legia wyjeżdża na zgrupowanie do Bad Zell. Do tego czasu prezes Bogusław Leśnodorski (39 l.) planuje przeprowadzić jeszcze kilka transferów – najlepiej zamknąć kadrę na sezon 2013/2014, choć wydaje się to mało prawdopodobne.

RZECZPOSPOLITA

Nie ma kto wejść na barykadę – tekst o Wiśle Kraków.

– Jest nas czternastu. Ciężko mówić o jakiejś atmosferze w szatni. Odeszli Kamil Kosowski i Radosław Sobolewski. Zaczyna się nowy rozdział i chociaż strach jest złym słowem, to na pewno jesteśmy pełni obaw o przyszłość – mówi „Rz” Cezary Wilk. Wisła zaczyna nowy rozdział w wersji dla ubogich. Przyjście Franciszka Smudy miało otworzyć portfel Bogusława Cupiała, który podobno chciał jeszcze raz ulec pokusie budowy wielkiej drużyny. Smuda nie mówi jednak o walce o mistrzostwo, chce czasu na stworzenie zespołu i wie, że nie może liczyć na pieniądze na nowych zawodników. Drużyna wyjeżdża na zgrupowanie do Grodziska Wielkopolskiego bez napastnika, jest kompletnie rozbita i raczej nie zdąży poskładać się przed startem sezonu. – Nadal mamy sporo zaległości finansowych, wobec kilku piłkarzy sięgają one paru miesięcy. Sergei Pareiko, który ostatnio pożalił się prasie, podpisał z nami porozumienie. Z Cwetanem Genkowem też się rozstaliśmy, poszedł do Lewskiego Sofia, chociaż tak naprawdę ma z nami jeszcze podpisaną umowę, bo nie można jej wypowiedzieć jednostronnie – mówi prezes klubu Jacek Bednarz.

GAZETA WYBORCZA

Rozmowa z Jakubem Rzeźniczakiem.

W rundzie wiosennej głównie się leczyłeś. Pewnie nie spodziewałeś się, że Bartosz Bereszyński tak dobrze będzie radził sobie na twojej pozycji.
– Nie spodziewałem się, że przez pół roku nie będę mógł grać. Piłka jest przewrotna. Najpierw grasz w podstawowym składzie, a za chwilę musisz walczyć o powrót do zdrowia. Tak było w moim przypadku. Nieszczęścia innych otwierają szansę dla drugich. W pewnym stopniu Bartek skorzystał na moim urazie. Trener z konieczności przesunął go na prawą obronę i to się sprawdziło. Cieszę się z tego, bo wszystkim dobrze życzę. Wychodzę z założenia, że jeśli będę w formie, to trener będzie miał dylemat, na kogo postawić. Jeśli nie będę grał, to pretensje będę mógł mieć tylko do siebie, bo trener stawia na piłkarzy, którzy są w najlepszej formie.

Nic już ci nie dolega?
– Miałem ostatnio badania, które wykazały, że mięsień w lewej nodze jest słabszy. To trzeba nadrobić, ale na szczęście jestem już w pełni zdrowy. Jeśli chodzi o dyspozycję szybkościową i wytrzymałościową, to jest na tym samym poziomie jak przed kontuzją.

Twoja umowa z Legią kończy się w grudniu. Były już rozmowy na temat przedłużenia?
– W obecnej sytuacji można powiedzieć, że klub dopiero miesiąc przed końcem kontraktu rozpoczyna rozmowy. Na razie nikt ze mną nie rozmawiał. Jestem w niekomfortowej sytuacji, bo przez kilka miesięcy nie mogłem grać, dlatego moja pozycja negocjacyjna jest słaba. Teraz koncentruję się na tym, żeby dobrze przepracować okres przygotowawczy. Mam nadzieję, że obędzie się bez urazu. Chcę powalczyć o miejsce w składzie.

Spór Kowalczyka ze Śląskiem skończy się w FIFA?

Konflikt Marcina Kowalczyka ze Śląskiem trwa. Piłkarz podpisał kontrakt z Wołgą Niżny Nowogród, ale nadal trenuje ze Śląskiem. Wciąż nie wiadomo, jak zakończy się spór na linii Marcin Kowalczyk – Śląsk Wrocław. Piłkarz, któremu 30 czerwca kończy się umowa z dolnośląskim klubem, kilka tygodni temu podpisał kontrakt z rosyjską Wołgą Niżny Nowogród. Przedstawiciele wrocławskiego klubu są odmiennego zdania i twierdzą, że przedłużyli umowę z obrońcą na kolejne dwa lata. Dodają, że Kowalczyka do nowej drużyny puszczą tylko za sumę odstępnego. Na pierwszym treningu Śląska w nowym sezonie Kowalczyk się pojawił. Natomiast Piotr Ćwielong, który podobnie jak defensor Śląska nowy sezon rozpocznie w innym klubie, na środowe zajęcia już nie przyszedł. Jego menedżer wynegocjował warunki, na jakich piłkarz mógł już teraz wyjechać do niemieckiego VfL Bochum. Faktem jest, że moja umowa z wrocławskim zespołem obowiązuje do 30 czerwca, więc muszę zostać we Wrocławiu i ją wypełnić – mówi Kowalczyk. – Nie rozumiem tylko, po co teraz całe to przeciąganie liny. Z mojej strony wszystko jest zgodne z przepisami. Mogłem od stycznia przystąpić do rozmów z innymi klubami i do końca maja podpisać kontrakt, który będzie obowiązywał od 1 lipca. Umowę z Wołgą podpisałem 23 maja, więc nie widzę w tym żadnego problemu. Tymczasem tylko prezes Śląska uważa, że przedłużył ze mną kontrakt – dodaje sfrustrowany Kowalczyk.

SPORT

Kamil Wilczek: W Lubinie, w wieku 22 lat, stanąłem w miejscu

– Cały czas po szatni chodzi hasło, że coś wisi w powietrzu, ale nie wiadomo co – mówi Kamil Wilczek o dziwnej przypadłości, która dopada zawodników, którzy przychodzą grać do Zagłębia Lubin i gubią formę. – Nie będę ukrywał, że w Lubinie, w wieku 22 lat, stanąłem w miejscu – przyznaje Wilczek. Nie jest to pierwszy zawodnik, który trafił do Zagłębia i nagle przestał grać. Przykładów piłkarzy, którzy nagle zgubili formę jest wiele – nawet w szatni Piasta znajdzie się osoba, której u „Miedziowych” nie wyszło, to Wojciech Kędziora. – Cały czas po szatni chodzi hasło, że coś wisi w powietrzu, ale nie wiadomo co – uśmiecha się Wilczek. – Coś w tym jest, że przechodzi się do Zagłębia i nie potrafi w pełni sprzedać swoich umiejętności, a gdy odejdzie się do innego klubu, znów wygląda to dobrze – mówi Wilczek, który liczy na to, że w Gliwicach wróci do formy, którą prezentował przed przenosinami do Lubina.

DZIENNIK POLSKI

Rozmowa z Maciejem Sawickim, sekretarzem generalnym PZPN

W piątek (tj. dzisiaj – red.) odbędzie się zjazd PZPN. To okazja do pierwszego podsumowania działań obecnych władz związku. Czemu będzie poświęcony?
– W programie są sprawy, do których jesteśmy zobligowani, m.in. zatwierdzenie sprawozdania finansowego za poprzedni rok czy przedstawienie raportu z działalności zarządu. Jednak najbardziej interesującą kwestią będzie z pewnością punkt dotyczący uchwalenia przez delegatów nowego statutu. Po licznych konsultacjach i uzgodnieniach został przygotowany dokument prosty, zwięzły, wyczyszczony z wielu pułapek prawnych, wolny od jakiejkolwiek polityki i kalkulacji wyborczej. I, co ważne, nie faworyzujący żadnej części piłkarskiego środowiska.

Co będzie największą zmianą w nowym statucie?
– Najwięcej emocji budzi propozycja zrównania liczby delegatów, a co za tym idzie głosów, dla poszczególnych związków wojewódzkich. Proponujemy, by każdy miał po czterech, a nie jak do tej pory, od dwóch do pięciu. Wzorowaliśmy się na statutach FIFA czy UEFA, gdzie głos Niemiec, Francji czy Hiszpanii waży tyle samo, co dużo mniejszych krajów.

Już ponad pół roku pełni Pan funkcję sekretarza generalnego. Co Pana zaskoczyło w PZPN?
– Wiele rzeczy było dla mnie niezrozumiałych. Na przykład to, że ludzie byli pozamykani w swoich pokojach, nie współpracowali, a nawet nie kontaktowali się ze sobą. Bali się podejmowania decyzji i odpowiedzialności, ze wszystkim biegali do prezesa bądź sekretarza generalnego. Usprawnienie działania biura było jednym z pierwszych zadań, które sobie postawiliśmy. Mimo że wciąż zdarzają nam się niedociągnięcia, to jesteśmy na dobrej drodze, by być nowoczesną, sprawnie zarządzaną organizacją.

Tekst o pożegnaniu Radosława Sobolewskiego.

Niezwykle emocjonalny charakter miała wczorajsza konferencja prasowa, podczas której Wisła Kraków dziękowała za 8,5 roku gry dla „Białej Gwiazdy” Radosławowi Sobolewskiemu. Piłkarz zdołał powiedzieć zaledwie kilka zdań. Później emocje wzięły górę, a „Sobol” tak się wzruszył, że nie był w stanie wydusić z siebie już ani słowa.
Na początek głos zabrał prezes Jacek Bednarz. – To jest smutna chwila dla mnie, jako byłego przeciwnika na boisku, obecnie prezesa, a przede wszystkim osoby, która ma bardzo dużo szacunku dla piłkarza, którego musi pożegnać – powiedział Bednarz. – Tak jak w przypadku Kamila Kosowskiego, tak również teraz, gdy żegnamy Radka, mam zaszczyt, ale na pewno nie przyjemność, powiedzieć, że kończy się coś pięknego, wzniosłego i godnego uznania. Od serca chcę dodać: Radek, bardzo ci za wszystko dziękuję! Za wspaniałe momenty, mistrzostwa, sukcesy, mecze w pucharach i reprezentacji, ale również za te chwile, gdy bywało ciężko i trudno. Wówczas zawsze można było być pewnym jednego, że Sobolewski ostatni złoży broń. Raczej go zniosą z barykady niż sam z niej zejdzie.
Po tych słowach prezesa Sobolewski nie wytrzymał po raz pierwszy. فzy stanęły mu w oczach i mocno wzruszony wyszedł z sali. Wrócił na nią po chwili i wydawało się, że opanował emocje. Zaczął mówić: – Przepraszam za moje zachowanie. Emocje wzięły górę. To jest moja najtrudniejsza konferencja, chociaż nie było ich zbyt wiele. Ciężko mnie było na nią namówić, ale wiadomo, że coś wspaniałego w moim życiu się kończy. Jest mi smutno, bo przywiązałem się do tego miejsca, do tych ludzi, których spotykałem tutaj codziennie. Chcę podziękować panu Bogusławowi Cupiałowi za zaufanie i wszystko, co zrobił dla mojej rodziny. Dziękuję wszystkim kibicom.

SUPER EXPRESS

Mariusz Piekarski o Pucharze Konfederancji, Messim, Neymarze…

Puchar Konfederacji to popis jednego aktora – Neymara. Nie brak głosów, że w Barcelonie przyćmi samego Leo Messiego.
– Neyamar strzelił kilka fajnych goli, ale z tego szaleństwa na jego punkcie to chce mi się śmiać. Brutalna prawda jest taka, że on nigdy nie będzie tak dobry jak Messi. Więcej, w Europie jest wielu zawodników lepszych od niego. Z czego bierze się jego łatwość zdobywania goli? Po prostu tak w lidze brazylijskiej, jak i w kadrze ma dużo miejsca. na kontynencie nie będzie mu już tak łatwo. Neymar bardziej powinien się martwić o to, czy zdoła wywalczyć miejsce w składzie a nie o to, czy dorówna Messiemu.

Po tym jak Brazylia rozjeżdża kolejnych rywali w Pucharze Konfederacji, Canarinhos są faworytem do zdobycia mistrzostwa świata?
– Handicapem będzie dla nich fakt, że są gospodarzami mundialu. Ciśnienie w Brazylii jest tak duże, że każdy inny wynik, niż zdobycie pucharu świata będzie odebrany jako klęska narodowa. Problemem „Kanarków” jest fakt, że nie mają klasycznego napastnika, takiej „dziewiątki” jaką był powiedzmy Ronaldo. Są świetni boczni atakujący – Hulk czy Oscar, ale wciąż brakuje im tego klasycznego, wysuniętego snajpera. Myślę, że Brazylijczykom szyki mogą pokrzyżować Hiszpanie. Zdecydowanie najlepsza drużyna reprezentacyjna w XXI wieku. Czekam na starcie tych ekip w Pucharze Konfederacji. Jeśli spotkają się w finale, to będzie przedsmak tego, co czeka nas za rok podczas mistrzostw.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Rezerwy Lecha, Zagłębia, Korony i Legii nie zagrają w II lidze.

Na wczorajszym zarządzie PZPN podtrzymano wcześniejszą decyzję: rezerwy Lecha Poznań, Zagłębia Lubin i Korony Kielce po zlikwidowaniu Młodej Ekstraklasy wystartują w nowym sezonie tylko w III lidze (czwarty poziom rozgrywek), a nie w drugiej, o co zabiegały. To samo dotyczy Legii Warszawa, która nie miała nawet podstawy prawnej, aby ubiegać się o start swojej drużyny w II lidze. – Sprawa nie była w porządku obrad, ale w pewnym momencie się pojawiła. Regulamin nie przewiduje innego podejścia do tej sprawy. Jeśli te kluby mają tak mocne zaplecze, to muszą awans wywalczyć – mówi rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski. W ostatnich dniach najmocniej protestowały Lech i Legia. Ta druga nawet zwołała nawet konferencję prasową. W jej trakcie przekonywali, że „gra nie toczy się o nasz interes, ale o przyszłość futbolu w Polsce i promowanie młodych talentów. Przesunięcie tych chłopców do czwartego poziomu rozgrywkowego zniweczy nasze wysiłki”. Dodatkowo Legia jest zwycięzcą ostatniej edycji Młodej Ekstraklasy.

Kolejna rozmowa z Frankiem Smudą.

Z zawodowego punktu widzenia ostatni okres był dla pana nieudany. Jakie nadzieje wiąże pan z pracą w Wiśle?
– W tym zawodzie nie zawsze liczą się tylko sukcesy. Czasem idzie się do klubu, w którym są ogromne kłopoty, nie ma pieniędzy, wybitnych zawodników. Trzeba wtedy uczyć, budować. Trener powinien spróbować wszystkiego, sprawdzić się w różnych warunkach. Oczywiście są wielkiej klasy fachowcy, którzy trafiają tylko do klubów będących na topie. A ja wybieram pracę tam, gdzie mi ją zaproponują i tam, gdzie ja mam ochotę pracować. Nie zwracam uwagi na to, czy są wielkie pieniądze na transfery. Ostatnio byłem w Ragensburgu, bardzo biednym klubie, bo poprosił mnie o to mój przyjaciel. On już wiedział, że się nie utrzymamy, bo nie było za co kupować dobrych zawodników. Warunki do pracy były fatalne, przez miesiąc nie mieliśmy dobrego boiska do treningów, ale dla mnie to było bardzo cenne doświadczenie. Wiem, że ostatnio wielu się na mnie wyżywa, jak na przykład Michał Listkiewicz, ale ja mam to gdzieś. Krytykują mnie zazwyczaj ludzie, którzy sami mają sporo na sumieniu.

Gdy w 1998 roku przyszedł pan na pierwszy trening Wisły, do dyspozycji było ponad 40 piłkarzy, teraz zaledwie 17. To pokazuje, z jakimi problemami ma się pan teraz zmierzyć?
– Wtedy było ich dokładnie 48. Cóż, jak to kiedyś powiedział Orest Lenczyk, trzeba będzie zmontować z tego, co się ma jakiś składak. Sytuacja przypomina mi trochę to, co zastałem, gdy zaczynałem pracę w Lechu Poznań. Rzeczywiście może teraz nie wygląda to za dobrze, ale za to potem, gdy stworzy się dobry zespół, jest dużo większa satysfakcja.

Arkadiusz Głowacki powtarza jednak, że bez solidnych wzmocnień Wisłę czeka tylko walka o utrzymanie się w ekstraklasie.
– Nie chciałbym, aby zawodnicy tak mówili. Oni nie mogą żyć w przekonaniu, że jak się nie ściągnie zawodników klasy Roberta Lewandowskiego, to czeka nas spadek. Trzeba wierzyć w sukces, a młodzi piłkarze mają okazję, aby właśnie teraz wykorzystać swoją szansę.

Legia przyspiesza transfery

فukasz Broź finalizuje rozmowy z Legią. W piątek mają przylecieć dwaj pomocnicy: Portugalczyk Helio Pinto i Brazylijczyk Rafael Augusto. فukasz Broź rozwiązał w czwartek kontrakt z Widzewem za porozumieniem stron i przyjechał do Warszawy. Dziś ma podpisać umowę, możliwe, że będzie po raz pierwszy ćwiczyć z warszawskim zespołem, choć na razie strony zastrzegają, że nic nie jest przesądzone. – Legia ma na pewno jednak pierwszeństwo – mówi nam menedżer piłkarza Rafał Szczypczyk. Poza nim nim w piątek w klubie mają się pojawić Pinto i Augusto. O zainteresowaniu tym pierwszym już pisaliśmy. W zeszłym sezonie grał w APOEL Nikozja, skończył mu się kontrakt i jest do wzięcia za darmo. Z kolei Augusto to piłkarz Fluminense. Legia podpisała w marcu umowę z tym klubem, na mocy której piłkarze z Brazylii mają być wypożyczani na Łazienkowską. Dla Augusto to nic nowego, był już wypożyczany do klubów z niższych lig z Brazylii, a ostatnio do występującego amerykańskiej MLS DC United. Zasłynął ze zdobycia najszybszej bramki w historii stanu Rio de Janeiro. Gdy grał w zespole Duque de Caxias potrzebował na trafienie do siatki tylko 17 sekund.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama