Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd prasy, w której znajdujemy tym razrm obszerny wywiad z Tomaszem Frankowskim, tekst o młodych polskich trenerach czy rozmówkę z Gianlucą Viallim.
FAKT
Legia chce Raula Bravo.
Legia Warszawa jest bliska pozyskania byłego obrońcy Realu Madryt Raula Bravo (32 l.). Mistrzowie Polski pilnie potrzebują środkowych obrońców. Wydawało się, że jednego już pozyskali, ale transfer Inigo Lopeza (31 l.) niespodziewanie nie doszedł do skutku. szystko wydawało się dopięte na ostatni guzik. W piątek Lopez ustalił warunki kontraktu z mistrzem Polski. W Warszawie miał pojawić się w poniedziałek po południu. Niestety, nic z tego! Wszystko przez agentów piłkarskich, a może bardziej bandziorów, którzy roszczą sobie prawa do piłkarza. Transfer miał się odbyć na prośbę Lopeza bez ich udziału, ale jak widać nie było to możliwe. W sobotę wieczorem transakcja upadła. Menedżerowie w sposób znany gangsterom zagrozili piłkarzowi, że będzie z nim źle, jeśli nie dostaną za jego przejście do Legii pieniędzy. W sobotę napisał e-mail do klubu: „Nie chcę mieć żadnych problemów. Jestem spokojnym człowiekiem. Chcę tylko grać w piłkę” – przepraszał w liście prezesa. Legia wdrożyła plan B. Być może dla niektórych kibiców zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale jest nim były obrońca Realu Madryt Raul Bravo. Piłkarz ma spore umiejętności – może grać jako lewy i środkowy obrońca. Ostatni sezon miał jednak kiepski. W belgijskim Beerschot rozegrał tylko 12 meczów. Hiszpan jest na tyle zainteresowany grą w stołecznym klubie, że przed podpisaniem kontraktu zgodził się na testy. Bravo przyleci do Warszawy, pozna klub, a potem wyleci z drużyną na obóz do austriackiego Bad Zell. Obrońca może być pierwszym transferowym sukcesem Michała Ł»ewłakowa w roli dyrektora. Panowie znają się doskonale. Razem grali w Olympiakosie Pireus w latach 2007-2010. Aby ustabilizować sytuację w defensywie władze Legii dogadały się z Inakim Astizem (30 l.) na nowy dwuletni kontrakt.
Piast i Wisła chcą Costę Nhamoinesu.
Sensacyjny transfer w klubie z Gliwic? Czołowy zespół ekstraklasy chce sprowadzić do siebie Costę Nhamoinesu (27 l.). Jeśli piłkarz z Zimbabwe trafi do Piasta będzie najlepiej zarabiającym zawodnikiem w kadrze śląskiego klubu. Zaraz po sezonie, w którym gliwiczanie zajęli czwarte miejsce gwarantujące im miejsce w europejskich pucharach, trener Marcin Brosz (40 l.) zapowiedział, że zbuduje zespół, który godnie zaprezentuje się w międzynarodowych rozgrywkach. Został miesiąc czasu, a w poniedziałek Piast zaczyna przygotowania. Latem szkoleniowcy gliwickiego zespołu chcą wzmocnić przede wszystkim defensywę, która w poprzednim sezonie traciła zbyt wiele goli. Jednym z głównych wzmocnień miałby być Costa Nhamoinesu. Piast jest już po pierwszych rozmowach z zawodnikiem. Działacze kuszą Costę, któremu z końcem czerwca kończy się kontrakt z Zagłębiem Lubin, wysokim kilkudziesięciotysięcznym kontraktem. Gdyby lewy obrońca z Zimbabwe zdecydował się na grę w zespole z Gliwic byłby najlepiej zarabiającym piłkarzem w Piaście. Nie będzie to jednak łatwe. – Mamy oferty też z innych klubów. Z Turcji, z Rosji. To jednak dopiero początek okienka transferowego. Wiele może się jeszcze zdarzyć – informuje Fakt Vladimir Kolar, czeski menedżer zawodnika. Do gry o zatrudnienie Costy włączyła się też szukająca wzmocnień Wisła Kraków. Jedno jest pewne, zawodnik z Afryki na razie może przebierać w atrakcyjnych dla siebie ofertach.
RZECZPOSPOLITA
Polska liga młodzieżowa, czyli rzecz o polskich trenerach.
Kluby wreszcie nie boją się zatrudniać młodych trenerów. Zakończony sezon pokazuje, że czasami lepiej podjąć ryzyko, niż stawiać na znane, ale często zgrane nazwiska. Zmiana przyszła razem z nowymi stadionami. Drużyny w ekstraklasie przeniosły się na nowoczesne obiekty, wymieniły też trenerów na młodsze modele. Młodym pomogła też afera korupcyjna, niektóre nazwiska źle się kojarzyły, gdy okazało się, że jednak trzeba trenować, a nie dzwonić. Wicemistrzostwo Polski z Lechem Poznań zdobył 36-letni Mariusz Rumak, coś z niczego w Polonii robił 41-letni Piotr Stokowiec, jego rówieśnik Leszek Ojrzyński od kilku lat pracuje w Koronie Kielce, a 40-letni Marcin Brosz wprowadził Piasta Gliwice do europejskich pucharów. Kiedy z Arabii Saudyjskiej wrócił Maciej Skorża, okazało się, że rynek zrobił się na tyle ciasny, że nie ma chętnych, by go zatrudnić. Młodzież nie jest nieśmiała. Nawet jeśli nie ma za sobą boiskowej kariery, która budziłaby szacunek piłkarzy – potrafi wyrazić swoje zdanie i nie boi się kontrowersji. Starzy trenerzy mówią o nich: laptopowcy, bo młodzi nie ukrywają, że do zawodu są rzetelnie przygotowani. Wielu z nich to pasjonaci, którzy po nocach oglądają w domu drugą ligę peruwiańską, szukając jakichś nowinek taktycznych. Laptopowiec nie boi się komputera, zna obcy język i nosi dobrze skrojony garnitur. Na salony wchodzi z podniesioną głową, w szatni radzi sobie nawet ze starszymi od siebie.
GAZETA WYBORCZA
Bernhardt zadanie wypełnił, ale od Cracovii bonusu nie dostanie
Awans do ekstraklasy to dla Edgara Bernhardta największy sukces w karierze. W zamian otrzyma wynegocjowaną wcześniej podwyżkę, ale nie dłuższą umowę. Kilka tygodni temu doszło do kłótni zawodnika z władzami klubu. Przed rokiem Cracovia podpisała z Bernhardtem umowę na rok z opcją automatycznego przedłużenia o kolejny w przypadku awansu. Piłkarz zadeklarował chęć pozostania w Cracovii i dostanie zapisaną w kontrakcie podwyżkę. Bernhardt był jednym z gorzej opłacanych zawodników w drużynie. Po wywalczeniu awansu chciałby jednak renegocjować kontrakt i przedłużyć go o co najmniej dwa lata. W innym przypadku będzie mógł podpisać umowę z innym klubem już zimą. – Edgar udowodnił, że jest klasowym zawodnikiem i dużo wniósł do drużyny. To powinno zostać nagrodzone. Czekamy na ruch przedstawicieli Cracovii – zaznacza Artur Zubel, agent, który prowadzi interesy piłkarza. Bernhardt: – Chciałbym zostać w Krakowie, widzę potencjał w drużynie i bardzo lubię pracować z trenerem Wojciechem Stawowym. Za nami ciężki rok, było dużo stresu. Gdy przyjechałem pod Wawel, metody treningowe były dla mnie nowe, stąd wahania formy. Potem było już lepiej.
Nowi na pierwszym treningu Widzewa?
Na pewno na pierwszym treningu (o godz. 17) nie będzie piłkarzy, z którymi Widzew nie przedłużył kontraktów. Co prawda umowy Radosława Bartoszewicza, Milosa Dragojevicia, Sebastiana Dudka, Mehdiego Ben Dhifallaha, Denisa Kramara i Dino Garvrica obowiązują do 30 czerwca, ale nie ma już potrzeby, by przyjeżdżali na zajęcia. Będą na nich za to zawodnicy, którzy w ostatnim sezonie byli wypożyczeni do innych klubów. Chodzi o Piotra Mrozińskiego i Sebastiana Dudę, grających ostatnio w Sandecji Nowy Sącz, oraz Mikołaja Zwolińskiego i Damiana Ceglarza, którzy występowali w Pelikanie Łowicz. Nie oznacza to jednak, że oni na pewno będą w nowych rozgrywkach grać w Widzewie. Mają oczywiście na to szansę, ale chyba bardziej prawdopodobne są kolejne wypożyczenia. Zgodę na dłuższy pobyt poza Łodzią dostali Thomas Phibel i Emerson Carvalho oraz Bartłomiej Pawłowski i Bartłomiej Kasprzak, którzy po zakończeniu rozgrywek ekstraklasy grali jeszcze w meczach reprezentacji młodzieżowych. – Od razu uprzedzam komentarze, że sprzedaliśmy Thomasa do innego klubu i dlatego nie będzie go na pierwszym treningu – mówi Michał Kulesza, rzecznik prasowy Widzewa. – Wszystko jest ustalone z trenerem. Thomas do ubiegłego tygodnia był w Łodzi, trenował indywidualnie. Dostał zgodę, by wrócić trochę później z powodów osobistych. Wszyscy pozostali piłkarze mają dziś stawić się przy al. Piłsudskiego. – Nie mamy informacji, by kogoś oprócz tych wymienionych zawodników, miało zabraknąć – mówi Kulesza.
SPORT
Ruch Chorzów zgłosi do rozgrywek ekstraklasy… Mariusza Śrutwę?!
– No nie wierzę, że ten temat już ujrzał światło dzienne. Przecież to miała być tajemnica – mówi Mariusz Śrutwa o pomyśle Ruchu Chorzów, by… zgłosić go do rozgrywek ekstraklasy! Śrutwa ostatni raz w meczu ekstraklasy grał… 10 lat temu. 21 maja 2003 roku wystąpił w spotkaniu Ruchu z Zagłębiem Lubin (1-2). Teraz napastnik grywa w zespole Reprezentacji Śląska Oldbojów, która w poprzednim sezonie dobrze radziła sobie w Pucharze Polski, pokonała m.in. Grunwald Ruda Śląska. Wybitny napastnik „Niebieskich” nie miał jednak oficjalnego meczu pożegnalnego. Na pewien pomysł wpadł prezes Dariusz Smagorowicz. – Nasza rozmowa miała bardzo luźny klimat. Owszem rozmawialiśmy o moim jeszcze jednym meczu w ekstraklasie, ponieważ nigdy nie doszło do mojego oficjalnego, pożegnalnego meczu w Ruchu. Nie ukrywam, że byłaby to sympatyczna sprawa – przyznaje Śrutwa. Sternik klubu zaproponował, by zgłosić go do rozgrywek , by mógł wystąpić w 1. kolejce (z Lechem Poznań). – Ja w tym czasie najprawdopodobniej nie będę miał wolnego terminu. A poza tym uważałem, że najpierw trzeba o wszystkim poinformować trenera Jacka Zielińskiego – mówi Śrutwa. Napięty terminarz spowodowany jest występami córki – Marta jest mistrzynią Polski seniorów (mimo że jest juniorką!) w gimnastyce akrobatycznej.
DZIENNIK POLSKI
Wisła ma problem z przedłużeniem kilku kontraktów.
Czy klub może stracić trójkę piłkarzy: Michałów Chrapka i Czekaja oraz Alana Urygę? Nie można tego wykluczyć, bo ciągle jest spory problem z przedłużeniem ich kontraktów.
Przypomnijmy, że całej trójce stare umowy wygasają z końcem czerwca. Od dłuższego czasu toczyły się rozmowy, żeby kontrakty przedłużyć. I rzeczywiście, wynegocjowano dla trójki tych zawodników nowe umowy i to na lepszych dla nich warunkach. Mówił o tym zresztą niedawno na naszych łamach choćby Alan Uryga. Przypomnijmy słowa piłkarza: – Najważniejsze jest to, że obie strony są zadowolone, jeśli chodzi o sprawy finansowe. Ja, bo otrzymałem sporą podwyżkę, a Wisła, bo na pewno nie będę na pierwszym miejscu listy płac. Podpiszę trzyletnią umowę, która też zapewni obu stronom stabilizację – stwierdził Alan Uryga. Podobnie rzecz ma się w przypadku Chrapka i Czekaja. Skoro zatem wszyscy zgodzili się na warunki zaproponowane przez Wisłę, to można sobie zadać pytanie, gdzie leży problem i dlaczego klub ciągle nie podpisuje umów z tymi zawodnikami? Odpowiedź jest prosta – chodzi o prowizję dla firmy menedżerskiej, reprezentującej całą trójkę. Najczęściej jest tak, że zawodnika reprezentuje menedżer, który negocjuje warunki umowy z klubem i jeśli wykona swoją pracę, otrzymuje prowizję, przeważnie od klubu. Skąd zatem teraz taki opór ze strony Wisły, by całą sprawę przeprowadzić w taki właśnie sposób?
SUPER EXPRESS
Rozmowa z Michałem Makiem.
Opadły już emocje po sezonie?
– Nie do końca, bo rozgoryczenie po spadku z Ekstraklasy jest nadal odczuwalne.Czasu już się jednak nie cofnie i trzeba się z tym po męsku pogodzić.
Jeszcze trzy miesiące temu w Bełchatowie w kontekście utrzymania mówiło się o cudzie, a ten cud był na wyciągnięcie palca…
– W ostatniej kolejce do końca liczyliśmy, że Widzew strzeli wyrównująca bramkę. My w Gliwicach zrobiliśmy swoje, ale też sami sobie jesteśmy winni, bo gdybyśmy utrzymali prowadzenie w meczu z Jagiellonią to teraz nie zabrakłoby nam punktu do utrzymania.
Przez cały sezon byłeś w cieniu brata, ale w ostatnim meczu z Piastem to ty grałeś pierwsze skrzypce.
– W końcu, bo wcześniej dostawałem bardzo mało szans na grę, więc nawet nie było szczególnej okazji się pokazać. Na sam koniec dostałem szansę i myślę, że ją wykorzystałem.
Być może tymi dwoma golami kupiłeś sobie dobry kontrakt w klubie Ekstraklasy?
– Mam taką nadzieję, ale również mój brat zagrał bardzo dobrze i obaj szczerze liczymy, że jakiś klub po nas sięgnie i zostaniemy w Ekstraklasie.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Duża rozmowa z Tomaszem Frankowskim.
Od strzelania goli można się uzależnić?
– Można. W pewnym okresie gry w Wiśle nie myślałem, kiedy strzelę pierwszego gola, tylko ile ich będzie. Po pierwszym brałem piłkę pod pachę, ustawiałem na środku i dawaj dalej. Taką fantazję miałem przez rok, może półtora. Teraz tak myślę, że może trzeba to było bardziej doceniać?
Jak nie strzeliłeś, byłeś na głodzie?
– Analizowałem, czy miałem sytuacje, co mogłem lepiej zrobić. Bramkarze z polskiej ligi z reguły nie bronią po fantastycznej interwencji, tylko po niedokładnym uderzeniu. Pretensje mogłem mieć zwykle tylko do siebie.
Miałeś ulubionego bramkarza?
– Pewnie będzie zły, jak to przeczyta, ale mój serdeczny kumpel Grzesiek Szamotulski do nich należał. Potem spotkaliśmy się w Jagiellonii i przynajmniej miał spokój przez kilka miesięcy. Maćka Szczęsnego, dobrego kolegę, również kilka razy pokonałem. No i Sebastian Przyrowski. Gdziekolwiek był, w Dyskobolii czy w Polonii, miał do mnie pecha. U niego dycha na pewno pękła.
Gianluca Vialli między innymi o Robercie Lewandowskim.
Niemiecki futbol będzie dominował w Europie?
– Możliwe. Bundesliga kwitnie, stadiony są pełne, mecze widowiskowe. Ostatni finał udowodnił, że sukces mogą osiągnąć tamtejsze drużyny, mimo że są budowane w różny sposób. Bayern to potentat finansowy, potężny na każdym poziomie. Borussia działa skromniej, angażuje młodych, czasem nieznanych zawodników, których kształci i lansuje.
Jakie ma pan zdanie o polskich piłkarzy Borussii?
– Jak najlepsze. Naturalnie najbardziej śledzę dokonana Roberta Lewandowskiego, bo jest napastnikiem, i to z najwyższej półki! Po nieudanych dla waszej reprezentacji mistrzostwach Europy miał wspaniały sezon. Nie tylko chodzi o to, że strzelał gole w każdy możliwy sposób. Doceniam również elegancję, z jaką porusza się po boisku. To prawdziwy as. Nie dziwię się, że Borussia nie chce go puścić do innego klubu.
Jeszcze wracając do ostatniego meczu na Wembley, pan też tam grał w finale Pucharu Europy.
– Minęło już 21 lat, a ja wciąż nie znoszę wspominać tamtego spotkania. ٹle to dla nas wtedy się skończyło. Zdaję sobie jednak sprawę, że osiągnęliśmy sukces. Moja Sampdoria była sensacją w Serie A i w Pucharze Europy, dotarliśmy do wielkiego finału, a w nim przegraliśmy dopiero w dogrywce, bo fantastycznie z rzutu wolnego strzelił Ronald Koeman. Wielka Barcelona Johana Cruyffa o mały włos nie przejechała się na nas. Koniec końców to my się przejechaliśmy. Boli mnie to do dzisiaj i dlatego nie lubię wracać do tego finału myślami. Poprzednie Wembley było jeszcze starym stadionem. Drewniane schody, szatnie jak z lat dwudziestych, zakamarki pachnące piłkarską historią. Obecny obiekt to już zupełnie inna bajka. Kojarzy mi się jednak bardzo pozytywnie. Dzięki pracy w telewizji miałem okazję oglądać na nim i komentować wiele wspaniałych meczów.
Lopez wypiął się na Legię.
Inigo Lopez nie będzie piłkarzem Legii Warszawa. Wszystko przez jego spór z agentami. Zdawało się, że wszystko jest już dogadane i Lopez trafi do Legii. Uzgodnił warunki kontraktu i złożenie podpisu na umowie miało być formalnością. Wczoraj dziennikarz „Faktu” Tomasz Włodarczyk napisał jednak na Twitterze, że Lopez nie trafi do Legii. Potwierdził to prezes Bogusław Leśnodorski. – Wygląda, że to prawda – napisał nam w SMS-ie. Lopez został ponoć zastraszony przez agentów, ale akurat do tego prezes nie chce się odnosić: – To już chyba wątek sensacyjny – skomentował szef Legii.