Reklama

Jarosław Fojut o pobycie w Norwegii: – Nie spadłem na cztery łapy, tylko na osiem

redakcja

Autor:redakcja

14 czerwca 2013, 17:08 • 7 min czytania 0 komentarzy

Kiedyś w rozmowie z Weszło mówił: “Ostatnie pół roku obfitowało chyba we wszystkie uczucia, jakie są możliwe. Od euforii po smutek. Takiego roku jednak w swoim życiu nie miałem, żeby zdobyć mistrzostwo, złapać kontuzję eliminującą mnie na tak długo, wziąć ślub, podpisać kontrakt z jednym z największych klubów na świecie, a potem się dowiedzieć, że do transferu nie dojdzie”. Od kilku miesięcy Jarosław Fojut gra w norweskim Tromso. Nie narzeka. Zdaje się wręcz czuć jakby otrzymał prezent od losu. Choć przyznaje, że ten niedoszły transfer do Celticu ciągle czuje gdzieś na sobie.

Jarosław Fojut o pobycie w Norwegii: – Nie spadłem na cztery łapy, tylko na osiem

Napisałeś niedawno na Twitterze, że jako Norweg byłbyś dumny z kraju, w którym żyjesz. Rozumiem, że spadłeś na cztery łapy i to Tromso okazuje się trafnym wyborem?
– Oczywiście. Powiedziałbym nawet, że wylądowałem nie na cztery łapy, tylko na osiem, jakbym był jakąś kałamarnicą. Codzienne życie w Norwegii na pewno nie przyprawia o tyle stresów i problemów, co czasem życie w Polsce. Poza tym nie czarujmy się – złapałem ten kontrakt w momencie, w którym nie miałem prawa go złapać. Byłem nadal kontuzjowany, sześć miesięcy bez gry i jakichkolwiek wpływów na konto. Tromso wyciągnęło do mnie rękę. Oczywiście i ja, i oni mamy nadzieję, że jeszcze na tym kiedyś zarobią, ale ułożyło mi się to naprawdę świetnie.

Ten niedoszły Celtic tak zadziałał na wyobraźnię?
– Na pewno i ja nie ukrywam, że on może działać na potencjalnych kupców jeszcze przez dłuższy okres – przynajmniej póki nie zmienię klubu. Mimo wszystko, czuję ten Celtic cały czas na sobie, nawet jeśli nie postawiłem tam nogi na boisku. Czuję na zasadzie takiej, że ludzie patrzą na mnie przez pryzmat tego, że miałem iść do Glasgow. Oczekiwania jakie narzucił na mnie trener czy nawet presja prasy i kibiców jest – nie ma co ukrywać – większa niż wobec innych zawodników.

Transfer do Norwegii wymagał od obrońcy, takiego zawodnika jak ty, adaptacji, przestawienia się na trochę inną piłkę czy jednak nie dostrzegasz znacznych różnic? Od piątej kolejki rozegrałeś wszystkie mecze w pełnym wymiarze czasu.
– Nie miałem wielkich problemów. Ogólnie można zauważyć, że Norwegowie próbują kopiować styl angielski. Wiadomo, że nie jest to ten poziom, ale jeśli zapytałbyś zawodnika jakiejkolwiek drużyny, który był już gdzieś za granicą, to by ci powiedział, że środkowemu obrońcy gra się tu inaczej. Dla mnie to była kwestia przypomnienia sobie tej walki w bardziej fizycznym stylu. Trochę jak na Wyspach, bo generalnie wielu piłkarzy w Norwegii jest przygotowanych znacznie lepiej niż zawodnicy w Polsce. Chyba nawet bardziej odpowiada mi styl tej ligi, ale to też kwestia gustu. Coś jak porównanie: angielska liga czy hiszpańska? Ile osób, tyle będzie opinii. Jeśli zestawisz dwie najlepsze drużyny – Legię i Rosenborg – to jest to dość podobny poziom.

Tromso powalczyłoby ze Śląskiem?
– Nie byłoby łatwo, trzeba powiedzieć otwarcie. W Śląsku mieliśmy wielu super zawodników, indywidualności, które potrafiły zmienić wynik w pojedynkę. Tromso to młody, niedoświadczony zespół. Moglibyśmy sobie nie dać rady.

Reklama

Jak duże jest zainteresowanie waszymi meczami?
– Nieduże. Średnia widzów to cztery i pół tysiąca, chociaż tym ludziom i tak należy się szacunek, bo naprawdę nie jest łatwo kibicować Tromso, siedzieć na stadionie przy dziesięciu stopniach mrozu i oglądać jak ktoś kopie piłkę.

Kiedy przyjechałeś do Norwegii, prawie od razu “wyprowadziliście się” na południe Europy, żeby przygotowywać się w normalniejszych warunkach, niż gracie na co dzień.
– Pojechaliśmy do hiszpańskiej La Mangi. Co chwilę kursowaliśmy – dwa tygodnie w Hiszpanii, dwa tygodnie w Norwegii, później znowu w Turcji. Chociaż nie ma z tym wielkiego kłopotu, bo kiedy jest bardzo zimno, to trenujemy w hali. Wszystkie mecze i tak gramy na sztucznej nawierzchni, więc nawet ta hala to i tak dosyć podobne warunki do tych, które mamy w lidze.

Norwegia ogólnie kojarzy się z profesjonalizmem i poukładaniem w czystym wydaniu. Jak to przekłada się na funkcjonowanie klubu? Nawet stosunkowo małego jak Tromso.
– Nie ma różnic. Oczywiście pierwszym powodem, dla którego tu przyjechałem było to, że tak szybko i chętnie zaproponowano mi umowę, ale drugim właśnie to, że kluby tutaj są niesamowicie profesjonalne. Nawet ten mój – wywalony na biegunie. To nie jest tak jak w Anglii, gdzie mówi się o herbacie o piątej popołudniu, a nikt nie widzi, żeby ktoś ją tam pił o tej porze. W Norwegii jest dokładnie tak, jak się o niej słyszy – pełen profesjonalizm.

Opóźnienia płacowe mogą wchodzić w grę czy Norwegowie sobie tego nie wyobrażają?
– Ostatnio spotkałem się z Piotrkiem Leciejewskim, który gra w Brann Bergen i on twierdzi, że nie ma takiej opcji. Nawet jak dzień wypłaty przypada w niedzielę, to pieniądze przychodzą już w piątek. Nie ma żadnych zaległości. Nie wiem czy Norwegom w ogóle przeszłoby to przez głowę.

Mieszkasz na specyficznej szerokości geograficznej. Kiedy przyjechałeś, ciągle było ciemno. Teraz mamy czerwiec, więc zakładam, że mogą zdarzać się białe, nieprzespane noce. Miałeś jakiekolwiek problemy, żeby się w tym klimacie odnaleźć?
– Wszystko było dla mnie nowe. Począwszy od tych cen, aż po pogodę, ale nie miałem problemu, żeby się zaaklimatyzować. Teraz praktycznie w ogóle nie robi się ciemno, prawie nie ma nocy, ale do tego też można przywyknąć.

Rodzina już konserw nie przysyła?
– No nie, nie będę ci mówił, że żyję w biedzie i ledwo mi starcza na kupno łososia norweskiego. Pensje piłkarzy są na tyle dobre, że spokojnie się funkcjonuje.

Reklama

A propos ryb – wyspecjalizowałeś się w całkiem dużych sztukach.
– Już w Polsce ojciec zaraził mnie wędkowaniem, ale tu sytuacja wyjątkowo temu sprzyja. Praktycznie co jeden wyjazd, to jakiś nowy rekord. Ostatnio doszedłem do dziesięciokilowej sztuki zębacza. Może trafi się jeszcze coś większego, ale chyba po to trzeba będzie wypłynąć trochę dalej w morze, zahaczyć jakiegoś dorsza. Niedługo zacznie się sezon łososiowy, więc z kilkoma chłopakami z klubu też jakiś wypad planujemy. Generalnie – zabawa jest niesamowita.

Zwiedzasz? Norwegia sama się o to prosi.
– Oczywiście, pięknych rejonów nie brakuje. Śliczne jest całe zachodnie wybrzeże. Góry, woda, lasy – wszystko tu jest. Polecam każdemu. Ostatnio spotkałem nawet niemiecką rodzinę, która jeździła po Norwegii camperem. Przekonywali, że to najpiękniejszy kraj w jakim byli.

Musicie mieć stosunkowo dużo czasu poza treningami.
– Tak, czas to jest akurat to, czego mam w nadmiarze. Tromso jako miasta nie da się porównać nawet z Wrocławiem, gdzie masz wiele parków, placów zabaw, kin, galerii handlowych. Tutaj to wszystko jest w skromniejszych ilościach, ale dzięki temu żyje się spokojnie. Można zrobić porządki w domu, przeczytać dobrą książkę, pojechać na ryby. Tak wygląda sytuacja.

Zapał do nauki norweskiego nie przygasa?
– Szczerze mówiąc, wiele się nie nauczyłem. Trafiłem na nauczycielkę – Polkę, która bardzo szybko chciała zrobić cały program, a chyba zapomniała, że ja w ogóle nie kumam podstaw, podobnie jak pięćdziesiąt procent osób na tym samym kursie. Także z norweskim cały czas jest słabo, ale dobrze mówię po angielsku, w którym tutaj porozumiewa się pewnie 80 – 90 procent ludzi. To niestety powoduje, że motywacja nie jest aż tak duża. Chociaż chłopaki w szatni już chyba starają się nie wymawiać za często mojego imienia, bo mógłbym wreszcie coś zrozumieć.

Masz 2,5-roczny kontrakt. W Tromso żyje się na tyle dobrze i wygodnie, że zakładasz, że mógłbyś wypełnić go w całości?
– Jak najbardziej mógłbym, chociaż faktem jest, że ta liga jest obserwowana przez skautów dużo chętniej niż polska. Załóżmy, że drużyna z Anglii szuka w tym momencie środkowego pomocnika. Jakie ligi teraz grają? Do Norwegii można przyjechać, zobaczyć zawodnika w rytmie. Poza tym, to co już mówiłem – dobre przygotowanie fizyczne ma bardzo dużą wartość.

Wasza pozycja w tabeli sugeruje, że nie walczycie o żadne poważne cele. Jak to się ma do rzeczywistości i założeń, jakie mieliście przed sezonem?
– Ma się dokładnie tak jak wskazuje tabela. U siebie jesteśmy naprawdę mocni, ciężko z nami wygrać, ale na wyjazdach nie łapiemy punktów. Zresztą cała ta liga jest dosyć dziwna, bo mecze na wyjeździe stanowią problem dla prawie wszystkich drużyn. Brann, które jest od nas wyżej w tabeli, ciągle punktuje u siebie, a na wyjazdach prawie wcale. Czasami to jest kwestia boisk. Zespół, który przez cały rok trenuje na sztucznym, nagle jedzie na naturalne. Albo na odwrót.

Na zdrowy rozum, wypady do Tromso, patrząc na położenie geograficzne, też dla wielu drużyn mogą być lekkim szokiem. Mecze na końcu świata…
– Na pewno. Podejrzewam, że obcokrajowiec grający na przykład w Valerendze Oslo, kiedy patrzy na mapę i widzi, że ma lecieć do Tromso na Biegun Północny i jeszcze tam grać w piłkę, może mieć dosyć ciężko. Przyjeżdża do hotelu, a tam w ogóle nie ma nocy, ciężko zasnąć.

Masz jakiś sposób jak walczyć z tymi białymi nocami? Czy do tego się przywyka?
– Założyłem na wszystkie okna takie czarne… worki na śmieci. Brzmi to trochę głupio, ale jest gustownie (śmiech). Zresztą tu pięćdziesiąt procent chat ma to samo. Ciężko o dobre rolety, które zupełnie nie przepuszczają światła. Mój sposób jest sprawdzony i opatentowany…

Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...