Tekst czytelnika: Prezes Boniek poddał eliminacje. Trudno się dziwić

redakcja

Autor:redakcja

11 czerwca 2013, 16:02 • 9 min czytania

Prezes PZPN jest jedną z nielicznych, a chyba jedyną wpływową w środowisku piłkarskim osobą, która w tym momencie broni Waldemara Fornalika. Jak Polska długa i szeroka ludzie nie pytają już, czy Zbigniew Boniek zwolni selekcjonera, ale kiedy to zrobi. Odpowiadam – po zakończeniu eliminacji do brazylijskiego Mundialu. A ściślej nie zwolni go, tylko nie przedłuży z nim umowy i podziękuje mu za współpracę.
Zbigniew Boniek jest w tym momencie jedyną osobą, która wytrzymuje ciśnienie związane z fatalnymi wynikami reprezentacji Polski. To pokazuje, że jest to właściwy człowiek na właściwym stanowisku. Myli się ten, kto uważa, że sternik polskiej federacji jest dziś zadowolony z czegokolwiek, co dotyczy dorosłej kadry. Słowa poparcia dla selekcjonera są natomiast kolejnym sygnałem, że idzie nowe. Ł»e związek ma zamiar na stałe wprowadzać wysokie standardy pracy, a nie ulegać histerycznym reakcjom tłumu na oddalający się awans na Mistrzostwa Świata.

Tekst czytelnika: Prezes Boniek poddał eliminacje. Trudno się dziwić
Reklama

Awans, który od początku kadencji nie przesłaniał prezesowi widoku na całą przyszłość polskiej piłki.

Nie bez powodu usłyszeliśmy z jego ust, że o awans na brazylijski czempionat będzie trudno i w zasadzie to mało realny scenariusz (pamiętacie, jakie wywołał oburzenie?). Nie bez powodu pojawiły się plotki, że Fornalik nie jest człowiekiem z bajki Bońka. Ten drugi ma tylu fanów i „doradców”, którym nie odmawia rozmów i komentarzy, że wyciekowi jego prywatnych sympatii można nadać umiarkowane prawdopodobieństwo wiarygodności.

Reklama

Jeżeli Zbigniew Boniek chciał ratować te eliminacje, powinien Waldemara Fornalika zwolnić, jak tylko objął stery w piłkarskiej centrali. Bo Fornalik się nie zmienił. Jaki był, taki jest. Obawy średnio inteligentnego obserwatora futbolu dotyczące jego kwalifikacji na to stanowisko okazały się trafione.

Teraz wyobraźcie sobie złowieszcze ujadanie tych samych dziennikarzy, którzy dziś walą w tego biednego Fornalika. Ł»e jak to tak – zwalniać człowieka, jak jeszcze nic nie zagrał! Szansy nie dostał.

Boniek udowadnia, że w tym biznesie to on jest rozgrywającym, że to on powinien nauczać. Nie jest głupi, by nie widzieć, że obecny selekcjoner to pomyłka, że zespół zamiast się rozwijać – stoi w miejscu i kopie jak przypadkowa zbieranina amatorów na podwórku. Nie umyka mu, że klimat wokół reprezentacji jest najgorszy od lat, a do osiągnięcia sukcesu potrzeba dobrej atmosfery wokół polskiej piłki.

Nie lubię u siebie tego, jaką znieczulicę wywołują dziś u mnie biegający po boisku reprezentanci Polski. Mecz kadry zamiast święta, stał się dla kibica raczej przykrym obowiązkiem, na który nikt nie czeka. Choć jestem skromnym dziennikarzem, ludzie mi się żalą – czy to przez telefon, czy przy okazji spotkań – „Płakać mi się chciało, jak na to patrzyłem”. „Nie da się tego oglądać”. „Odebrało mi to resztki energii”. Wszyscy jesteśmy smutni, jak smutny jest Waldemar.

Zgadzam się z Krzysztofem Stanowskim, który pisze w swoim wtorkowym felietonie – zacznijmy wymagać od piłkarzy. Ale tylko częściowo. To jasne, że na boisku o wszystkim decydują zawodnicy i nikt nie kopnie za nich prosto. Jednak oni są tylko wykonawcami zadania. Jak zabójca na zlecenie, który musi pociągnąć za spust. Jednak o tym, żeby przestali trafiać w bramkarza możemy zacząć rozmawiać dopiero wtedy, gdy w zespole widać myśl szkoleniowca, realizację założeń taktycznych.

Przyznam szczerze – ja zdania: „na boisku grają piłkarze” użyłbym w sytuacji, w której zespół naciera jak szalony, ale na przeszkodzie stają mu trzy strzały w słupek, dwa w poprzeczkę i mający dzień konia bramkarz. W sytuacji, gdy zespół nie funkcjonuje, zniża się do poziomu Mołdawii, choć ma piłkarzy z których zadowoleni są trenerzy klubowi, to problem jest dużo bardziej złożony, a trener ma spore znaczenia. Trudno się dziwić, że grająca topornie drużyna ma problemy z zachowaniem zimnej krwi pod bramką rywali, gdy staje przed jedną, być może jedyną sytuacją w meczu. Czasy, gdy piłkarze „grali sami” minęły bezpowrotnie.

Bliżej jest mi do poglądu Ryszarda Tarasiewicza, który dla Super Expressu mówi: „Trener bez zawodników nic nie zrobi. Podobnie to działa w drugą stronę. Najważniejsze, że szybko powstała między nami „chemia” i to było widać na boisku.”.

Trzymam się swojego stanowiska, które wyraziłem w poprzednim felietonie na Weszło „Paskudni piłkarze, dobry Fornalik – śmiechu warte”. Reprezentanci Polski odkąd kadrę opuścił Leo Beenhakker zostali osieroceni. Nominacja dla Franciszka Smudy cofnęła nas do trenerskiej epoki kamienia łupanego, a Fornalik jest jego następcą. Uważam, że gdyby po Beenhakkerze zatrudniono trenera jeszcze lepszego od niego, dziś wspominalibyśmy niezłe w naszym wykonaniu, okraszone wyjściem z grupy EURO 2012 i spekulowali, że losy bezpośredniego awansu na MŚ rozstrzygną się w bezpośrednim starciu na Wembley.

„On oszalał” – pomyślicie. A ja z ciekawości rzuciłem okiem na skład, który 8 czerwca 2008 roku rozpoczynał Mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii. Jacy to byli piłkarze, w jakich klubach grali i jakie mieli kariery.

Boruc (Celtic) – Wasilewski (Anderlecht), Bąk (Austria Wiedeń), Ł»ewłakow (Olimpiacos Pireus), Golański (Steaua Bukareszt) – فobodziński, Dudka (obaj Wisła), Lewandowski (Szachtar Donieck), Krzynówek (Wolfsburg) – Ł»urawski (Celtic) – Smolarek (Racing Santander)

Ł»adnych finalistów Ligi Mistrzów, najlepszego piłkarza Bundesligi, wschodzącej gwiazdy Milanu, Udinese itd. Przeciętniacy, którzy awansowali na turniej. Czyli zrobiono z nich drużynę.

W Kiszyniowie zagraliśmy tak:

Boruc (Southampton) – Jędrzejczyk (Krasnodar), Salamon (A.C Milan), Komorowski (Terek Grozny), Wawrzyniak (Legia Warszawa) – Polanski (Hoffenheim), Krychowiak (Reims) – Błaszczykowski (BVB), Mierzejewski (Trabzonspor), Rybus (Terek) – Lewandowski (BVB).

Jeśli różnica klubów nie robi na Was wrażenia (na mnie robi), to może trafi do Was fakt, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów reprezentanci Polski na ogół nie mają problemów z wywalczeniem sobie miejsca i mocnej pozycji w klubowych składach.

Trener ma znaczenie i myślałem, że przypadek Jordiego Roury na dobre zamknie tę dyskusję. Zwolennicy teorii, że to nie trener gra, nie doceniają doniosłej roli, jaką w dzisiejszym futbolu pełni sfera mentalna. Wiara, że mnie jako piłkarza prowadzi gość, któremu – nawet jeśli go nie lubię – muszę oddać, że ma pomysł, wizję, zaraźliwą pewność siebie. Jest przywódcą. Jeśli posłucham tego, co do mnie mówi, zagram dobry mecz. Warsztat w postaci zestawu ćwiczeń piłkarskich potrafi zaprezentować każdy legitymujący się papierami trenerskimi. Liderowanie już nie jest dla każdego, a za to właśnie bierze się ciężkie pieniądze.

Nie będę tego odnosił do Waldemara Fornalika, bo nie znam go osobiście. Musiałbym się posłużyć takimi materiałami, jak wywiad po meczu w Kiszyniowie – selekcjoner z przeszklonymi oczyma i rozbieganym gdzieś w przestrzeń wzrokiem (nie patrzy ani na dziennikarza, ani do kamery) wygląda jak przerażone dziecko pierwszy raz zostawione w przedszkolu. Może to błędna ocena, więc pozostańmy przy tych zarzutach, które możemy obiektywnie stwierdzić i które już na Weszło były opisywane – chaos organizacyjny.

Chaotyczne powołania, w których nie widać głębszej myśli. Majewski raz jest, raz go nie ma, a miał kadrę zbawiać. Kosecki dostaje powołanie w trybie awaryjnym, a w kluczowym momencie meczu o wszystko melduje się na boisku. Salamon grający w Brescii – za słaby, niegrający w Milanie – do pierwszej jedenastki. I tak dalej.

Zapytacie – to czego chcesz – żeby zwolnić, czy żeby zostawić. Gdy ochłonąłem, stanę za Bońkiem – zostawić. Wydaje mi się, że jestem w stanie wyobrazić sobie właściwy tok rozumowania.

Ta drużyna potrzebuje wstrząsu, nowego wyzwania. Gdyby Fornalik teraz wyleciał, a w jego miejsce przybył trener zagraniczny (bo następny będzie obcokrajowiec, mogę się założyć), dalej trwałyby kalkulacje, jakie mamy szanse na awans. Snuto by absurdalne założenia o zdobyczy punktowej w Kijowie i Londynie. Nowy trener musiałby chcąc nie chcąc wziąć udział w rozdrapywaniu klęski. Nie zabrakłoby pewnie betonowych dziennikarzy, którzy by go do tego bajzlu bez zastanowienia podpięli. Stary działacz powie: „Nic lepiej, jak za Fornalika, polskie jednak lepsze!”. Niech się więc Fornalik buja z tym do końca. Mam dziwne przeczucie, że on na myśl o dwóch ostatnich meczach odczuwa raczej dreszcze strachu, a nie podniecenia.

Wbrew temu co mówi Zbigniew Boniek, istnieją „czarodzieje”, którzy mogliby z tą kadrą powalczyć jeszcze o Mundial. Jedno ale – ich wynagrodzenie pokryłoby roczny budżet klubu z Ekstraklasy. PZPN takich kwot jeszcze długo nie będzie płacił. Przeciętna w porównaniu ze standardami światowymi pensja Leo Beenhakkera – emerytowanego selekcjonera z średniej półki – wywoływała w Polsce oburzenie, gdy tylko zaczął przegrywać. Na bajeczny kontrakt dla komandosa do zadań specjalnych kasy nie ma.

No właśnie – kwestia oszczędności. Nie po to nowa władza w polskim futbolu tnie koszty, wprowadza normalność, jest transparentna, by wypłacać dwie pensje. Jedną już za absolutnie legalne nic nie robienie.

Bajki „o budowaniu reprezentacji” opowiadają Leśne Dziadki. „Niech nowy selekcjoner już buduje zespół na następne eliminacje”. Bzdura. Ta robota zawsze polega na wyselekcjonowaniu w danej chwili najlepszych, przekazaniu grupie wizji gry do której będą dążyć, ustawieniu ich, wpojeniu podstawowych założeń gry i zmotywowaniu. Co z tego, że postawisz dziś na 18-letniego piłkarza X i powiesz, że coś budujesz, jak przed ważnym meczem on będzie oglądał spotkania swojego klubu z trybun? Jak jesteś normalny – nie powołasz. A jak powołasz, to boiska powąchać nie dasz. Jeśli nowy trener przejmie stery dopiero po rewanżu z Anglią, to będzie miał jeszcze kupę czasu, by do jesiennych eliminacji do Mistrzostw Europy klocki ustawić po swojemu.

Zbigniew Boniek uparcie dąży do tego, by wprowadzić zdrowe zasady. To ważne, bo do tej pory nasz futbol kojarzył się przecież z wieśniakami i prostackimi zagrywkami. Nie będzie więc zwalniania za kontenerem, przed kamerami, albo pod presją opinii publicznej. Prezes zna grzechy Fornalika, ale da mu dokończyć eliminacje. Kiedy przyjdzie mu rozmawiać z jego następcami i któryś powie: „Słyszałem, że poprzednich trenerów, szczególnie Beenhakkera wyganialiście jak czarownice”, będzie można stwierdzić: „Teraz już tak nie jest. Poprzedni był słaby, ale mógł dokończyć robotę. Ciebie też rozliczę dopiero po eliminacjach”. Tak się zresztą czyni w innych krajach – zatrudniasz na eliminacje, ewentualnie na turniej. Jeśli wszystko pasuje – jedziecie dalej. Jeśli nie – podajecie sobie rękę i idziecie w swoją stronę.

Co do samego Fornalika – powinien pozostać na stanowisku, co będzie doskonałą nauczką dla niego, działaczy i wszystkich klakierów. Podejrzewam, że dymisja i pobieranie wynagrodzenia do końca kontraktu to dla selekcjonera mogłaby być ulga w obecnej sytuacji. Nie. Dokończ, coś zaczął. W przypadku dymisji schemat prosty do przewidzenia. Najpierw WF zapada się pod ziemię, potem nagle wypełza, by w głośnym wywiadzie powiedzieć: „Nie dano mi dokończyć” „nie wszystko było źle”, „zostałem skrzywdzony”, „prezes od początku za mną nie przepadał i czułem to ja i zespół.” „Tak się nie dało normalnie pracować, gdy dymisja wisi w powietrzu”.

No to niech poprowadzi sprawę do końca. Jeśli jakimś cudem odmieni ten zespół i zajmie drugie lub pierwsze miejsce w grupie – misję zakończy z podniesioną głową. Jeśli nie umie, pocierpi. Ale za grubą kasę.

Do takich wniosków doszedłem, gdy z głowy wyparowały mi już teksty w stylu: „Fornalik murowanym kandydatem na trenera Ruchu”, „Były piłkarz Cracovii v.s. przyszła gwiazda Bayernu – 1:1”, „Tylko remis w morderczym boju o wszystko”. Wydaje mi się, że prezes PZPN nie patrzy na swoją misję przez pryzmat jednych eliminacji.

On wie, że na każdym polu ma do wykonania tytaniczną robotę. Przy wyborze nowego selekcjonera również. Nie może słuchać tych którzy w poniedziałek krzyczą: „Bierz Van Bastena!”, w środę: „Bierz Stevensa!”, a w piątek: „a może van Marwijka?”. Może jesteśmy biedni, ale nie jesteśmy zdesperowani. Czasy, w których Naród decyduje o tym kto jest selekcjonerem minęły chyba bezpowrotnie. I bardzo dobrze. Prezes poddał już te eliminacje, a odwrócenie ich losów potraktuje po prostu jako niespodziankę. Po pożegnaniu Waldemara Fornalika powie: „Nie ja go wybrałem. Zastałem, pozwoliłem dokończyć. Teraz pokażę, jak ja to widzę”. Powinniśmy wziąć z niego przykład. Chaotyczne, nerwowe ruchy są dla amatorów. A amatorstwa chyba wszyscy mamy serdecznie dosyć.

Szymon Ratajczak

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama