Była kompletna dupa i dalej jest dupa. Z majonezem!

redakcja

Autor:redakcja

18 czerwca 2013, 17:22 • 22 min czytania

– A później jak już Fornalik robił te kroki, to za każdym razem się wywracał. To tak jak – nikomu nic nie ujmując – walać się we mgle. Na tyle gęstej, że co chwile przywali się łbem w słup. I za co dalej dostaje kasę? Za to, że się wywraca? Ł»e kadra i zawodnicy się ośmieszają? To błąd, powinna zajść chociaż jakaś korekta. Jeśli chce być trenerem, powinien usłyszeć, że może nadal nim być, ale za połowę tego, co brał. A jeśli pokaże cokolwiek, wykreuje kadrę, otrze się chociaż o awans – można porozmawiać o dłuższym kontrakcie. Bez płacenia z góry, skakania z przestworzy – mówi w pierwszej części rozmowy z Weszło były selekcjoner Janusz Wójcik.
Po programie w Orange nie było telefonów, że za mocno, za ostro?
Koło dupy mi to lata. Najczęściej to mówią ci, którzy nie mają zielonego pojęcia o piłce, więc nie zwracam na to uwagi.

Była kompletna dupa i dalej jest dupa. Z majonezem!
Reklama

Zaczęto mówić, że pan do telewizji, a w sądzie kilka dni temu przedstawił zwolnienie lekarskie. O co w tym chodzi?
A czy ci ludzie chcieliby widzieć mnie już w trumnie? Leczę się w klinice neurologicznej po bardzo poważnym urazie głowy, sami panowie wiecie. Byłem w śpiączce ponad miesiąc w stanie krytycznym, gdzie nikt z PZPN-u nawet się nie zastanowił, czy ja jeszcze żyję, czy już zdechłem. W następną niedzielę wcześnie rano muszę stawić się w szpitalu w Konstancinie. Będę tam badany w sprawie poważnych uszkodzeń kręgosłupa. Widzicie, jak chodzę.

Jak dzisiaj wygląda pana stan zdrowia?
Neurologia to jest łeb. Ten komputer przestaje działać i nie ma ratunku. Mózgu pan nie przeszczepi. Serce tak, ale tutaj nie da rady. Teraz jadę do Konstancina, ale to związane jest z kręgosłupem. Są to bardzo poważne zmiany, może to zakończyć się operacją, ale muszą to zdiagnozować, sprawdzić bardzo dokładnie i wtedy będzie wiadomo. Ale na co dzień jestem leczony w klinice MSWiA na Wołoskiej u jednej pani profesor od strony neurologicznej. Tam byłem operowany. Przy takim urazie, jaki miałem lekarz sądowy przyjechał do domu i powiedział, że to, że ja w ogóle żyję, rozmawiam, widzę, czuję, słyszę… To jest majstersztyk tych ludzi, pod których noże się dostałem. Ludzi z neurochirurgii w MSWiA. Gdzie indziej pewnie byłbym trupem i wąchałbym kwiatki od dołu. Także tyle… Tak się złożyło, to był wypadek. Sami powiedzieli potem, to były słowa ordynatora neurochirurgii: tylko dlatego przeżyłeś, że jesteś takim zdrowym chamem, bo normalnie nie miałeś prawa dalej tu być. Ja w trakcie operacji trzy razy odjeżdżałem do góry, trzy razy ściągano mnie w dół, bo już szybowałem wysoko.

Reklama

Powiedział pan rok temu takie zdanie: „PZPN chciał, żebym zdechł”…
Jak byłem na krawędzi życia i śmierci, to mieli to w dupie. Powiedzieli, że oni mają problem finansowe, gdzie widziałem – nie będę podawał nazwisk – jak działacze z zarządu składali pisma o dofinansowanie na operację barku, łokcia, kolana. Takie zabawowe historie. Jak mnie przywieźli do szpitala to czy kogoś to interesowało? Tu nikogo nie interesuje NIC – to, że masa byłych reprezentantów nie ma dziś za co żyć, że Aluś Kłak jeździ dziś autokarem w Belgii. U nas trzeba Fornalikowi płacić kasę za to, że głupoty opowiada. Wystąpiłem kiedyś w sejmie o emerytury dla olimpijczyków, nie tylko dla piłkarzy, w ogóle olimpijczyków i co? Dalej nic. Wszyscy mają to w dupie. Kiedyś reprezentowałeś kraj, ale teraz to już jesteś niczym. Rób co chcesz albo skocz z mostu. Tego typu myślenie. Teraz mówią panowie, że po występie w Orange ludzie gadają o mnie to i tamto, to ja pytam: czy któryś z tych kiboli napisał do mnie „jak się pan czuje?” albo cokolwiek? Nie, oni chcieliby słuchać sensacji. Co Wójcik zrobił, jak zrobił, kogo opieprzył…

Takie rzeczy, jak zwolnienie z sądu, to nie jest zaświadczenie napisane przez tatusia czy mamusię jak w szkole. Biegli to oglądają i wydają opinię. Gdybym mógł i czuł się na siłach, to bym pojechał tam i coś tam mówił. Ale jest tak, jak jest. Ja nie muszę płakać do mikrofonu, że to mnie boli, że to mam chore. Taka jest prawda. Nie mam zamiaru się tłumaczyć każdemu, ile razy do kibla chodzę w ciągu dnia albo na co jestem chory. Bo to nikogo nie interesowało i nie interesuje do tej pory. „Poszedł do Orange i nadaje….”. Jak im się podoba to, co się dzieje w piłce, to niech to dalej oglądają. Jak popierają takie rzeczy, to brawo. Ł»ona mówi do mnie: „Janusz, co ty chcesz z nimi potem załatwić, jak ty na nich nadajesz? Jak oni mają potem z tobą rozmawiać?”. Ale co ja mam mówić? Ludzie wiedzą o tym, kim jestem, co zrobiłem dla piłki, więc mam teraz opowiadać, że czarne jest białe? Nie, będę mówił bolesną prawdę.

Jaka jest ta bolesna prawda? W Orange pojechał pan po bandzie. Powiedział pan o Fornaliku, że wyskoczył w niebo jak Baumgartner, ale nie ma spadochronu i nawet o tym nie wie.
Wynieśli go w ogóle ponad jego możliwości, bo do reprezentacji kompletnie się nie nadaje. Wyleciał w przestworza, ale wypchnęli go z pojazdu i zorientował się, że faktycznie nie ma spadochronu. I co on teraz zrobi? Ano walnie w glebę, wbije się w nią i już z niej nie wyjdzie.

Kiedyś stwierdził pan, że jeśli Fornalik zwróciłby komuś uwagę w szatni, któryś z piłkarzy palnąłby od razu: – Zamknij podeszwę!
Może to było trochę za mocne, ale to żadna tajemnica, że facet nie ma przełożenia na szatnię. Zawodnicy żyją swoim życiem, szatnia swoim. Niezależnie, czy w tym zespole jest dobrze, czy źle. A dobrze jeszcze nie było. Fornalik nie umie kompletnie zareagować, nie jest osobą, która doskoczy do linii, wrzaśnie, zdziała coś w przerwie. To nie chodzi nawet o to, że facet nie ma jaj – problem polega na tym, ze on się po prostu boi reakcji własnych piłkarzy. Jakby miał takich jak ja, źle by się to dla niego skończyło.

To, że nie wzbudza strachu to jego największa wada?
Nie tylko. Gdyby chodziło o strach, to by się wpuściło tam policjanta, ochroniarza czy żołnierza operacyjnego GROM-u i by wszystkim wpierdzielił, porozrzucał po kątach. Ale nie tędy droga. Szacunek i posłuch musi być, a trener może sobie pozwolić na wszystko, jeśli ma świadomość bycia siłą przewodnią. On nie może prosić, on musi wymagać, rozkazywać, a jego gracze mają to wykonać. To tak jak żołnierze ruszający na front – jest rozkaz i wio. Czy się boją, czy nie. Tutaj tego nie ma, tutaj każdy Misio robi na swój strój.

Powiedział pan, że selekcja jest do dupy. Krytykuje pan, ale nie mówi, jak to ma wyglądać.
Od samego początku dobór zawodników był zły. To nie tak, że nie mamy piłkarzy w lidze, bo mamy i na nich powinniśmy się opierać, a nie jak Franek szukać polakopodobnych. Wiadomo, słabe rozgrywki to jedno i ciężko tam coś wygrzebać, ale od tego właśnie jest selekcjoner, stąd nazwa jego funkcji. Musi znaleźć ludzi, którzy mają charakter, chęć i wolę pokazania pazura na boisku. Na razie to wszystko przypomina mi granie w Totolotka na chybił-trafił. Maszyna wystrzela jakieś cyferki, a u nas podobnie idą powołania. Kupy się to nie trzyma. Nic mi tu nie pasuje.

Selekcjoner nie potrafi wykreować tak naprawdę nowych nazwisk, niby powołuje dobrych piłkarzy, ale takich, których ciągle podsuwają mu dziennikarze. Sam nikim nie zaskakuje.
Wykreować to on może kapelusz dla samego siebie, bo co innego? Zwłaszcza, że drużyna gra poniżej jakiegokolwiek przyzwoitego poziomu.

Dostaje mu się, że np. Zielińskiego widział pierwszy raz na oczy dopiero wtedy, kiedy ten przyleciał na zgrupowanie. A więc nie ogląda piłkarzy na żywo.
On w sumie nie musi jeździć, a może. Ja mu się dziwię, bo on niewiele w tym życiu widział na oczy i lepiej, żeby latał. Zobaczył jak trenują, grają. Ja prowadziłem sto razy więcej drużyn od niego, ale nie miałem kłopotu z tym, żeby odwiedzać moich zawodników w reprezentacji. Mówię tu o seniorach, bo w olimpijskiej miałem wszystkich w kraju. Później najczęstszym kierunkiem były Niemcy, ale i inne państwa, gdzie ktoś się ocierał o pierwszy skład. Rozmawiałem z trenerami, sugerowałem, czego brakuje moim graczom i co mogliby poprawić w klubie. Miałem też tę gwarancję, że wszyscy chcieli dla mnie grać.

Dla Fornalika nie chcą?
Przychodzi mi od razu do głowy historia, kiedy mieliśmy zagrać z Ukrainą w Kijowie. Prowadziłem wtedy otwarta wojnę ze świętej pamięci prezesem Dziurowiczem. Szantażował, że jeśli nie zbiorę kadry, to mnie zwolni. Ja szedłem w zaparte: „Nie gram i już”. To nie był właściwy termin, lipiec, wszyscy byli na urlopach, a rywale ściągnęli najważniejsze ogniwa. A trzeba sobie powiedzieć, że to była znacznie silniejsza Ukraina niż obecnie, więc powtarzałem:
– Oni nas tam rozjadą jak ZSRR Niemców pod Stalingradem.
– Masz grać, bo wszystko ustaliłem z prezesem ukraińskiej federacji.
No i wreszcie wyszliśmy na boisko, choć wcześniej ścinaliśmy się bardzo mocno. Tyle, że przytaknąłem wreszcie, że spróbujemy i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

I jak wyglądało kompletowanie kadry?
Poszły telegramy, telefony w różne dziwne miejsca. Tomka Wałdocha złapałem na Malediwach, spod palmy, a ten od razu ze spokojem:
– Kiedy mam być?
– Za parę dni, jedną noc śpimy w Sobieskim, potem lecimy do Kijowa.
– Trenerze, jestem.
Wszyscy przyjechali, do których zadzwoniłem. Wszyscy! Bez żadnego szemrania, protestów. Tyle, że to nie było tak, że siedzieli w domach i walili browary, tylko byli na jakichś wczasach z żonami, kochankami. Ze wszystkich stron świata się jakoś zebrali, przyjechali i wygraliśmy 2:1. Tyle, że nie chodziło o wynik, a o podejście. Ile oni wypruli tam flaków z siebie! I to będąc w zasadzie już w roztrenowaniu, przy silnej Ukrainie. Ale chcieli i zrobili co do nich należało.

Ciężko sobie dziś wyobrazić taką sytuację.
Bo teraz nikt by nie przyleciał, a Fornalik mógłby najwyżej wyjść z jakimś trenerem i pograć w kręgle.

Piotrek Świerczewski mówił w „Kontrataku”, że powinno się tu zrobić jakiegoś grilla na poprawę atmosfery. Pan chyba sam zna dobrze taką metodę…
Bywały takie spotkania, czy to z olimpijczykami, czy z pierwszą reprezentacją. Tak zwane integracyjne. Jakieś tam kiełbaski sobie piekliśmy, browarek też był, a ludzie czuli bluesa. Wiedzieli po co są w tej reprezentacji i nie traktowali jej jak jakieś trampoliny. Z trampoliny to co najwyżej wyskoczył kolega Waldemar. A tamtym ludziom zależało, żeby reprezentować kraj i pokazywali to na boisku.

Teraz kadra to już nie świętość.
Teraz wszyscy chcą tylko pokazać w swoich klubach, że są jeszcze potrzebni na kadrze. Skasują startowe, wpadną może po jakąś zaległą kasę, poczekają aż ktoś napisze, że są ważni w kraju. Ale takie teksty idą jeszcze przed meczem, bo później nie mogą o sobie niczego dobrego przeczytać. Tu o nic innego nie chodzi. Nie ma to nic wspólnego z właściwą, prawdziwą drużyną narodową.

Mówił pan, że powinien przyjść trener młody, a Fornalikowi dostało się od pana, że nie ma doświadczenia. To się trochę gryzie.
Młody, ale ewentualnie zagraniczny. Nie mówię o jakichś zgranych płytach, lekko porysowanych, bo tacy ludzie przyjadą, podpiszą, zabezpieczą się jakimiś klauzulami przy zwolnieniu i gotowe. Bo siedząc długo w piłce doskonale wiedzą, że u nas jest totalna bryndza i nie wymyśli się tutaj żadnego prochu. Sama kasa jest natomiast dobra, można obtoczyć się jakimiś paragrafami i coś z tego wycisnąć. Nie piłkarsko, ale od strony kasiory. My potrzebujemy faceta, który zechce się pokazać i coś ugrać. Tyle, że należy omijać zdarte płyty.

W Polsce nic się nie nadaje? Na przykład taki Nawałka? Już pomijając, że wiosnę w Górniku miał tragiczną.
Adama znam jeszcze jako piłkarza i nie chcę nikogo oceniać, żeby się chłopcy nie pogniewali. Na razie to można byłoby z tych wszystkich nazwisk ulepić dobrego kotleta mielonego. Bez sałatki.

Mówiliśmy o pieniądzach, a ta kwestia też zaczyna bulwersować. Kiedyś Janas inkasował ponad 30 tysięcy, teraz Fornalik ma 150.
Dla mnie to niepojęte, ale wszystko podpisano przy innej władzy. Zbyszek się do tego nie dokładał, ale jako prezes mógł wezwać pana Waldemara i wyjaśnić:
– Słuchaj, podpisali z tobą taki i taki kontrakt, ale ja tego płacić nie będę. Jak chcesz, to zgłoś się do Grzesia, bo jeszcze nie zrobiłeś kroku, a masz gigantyczne pieniądze.

A później jak już robił te kroki, to za każdym razem się wywracał. To tak jak – nikomu nic nie ujmując – walać się we mgle. Na tyle gęstej, że co chwile przywali się łbem w słup. I za co dalej dostaje kasę? Za to, że się wywraca? Ł»e kadra i zawodnicy się ośmieszają? To błąd, powinna zajść chociaż jakaś korekta. Jeśli chce być selekcjonerem, powinien usłyszeć, że może nadal nim być, ale za połowę tego, co brał. A jeśli pokaże cokolwiek, wykreuje kadrę, otrze się chociaż o awans – można porozmawiać o dłuższym kontrakcie. Bez płacenia z góry, skakania z przestworzy. Inaczej to jedno wielkie szaleństwo.

Eliminacje już raczej przegrane, a Fornalik do jesieni dalej będzie pobierał te same pieniądze.
Nie raczej, a całkowicie wtopione. Każdy to powie. Nawet dzieci w podstawówce, szczególnie chłopcy. Ba, my już nie mamy szans w następnych eliminacjach mistrzostw Europy. Kompletna padaka. Drużyna jest całkiem do tyłu, przestańmy wierzyć w te teksty, że odmłodzona, że trener wpuszcza nowych. Taki kit to można sprzedawać ludziom, którzy nie mają bladego pojęcia o piłce. To wszystko jest śmieszne, a wręcz ubliżające. Bo co mają powiedzieć osoby zasuwające za nieporównywalnie mniejsze pieniądze na bardzo odpowiedzialnych stanowiskach. Każda ich pomyłka grozi, że zostaną zwolnieni, a tu facet bierze pieniądze, których w większości poważnych zawodów zwyczajnie nie ma. Gdzie zatem jesteśmy?! Wśród kolesi, którymi rządzi układ! Kosmiczny w dodatku.

Obecnego trenera domagał się m.in. Piechniczek.
Tak, on i Bugdoł, wiadomo. Układ ze Śląska. Kiedyś ten Śląsk szanowałem, bo cały zespół olimpijski tam przebywał, ale to dawne czasy.

OK, może w końcu poszukajmy jednak jakichś pozytywów w tej kadrze?
Pozytywy są tylko takie, że nazwa to „drużyna narodowa”, powołani grają w biało-czerwonych strojach, a przed spotkaniami odsłuchują hymn. Później jest już tylko gwizdek, zaczynają biegać, nieudolnie kopać i zaczyna się koszmar. Czego się nie dotkniemy, słychać tylko jedno: w łeb, w łeb, w łeb. Do widzenia, dziękuję. Poziom Mołdawii. Szczerze mówiąc, ten sędzia z Hiszpanii był w tamtym meczu i tak dla nas łaskawy, bo mógł dać im karnego. Myślą panowie, że Czarnogóra przyjedzie i my ich zlejemy? Remis to szczyt marzeń. Ale to i tak nieosiągalne przy tym co się dzieje, nie przy tej atmosferze wśród zawodników. Jak oni mają się zmienić, ożywić… Wyjdą na górali z Czarnogóry, którzy mają to coś we krwi. Walka, walka, walka. Plus umiejętności! My im nie dorównujemy w niczym! Oni grają, a my kopiemy.

Ale selekcjoner nic nie poradzi na to, że ktoś nie trafi do pustej bramki. Nie jest w stanie wpłynąć na pewne wydarzenia boiskowe.
To powinien złożyć broń. Szare mydło i dobra kąpiel.
– Przepraszam, ja tu nie będę swojego szanownego nazwiska niszczył, za bardzo się szanuję i tyle.
Ale wie, że ważniejsze jest to, co wpływa na konto.

Widział go pan po Mołdawii, kiedy wyglądał jakby miał się rozpłakać na wizji? Nie zamierzał jednak dalej rezygnować.
No a kto by zamierzał rezygnować? Panowie by tak zrobili na jego miejscu? Nie, udawali lekko potrąconych w głowę i gadali zwykłe banialuki. Myśląc, że odbiorcy są nieprzytomni albo dopiero co ocknęli się z jakiegoś letargu. Każdy widział ostatnio jak było, niektórzy się śmiali, płakali. Jeszcze inni wykrzywiali, bo nie dało się tego normalnie oglądać.

Tak dla porównania. Jak ktoś taki ma dawać przykład, kiedy sam nie wie co powiedzieć? Przypomina nam się, jak przed laty po porażce Bayernu przed kamery wyszedł Trapattoni i przejechał się bezlitośnie po wszystkich.
Porównujecie panowie słonia do chrabąszcza? Trapattoni, a ten pan to jest jakieś nierozsądne porównanie. Niewykonalne. O kim my mówimy…

Ale taki Lewandowski to jakościowy piłkarz, powinien ładować do siatki i bez pomocy trenera.
Lewy, Lewy… Co Lewy?! Przecież to nie jest Messi albo Ronaldo. On nie ma dryblingu, nigdy nie miał. Jest egzekutorem. Albo pieprznie, albo nie pieprznie. Nie ma z kim grać. Nie ma kto mu dogrywać piłek, o czym wszyscy wiemy. On sam w sobie ich nie wypracuje. Przeciętni obrońcy Mołdawii nie dali mu dość do głosu. ٹrebaki mołdawskie!

Myślami mógł być bardzo daleko. Ciągle ten transfer…
„Kucharz” za dużo nie ma do powiedzenia, jeśli chodzi o Dortmund. Tam są inni ludzie, którzy wcale nie chcą z nim gadać. Bayern sprostował temat, że niby ma tam iść. Kucharz już nie istnieje na tym rynku, on wcześniej był persona non grata, a później na siłę chciał zrobić ze swojego klienta piłkarza Europy. Bzdura! Dziwię się Robertowi, że on sam nie powiedział jeszcze do niego: „Słuchaj, Czaruś, spierdalaj! Idź tam się wykąp, weź zimny prysznic. Ja sam dojdę do wniosku, gdzie przejść, to powiem to mediom”. On w tej chwili robi wbrew niemu. Lewandowski nie pójdzie ani do Bayernu, ani do Chelsea czy Realu. Niech on zostanie w tym Dortmundzie, bo za chwilę skończy się to wszystko dla niego jak dla wielu zawodników w przeszłości. Siądzie na ławie i skończy się kariera. Jeżeli nie zacznie walić od startu sezonu w lidze, będzie gorąco. Bayern wypiął się dupą, więc wszystko może oklapnąć. Blask zacznie mijać i będzie źle.

Wróćmy na moment do punktu wyjścia – mówi pan, że opinie ma w dupie, ale nie uwierzymy, że po takich sądach telefon milczy i ludzie nie dzwonią.
Miałem telefon, że jestem jedynym, który teraz mówi prawdę i mówi odważnie.

Kto tak twierdzi?
Kolega z LOT-u, który odprawiał prawie wszystkie kadry, począwszy od Kazia Górskiego, poprzez moją reprezentację i jeszcze te zarządzane przez innych trenerów. Chodzi o człowieka znanego w środowisku piłkarskim, ale nie będę podawał nazwiska, bo może sobie nie życzy. Bywał jednak na wielu meczach, w różnych miejscach i dużo wie.

A prezes Boniek? Z nim ma pan kontakt?
Zbyszka nie krytykuję, jedynie zwracam mu uwagę na to, że powinien zareagować, bo wszystko jest dziwne, zastanawiające. Toleruje faceta, który nie wie co ma robić, robi to źle i nie ponosi konsekwencji. Ł»adnych.

Boniek napisał ostatnio na Twitterze: „Wójcik wymiotuje, gdy ogląda reprezentację? No cóż, gdy się miesza piwo z winem i popija białą, to może się zdarzyć nie tylko Januszowi!”.
On tak powiedział? Możecie napisać, że nie wiem, kiedy ostatni raz z nim piłem. Ale najczęściej, kiedy się spotykaliśmy, to on czuł się bardzo źle. To jemu szkodziło, a nie mnie. Jeżeli on w tej chwili tak się ze wszystkiego tłumaczy i broni swojego dżentelmena z kadry – to tylko pokazuje, że aktualny układ mu pasuje. Tylko ja się pytam – czy to prywatne pieniądze Zbigniewa Bońka? Nie, a to także nie jego prywatna drużyna. Nie jest też sponsorem interesu pod nazwą Polskiego Związku Piłki Nożnej. Niech nie dyskutuje, po czym się wymiotuje czy nie, tylko pamięta, że mówimy o reprezentacji kraju. Reprezentacji, której wszyscy mają dość, panie Zbyszku B. Dziwię się, że on coś takiego pisze w moim kierunku. Jak go spotkam, powiem mu parę rzeczy w cztery oczy. Lepiej dla niego, żebym nie musiał mówić publicznie o niektórych sprawach.

Ale chyba nie powie nam pan, że obecny zarząd PZPN jest gorszy od tego poprzedniego.
Ja już się na ten temat wypowiadałem, byłem zresztą nawet atakowany, ale marketing i PR to nie to. Najważniejsze są wyniki. A nie otaczanie dziennikarzami, którzy śpiewają jak się im zagra, albo ile się postawi. To też do pana, który mówi o wymiocinach. Zatrważa mnie ta sytuacja, bo nie wiem jak prezes może reagować tak szybko na jakąś wypowiedź. Dziwie się, że nie podejmuje za to żadnych kroków, oglądając nasz kraj na arenie międzynarodowej. Albo jest niewidomy, albo wypił piwo, zmieszał z winem i popił czymś jeszcze. Udaje, że niczego nie widzi i nic się nie dzieje. Śpiewać na różne nuty można i to długo, ale nie tędy droga.

Wali pan nieustannie między oczy, ale pana kadrze też można wiele zarzucić.
Co na przykład? Ł»e jednym punktem ustąpiliśmy Anglii? Anglii! Tylko Anglii. W eliminacjach Euro 2000 mieliśmy najsilniejszą z grup. Ze Szwecją, Bułgarią. 20 razy silniejsi rywale niż ci, których mamy teraz.

Ale kiedy pan przychodził, nic nie szło po pana myśli. Wysokie baty od Gruzji (0:3) w eliminacjach, czy blamaż z Paragwajem (0:4) w meczu towarzyskim, porażka z Izraelem (0:2)…
Ale Paragwaj nie grał w eliminacjach do mistrzostw Europy! A wtedy dopiero reprezentacja była w procesie tworzenia. Później otarliśmy się o awans w najsilniejszej grupie. Zabrakło punktu. A Izrael towarzysko na Wiśle dostał w banię 2:0.

Czego pan żałuje najbardziej z tego okresu?
To oczywiste – tego, że zabrakło nas na turnieju. Non-stop trzeba było o wszystko się wykłócać, walczyć. Dziś wszyscy mają wszystko podane na tacy i mogą wybrzydzać. A my o każdą sprawę musieliśmy zadbać, m.in. konfrontując się także z wiceprezesem Bońkiem. Ten wtedy zarzucał, że jak ja mogę walczyć o premię dla zawodników, pytać o finanse. A dziś ta sama osoba rozdaje pieniądze na lewo i prawo za głupotę, za beznadziejność. Chyba się komuś zapomniało o tamtych latach.

Od strony organizacyjnej wszystko przychodziło wtedy z trudem, o czym pisał Wojtek Kowalczyk. Twierdził jednak, że pan miał dryg do takich spraw i wszystko potrafił załatwić.
Nie ukrywałem, że oni oddadzą mi serce na boisku, a ja im, tyle że poza boiskiem. Stąd walka z prezesem, wiceprezesem, zarządem. Powtarzałem im ciągle:
– Chcecie wyniki, chcecie mieć silną reprezentację na dobrym poziomie i na fajnym miejscu w rankingu FIFA? To stwórzcie odpowiednie warunki, a nie tylko żądajcie.
Teraz to żądania są, ale nie z tej strony, z której powinny być.

Może coś pan przywoła z tamtych czasów?
Rozmowy z prezesem Dziurowiczem były ostre. Mieściliśmy się jeszcze na Alejach Ujazdowskich, nie w tak dobrych warunkach, jak teraz. Mój gabinet to była zwykła nora, magazyn wypchany przeróżnymi rzeczami. W dodatku z podwójnym parapetem szerokości dwudziestu centymetrów. Tam właśnie urzędował selekcjoner reprezentacji i działał na rzecz kadry.

I zgodził się pan na to tak po prostu?
Jak spotykałem się z prezesem, cały czas leciały najrozmaitsze teksty. Ludzie bali się tych spięć do tego stopnia, że nie pokazywali się w okolicach pomieszczenia. Ł»eby w razie czego nie stracić pracy, kiedy wściekły prezes wypadał z pokoju i ktoś napataczał mu się niepotrzebnie pod nogami. W nerwach był skłonny podejmować różne decyzje, takie tam były emocje.

Nie powiedział panu kiedyś wprost, że żałował zatrudnienia Wójcika?
Prezes nie miał w stosunku do mnie żadnych obaw, ja też się go nie bałem. Nie przeciwstawiałem się od tak, tylko zawsze miałem jakieś fakty, argumenty na swoją korzyść. W tym czasie wszyscy przenosili się w związku do drugiego kąta. Rozmowy często kończyły się tak, że Dziurowicz podpisywał ostatecznie jakieś kwity, z którymi przychodziłem. Premie i inne takie. Ł»egnaliśmy się w zgodzie, a jak trzeba było, to jeszcze wypiliśmy sobie po koniaczku. Takiego prezesa nie było od tej pory i długo pewnie nie będzie. Miał może swoje minusy, ale był bardzo konkretny, rozumiał co to piłka. Walczyliśmy ostro, ale i dawaliśmy na miśka.

Odnalazłby się w dzisiejszych czasach?
Tak, był stworzony do tej dyscypliny. Do takich wyzwań jak stanowisko prezesa PZPN-u.

Czym pana najbardziej wpienił?
Trudno powiedzieć, bo spotykaliśmy się minimum 2-3 razy w tygodniu. Bywało, że nawet wpadał na zgrupowania, do Hotelu Sobieski, gdzie najczęściej urzędowaliśmy. Siedzieliśmy u mnie w pokoju, dyskusja była spokojna, ale często zamieniała się w bardzo ostrą. Tyle że można z nim było walczyć na argumenty, a nie na puste słowa. Jeżeli się go przekonało, ulegał i zmieniał zdanie. Mimo, że wcześniej był bardzo negatywnie nastawiony. Poważnie podchodził jednak do pewnych spraw, potrafił się w nich odnaleźć.

Porównywaliśmy tamtą i obecną kadrę. Myśli pan, że jednak w dzisiejszym, bardziej profesjonalnym świecie piłki pana hasła „rąbać, siekać i uciekać” robiłyby jeszcze na kimś wrażenie?
A co, panowie uważają, że w przeróżnych szatniach nie dzieją się dziwne rzeczy? Zaznaczam – w tych prawdziwych, a nie baletmistrzowskich, o których dziś także rozmawialiśmy. Do niedawna prasa światowa pisała jeszcze o historiach Fergusona… Ja nie próbuje się do niego rzecz jasna porównać, ale weźmy jeszcze jakiś inny przykład. Na przykład Robsona, którego poznałem i miałem z nim znakomity kontakt. Oni byli nieprzewidywalni. Po to, żeby te wszystkie teksty i odruchy dotarły do ludzi, żeby oni zrozumieli o co w tym chodzi. Pozwolę sobie wrócić do świętej pamięci mojego kolegi Huberta Wagnera, przyjaciela w zasadzie. Ten rzucał nieprawdopodobnymi jobami, czy to w stosunku do facetów, czy kobiet w trakcie przygotowań do największych wyników w historii polskiej siatkówki. To był facet, który niczego nie żałował i jak trzeba było – jechał po całości. I jakoś nikt się na niego nie gniewał, nikt się nie krzywił. Wszyscy zapieprzali tak, że wióry się sypały, a efekty przychodziły.

Nie poznaliśmy jeszcze pana wszystkich sekretów motywacji. Potrafił pan przywalić komuś, a’la Ferguson butem lub jak Delio Rossi, który przywalił przed rokiem Ljajiciowi w głowę?
Klapsa czasem ktoś dostał. Ostrzegawczego. Słowa były mocne, ostre i gdzieś wypowiedział się jeden dziennikarz – stosunkowo niedawno – że nadal jestem jedynym trenerem w tym kraju, przy którym zawodnicy stali na baczność. Taka prawda. Szacunek zdobyłem na wszystkich płaszczyznach. Nie wiem nawet, czy oni się mnie bardziej bali, czy lubili.

Nie miał pan czasem myśli, że z czymś przesadził?
Jeśli pan chce grać tak, że analizuje, czy przysolił za mocno lub coś w tym stylu, to lepiej w ogóle nie zaczynać. Trzeba robić to tak, żeby leciały wióry i się nie kurzyło. U mnie tak było.

Nigdy nie przepadał pan za mało wyrazistymi osobowościami.
Dlatego, że takie w piłce przepadają. Wolałem łobuziaka, którego nawet policja przywiozła na trening, bo miałem na kogoś takiego przepis. Wiedziałem, że jak do niego dotrę, to będzie grał, jak tego chcę.

W dzisiejszych czasach, przy obecnych mediach…
…ale o jakich dzisiejszych czasach w ogóle mówimy! Myśli pan, że nie było dziennikarzy, że piłkarze im się nie wypłakiwali? Mogli iść i nadawać, że trener zachowuje się nieetycznie, nieelegancko, że przeklina. Brakowało, żeby ktoś poskarżył się, że jeszcze go molestuję seksualnie. Fakty są takie, że jak trzeba było – podszedł kolega i walnął komuś w zęby. Tamten odzyskiwał przytomność, był już grzeczny i zapominaliśmy o sprawie.

A z kim pracowało się najprzyjemniej?
Ratajczyk na pewno znalazłby się na takiej liście. Kowal też. Dużo ich było, ale twarde charaktery właśnie. Piłkarskie jełopy, mdli ludzie nie mieli za bardzo czego szukać…

Kowal śmiał się w biografii, że na straconej pozycji od razu był spokojny Wędzyński.
Ale teraz jak go spotkam, to on pierwszy leci się przywitać. To, tamto, wszystko super. Wiedział, że to nie miało służyć temu, żeby kogoś zdołować, zniszczyć psychicznie. Dostawał joby, żeby się obudził, odbudował i natchnął. Nie raz musiałem mu tłumaczyć:
– Czy ty myślisz, że mi się chce ciebie tak jechać? Albo kogoś innego? To już nudne jest. Jeśli jesteś odporny na wiedzę, nie wiesz o co chodzi, proste – zmień zawód. Idź graj w bilard czy coś takiego.
Dlatego wolałem takiego Marcina Jałochę, czy Piotrka Świerczewskiego.

Stwierdził pan też w grudniu tamtego roku, że gdyby dać panu młodzieżówkę, zrobiłby pan z nimi medal.
Nie wycofuję się z tego. Ba, powiedziałem nawet swego czasu Zbyszkowi Bońkowi:
– Słuchaj, od Barcelony w 1992 roku nikt nie otarł się o medal we wszystkich grach zespołowych kobiet i mężczyzn. To tak jakbyśmy żyli na Antarktydzie jakiejś.
– No co ty, no co ty – słyszałem od Zibiego i ja mu dalej:
– Nie otrzecie się i już! To realna ocena. Była kompletna dupa i dalej jest dupa. Z majonezem! Mówię teraz: nie powtórzymy tego w dwadzieścia lat, ale równie dobrze nie zaskoczy mnie, jeśli to się nie zmieni też przez następne czterdzieści. Warto zaryzykować, panie prezesie! Robiłbym to ze swoimi byłymi piłkarzami.

Ale ta wizja pana młodzieżówki nas nie przekonuje – jest dramatyczna, przegrywa jak leci. Nawet mając chłopaka z Serie A.
To wynika z nieudolności znalezienia właściwych ludzi. Jest taki Wolski i co? W Serie A jak na razie siedzi.

Rozmawiali FILIP KAPICA i PAWEف GRABOWSKI

***

Koniec części pierwszej – druga już jutro, a w niej: korupcja, układ Szwedów z Anglikami, pojazd po Stecu, książka Wójcika, niewyjaśnione samobójstwa i kilka innych tematów…

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama