Druga część wywiadu z Januszem Wójcikiem

redakcja

Autor:redakcja

19 czerwca 2013, 17:29 • 21 min czytania

– Jak złapali? Za co mnie złapali? Za nogę chyba. Przecież ja nie uciekałem. Sam przecież nie mogłem się zakuć. Z jakiego powodu mieli mnie zakuwać? Z dobrymi ludźmi tak się nie postępuje, swoich się nie kuje. Co ja mam prostować tutaj, ja mam to wszystko w dupie! Mam tego po prostu dosyć! Jeżeli powtarzam jeszcze raz, że w maju 2010 roku przyszedł oficjalny kwit, że mogę wykonywać zawód i tak dalej, to pytam się czy obowiązuje, kurwa, jakiekolwiek prawo czy nie? Jeżeli takiego kwitu się nie szanuje, idzie się jakimiś swoimi drogami, to znaczy, że to jest układanka – mówi w drugiej części rozmowy z Weszło były selekcjoner, Janusz Wójcik.
Mówił pan, że powołania do kadry mają przypominać budowanie szałasu, ale zasugerował jednocześnie, że warto wziąć kogoś z I ligi. To ma sens?
Ale spójrzmy – mówimy o reprezentacji, w której na boisko wychodzą chłopaki, od których piłka odbija się jak od sękatego słupa. Czy pan uważa, że ten pierwszoligowy zawodnik będzie gorszy technicznie? Nie, to byłby podobny poziom z tą różnicą, że w tym gościu byłoby dziesięć razy więcej ambicji, chęci, zażartości. Bo czymś trzeba nadrabiać, co znamy jeszcze z czasów Zbyszka Bońka. Sam taki był – jeśli miał jakieś braki, nadrabiał je przygotowaniem, szybkością. Wszystkimi cechami motorycznymi. Tylko tak mogliśmy nawiązać walkę z innymi europejskimi czy południowoamerykańskimi tuzami.

Druga część wywiadu z Januszem Wójcikiem
Reklama

Czyli z tej kadry dałoby się niby coś wyrzeźbić?
Oczywiście, że tak. Jeżeli samym młodzieżowcom pokazałoby się, jakie szanse mają przed sobą. Możliwości wybicia, wejścia w świat, o którym mogą aktualnie pomarzyć… Oni wtedy zrobiliby wszystko, ale trzeba do nich dotrzeć. U nas mamy od tego ludzi tworzących dzieła sztuki. Tyle, że są to dzieła sztuki bez farby.

Jest pan bardzo pewny siebie, bo – owszem – zrobił na olimpiadzie wynik, ale…
…mówiłem, że przywiozę medal i przywiozłem! A nie zarzekałem się, jakiego będzie koloru. Skończyło się na srebrnym.

Reklama

Panu się udało, ale Engel jadąc do Korei też deklarował podobny sukces. Takie obiecanki to zwykle ściema.
A ja w tym samym czasie dziwiłem się, po co tam jedziemy. Wiadomo, że wpadniemy, rozpakujemy się, niczego nie zdążymy zrobić i już trzeba wracać na lotnisko. Butów nie zdążyli wypastować, żeby lepiej wyglądały! Jeśli trener nie wpaja swoim graczom, że są silni, że mogą ograć rywala, to sprawa jest prosta – ci są od razu zesrani. Nie mają po co wychodzić na boisko. Tylko jeden, drugi, jeden, drugi, jeden, drugi w wycieczce do kibla. Tylko papier im dostarczyć. My graliśmy w grupie śmierci, z Irlandią Północną, Anglią i Turcją.

Określanie tych rywali „grupą śmierci” to przesada.
No to proszę sobie wyobrazić ich dzisiaj w starciu z naszą ekipą U-21. Bylibyśmy najgorzej wypadającą drużyną w Europie, bo dostalibyśmy w banie od każdego. I to ostro. A w przeszłości wygrywaliśmy i u siebie, i na wyjazdach. A patrzymy w skład Anglii: Shearery, Srery i inne wielkie nazwiska. A my ich orżnęliśmy! Stąd powtarzałem chłopakom: – Jedziemy panowie tam po medal, bo nie ma możliwości czegoś tam nie ugrać, jeśli bije się wcześniej takich rywali. I co było dalej? Gramy z Włochami, jednym z głównych faworytów do złotego medalu. Wielcy Włosi. Cesare Maldini na ławce, ten stary. Na boisku Albertini, Sraltini i inni. O Jezu. Potężna ekipa, ale od nas dostali trójaka, choć był to najmniejszy wymiar kary. Powinni dostać pięć albo cześć, tak jak Australia. Sam Mielcar, jak wszedł, to miał chyba z trzy razy sam na sam, ale nie trafił.

Jak wyglądała wtedy szatnia? Były charaktery, goście z jajami, trzeba było jakoś nad tym wszystkim zapanować.
Jeszcze przed wyjazdem do Hiszpanii powtarzałem, że jeśli chcą się napić, proszę bardzo. Jest piwko, może być po kolacji, ale trzeba było zachować umiar.

W wiosce olimpijskiej nie było alkoholu.
Ale poza wioską już był. Wychodzili, mieli wyjściówki, wejściówki. No i jechali, a ja mówiłem: – Wiedzcie, że was dopadnę, jak pojedziecie za ostro. Gdzieś w dyskotece, klubie…
Potem wsiadałem w samochód policyjny i mnie wozili po różnych miejscach. Nie było dla mnie kłopotem, by porozmawiać z kadrowiczami na wszystkie tematy. Wiedzieli jednak, że przyjechali grać, wygrywać i wrócić z medalem. Każdy myślał, że to będzie drużyna, z którą będą kłopoty. Były tam osoby, które mogły narozrabiać, ale okazało się, że ostatecznie… nic złego się tam nie działo. Z prostej przyczyny – nie dawali sobie w kaszkę dmuchać na boisku, ani poza nim. Pokazali wszystkim, że potrafią grać w piłkę, że nie znaleźli się tu przypadkiem. Alek Kłak był takim gościem, który w razie czego załatwiał pewne sprawy. Był egzekutorem, w zasadzie katem drużyny. Ja mówiłem, żeby załatwiali to między sobą, skoro miałem Jurka Brzęczka, kapitana, Tomka Wałdocha i Andrzeja Juskowiaka. Oni tworzyli swego rodzaju radę starszych, chociaż byli w tym samym wieku. Potrafili komuś coś wytłumaczyć. Jeśli nieskutecznie – wkraczał Kłak, upoważniony do egzekwowania kar. Dawał w zęby i jeśli wtedy jakimś cudem nie działało to na delikwenta, informowali mnie o wszystkim i zaczynało się ostre czyszczenie.

Normalnie, jak gdyby nigdy nic, gong w łeb?
Dokładniej w szczękę, żeby zęby zostały na miejscu. W każdym razie bali się Alka, bo to był silny, zdrowy byczek. Porządek był taki, że nie zawracałem sobie byle czym odwłoka. Mówiłem: „Nie będziecie żadną drużyną, jeśli nie dogadacie się między sobą. Pozostaniecie wtedy zwykłą zbieraniną, nadającą się, by najwyżej pójść na grzyby lub poziomki, a nie jechać na jedną z najważniejszych imprez świata po medale”. Nadal nie uważam, żeby to byli grzeczni ludzie. Oczywiście, że byli niegrzeczni, ale z odpowiednim nastawieniem.

Skoro opowiada pan tak o tych czasach, to można pana porównać do Piechniczka. Obaj żyjecie przeszłością.
Nie żyję tymi czasami, nie chcę żyć. Zależy mi tylko, żeby ludzie pamiętali, że mieliśmy kiedyś bardzo zdolną młodzież. Ale pokolenie zostało zmarnowane przez tamtejsze władze w polskiej piłce. Zostali wykorzystani z hasłem znanym jako „zmieniamy szyld i jedziemy dalej”. To było właściwe powiedzenie, które nikomu się nie podobało. 21 lat minęło i nawet nie zesrali się w pobliżu tego wyniku. Przepraszam za wyrażenie – nawet nie pierdnęli w tej okolicy.

A z kim się lepiej pracowało, paru z tych młodzieżowców spotkał pan w kadrze seniorów.
Dojrzeli, pojechali za granicę i grali. Wiedzieli, że ze mną mają dobraną właściwą drogę, bo będą otoczeni odpowiednimi ludźmi. Na zgrupowaniach meldowali się na strzał w palec! Przyjeżdżali nawet jak kluby nie musiały ich zwalniać i byli pod ścianą – musieli za wylot na kadrę słono zapłacić, bo takie były przepisy UEFA. Ale i tak zostawiali swoje zespoły, pieprzyli wszystko, przylatywali do mnie. Wiele było takich sytuacji, że ja sam leciałem to tu, to tam do ich trenerów klubowych. Rozmawiałem z nimi, a oni później przyznawali mi rację, że mają charaktery i nie ma co ich rugać.

Naprawdę wszyscy byli gotowi skoczyć w ogień? Nie miał pan niektórych ludzi dosyć? Trudno w to uwierzyć.
Ci, co tam byli, znali moje stanowisko, wiedzieli, że to nie przelewki. Szli na całość.

Niby szli na całość, ale i tak zabrakło wam punktu do awansu na Euro.
Myślę, że Szwedzi mieli lekkie wsparcie, jak graliśmy na Rasundzie. Remis dawał nam wejście, ale Anglicy zwyczajnie dofinansowali naszych rywali. Po to, żeby nie mieli żadnych kłopotów. Bo sobie wyobraźcie – nie wchodzą na turniej, straty kolosalne, chodziło wręcz o niebotyczne kwoty. Bardziej im się opłacało pyknąć Szwedom dodatkowe premie.

A Szwedzi pyknęli was, na miękko. A o kasie od Anglii nikt wtedy głośno nie mówił.
Nasza prasa oficjalnie o tym nie wiedziała – mówiło się o tym w pewnych kręgach, przebąkiwało. Nawet Bułgarzy, którzy byli w naszej grupie o tym wiedzieli. Stoiczkow, który miał różne dojścia, sam mi powiedział: „Anglicy was załatwili”. No, kasiora poszła. Do dziś ludzie o tym nie wiedzieli, nie mieli dostępu. Same praktyki były dopuszczalne, bo podobne sytuacje zdarzały się w Lidze Mistrzów. To chyba do dziś nie jest zakazane.

Podobne historie przeczytamy w pana książce?
Tak, ale trzeba się liczyć, że ta ujrzy światło dzienne koło Bożego Narodzenia. Wiele nieciekawych rzeczy wydarzyło się w międzyczasie, ale zaraz znowu ruszymy. Zacytuję wam coś z mojego kajecika. Gdyby wpadł w niepowołane ręce, byłoby niedobrze. Ale do rzeczy: – „Od pewnego czasu piszę książkę i mogę zapewnić, że przy tej lekturze nikt nie zaśnie. Zacznie się ostrzał. A jak atakuje artyleria, to i ofiary muszą być. Będzie o piłce, ale nie tylko. Przecież niejeden mój przyjaciel zginął w tajemniczych okolicznościach.”

O jakich śmierciach pan mówi?
No wie pan, moim bardzo dobrym przyjacielem był generał Sławek Petelicki, o którym zresztą mówiłem nawet w telewizji. Bardzo dobrym znajomym był Andrzej Lepper. I jeszcze inni. Oni wszyscy poginęli w jakichś dziwnych okolicznościach. Ja te wątki będę rozwijał, ujawnię swoje przypuszczenia.

Nie ma pan żadnych obaw, żeby zabierać głos w takich sprawach?
Trudno, najwyżej ja zginę w dziwnych okolicznościach… Już to mówiłem, że to nie będzie strzelanie z kapiszonów, tylko ostra amunicja. Wielu ludzi obawia się, co ja tam zacznę ujawniać, m.in. o korupcji w polskiej piłce, o której wiem, jak została zrobiona i że kolega Fryzjer nie był wcale głównym rozprowadzającym. Opowiem tam o rekinach, które pożerały płotki i inne ryby. Grube – też.

No to może wreszcie usłyszymy też, co ma pan do powiedzenia w sprawie zarzutów prokuratury, bo jakoś przed sąd nie da się pana zaciągnąć.
Zarzuty… Nie chcę dzisiaj mówić o różnych ludziach, znanych nawet w dzisiejszych czasach, którzy do niczego się nie przyznają. Oni już o szóstej rano byli na piątym piętrze na Piłsudskiego we Wrocławiu, żeby nikt się o nich nie dowiedział. Po prostu kablowali, zeznawali, oczyszczali się. Ten, kto to usłyszy, będzie wiedział, o czym mówię. Byli i są to ważni ludzi naszej piłki.

To czas na konkrety – kto?
Pytają panowie jak ten misio ze Sportklubu. Powiedziałem mu po programie: „Co ty, zaprosiłeś mnie tu, żebym zaczął śpiewać? Jak chcesz sensacji XX wieku, to idź do Wołoszańskiego”.

Dalej idzie pan w zaparte i do niczego się nie przyznaje.
Nie przyznałem się do żadnego z zarzutów i nigdy się nie przyznam.

Skoro na starcie rzucił pan, że ofiary będą dopiero w książce – zastanawiamy się, czy nikt nie próbował wstrzymać publikacji.
Ale w jaki sposób ktoś może to wstrzymać?

Naciskać na wydawnictwo, wydzwaniając do pana. Różnie to czasem wygląda.
Wydawnictwo zmieniłem, a czy ktoś maczał w tym palce? Nie wiem. Pierwotnie ludzie, u których miała być robiona książka najpierw chcieli, potem trochę mniej, a później jakoś zaczęliśmy się ciężko dogadywać, więc rozjechały się drogi. Natomiast czy ktoś maczał w tym palce? Niewykluczone. Był czas, że lekko pokłóciłem się z Jackiem Kmiecikiem, bo zaczął gadać z wydawcą w moim imieniu. Doszło do drobnego pęknięcia. Ale temat książki ciągle jest aktualny. To tak jak w prokuraturze, gdzie powiedzieli mi: „My wiemy, że pan bardzo dużo wie na tematy, które nas interesują…”

Powiedziałem im jedno:
– Po mnie czy po innych podjeżdżały samochody osobowe, ale jakbyście podjechali pod jeden z budynków to musielibyście podjechać AUTOKAREM!
– O jakim budynku pan mówi? – pytali.
– Jak to o jaki? O budynek federacji. Tylu trzeba byłoby wyprowadzić.

A oni ciągle o mnie… Zostałem pozbawiony możliwości wykonywania zawodu, mimo że prokuratura w 2010 roku przysłała do PZPN-u kwit oficjalny, że wszelkiego rodzaju wykluczenia czy jak to się mówi, zostały uchylone. Wielokrotnie im mówiłem: dajcie mi licencję warunkową dopóki sprawa się nie skończy, dajcie mi normalnie pracować, funkcjonować, żyć jak człowiekowi. Co mam popełnić samobójstwo? Mam podpalić się pod PZPN-em albo wysadzić was wszystkich w powietrze? Wy nie musicie na mnie patrzeć jak nie chcecie. Dajcie mi pracować zagranicą, nawet warunkowa zgodę. Pokażę wam, jak się prowadzi drużyny.

Ale przecież dopiero pan mówił, że jest zbyt chory, by jechać do Wrocławia. Ł»e leczenie, szpital, sprawy neurologiczne. To jak pan chce pracować?
Komputer musi pracować. To najważniejsze. I asystenci by pomogli.

Myśli pan, że z tak szarganą opinią znalazłby gdziekolwiek zatrudnienie?

Myślę, że tak. Ludzi, którzy mają w głowie i wiedzą na czym polega piłka, za granicą nie brakuje. Trener, który zdobył Ligę Mistrzów i inne nagrody z Bayernem Monachium, Heynckes jest starszy ode mnie. Dlatego trochę czasu jeszcze mam. Ale oni dalej chcą mnie tępić.

Tępią pana też dziennikarze. Który z nich najbardziej zalazł panu za skórę? W ogóle w „AS-ie wywiadu” powiedział pan, że dziennikarze to branża cukiernicza, że przypisują panu cytaty typu „Tu nie ma, co grać, tu trzeba dzwonić”, a to bzdura i od dziś nazywamy się cukiernicy.
Niektórzy pieką kajzerki czy tam ciasteczka bez odpowiednich składników. W wielu wypadkach, bo nie mówię o wszystkich dziennikarzach. Idą jak lep na muchy prosto w kierunku sensacji. To jest dla nich najważniejsze. To jest wygodne.

Odnośnie pieczenia ciasteczek bez odpowiednich składników – ponoć zadzwonił pan do jakiejś redakcji i groził dziennikarzowi słowami „Ciebie już nie ma!”.
Sprostowali to później, bo powiedziałem: „Napiszesz to sam się utopisz w tym, co napisałeś”. Zostało to sprostowane. Sami doskonale wiecie, znacie tę branżę.

No, ale pana też trochę znamy…
Dlatego ja już powiedziałem – czy ja błagam o to, żeby zatrudniono mnie w kraju? Mój wynik będzie mnie bronił zawsze, wszędzie, w każdych książkach i filmach dokumentalnych, nawet teraz Canal Plus robi jakiś dokument o sukcesie w Barcelonie. Nikt tego nie powtórzył i nie powtórzy! I to nie jest żadna moja klątwa tylko właściwa ocena tego, w jaki sposób u nas się robi piłkę. To do niczego nie prowadzi. Ja mógłbym unikać takich spotkań, jak w Orange czy teraz z wami i mówić tak jak Piotruś Świerczewski, że on jest optymistą… Mógłbym tak opowiadać, ale by powiedzieli: czy ten Wójcik jest rąbnięty? Po prostu mówię to, co jest. Każdy normalny człowiek widzi to samo. A wy ciągle o korupcji!

Bo musimy o to pytać, ma pan tyle zarzutów, że można byłoby pół ligi obdzielić. Obecnie, gdy pierwszy lepszy kibic rozmawia o korupcji w polskiej piłce, od razu do głowy przychodzi nazwisko Wójcik.
Dlatego, że to nazwisko medialne, znane, łatwo mi coś tam przykleić. Natomiast wiedzą panowie, ja nigdy nie chciałem, nigdy tego nie zrobię, że pojadę tam i powiem: idziemy na ugodę, że przyznaję się do tego i tamtego, bo ja po prostu nie mam się do czego przyznawać! Wiele razy głośno mówiłem, że nasza piłka była tak skonstruowana, że kto się nie poddał pewnym mechanizmom, ten po prostu ginął. Wszystko było z góry ustalone, kto ma zdobyć mistrza, kto ma spaść itd.

W pewnym momencie pojawił się artykuł, że był pan pierwszą zatrzymaną osobą nieskutą w kajdanki. Każdego zakuwali, ale pana, kiedy złapali – to już nie. Dziwne.
Jak złapali? Za co mnie złapali? Za nogę chyba. Przecież ja nie uciekałem. Sam przecież nie mogłem się zakuć. Z jakiego powodu mieli mnie zakuwać? Z dobrymi ludźmi tak się nie postępuje, swoich się nie kuje. Co ja mam prostować tutaj, ja mam to wszystko w dupie. Mam tego po prostu dosyć! Jeżeli powtarzam jeszcze raz, że w maju 2010 roku przyszedł oficjalny kwit, że mogę wykonywać zawód i tak dalej, to pytam się czy obowiązuję, kurwa, jakiekolwiek prawo czy nie? Kto ma te kwity pisać? Księgowy? Komendant straży pożarnej? Jeżeli takiego kwitu się nie szanuje, idzie się jakimiś swoimi drogami, to znaczy, że to jest układanka. U-KفA-DAN-KA. Widać to czarno na białym.

Tyle, że do zawodu nie ma pan specjalnie powrotu.
Ł»yjemy w państwie prawa. Wykorzystam wszystkie możliwości! Za chwilę sprawa trafi do Lozanny i jestem w dwustu procentach pewien, że to wygram. Niejedna sprawa już tam była. Oni przyniosą to w zębach!

Pan powiedział kiedyś, że za 5 tys. złotych nie wychodzi z domu, więc zastanawiamy się…
Ale o czym panowie chcą teraz pierdolić? Po prostu ceniłem się, wiedziałem, czego jest warta moja wiedza i cenię się do tej pory. Co ja mam mówić, że wychodzę, nie wychodzę – chciałem to wychodziłem, nie chciałem to nie wychodziłem. Wyniki mnie broniły. A teraz to jest bełkot i rzygowiny. Zaraz się pewnie kolega prezes odezwie, a tego przecież nie da się oglądać. Niech ludzie spytają włodarzy związkowych, jak to się dzieje, że w tymże związku wielkie pieniądze przepływają przez palce, a wyników jak nie było tak nie ma. Po co to w ogóle jest? Teraz wszyscy mnie atakują, a ja powiem tylko to, co mówiła mi rodzina: – Gdybyś nie był w polityce, to nikt nie skierowałby w twoją stronę głowy o jakąś korupcję itd. Ale to byłą sprawa polityczna. Byłem potraktowany jak polityczny facet, którego trzeba usunąć – zniszczyć.

Po co panu była ta polityka?
Od dawna spotykałem się z politykami, nie mam sobie nic do zarzucenia, natomiast o zbyt wielu różnych, dziwnych rzeczach, od ludzi, którzy byli w parlamencie – wiedziałem i wiem. Jak to było możliwe, że ja wtedy jeszcze jako poseł byłem śledzony? Jeżdżono za mną i robiono ciche dochodzenie.

Mówił pan, że był śledzony, kiedy zatrzymano pana na jeździe po alkoholu. Miał pan jeździć po torach tramwajowych, ale później się tego wypierał.
Niczego takiego nie było i prokuratura potem to potwierdziła. Były kamery, więc wszystko dokładnie było widać. Ale nie chcę mi się już do tego wracać. Mówię tylko o jednym – kto dał zezwolenie, żeby aktualnego posła, przewodniczącego komisji sejmowej, śledzono i prowadzono po cichu wobec niego śledztwo? Po cichu!

To dość normalne.
Normalne?!

Za starych czasów zapraszał pan na zgrupowania sędziego Marczyka.
Marczyk na zgrupowaniu? W Polsce?

Nie, za granicą. Jechaliście na zgrupowanie, przedstawiał pan piłkarzom Marczyka, a potem ten sam Marczyk prowadził wam mecze.
Nie przypominam sobie, żeby jeździł z nami na jakiekolwiek zgrupowania. Ale znałem go – owszem. Ja znałem wszystkich sędziów, wszystkich liczących się, bo jak ktoś mamie podwędził gwizdek – to takich raczej nie. Odnośnie tamtych lat to czasem dzwoniłem przykładowo do pana X:
– Przyjedziesz do nas na mecz? Spotkalibyśmy, porozmawiali.
– Słuchaj Janusz, wiesz…
– Ale tylko kawę wypijemy, możesz przyjść w towarzystwie liniowego, w obecności kogokolwiek. Ja im mówiłem: tylko, kurwa, nie kręćcie lodów! Nie kręćcie, bo wiem, że naciski idą na was z najrozmaitszych stron. Bardzo dokładnie wiem. I wiem, jaka idzie układanka. Kto, gdzie kogo i jak ma ciachnąć. Tylko proszę was o jedno: skoro się znamy, to sędziuj, co jest na placu. Ja nie chcę od ciebie żadnej pomocy.
Wielokrotnie były takie rozmowy. Wszyscy mówią mi o Świcie, a przecież gdybym ja miał tam tyle pieniędzy zainwestować, to przecież byśmy nie spadli.

Kolejna z legend: podobno prowadząc Śląsk Wrocław pomylił pan szatnie i zaczął przemawiać do piłkarzy Amiki. Pisał o tym Rafał Stec w swojej książce.
Stec? Kto to w ogóle jest? Niech weźmie jakieś proszki na łeb albo niech się rozpędzi i walnie łbem o ścianę. Bzdury gada. Co ten facet może wiedzieć, skoro ja nawet nie wiem, kto to jest. Niech spierdala.

Prostuje pan teraz te historie, jakby były nieprawdziwe, a przecież środowisko o tym mówi.
Jak będziecie mieli je spisane, to możemy porozmawiać. Czy ja mam pamiętać, co mówiłem przed laty? To była chwila, moment. Coś tam waliłem i tyle.

Nie poruszaliśmy jeszcze wątku Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Piłkarsko to pewnie były górki?
Ogórki takie, że jak do nich jechaliśmy to z trudem wygrywaliśmy albo i nie… Takie ogórki. Ogórki to się teraz o nas mówi. Kiszone ogóry, nawet nie surowe. My możemy uczyć się od Arabów wielu rzeczy i pewnie nigdy się nie nauczymy, jeśli chodzi o pracę federacji, o wszystko. Tu nie chodzi o pieniądze, że oni mają ropę, że mogą sobie wszystko załatwić. Byśmy mieli takie pieniądze i nimi obracali to roztrwonilibyśmy w pięć minut. Daj Boże, żeby piłka u nas tak się rozwijała jak u nich. Daj boże! Sto lat za Arabami to mało. Bardzo mało. Nie bez kozery ja ni stąd, ni zowąd wsiadłem pewnego dnia w samolot i poleciałem. Rano powiedziałem na treningu w Legii, że wylatuję i tyle. Powiedziałem, żeby mnie w domu spakowali, zawodnicy potem odprowadzili mnie na lotnisko. Odprowadzili mnie też koledzy z UOP, to później jakiś szalony idiota napisał, że UOP mnie ścigał, że dlatego uciekłem. A UOP to był, ale to byli moi koledzy! A ten idiota coś usłyszał i od razu napisał. No palant po prostu. Ciekawostka: trzy razy zostałem wybrany trenerem roku półwyspu arabskiego.

A jak pan zareagował, gdy pierwszy raz zadzwonili z Emiratów? „Kasa, misiu, kasa?”
Nie, wtedy jeszcze nie używałem tego określenia. „Kasa, misiu, kasa”… Tam chodziło o różne rzeczy, które działy się w PZPN-ie. To nie były zdrowe historie i dlatego powstał ten tekst. Nikt inny tylko ja u Jacka Kmiecika, który złapał mnie na lotnisku, powiedziałem: „Jacek, jak cztery mecze idą bez układanki to jest wszystko…”. I był tekst w gazecie. Od razu zaczęło się węszenie. Prokurator naciskał, żebym mówił, to odparłem krótko: to ja mam mówić? Zróbcie śledztwo i będziecie wiedzieli. Wydział Dyscypliny powiedział, że karę mi za to da. Za co? Za to, że powiedziałem prawdę? Wy jesteście Wydziałem Dyscypliny i nie wiecie, co się dzieje w polskiej piłce? Za co chcecie ludzi karać? Wy nie wiecie, co się dzieje w polskiej piłce? Doskonale wiecie. To były jakieś jaja. Poprosili mnie, żebym opuścił salę, już chcieli ogłosić wyrok, a ja mówię: „Panowie, ale ten artykuł nie był autoryzowany. Dziennikarz mógł napisać, co chciał”. No i zatkałem im wszystkim mordy.

Zaraz się okaże, że pan z korupcją to walczył. Pierwszy szeryf!

Pewni ludzie dalej mówili: „A dlaczego ja sam nie przyjechałem?”. Wystarczyłaby krótka wizyta. Jakbym zaczął sypać nazwiskami, to dostałbym medal. Powiedzieliby: „To jest, kurwa, odpowiedni człowiek!”. Nie chciałem kablować ludzi, a miałbym co mówić.

Ta cała nagonka wpłynęła na pana zdrowie? Z jednej strony mówi pan, że ma wszystko w dupie, ale z drugiej nerwowo pan reaguje.
Powtórzę to, o czym w kółko mówią wszyscy politycy itd. Ł»yjemy w demokratycznym kraju! No więc pytam: jeśli ktoś nie został skazany wyrokiem prawomocnym, to w jaki sposób kilku panów olewa to wszystko i robi, co im się podoba? Mój adwokat pisał do związku, wytykał, że taki i taki paragraf w konstytucji daje to i to, a oni najpierw mnie wstrzymują, potem dają licencje na miesiąc, a później jak kilku idiotów napisało coś o mnie w prasie to zebrali się i powiedzieli: „no media, nas atakują, to zawiesimy mu licencje”. Więc widzą panowie, o co tu chodzi?! Gdzie my żyjemy? W dzikim kraju! W dzikim kraju!

Teraz liga jest czysta? Gdyby spytać kogoś z wewnątrz to zaraz powie, że na pewno, ale pan może ma jakieś inne informacje.
Na pewno to Kościuszko nie żyje. Z szacunkiem. A służby pewnie przygotowują się do ataku. Zobaczymy, jak skutecznego.

Czasy się zmieniły.
Zmieniły, ale co? Pieniędzy się nie używa? W innych dziedzinach życia nie ma tego, o czym tak długo przed chwilą rozmawialiśmy zaczynającym się na literę K? Nie ma tego? Przecież panowie dobrze o tym wiecie, nawet w waszym zawodzie to występuje. To się działo, dzieje i będzie dziać. Ja nie chcę już do tego wracać. Są specjalne komórki, oddziały ludzi, którzy się tym zajmują, które powinny przyjrzeć się temu, jak prowadzone są mecze, jak padają wyniki i jak to wszystko się dzieje. Oni są właśnie od tego! Co ja mam zostać głównym śledczym piłki? Ja bym bardzo szybko złapał kontakt, co się dzieje? Ale po co mi to? Nawet, gdybym teraz coś wiedział, to po co miałbym gadać?

Ma pan w ogóle jeszcze ochotę pojawiać się na ligowych stadionach?
Rzadko. Teraz z tym nowym prezesem Legii są normalne kontakty, więc jako mistrz Polski od czasu do czasu chodzę. Ale poziom jest tak słaby, że te widowiska mnie nie porywają.

Powiedział pan kiedyś, że to „liga z piwnicy”. Ale czy kiedyś było lepiej? Teraz chociaż zamiast drewnianych ław mamy stadiony.
To niech tam zespoły pieśni i tańca występują albo coś tam jeszcze innego, jakaś Madonna czy coś. Po co takie stadiony? Dawniej nie było stadionów, a grali pięć razy lepiej. Grali! Nie kopali piłkę. Teraz jest problem z graniem.

Ogląda pan ligę w telewizji?
Ale co ja mam oglądać? To, co się działo w końcówce ligi? Te dziwne rzeczy? Ja już jakiś czas temu, jak byłem w „Super Expressie”, to powiedziałem Andrzejowi Kostyrze: „Będą takie i takie wyniki. Legia nie wygra tu i tu, Lech zbliży się o włos, a co będzie na końcu, to trudno powiedzieć”… Mogą się dziać ciekawe rzeczy. I tak się działo.

Jakieś przykłady?
Lech na własne życzenie nie zdobył tego mistrza, miał go prawie w kieszeni. To zwycięstwo Podbeskidzia na Lechu… Panowie, kurwa, różne rzeczy w życiu widziałem… Podbeskidzie nagle się ratuje, no metamorfoza! Co oni pół ligi hiszpańskiej sprowadzili zimą? Przy takiej słabiźnie, przy różnych układach, układzikach różne się dzieją. Tu jest materiał, żeby pan Zbyszek usiadł i się zastanowił. Jak to mogło się wydarzyć? No, ale teraz liga się skończyła, cisza, spokój. Nikt nie chce na te tematy gadać…

Albo spójrzcie na temat Polonii – jeżeli facet chce zostać właścicielem klubu to powinien przyjść do związku i powiedzieć: dysponuję takimi i takimi środkami, a nie przychodzi pan Król po układzie takim i takim i nagle łubudu. Ucinamy łeb i tyle. Pokazujemy, że jesteśmy stanowczy, zdeterminowani. Komu te teksty? Komu? Brakuje normalności w tej lidze i dalej będzie brakować. To jest kompletna dupa. Czarna dziura. Kolega prezes powinien powiedzieć, że jeśli drużyna robi jesienią sześć punktów, a wiosną trzydzieści parę to jest to nienormalne. Na jakich to zasadach było robione? W cuda nie wierzę!

Może mierzy pan innych swoją miarą?
Nie wierzę! Za dużo lat w tym spędziłem, i na zewnątrz i w środku, bardzo głęboko w środku. Znam te układy. Wszystkie. Ciemne, bardzo ciemne. Wszystkie.

Kończąc – trudno nadal sobie wyobrazić, że wróci pan jeszcze do naszej ligi. Pozostaje chyba łudzić się wyjazdem zagranicę.
Jak zdrowie by pozwoliło, to wolałbym wyjechać, powiem szczerze. Jak najbardziej wierzę, że to możliwe, choć nie takie proste. Wiele rzeczy należy tu poukładać. Nasz sport jest zabagniony i to widać po wynikach. Ostatni Londyn pokazał, gdzie jesteśmy. Piłka się wali jako jedna z dyscyplin. Cały stos kart i zapałek po prostu się rozwala. Pewnie lepiej byłoby tutaj pracować, coś zrobić, ja byłem i jestem na to gotowy. Przy odpowiedniej grupie asystentów, bo wiadomo, że nie mógłbym poruszać się tak jak dawniej. Ważne, żeby głowa pracowała, ja nie muszę się ruszać. Miałbym dobrych asystentów, byłych piłkarzy. Ale mogę również przygotować silną olimpijską. W Polsce. Ciąg dalszy nastąpi, pozdrawiam.

Rozmawiali FILIP KAPICA i PAWEف GRABOWSKI

***

Pierwszą część możecie przeczytać TUTAJ.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama