Przystawka przed brazylijskim mundialem – Puchar Konfederacji 2013

redakcja

Autor:redakcja

15 czerwca 2013, 12:06 • 4 min czytania

Tuż obok awantur na ulicach, związanych właśnie z nadchodzącymi turniejami, między polsko-ukraińskim Euro i brazylijskim daniem głównym, przyszłorocznym mundialem, rozpoczyna się właśnie (w atmosferze skandalu) Puchar Konfederacji. Turniej towarzyski? Przedskoczek? Przystawka? Jakkolwiek określać jedyne większe reprezentacyjne wydarzenie tego roku poza turniejami eliminacyjnymi do mistrzostw świata – przez kilka dni będziemy rzucać okiem, co dzieje się na brazylijskich gigantach, które za rok przyjmą u siebie kibiców z całego świata pielgrzymujących do ojczyzny futbolu na rozgrywany tam mundial.
Naturalnie skala imprezy jest trochę zbyt mała, by nazywać Puchar Konfederacji próbą generalną przed MŚ2014, ale to z pewnością świetna okazja, by choć pobieżnie zerknąć co słychać u największych faworytów obu imprez. A słychać wiele, zarówno w Brazylii, jak i w Hiszpanii czy we Włoszech. Choć Puchar Konfederacji traktowany jest wszędzie z delikatnym przymrużeniem oka, Hiszpanie i Brazylijczycy nie biorą pod uwagę innego scenariusza, niż wysokie zwycięstwa i końcowy triumf własnych reprezentacji. Canarinhos i ich cel minimum to dwa tytuły w dwa lata. Ostatnie zwycięstwo w mistrzostwach świata to rok 2002, wygranie Copa America – 2007. Dwa zdobyte w 2007 i 2009 roku Puchary Konfederacji zdecydowanie nie wyczerpują ambicji i oczekiwań brazylijskich ekspertów, piłkarzy i kibiców. Ubiegłoroczna wpadka na Igrzyskach Olimpijskich, gdy Brazylia przegrała w finale ze skazywanym na pożarcie Meksykiem dodatkowo podrażniła ambicje w kraju kawy, samby i gorących plaż z niemniej gorącymi kobietami.

Przystawka przed brazylijskim mundialem – Puchar Konfederacji 2013
Reklama

Teraz ma być inaczej – przede wszystkim za sprawą Neymara. Genialny Brazylijczyk z Barcelony rozpoczyna właśnie swój wielki bój o udowodnienie klasy. – To jest idol całej Brazylii, to jest mój idol – streszcza jego grę Luiz Felipe Scolari, selekcjoner kadry Canarinhos. Tyle że aktualnie to idol, który nie zdał ani jednego sprawdzianu w warunkach bojowych. W kadrze trafia z częstotliwością Roberta Lewandowskiego, w ostatnich dziewięciu meczach nie ugrał ani bramki. A to na jego barkach spoczywa nie tylko ogromna presja w związku z nadchodzącym debiutem na europejskich boiskach, ale również wynikająca ze słabej gry w barwach narodowych.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

W odwrotnej sytuacji są Hiszpanie. U nich problemem nie jest wieloletni brak spektakularnych sukcesów, ale wygranie trzech ostatnich wielkich imprez – dwukrotnie mistrzostw Europy i raz mistrzostw świata. Generacja, która w 2008 roku przejęła ten biznes, dziś powoli szykuje się do zasłużonego odpoczynku. Mimo wielokrotnego oszukiwania natury, nadludzkiego refleksu, fenomenalnej kondycji, koordynacji i szybkości reakcji, ani Xavi, ani Iniesta, ani żaden inny z Hiszpanów nie zdołał powstrzymać starzenia. Za Puyola już teraz Barcelona chce wprowadzić do składu nowego stopera, choćby Hummelsa z Dortmundu, a i inne ogniwa potrójnie ozłoconej kadry powoli zaczynają szwankować. Widać było to przede wszystkim w meczach z niemieckimi zespołami w ramach Ligi Mistrzów, gdzie ani Katalończycy, ani ich koledzy z Kastylii nie nadążali za rywalami. Dodatkowym symbolem, który zresztą w Hiszpanii ląduje obecnie na czołówkach gazet, jest Iker Casillas. Człowiek, który zdobył wszystko, a miniony sezon spędzał przede wszystkim na ławce rezerwowych. Czy to znak, że pewne pokolenie właśnie się kończy? To z pewnością teza bardzo na wyrost, ale Hiszpanie modlą się, by ich zwycięskie eldorado trwało, a fenomenalny zespół z 2008, 2010 i 2012 roku zdobywał także trofea w 2014, 2016 i 2018 roku. W przypadku 99% reprezentacji uznalibyśmy to za niemożliwe i wbrew naturze. Ale przecież to Hiszpania…

W innych ekipach: Włosi dramatyzują, bo nie wiadomo czy wyleczyć na mecze zdąży się Mario Balotelli. Meksyk z kolei narzeka na uzależnienie swoich kadrowiczów od mediów społecznościowych. – Jeżdżą na mecze z dwoma telefonami, po jednym na Twitter z Instagramem i Facebook – nabija się ze swoich zawodników prasa, która za symbol szaleńczego rozkochania w tego typu promocji podaje Giovaniego Dos Santosa. Podczas ubiegłorocznych Igrzysk nie było z tym problemu, bo Meksyk wygrywał, teraz w przypadku wpadki, telefony pójdą pewnie na pierwszy ogień, przy podawaniu przyczyny porażek. Inne problemy ma z kolei Urugwaj, który krytykuje stan przygotowań Brazylii przed mundialem. – Nie chcemy traktowania VIP, najlepszego jedzenia ani pięciogwiazdkowych hoteli, tylko boisko w dobrym stanie, które będzie blisko hotelu. To absolutnie podstawowe rzeczy, które Brazylia musi koniecznie poprawić przed mistrzostwami – wylicza Diego Lugano, sfrustrowany wielogodzinnym staniem w korkach podczas dojazdu na fatalne boisko treningowe. W takich warunkach ciężko myśleć o poskromieniu Hiszpanów, co zresztą przyznaje selekcjoner Urugwaju, Oscar Tabarez. – Gdybym miał patent na pokonanie Hiszpanów, z pewnością bym go sprzedał – żartował z dziennikarzami na konferencjach przed turniejem.

Ciekawostki? Z pewnością Japończycy, którzy trenują ponoć z rygorem i dyscypliną godną Korei Północnej i Chin. Z pewnością Nigeryjczycy, którzy przytaszczyli ze sobą stu (!) działaczy tamtejszego związku piłkarskiego. I wreszcie wielkie gwiazdy turnieju na długo przed pierwszym gwizdkiem. Tahiti. Tu podczas treningu stałych fragmentów.

Przed nami więc całkiem ciekawy turniej, bez jakiejś olbrzymiej stawki, ale jednocześnie pozwalający na zorientowanie się w którym miejscu są aktualnie najwięksi faworyci przyszłorocznego mundialu. Dzisiaj wszystkie oczy skierowane są na Brazylię i jej starcie z Japonią. Skoro Oscar, który przecież parę „dużych” meczów w swoim życiu zagrał, mówi w mediach: „to najważniejsze starcie w całym moim życiu”, jest na co popatrzeć. Nawet jeśli to tylko przystawka i przygrywka, przed Brazylią 2014.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama