Przed eliminacjami do Mistrzostw Europy U-19 polscy kibice (w tym i my) robili sobie duże apetyty. Balonik napompowany był dość mocno, bo i kadra na papierze nie prezentowała się źle. Zawodnicy Bayernu, Interu, Norymbergi plus kilka młodych talentów z Ekstraklasy. Naprawdę – wyglądało to obiecująco. Podczas samych meczów poszło już fatalnie. Drużyna zawiodła na całej linii i wskazywanie plusów byłoby wybitnie trudnym zajęciem. By poszukać przyczyn, zaprosiliśmy na dłuższą rozmowę Marcina Sasala, selekcjonera reprezentacji U-19, który sam ewidentnie jest mocno rozczarowany postawą swoich podopiecznych.
Co się stało, że się nie udało?
Mam rozumieć, że spodziewaliście się zwycięstwa nad Hiszpanią. A później mieliśmy jeszcze ograć Chorwatów i Hiszpanów, bo sukcesy w kategorii U-19 mamy co rok, tak?
To zapytamy inaczej: jaki cel przed pana drużyną postawił związek?
Trudne pytanie. Nie usłyszałem ze strony związku, że mamy zdobyć mistrzostwo Europy. My sami postawiliśmy sobie ambitny cel, bo chcieliśmy z tej grupy awansować. My, czyli ja, trzech asystentów, ambasador tej reprezentacji, Jacek Bąk i piłkarze. Ambitny cel dla ambitnych ludzi.
Naprawdę tak pan uważał czy mówi tak pan przez przyzwoitość?
Wiedzieliśmy, że turniej gramy u siebie i że w pierwszym meczu podejmujemy Hiszpanów, a później gramy z Chorwacją i Grecją. Taki terminarz dostaliśmy w spadku. Łatwiej jest wchodzić po schodach, patrząc na siłę naszych rywali, niż z tych schodów spaść. Porażka na inaugurację oznaczała, że jest pozamiatane.
Podkreśla pan siłę rywali, ale przed turniejem łatwo było o optymizm. W końcu nasi zawodnicy sroce spod ogona nie wypadli, o czym świadczą nazwy klubów, w których grają na co dzień. Przecież sporą część składu stanowili zeszłoroczni brązowi medaliści Mistrzostw Europy do lat 17…
Tyle że chłopcy z tego rocznika byli rok młodsi od rywali, a przecież kilku i tak zabrakło.
Nie wymagaliśmy zwycięstwa z Hiszpanią, to zupełnie inny sport. Na drugie miejsce jednak raczej nikt by nie narzekał.
Zwróćcie uwagę na jedną rzecz. Ja, przechodząc obok Chorwatów, nie wiedziałem, który z nich to trener, a którzy to piłkarze. Biologicznie starsi. Wszyscy wielcy, z brodami, a u nas połowa składu była rok młodsza. Zapytacie zaraz, po co w takim wypadku wziąłem tych młodszych? Nie, wcale nie dlatego, żeby ich ogrywać. Po prostu są na wyższym poziomie technicznym, a ja świadomie zrezygnowałem z zawodników siłowych, którzy by tylko wybijali piłkę. Mieliśmy konsultacje w rocznikach ’94 i ’95. Z Gruzinami – 3:0 i 3:1, byliśmy od nich lepsi i taktycznie, i technicznie. I co? I oni wyszli z grupy, wyprzedzając Anglię, Belgię i Szkocję. Od Bośni przyjęliśmy 1:3, bo byli od nas lepsi fizycznie, wyżsi, zwyczajnie przebiegli po nas, tak jak Chorwaci na turnieju. Tyle że oni w turnieju nie zdobyli punktu, rywalizując z Francją, Austrią i Szwecją. Wiedzieliśmy, że Hiszpanie będą non stop utrzymywać się przy piłce. Gdybyśmy mieli więcej szczęścia i wszystkich najlepszych zawodników…
Odłóżmy na bok tę Hiszpanię. Mówmy o Chorwatach i Grekach, którzy – przynajmniej w teorii – mieli być na naszym poziomie.
Zwróćcie uwagę na nasz skład. Zabrakło dziewiątki i dziesiątki, czyli całej siły ofensywnej.
Chce pan nam dać do zrozumienia, że zabrakło Milika i Zielińskiego.
Na przykład. A Linetty? To jest trzech kluczowych zawodników i gdybyśmy mieli ich wszystkich, wtedy możemy sobie tłumaczyć, „co się stało, że się nie udało”, jak to ujęliście na początku.
To zagramy z panem w ping-ponga. Nie tylko wy nie mieliście wszystkich najlepszych – na przykład w czasie turnieju Alen Halilović, 17-latek z Dinama Zagrzeb, debiutował w pierwszej reprezentacji, a dwóch innych wypadło z powodu kontuzji. Zawsze tak jest, że kogoś brakuje.
Wiem, ale w Chorwacji mają zdecydowanie więcej piłkarzy tej klasy. Kto z naszej kadry, z tej finałowej osiemnastki, występuje w pierwszym składzie? To są minutówki. Najwięcej grał chyba Kurowski, w pierwszej lidze, ale też nie zawsze.
Wariant chorwacki, w którym młodzi grają u siebie – w pierwszej lub drugiej lidze – jest lepszy od naszego, czyli ogonów lub występów w młodzieżowych drużynach znanych klubów?
Uważam, że tak. Ja to już teraz się boję, co będzie po tej reformie. Weźmy takiego Murawskiego czy Kacprzyckiego. W tej rundzie trochę pograli w Ekstraklasie, bo jesienią dwa zespoły zostały w blokach, więc ich trenerzy mogli sobie na to pozwolić. Co będzie teraz, kiedy nie ma już Młodej Ekstraklasy? Jeśli nie załapią się w pierwszym zespole, to co, trzecia liga?
Przecież punkty będą dzielone przez dwa. To jest w jakimś stopniu wyciągnięcie ręki do młodszych piłkarzy.
Spójrzcie, co jest teraz. Skończył się sezon, a chłopaków przesuwa się do juniorów, bo ktoś wymyślił, że za zwycięstwo będzie sto tysięcy. I zaczęła się teraz gra o kasę, nie o szkolenie!
Dobrze, porozmawiajmy o pańskiej drużynie.
Kto powinien być trzecim napastnikiem, po Miliku i Stępińskim? Znacie tych zawodników – no, kto?
Zieliński z Pogoni dostał powołanie.
Sprawdzaliśmy jeszcze Cupriaka z ŁKS-u, on dużo strzelał w juniorach. Szybki, dynamiczny – może na tym poziomie mało ograny, ale mógłby wejść do zespołu przebojem. Na ławkę idealny. Niestety, naciągnął mięsień dwugłowy i miałem problem.
Wspomniał pan, że powołał najlepszych technicznie w tej kategorii wiekowej. Skoro zabrakło grającego w Bełchatowie Michalskiego, to przyzna pan, że dość łatwo o wniosek.
Nie, to nie tak. Wytłumaczę to wam szerzej, od kulis. Zauważyłem prostą rzecz: meczów tej reprezentacji chcą kibice i sztab szkoleniowy, piłkarze i ich menedżerowie to nie wiadomo, a klubowym trenerom są one zupełnie nie na rękę. Najważniejsza jest pierwsza reprezentacja, później olimpijska. Pierwsza liga, w której każda drużyna musi grać jednym młodzieżowcem, skończyła się ostatniego dnia naszego turnieju, czyli teoretycznie można było komuś zabrać zawodnika. Ekstraklasa… Przed naszym pierwszym meczem, tym z Hiszpanią, Michalski zagrał: niedziela-czwartek-niedziela, po 90 minut. I co, w środę ma wyjść na Hiszpanów? Wytrzyma tę dawkę na tak wysokim poziomie?
Z kolei inni od maja nic nie grali, jak Łasicki.
To też niedobre i to też było widać. Dobrze, jest teraz czas, żeby to wyjaśnić. Jesteśmy już na zgrupowaniu i nagle dzwoni do mnie trener jednej z drużyn pierwszoligowych.
– Słuchaj, muszę ci go zabrać.
– Jak to, przecież jest na zgrupowaniu.
– No tak, ale ja mam trzy kontuzje i trzy kartki
Ja nie zwalniam, bo nie mogę. Jeśli ktoś chce, proszę – pismo do dyrektora sportowego, nie do mnie. Jeśli na zgrupowanie nie przyjeżdża trzech piłkarzy Lecha Poznań, to moim obowiązkiem jest zgłosić to właśnie dyrektorowi. O tym, że Lech nie chce ich puścić, dowiedziałem się z mediów…
Podobno trener Rumak miał wyłączony telefon.
No i co ja mam zrobić?
Rozmawialiście?
W piątek, a w poniedziałek zaczynało się zgrupowanie.
– Ja ich nie dam, bo gram o mistrzostwo Polski.
– Spokojnie, ja jestem normalnym gościem. Kędziory nie zabrałem na zgrupowanie do Legnicy, bo był mecz Legia – Lech. Skoro wtedy współpracowaliśmy, to współpracujmy dalej – w obie strony.
– Ale ja gram o mistrzostwo Polski.
W sobotę Lech przegrał z Podbeskidziem i już nie grał o mistrzostwo. Jest poniedziałek. Trener Rumak wyłączył telefon, zawodników nie ma. Na terenie obozu było za to kilku ważnych trenerów. Na moją prośbę jeden z nich się z nim skontaktował, po czym Rumak oddzwonił, że nie chce ich dać. Ostatecznie, dopiero po interwencji prezesa Bońka u szefów Lecha, postanowiono: we wtorek wieczorem przyjadą Formella i Linetty, a po czwartkowej kolejce stawi się Kędziora. W piątek dzwonią z Piasta Gliwice, że chcą Murawskiego, bo grają z Bełchatowem, a tam powołany Michalski. I interesiki. Nie ma tak, że jest reprezentacja i koniec!
Trudno się dziwić trenerowi Broszowi, że chciał Murawskiego, skoro w Bełchatowie miał grać Michalski. Sprawiedliwie.
W przypadku Michalskiego podjąłem bardzo trudną decyzję. Potem miało być, że przyszedł Sasal i spuścił z ligi Bełchatów? Powiedziałem trenerowi Kieresiowi wprost: „Kamil, wiem, że grasz o utrzymanie, ale jeśli on zagra w niedzielę cały mecz, to go nie wezmę”. Na tej pozycji miałem spory wybór – Horoszkiewicz, Łasicki, Klemenz. W poniedziałek miałem wybrać finałową osiemnastkę, a w sparingu z Gryfem Wejherowo środek obrony funkcjonował bez zarzutu. Na przykład Kędziorę musiałem mieć, bo na prawej obronie był tylko on. Sprawdzałem młodszych, ale po prostu nie dali rady. Michalski został i zagrał. Nie wypadł mi żaden z trzech stoperów, więc Seweryn, zgodnie z umową, wypadł z kadry. Wiem, że miał pretensje, bo to działo się za jego plecami i o niczym nie wiedział, żeby to nie wpłynęło negatywnie na formę psychiczną w ostatniej, kluczowej kolejce. Wytłumaczyłem mu, co i jak. Nie mogło być tak, że przyjeżdża w poniedziałek, dwa dni przed meczem i mówię któremuś ze stoperów: „dziękuję, teraz przyjechał on, a ty wracasz”.
Powiedział pan, że musiał mieć Kędziorę, bo nie było nikogo, kto mógłby grać w jego miejsce. W Młodej Legii bardzo dobre recenzje zbiera Ł»ebrowski. U pana, w U-18, strzelił nawet gola z Ukrainą.
Później wziąłem go do U-19 i wypadł słabo, spalił się. Na takim turnieju są inni rywale, niż ci z Młodej Ekstraklasy. Bośniak, który na niego grał, strzelił dwa gole. Po czymś takim miał wyjść na Hiszpanię? Znam Mateusza od dziecka, wiem, jak gra.
Dźwigała. On regularnie grał w Ekstraklasie.
Powołałem go na mecz z Czechami. Rozmawiałem z Darkiem, rozmawiałem z trenerem Hajtą. Łzy mi się lały z komórki, taki był lament, że go zabieram na dwumecz z Czechami. Głupi nie jestem i jeśli widzę, że ktoś jest podstawowym zawodnikiem, to zagra połówkę. Norma zmęczenia zawodnika to 200 „cepeków” (kinaza mleczanowa), a on miał 1500! No to zamiast treningu, do truchtu i rozciągania. Przychodzi jego kolej, a on mi po boisku spaceruje. Sorry, spacerów nie ma – do bazy!
A Frankowski z Lechii. Sporo pograł w końcówce rundy, zresztą całkiem przyzwoicie.
Wszystkich się nie weźmie. Zagrał u mnie w Łomży, miał fajne dwadzieścia minut, a potem go wcięło. Widziałem, jak sobie radził w Lechii. Na jego pozycji byli Kobylański, Kurowski i Linetty, a przecież była jeszcze mowa o Zielińskim. Frankowski byłby piąty. Widzieliście, jak wyglądają ci Chorwaci, a jak „Franek”. Ale on na pewno będzie u mnie grał. Właśnie, Linetty. Przyjeżdżają z Formellą w środę, spóźnieni. Pokazuje mi zwolnienie lekarskie, że ma szesnaście dni bezwzględnego zakazu gry w piłkę. Przypuszczam, że nawet butów ze sobą nie wziął. Rozmawiamy:
– Karol, miałeś jakieś badania?
– Nic konkretnego, tutaj mi głowę zszyli i wypuścili do domu.
Oczywiście lekarz kadry nie będzie podważał decyzji lekarza klubowego, bo oni są solidarni. Może trenerzy też powinni tacy być? A dlaczego ma 16 dni, a nie 5 albo 25? Założę się, że gdyby liga trwała jeszcze przez miesiąc, postawiliby go na nogi od razu po zdjęciu szwów, w poniedziałek.
– Karol, zrobimy ci w Gdańsku tomografię głowy, to, co powinni ci zrobić w Poznaniu. Weźmiemy ten hełm od Zbozienia. Ludzie grali ze złamaną kością jarzmową, u mnie w Kielcach Niedzielan też biegał w masce…
– Nie, koniec.
On nie chce. Bo już go w klubie nakręcili, że nie. Wiem, kto nakręcił. A jak się uprę i coś mu się stanie, to dalsze życie za kratami. Od innego zawodnika, że skoro oni jeździ na kadrę, to nie gra w klubie. Ł»e tak mu trener mówi. Ręce mi opadają. Patrzę na Jacka Bąka, a on: „Gdzie ja jestem, ja 96 razy grałem w reprezentacji, plus młodzieżówki. W klubie też grałem. W życiu czegoś takiego nie widziałem!”. To przyjeżdża taki, z łachą. Normalnie powiedziałbym mu do widzenia.
Czy gdyby Linetty chciał zostać, to zakładając, że nie wyrobiłby się na Hiszpanię, znalazłby pan dla niego miejsce w tej ścisłej kadrze?
Właśnie tak chciałem zrobić, o czym powiedziałem Karolowi. Podobną sytuację miałem z Milikiem. Było zebranie, a na nim Fornalik, Dorna, dyrektor sportowy, ja i Jacek Bąk. Rozdzielanie zawodników na kadry. Fornalik określił się, że on nie korzysta z żadnego z naszych, ewentualnie tylko Zieliński. Okej. Teraz priorytety – ważniejszy jest mecz z Maltą U-21 czy nasz turniej? Pan dyrektor postanowił rozdzielić napastników. Milik do U-21, Stępiński do nas. Rozmawiam z Dorną:
– Marcin, Milik 26 maja ma ostatni mecz w rezerwach Bayeru. Załatwiliśmy my samolot do nas. Po co ci zawodnik, który przez tyle dni będzie bez treningu?
– To weź go na zgrupowanie i jakoś się podzielimy.
I się podzieliliśmy. Milik, powołany na U-19, 5 czerwca zagrał w U-21 z Maltą, a my wtedy przegraliśmy z Hiszpanią. Co powiedzieliby w Leverkusen, gdy Arek nagle pojechał na młodszą kadrę i zagrał w dwóch ostatnich meczach? Poszła odgórna decyzja, że jednak zostaje w starszej. Trudno, musiałem się z tym pogodzić.
Jaki duet środkowych obrońców planował pan na inaugurację turnieju?
Mieliśmy trzech. Naturalnie prawonożny Klemenz, bo wyglądał najlepiej, i do niego Łasicki, albo przestawiamy obrońców i wtedy Horoszkiewicz. Długo się zastanawialiśmy, ostatecznie postanowiliśmy na ten pierwszy wariant. Później, dość przypadkowo, dotarła do nas informacja, że Igor wisi za kartki.
Na jak długo przed pierwszym gwizdkiem?
Półtorej godziny. Może mniej, godzina dwadzieścia… Nie chcę szukać winnych.
Za takie rzeczy odpowiada kierownik.
Nie do końca, bo to była kartka sprzed dwóch lat. Ja jeszcze teraz pamiętam, komu i ile brakowało do pauzy w drużynach, które prowadziłem, ale w kadrach przepisy są inne. Nie wiedziałem, że przez dwa lata Igor się nie wyczyścił. Na stronie UEFA sprawdziłem, że żółtą kartkę ma tylko Liberacki. Jeszcze do niego zadzwoniłem, żeby zapytać, w jaki sposób ją złapał. Powiedział, że dostał, a później złamał nogę. Gdybym wcześniej wiedział, że Łasicki nie zagra w pierwszym meczu, może jednak wziąłbym Michalskiego? Teraz to tylko gdybanie. Sytuacja z Łasickim trochę nas rozbiła. No bo jak to, chodzimy po płycie, zaraz gramy, a tutaj nagle, że ten jest zawieszony… Najbardziej oczywiście przeżył to Igor.
I teraz co zrobić w następnym spotkaniu? Jeśli go nie wystawię, to gościa nie ma. Dlatego przesunąłem na defensywną pomoc Klemenza, żeby wzmocnić obronę. Chorwatów na żywo oglądaliśmy dwa razy, więc wiedzieliśmy, że są o wiele lepsi z przodu, niż w tyłach. Po tym gongu po prostu musiałem go zmieścić. Obok niego wyszedł Gracjan, który w lutym i marcu leczył kontuzję, a jak przyjechał w maju na konsultację, to wyglądał jak odbity z transportu.
Maluje pan przed nami dość ponury obraz tej reprezentacji. Jedni od maja nic nie robili, drudzy grali ogony, a reszta albo przemęczona, albo przyjechała w trakcie zgrupowania.
Wiedziałem, że będzie ciężko, dlatego jeden dzień poświęciliśmy na motorykę. Zagraliśmy ten sparing z Gryfem i – o dziwo – wyglądało to naprawdę dobrze.
Czyli sparing zamazał stan faktyczny tej kadry.
Trochę tak.
To jaki miał pan pomysł na ten turniej, skoro brakowało ludzi w formie?
Pod formą było dwóch-trzech ludzi. Robiliśmy badania, które nie wyszły najgorzej. Wcześniej, w siedmiu meczach sprawdziliśmy chyba 73 kandydatów. Skoro widzimy, że Stępiński nie jest w formie…
To akurat eufemizm pana strony.
Wy sobie napiszecie, co chcecie.
Napisaliśmy.
I teraz pomyślcie. Gramy z Hiszpanią, a ja nie wystawiam ani Stępińskiego, ani Kobylańskiego, bo przecież mam oczy. Niech się tak stanie, że dostajemy piątkę. Co wtedy? Byłoby gadanie, że dostał napastnika, a go nie wystawił. Kombinowaliśmy – tu zagra w pierwszym składzie, tu połówkę, a tam końcówkę. Turniej idzie, a my musimy kimś grać. Nie mamy po kilku równych piłkarzy na każdą pozycję. Przegraliśmy z Hiszpanią i mamy po turnieju. Wiecie, ile było telefonów od trenerów czy menedżerów? A to kontrakt, a to perspektywa wyjazdu na obóz. „Skoro już odpadliście, to uważaj na siebie”. Chińska metoda powinna być. Telefony do mnie i do widzenia! Jak później taką grupę zmotywować? Ale były wyjątki. Mrowca i – najlepszy z naszych na tym turnieju – Kurowski.
Dzwonią z działu sportowego Bayernu. Mówią, że chcą Mrowcę z powrotem, bo mają półfinały ligi U-19, on jest tam kapitanem, a na kadrę nie puścili nikogo, nawet do reprezentacji Niemiec. I znów – ale jak to, mam oddać zawodnika w czasie turnieju? Porozmawiałem z Sebastianem i załatwiliśmy sprawę. Niedługo kończy mu się kontrakt. Poleciał do Monachium później, ale tylko ze względu na to, że on bardzo chciał u nas grać, mimo że miał lekko naciągnięty staw skokowy. Wystarczyłoby przyjechać ze zwolnieniem lekarskim. To bardzo charakterny chłopak z dobrym długim podaniem i świetną skocznością. Teraz wrócił do klubu i gra dalej. Niby powinien wyleczyć kontuzję, tyle że u nich zasada jest prosta – nie grasz, to cię nie ma. Nasz wynik zespołowy był słaby, jednak akurat jego należy wyróżnić.
Słabo to wszystko funkcjonuje.
Jeszcze przed powołaniami, jakiś czas temu, dzwonią ludzie i zachwycają się siłą tej reprezentacji. Milik, Zieliński, Linetty – ale mamy pakę! I nagle – ten nie może, ten się spóźnia i się zrobił burdel. Tu muszą być jednoznaczne przepisy, takie „od do”. Nie mówię, że na tydzień, ale na cztery dni przed meczem, mają być wszyscy. Koniec. A teraz będzie jeszcze gorzej – 37 kolejek i gdzie te kadry upchnąć?
Po żenującej porażce z Chorwacją, zapytany przed kamerami Polsatu o ambicję i mobilizację swoich zawodników, powiedział pan, że należy ją mierzyć w litrach albo hektolitrach. Raczej nie miał pan na myśli hektolitrów potu. Mamy rozumieć, że były grane sopockie kluby?
Nie, wszyscy byli w łóżkach o 22. Zmieniliśmy cały plan dni, żeby przygotować się do gry o 18. Śniadanie o 9, obiad na cztery godziny przed wyjściem na boisko, treningi w porze meczu. A dlaczego z Grecją było lepiej? Bo to już było apogeum cierpliwości mojej i sztabu trenerskiego. Były dwie poważne rozmowy, dostali zjebę. To, co pokazaliśmy z Chorwacją, piłkarsko i mentalnie, było katastrofą. Nie zasługiwaliśmy na orła.
Kto pana, osobiście, najbardziej rozczarował?
Kapitan.
Bo?
Bo od kapitana oczekuję, że będzie przedłużeniem ręki trenera.
Skoro Kobylanski się nie nadawał, to czemu dostał opaskę?
U mnie jest demokracja sterowana, czyli wybierają piłkarze, ale spośród tych, którzy mają szansę na grę. Wybrali go koledzy i ja tego nie kwestionuję. To dobry zawodnik, ale coś nie zadziałało. Miał być przywódcą, a na boisku wychodziły z niego własne frustracje, spowodowane tym, że nie grał tak, jakby chciał.
I dlatego wylądował na ławce. Sadzając i jego, i Stępińskiego dał pan do zrozumienia, że coś trzeba zmienić.
Ja nie takich zawodników sadzałem na ławce. U mnie w Kielcach Edi trzy razy w dwa i pół roku już się pakował… Stępiński usiadł, a jak wszedł, to dał dobrą zmianę z Grecją, prawda? A Martin? Nie tego oczekiwałem. Jestem szczery i chcę im pomóc.
Z siedzenia na ławce nie był zadowolony drugi bramkarz.
W sumie sprawdziliśmy 12-14 bramkarzy. Mam dobrych fachowców, bo Rysiek Jankowski to krajowa czołówka, a i Arek Onyszko sporo widział. Wybraliśmy dwóch – Pogorzelca i Smuga. Mieli równe szanse, ale Dawid zawalił w meczu z Bośnią, poza tym, oglądając ich w bramce, miałem takie trenerskie poczucie, że jestem spokojny, kiedy broni Oskar. Dlatego na niego postawiłem, mimo że w Legii bronił tylko w juniorach i teraz pewnie odejdzie. Przy bramce z Grecją nie miał szans. Zresztą trener Probierz później mi powiedział, że miał go u siebie w Salonikach, w pierwszej drużynie. Drugi bramkarz przed ostatnim meczem „zgłosił” kontuzję. Tyle w temacie.
Dobrze, to porozmawiajmy o zespole. Wciąż nie dowiedzieliśmy się, jak miała grać reprezentacja Polski w tym turnieju.
Pomijając mecz z Hiszpanią, próbowaliśmy ataku pozycyjnego. Mieliśmy nie pałować, tylko grać w piłkę. W te kilka dni nie da się stworzyć czegoś, na co można sobie pozwolić, pracując w klubie. Zabrakło automatyzmu w grze, właściwego stosowania schematów, które ćwiczyliśmy. Chłopaki mieli problemy, bo szybko wrócić przed linię piłki, kiedy ją tracili.
Jednej rzeczy nie rozumiemy. Skoro miał pan piłkarzy bez formy, to czemu nie postawiliście na stałe fragmenty?
Od kilku miesięcy, do znudzenia, powtarzaliśmy trzy różne warianty rozegrania rzutów rożnych, w ten sposób strzeliliśmy gola z Czechami. Na każdej konsultacji to samo. Ale co zrobić, jak piłka nie mija bliższego słupka?
Rzeczywiście, rzadko mijała.
W meczu z Chorwacją stałem przy linii i czułem się po prostu fatalnie, jak leszcz. I to samo powiedziałem zawodnikom: wy też jesteście leszcze. Ja się nie czułem jak trener, na sparingach są większe emocje.
Miał pan drużynę złożoną z chłopaków, którzy w Polsce zostali wykreowani na wschodzące gwiazdy złotego pokolenia. Na boisku, w kluczowych momentach, całkowicie brakowało im pewności siebie.
Jak ktoś się czuje gwiazdą, to nie może mu brakować pewności siebie. Spójrzmy na tę grupę z innej strony. Jeśli poziom emocji u każdego z nich będzie taki, jak na turnieju, to żaden z nich nic nie osiągnie. Ale oni osiągną. To dobra grupa, zdolna, bez drewniaków. Tylko po prostu muszą zejść na ziemię.
Gdyby teraz, z perspektywy czasu, mógł pan zmienić jedną decyzję, to co by to było?
Zamieniłbym Stępińskiego na Milika.
Coś jeszcze?
Prosiliście o jedną.
Rozmawiali TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA i PIOTR JÓŁ¹WIAK