Niemcy wreszcie zorientowali się – w przeciwieństwie do większości kibiców i przedstawicieli polskich mediów – że handlowaniem Robertem Lewandowskim, sprzedawaniem go do Bayernu / Manchesteru / Realu / Barcelony (niepotrzebne skreślić) zajmują się już wszyscy, tylko w ostatniej kolejności klub, który ma do niego prawa. I jeśli Hans-Joachim Watzke mówi „nie sprzedajemy” to naprawdę może to oznaczać więcej niż „sprzedajemy” w wykonaniu Cezarego Kucharskiego w telewizji śniadaniowej czy programie Jarosława Kuźniara.
Dzisiejszy Bild apeluje: „Proszę przeczytać swój kontrakt, Panie Lewandowski”. Choć to może bardziej apel do agentów niż do samego zawodnika, który „wytresowany” odpowiednio wciąż za wiele nie mówi i nie stawia sprawy na ostrzu noża. W przeciwieństwie do agentów – jeszcze raz powtórzmy. Dożyliśmy czasów, w którym w największych portalach, statystycznie, sześć z dziesięciu świeżych piłkarskich newsów dotyczy handlowania Lewandowskim.
„Lewandowski rozmawia z klubem X”
„Lewandowski wyraża chęć odejścia”
„Lewandowski podpisze bajeczny kontrakt”
„Klub Y włącza się do walki o Lewandowskiego”
Igrzyska trwają w najlepsze i wydaje się, że to, co mają do powiedzenia na ten temat włodarze Borussii ma w najlepszym razie trzeciorzędne znaczenie. Problem w tym, że ma właśnie pierwszorzędne. Lewandowski dawno nie był w Niemczech wyszydzany. Wszyscy dawno zapomnieli o złośliwych kompilacjach, które pokazywały jak w prostych sytuacjach nie potrafił trafić w bramkę, bo ostatnio głównie przecież trafiał.
W razie pozostania Lewandowskiego w BVB, kurs na jego koronę króla strzelców Bundesligi w sezonie 2013/14 wynosi 3.90 – TYPUJ W BET-AT-HOME >>
Dziś jednak niemiecki Bild zwraca się do Lewego… po polsku.
„Panie Lewandowski, pańska umowa o prace w Dortmundzie jest ważna aż do lata 2014. Do tego czasu ma Pan przeklęty obowiązek wypełniać zobowiązania wobec pracodawcy – podobnie jak każdy inny pracobiorca”.
Celne. W punkt.
