Bohater największego, jak dotąd, zamieszania w okienku transferowym w Ekstraklasie. Miał przejść do Lecha, obejrzał nawet jeden mecz z trybun na Bułgarskiej, ale w ostatniej chwili „Kolejorzowi” podwędziła go Legia. W najdłuższym wywiadzie po przyjeździe do Polski Henrik Ojamaa tłumaczy, dlaczego zdecydował się na Warszawę, a nie na Poznań oraz wspomina grę w lidze szkockiej. – W Motherwell stałem się kluczową postacią, wszyscy na mnie liczyli, czułem pełne zaufanie od trenera i to ja miałem robić różnicę. Wszyscy oczekiwali ode mnie, bym w każdym tygodniu grał świetnie. To była dla mnie wielka lekcja i dzięki temu dojrzałem jako piłkarz.
Nie wiemy, czy sobie zdajesz sprawę, z zamieszania, jakie wywołałeś na polskim rynku transferowym.
Teraz zdaję sobie sprawę z rywalizacji, jaka jest między Lechem i Legią, ale tu nie chodzi o to… Jeśli masz za sobą udany okres, jak ja w Motherwell, to musisz podjąć najlepszą decyzję dla siebie, a nie dla innych. Miałem też oferty z Anglii, z Championship, ale uznałem, że czas pójść do ambitnego klubu. Legia zdobyła w poprzednim sezonie dwa trofea, chce coś osiągnąć w Europie i to była dla mnie najciekawsza opcja. Ale zainteresowanie Lecha też doceniam i jestem za to wdzięczny. Naprawdę rozważałem ten kierunek, ale nigdy nie podejmuję decyzji pochopnie. Zawsze muszę się zastanowić, zebrać wszystkie informacje… Pojechałem do Poznania obejrzeć mecz, poznałem ludzi, którzy tam pracują, ale ostatecznie zdecydowałem się na Legię i jestem z tego bardzo zadowolony.
Co zadecydowało? Lech dawał ci podobno więcej pieniędzy i dłużej się o ciebie starał.
Wiele czynników. Oba kluby mają dużą markę, ale więcej sukcesów osiągnęła teraz Legia. Przedstawiono mi ambitny plan rozwoju klubu, poznałem prezesa, trenera, Dominika Ebebenge i bardzo spodobało mi się ich podejście. To ludzie z pasją, którzy tworzą interesujący projekt. Fajnie do niego dołączyć. Legia spodobała mi się na każdej płaszczyźnie. Widać w niej pasję od magazyniera aż po prawnika, o sztabie szkoleniowym nie wspominając. Nie traktują tego jako obowiązku do odbębnienia od dziewiątej do siedemnastej.
W Lechu tego nie czułeś?
Ciężko powiedzieć. Wiedziałem o ich zainteresowaniu od dawna, widziałem świetnych fanatycznych kibiców, ale czułem, że bardziej odpowiada mi Legia. Czasem po prostu tak jest, że masz pewne przeczucie i kierujesz się intuicją. Przemyślałem wszystko, zdecydowałem się na Legię i potem nie miałem już żadnych wątpliwości. Rozważałem przejście do Lecha, ale Legia kręciła mnie bardziej. Miała w sobie coś pozytywnego. Chodzi o ten „vibe”.
Brytyjska prasa pisała, że selekcjoner Estonii zdenerwował się na ciebie za to, że pojechałeś na mecz Lecha, bo podobno wcześniej tłumaczyłeś się, że nie możesz przyjechać na kadrę z powodu egzaminów.
Przesada, z nikim z Estonii nie mam problemów. Przez półtora roku byłem częścią reprezentacji, wytłumaczyłem trenerowi, że miałem pewne zaległości w nauce i dopiero wczoraj udało mi się zamknąć ten temat. A jeśli chodzi o transfer, to też musiałem polecieć go sfinalizować, a wszystko działo się tak szybko, że nie miałem na pewne rzeczy wpływu. Selekcjoner zrozumiał mój punkt widzenia i nie sądzę, żeby wyniknęło z tego coś negatywnego.
Trochę nas zaskakuje, że mając oferty z Championship zdecydowałeś się jednak na Polskę. Większość zawodników Ekstraklasy zamieniłoby nasze kluby na Derby County czy inne Nottingham z pocałowaniem ręki.
Kiedy byłem młody, trafiłem do Derby County i poznałem Championship od środka. Teraz nie mam wrażenia, że rozwinąłbym się tam, jak należy. Rozwój był dla mnie najważniejszy i Polska jest krokiem we właściwym kierunku.
Radek Majewski – nie wiemy, czy kojarzysz – zawsze powtarza, że w Championship rozwinął się zdecydowanie bardziej niż w Ekstraklasie.
Kojarzę, kojarzę. Dobry zawodnik, widziałem kilka jego meczów, ale moim zdaniem ta liga nie jest dla niego najlepsza. Nie chcę też deprecjonować Championship, bo jest tam kilka ciekawych zespołów, typu Brighton, Watford czy Crystal Palace, ale patrząc na całokształt – to jedna wielka bitwa, bez ciekawej piłki. Za każdym razem, jak włączałem te mecze, po trzydziestu minutach przestawałem oglądać. Byłem tym zwyczajnie znudzony. Lubię fizyczną grę, ale nie sądzę, żebym mógł tam pokazać swoje atuty. Ze Szkocją jest tak samo – poziom zbliżony do Championship, jest wielu jakościowych piłkarzy, ale jak patrzysz na niektóre mecze, to czegoś jednak brakuje. Z drugiej strony to ekscytujące, że nigdy nie wiesz, kto wygra, a kto spadnie, bo to specyficzne rozgrywki. Możesz wylecieć z Premier League, a potem po roku z Championship.
Co bardziej można poprawić grając w Szkocji – charakter czy siłę?
Ja poprawiłem mentalność. W Motherwell stałem się kluczową postacią, wszyscy na mnie liczyli, czułem pełne zaufanie od trenera i to ja miałem robić różnicę. Wszyscy oczekiwali ode mnie, bym w każdym tygodniu grał świetnie. To była dla mnie wielka lekcja i dzięki temu dojrzałem jako piłkarz. Zobaczyłem, czym jest prawdziwa presja.
Od razu nasuwa się pytanie, ile oglądałeś meczów Ekstraklasy.
Trzy albo cztery.
I nie będziesz tęsknił za tą – jak ty to nazywasz – „Scottish battle”?
Nie, bo walkę można wprowadzić na każdym poziomie – w Premier League, w Bundeslidze i w Ekstraklasie. Siła odgrywa coraz większą rolę w futbolu, ale nie powinna przysłaniać wszystkiego. O wiele lepiej ogląda się atrakcyjny, kombinacyjny futbol.
Chyba nie rozmawiałeś z nikim na temat polskiej ligi.
Na temat ligi nie, bo nie potrzebowałem żadnej dodatkowej reklamy. Michał Ł»ewłakow pokazał mi, na czym polega praca w Legii z perspektywy piłkarza – swoją drogą, to fajne, że byli zawodnicy trzymają się tak blisko klubu. A polski futbol, na zgrupowaniach reprezentacji, często też zachwalał Sergei Pareiko. Do dziś rozważa pozostanie w Ekstraklasie, co dobrze o niej świadczy. Poza tym im więcej fanów, tym większa atrakcyjność piłki, a Polska pod tym względem jest fascynująca. Widziałem na Youtube kibiców Legii i nie mogę się doczekać, kiedy dla nich zagram. To taka pozytywna presja, ale jestem pewny, że sobie poradzę.
Panuje opinia na twój temat, że jesteś bardzo pewny siebie.
Bo jestem świadomy własnych możliwości i wiem, że jestem w stanie wnieść wiele dobrego. Taka świadomość jest bardzo ważna. Trzeba być pewnym siebie, ale nie podniecać się za bardzo sukcesami, a przesadnie zamartwiać porażkami – to szczególnie ważne u młodych piłkarzy. Zawsze i tak wrócisz do swojego normalnego poziomu.
Na jakiej pozycji czujesz się najlepiej? Skrzydło czy jednak środek?
Zależy od taktyki Legii – mogę grać za napastnikiem, jak w Motherwell, ale też na skrzydłach. Jestem wszechstronnym piłkarzem i potrafię się dostosować do pozycji. Zobaczymy, co przygotuje dla mnie trener – ma spore pole manewru i jestem pewien, że wiele się nauczę.
Szybkość to twój największy atut?
Nie wiem, czy największy, ale jestem dumny, że utrzymuję w tej chwili swoją najwyższą formę. Od lat nie piłem alkoholu i staram się podchodzić do wszystkiego bardzo profesjonalnie. Dietę też trzymam, pomijając pizzę, którą zaraz nam przywiozą (śmiech). Mieliśmy wczoraj testy w klubie i na pięć metrów byłem najszybszy. To daje satysfakcję. Sporo też pracowałem nad muskulaturą.
Widać – od Kuby Koseckiego, z którym możesz rywalizować, jesteś zdecydowanie bardziej napakowany.
Wszystko zaczęło się od mojej przeprowadzki do Derby County. Miałem z 16 lat, graliśmy w Premier League, a na co dzień trenowałem z zawodnikami cięższymi ode mnie o jakieś 20 kilogramów. Gdybym nie zabrał się za trening i nie nabrał mięśni, to nie dostosowałbym się do nowoczesnej gry. W Anglii nie ma miejsca dla ludzi bez formy. A Derby było dla mnie fantastycznym doświadczeniem. Dostrzegli mnie na młodzieżowym turnieju, przylecieli do mnie, do Estonii i przekonali do przeprowadzki. Mieli wobec mnie spore plany i pokazali, jak od środka wygląda profesjonalna piłka, bo liga estońska jest pół-amatorska. Poznałem całą tę presję, zobaczyłem, jak wyglądają zmiany menedżerów – bo mieliśmy ich z czterech – i przede wszystkim, jak wspomniałem, rozwinąłem się fizycznie. Ten transfer był dla mnie spełnieniem marzeń. Jedyną opcją, żeby zostać profesjonalnym piłkarzem.
Potem nie wszystko potoczyło się według planu. Wylądowałeś nawet w Finlandii.
Zawsze podchodziłem do tego ze spokojem i byłem realistą. Finlandia była dla mnie o tyle pozytywna, że nigdy wcześniej nie grałem tak regularnie. Ten okres wzmocnił mnie psychicznie i naprawdę się opłaciło, bo wtedy naprawdę poczułem, że mogę znaleźć swoje miejsce w europejskiej piłce. Wyjechałem do Motherwell i potwierdziłem, że warto na mnie stawiać.
Jeszcze kilka lat temu zawodnicy wyjeżdżający do Szkocji marzyli o grze w Rangersach lub Celtiku. Teraz, po wypadnięciu tych pierwszych, liga nie jest już tak atrakcyjna.
Szkoda… Szkocki futbol przechodzi trudne chwile. Przykro jest patrzeć, kiedy zawodowcy tracą pracę dlatego, że nie ma pieniędzy. Ale są też pozytywy – kluby ze skromnymi budżetami stawiają na miejscowych chłopaków. Mam nadzieję, że kryzys minie, bo Szkocja zasługuje na bardzo dobrą ligę.
Nie odpowiedziałeś na pytanie, czy liga wciąż jest, twoim zdaniem, atrakcyjna.
Myślę, że jeszcze jest… Polecałbym ją szczególnie młodym piłkarzom, bo transmitują ją takie telewizje jak SkySports, ITV czy ESPN i wielu angielskich menedżerów ją ogląda, więc można się szybko wypromować. Johnny Russell z Dundee niedawno podpisał kontrakt z Derby County, a przecież był łączony z Serie A. Dlatego warto Szkocję doceniać, niezależnie od tego, co stało się z Rangersami, bo można tam wyłowić zawodnika gotowego do grania bez przepłacania.
Myślisz, że większa liczba piłkarzy ze Szkocji będzie rozważała transfer do czołowych klubów w Polsce, jak to było w twoim przypadku lub Barry’ego Douglasa?
Myślę, że tak, a to bardzo dobrze świadczy o Ekstraklasie. Jest coraz lepiej rozpoznawalna w Europie. Poza tym Polska to świetny kraj do życia, a ludzie są fanatykami piłki, da się to odczuć. Z Estonii dużo trudniej jest się wybić. Liga nie jest do końca profesjonalna i nawet jeśli jacyś skauci przyjeżdżają, to są bardzo ostrożni w ocenach. Mamy niezłych zawodników, ale w młodym wieku powinni jak najszybciej wyjeżdżać na Zachód. Jeśli zostaną, to wyhamują i się nie rozwiną.
Kto jest dziś najlepszym estońskim piłkarzem?
Sam nie wiem, ale reprezentacja nam się starzeje. Mamy średnią 29-30 lat w pierwszym składzie i następnym krokiem powinno być stawianie na młodzież. I tak nie mamy szans awansować na mistrzostwa świata, więc selekcjoner może dawać szansę kolejnym zawodnikom, by móc wzmocnić zespół na kolejne eliminacje.
Gdybyś nie wyjechał w wieku 16 lat do Derby, przepadłbyś jak większość kolegów z reprezentacji?
Pewnie zostałbym w Estonii, ale to nie wpłynęłoby na moją mentalność, bo zawsze w siebie wierzyłem. Od trzynastego roku życia wiedziałem, że zostanę piłkarzem i szedłbym do przodu niezależnie od okoliczności. Ale wiadomo, że każdemu zależy na wyjeździe do profesjonalnej ligi. Na szczęście działacze w Estonii to realiści, nie oczekują kosmicznych pieniędzy i nie robią przeszkód przy transferach za granicę. Dla mnie kluczowy był turniej U-17.
Opowiedz więcej o twoim życiu prywatnym. Słyszeliśmy, że studiujesz.
Tak, ale, jak wspomniałem, dostałem wczoraj wyniki egzaminów, co oznacza, że moja nauka zostanie na razie przerwana (śmiech).
Oblane?
Nie o to chodzi – długo kontynuowałem naukę i choć szkoła nie była w moim życiu najważniejsza, to zawsze ją doceniałem. Wkładałem w to sporo sił, ale ciężko było dalej to ciągnąć. W przyszłości pomyślę o uniwersytecie, bo teraz nie mam na to czasu. Przez wyjazd do Anglii nie mogłem skończyć liceum w normalnym trybie i dopiero na Wyspach to zaliczyłem i zrobiłem dwuletni „college course”. Nauczyłem się też angielskiego i niemieckiego. A przez ostatnie dwa lata studiowałem on-line.
Co?
Coś w stylu socjologii z językiem angielskim.
Nietypowo jak na piłkarza.
Dlaczego? Przecież jeśli w tygodniu nie gram meczów ani nie trenuję, to nie mogę ciągle myśleć o piłce. Staram się odciąć, bo w mojej głowie i tak ciągle pojawia się hasło „futbol, futbol, futbol”.
Większość piłkarz odcina się od piłki, grając w nią na Playstation.
Ja jestem „X-Box guy” (śmiech). Mówiąc poważnie – chciałem mieć jakiś pomysł na siebie, dlatego poświęciłem tyle czasu szkole. Lubię też kontakt z naturą. W Szkocji są piękne krajobrazy, wiele gór i często się po nich wspinałem. Bez sprzętu, ale nieraz zdarzało się, że te wędrówki zajmowały nawet po sześć godzin. Świetna sprawa, możesz uwolnić umysł i trzymać się myślami z daleka od boiska. Potem na murawie czujesz się odświeżony, polecam to każdemu. Nie można myśleć tylko o piłce i stresować się meczami. Jeśli masz kiepski dzień, to fajnie jest pochodzić po górach.
I nie męczy cię to po treningach?
Nie, bo w Szkocji trener często dawał nam dzień lud dwa wolnego. Mieliśmy napięty terminarz, więc czasem potrzebowaliśmy się odciąć. A dobrze to zrobić, utrzymując aktywność fizyczną.
Można też odreagować na mieście.
To nie w moim stylu. Jestem spokojnym, cichym gościem. Unikam picia, nie palę i wolę siedzieć w domu. Mieszkania też szukam w spokojnej dzielnicy – oglądałem już kilka, ale żadne mi się nie podobało. Za moment właśnie jedziemy na Mokotów i liczę, że w końcu przypadnie mi do gustu. Warszawy jeszcze dobrze nie poznałem. Dominik pokazał mi tylko muzeum i w każdym miejscu zatrzymywał się na piętnaście minut, żeby wszystko dokładnie wytłumaczyć (śmiech). Ale naprawdę – spodobało mi się, jak mnie potraktowali. Widać, że to nowoczesny klub, na europejskim poziomie.
Rozmawiali TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA I FILIP KAPICA