Skompromitowany trener zjedzie jeszcze niżej?

redakcja

Autor:redakcja

11 czerwca 2013, 20:12 • 12 min czytania

– Jak zadzwoniłem do Mielca po jego numer telefonu, to mówili „Panie Andrzeju, przecież to czubek, co pan takiego człowieka będziesz robił trenerem? Odparłem: spokojnie, to tylko kandydat”. Był czerwiec 1995 roku, gdy Franciszek Smuda, prosty, mało znany trener ze szparą w zębach dostał pracę w Widzewie. Od tego momentu notował wzloty i upadki. Momenty totalnej kompromitacji, ale też nieprawdopodobnego farta. Teraz znowu jest na dnie i znowu ma szansę się podnieść. – Mam trzy okienka na zbudowanie drużyny – mówi nowy trener Wisły.
1993-1995: „Bałem się, że chłopaki nie wytrzymią, ale wytrzymieli”

Skompromitowany trener zjedzie jeszcze niżej?
Reklama

Po latach spędzonych w Niemczech i Turcji, gdzie odstrzelił m.in proponowanego do Konyasporu Hakana Sukura, wraca do Polski. Dzięki znajomości z Edwardem Sochą (Smuda tapetował mu mieszkanie) rozpoczyna pracę w Stali Mielec. – Czy ja mam trenować rumuńskich partyzantów? – pyta na pierwszym treningu, śmiejąc się z przedpotopowych koszulek nowych podopiecznych.

Piłkarze czują respekt. Smuda stawia twarde wymagania, a tych, którzy nie chcą się dostosować, jak choćby mający alkoholową wpadkę 19-letni Bogusław Wyparło, uderza po kieszeni. Poza tym dużo opowiada o „niemieckiej myśli szkoleniowej”, o „podwajaniu i potrajaniu”, o tym, że ukończył akademię trenerską w Kolonii. Słowa „sprawdzam” oczywiście nie słychać. Drużyna, którą przejął jesienią w strefie spadkowej, utrzymuje się w lidze, ale w kolejnym sezonie zaczyna się zjazd. Niemiecki właściciel Thomas Mertel przestaje wypłacać pieniądze, piłkarze opowiadają o PGR-owskich warunkach, Smuda zaczyna podejrzewać ich o handel punktami. Gdy na początku kwietnia Stal przegrywa z Legią 1:2, podaje się do dymisji.

Reklama

1995-1998: „Andrzej, ty tam byłeś, a ja poprawiłem!”

– Jak zadzwoniłem do Mielca po jego numer telefonu, to mówili „Panie Andrzeju, przecież to czubek, co pan takiego człowieka będziesz robił trenerem? Odparłem: spokojnie, to tylko kandydat – mówi dziś Andrzej Grajewski, były właściciel Widzewa.

Telefon od „Grajka” Smuda odbiera będąc w Norymberdze, ale już drugiego dnia podjeżdża rozklekotanym BMW pod Aleję Piłsudskiego. Szefostwo dziwi się, jak taki samochód nie odmówił posłuszeństwa, piłkarze nie do końca rozumieją, dlaczego ich nowy trener nie może poprawnie złożyć trzech zdań po polsku. „Dzień dobry, jestem wasza nowa trenera” – oznajmia w szatni.

Piłkarze nawet go lubią. Marek Koniarek mówi dziś, że trener sam lubił piwo, więc dawał też wypić innym, Marcin Zając wspomina o tym, jak nieustannie wołał na niego „Kicaj to, Kicaj tamto”, nawet wtedy, gdy akurat nie był przy piłce.

– My pękaliśmy ze śmiechu. Ja mu nieraz mówiłem: Franek, weź skończ z tym breakdancem przy ławce, bo kamery idą na ciebie, a ludzie chcą oglądać mecz. Jak kiedyś mieliśmy sporo kontuzji, to wzięliśmy na mecz zawodnika o nazwisku Głusiński. No i on rozgrzewa się gdzieś na linii, a Franek krzyczy: „Głuchy! Głuchy!”. Jak się zaraz do niego zerwał sędzia… Przerwał grę, no kabaret! – opowiada Grajewski.

Po chwili ten kabaret zna już cała Polska. Gdy w listopadzie Smuda przyjeżdża z Widzewem do Mielca, zostaje obrzucony przez kibiców śniegowymi kulkami. – Maliny byś tu sadził, gdyby nie ja – odpiera ataki. Całość rejestrują kamery TVP.

Ostatecznie zdobywa z Widzewem mistrzostwo Polski. Kilka miesięcy później zaczyna batalię w Lidze Mistrzów, a kiedy gola przeciwko Atletico Madryt strzela Marek Citko, w każdej kolejnej rozmowie przypomina, że to on przez pół roku brał delegacje do Białegostoku i to on ma nosa do transferów. Wspomina też o propozycji z zagranicy.

Smuda: – „Muszę się języka nauczyć…”.
Szczęsny: – „Polskiego?”.
Smuda: – „Nie, kurwa, hiszpańskiego! Jeden klub z Hiszpanii chce mnie zatrudnić”.

W Lidze Mistrzów odpada po fazie grupowej. Kilka miesięcy później, w trakcie meczu decydującego o mistrzostwie Polski z Legią powtarza na ławce „Już po nas, sprzedali mnie, sprzedali!”. Po chwili Widzew strzela jednak dwa gole, a Smuda tonie w objęciach.

Andrzej Grajewski: – Przeżyliśmy wspaniałe chwile. On wcześniej był nieznanym trenerem. Jak coś tłumaczył piłkarzom to nikt nie rozumiał, o co mu chodzi. Jak opowiadał żarty – to samo. Między nami dużo się potem wydarzyło, ale jedną historię zapamiętam do końca życia. Kwintesencja Franka. Zaprosiłem go kiedyś na obiad pod Hannoverem. Piękna zagroda, zupa kartoflana, golonka, potem jakiś deser i na koniec espresso. Mnie ruszyło pierwszego. Wróciłem z ubikacji i widzę, że Franek też biegnie. Wraca za jakiś czas i mówi: „Andrzej, ty tam byłeś, a ja poprawiłem! Bierz rachunek i uciekamy”. I w tym momencie wchodzi do tej toalety kelnerka. I za chwilę ucieka! Co ona miała za minę. Szok! Ona oddychać nie mogła! A Franek krzyczał: „Andrzej, uciekamy!”.

1998-1999: „”Dziś zajmujemy się rzutyma rożnami… rzutymi rożnemi… rzutoma rożnoma (…). A chuj tam, kornerami!

Z Widzewa, nad którym zaczęły pojawiać się czarne chmury, przenosi się do Wisły i zdobywa dla niej pierwsze od 21 lat mistrzostwo Polski. Nadal ma problemy z przekazaniem swoich myśli („Dziś zajmujemy się rzutyma rożnami… rzutymi rożnemi… rzutoma rożnoma (…) A chuj tam, kornerami!), ale gdy przychodzi do meczów, zawodnicy zwracają uwagę, że bardzo dobrze potrafi przygotować drużynę fizycznie. Kazimierz Węgrzyn ma więc to, co lubi najbardziej, czyli siłę, a Krzysztof Bukalski zwraca uwagę na nieprzeciętną charyzmę, jaką według niego posiada Smuda. – Wystarczyło, że raz na kogoś spojrzał i była cisza. Poza tym dla niego nie liczyło się, czy gramy z Parmą czy z Radzionkowem. Do wszystkich podchodził tak samo – wspomina dzisiaj.

Mimo tytułu Smuda nie ma szans powalczyć o wejście do Ligi Mistrzów (kara za rzucenie noża przez „Miśka” w Dino Baggio). W nowym sezonie wygrywa pięć meczów, dwa remisuje, a gdy w ósmym przegrywa (Wisła – Polonia 2:3) – podaje się do dymisji. Jednoznacznego powodu nie ma, ale w mediach mówi się o niepotrzebnym wtrącaniu się w kłótnię między Bogusławem Cupiałem a współudziałowcem Stanisławem Ziętkiem.

1999-2001: „Jak się komuś nie podoba, to niech wypierdala na Polonię”

Kilkanaście dni po dymisji w Krakowie odbiera telefon z Warszawy. Nieoczekiwanie w połowie rundy jesiennej podpisuje umowę z Legią, ale stołeczny klimat raczej mu nie służy. Reporterkę Wizji Sport Paulinę Smaszcz zbywa zwięzłym „Spier…”, spięcia z Mariuszem Śrutwą podsumowuje zdaniem „Każda drużyna to banda, a każdy piłkarz to kurwa”, a Piotra Mosóra, Sergiusza Wiechowskiego i Mariusza Piekarskiego odsyła do rezerw. Podobno przez to, że cała trójka miała sobie robić z niego w autobusie jaja, dzwoniąc na telefon i po chwili rozłączając się. Zdaniem wielu – totalny wymysł. Sytuacja ma zresztą miejsce w Tunezji, którą Smuda notorycznie nazywa Indonezją, tylko pogłębiając powszechny rechot w drużynie.

Wiosną próbuje ratować sytuację zaciągiem z Widzewa. Do Warszawy przyjeżdżają Citko, فapiński, Siadaczka i Wojtala. Gdy któryś z dziennikarzy próbuje podważyć sens tych transferów, Franz odpowiada w swoim stylu: „Jak się komuś nie podoba, to niech wypierdala na Polonię!”. Nerwowy nastrój panuje do końca sezonu. Byli Widzewiacy głównie przebywają w gabinetach lekarzy, Legia daje się wyprzedzić Ruchowi, Wiśle i Polonii, a rozgoryczony Smuda po porażce 0:4 z Zagłębiem Lubin (znudzeni kibice skandowali „Adam Małysz!, Adam Małysz!”) w ćwierćfinale Pucharu Polski proponuje właścicielowi „Naszej Legii” Wiesławowi Gilerowi wyjście na solo.

Dobrze wie, że to już koniec jego przygody z Warszawą. Ł»ali się nawet dziennikarzom, że „w Widzewie przez 3,5 roku nie przegrałem tylu meczów, ile w Legii przez kilka miesięcy”. Zdaniem jego współpracowników, którym nagle też otworzyły się usta, główną winę ponosi on sam. Za to, że plan zajęć ustalał w tunelu stadionowym, w kontakcie z zawodnikami głowę nosił wysoko, a godziny treningów ustalał pod rozkład jazdy pociągów, bo ciągle spieszył się do Krakowa.

2001-2002: „Pochwal mnie chociaż za szósteczkę”

Ze stolicy wraca z podkulonym ogonem. Ludzie mówią, że spokorniał, że w końcu nieco zszedł na ziemię. Jesienią 2001 roku wraca w łask Cupiała. Nawet, jeśli on zapomniał, to kibice jednak nie. Dobrze pamiętają warszawską przygodę Franza i w pierwszym meczu po powrocie witają go transparentem „Smuda Judasz”.

Wkrótce Wisła przegrywa walkę o Ligę Mistrzów z Barceloną, a w Pucharze UEFA odpada po dwumeczu z Interem Mediolan. Zostaje jedynie liga. Początkowo nastroje są dobre. Cupiał prosi o jedno zwycięstwo w sezonie 7:0, a gdy prawie się udaje (6:1 ze Stomilem Olsztyn, Puchar Polski) Franz biegnie do właściciela klubu i mówi „Pochwal mnie chociaż za szósteczkę”.

Z miesiąca na miesiąc jest jednak coraz gorzej. Trudne relacje z asystentem Jerzym Kowalikiem i cicha szydera w szatni średnio budują atmosferę. Informacja o tym, że do składu zostaje dokooptowany nieznany nikomu Dominik Husejko, bo pobił się z kimś w dyskotece („Lubię takich chłopaków. Widać, że ma charakter”) to tylko jeden z przykładów coraz dziwniejszych pomysłów Smudy. Sezon 2001/2002 kończy na drugim miejscu. Piłkarzy, którzy grali w tamtej Wiśle zaskoczył tylko raz, gdy nauczył się obsługiwać SMS-y i wysłał wiadomość do Kazimierza Kmiecika o treści „Ty chuju!”.

2002-2004: „Przecież to zwykłe PGR-y. Buraki niech idą sadzić, a nie za piłkę się biorą. W pole, orać, a nie do gabinetów”

Podejmuje pracę w Widzewie, ale po kilku miesiącach ląduje w strefie spadkowej i przyjmuje ofertę z drugoligowej Piotrcovii Piotrków Trybunalski. Brzmi kuriozalnie, ale to dopiero początek, Po pierwszej porażce ligowej 0:4 z Arką Gdynia zdenerwowany Antonii Ptak bierze Smudę na rozmowę, a gdy orientuje się, że nie sprowadzi trenera do roli potulnego baranka – po prostu go zwalnia. – Przecież to zwykłe PGR-y. Buraki niech idą sadzić, a nie za piłkę się biorą. W pole, orać, a nie do gabinetów – rzuca na odchodne Franz i wraca do Łodzi, gdzie spada z ligi i zdaniem mediów grzęźnie na dnie.

Zaczyna się dyskusja, czy to przypadkiem nie jest koniec Franza. Niektórzy sugerują, że to urodzony farciarz, któremu wyszło z Widzewem i potem przez kilka lat jechał na tej legendzie. Dyskusję ucina oferta z cypryjskiej Omonii Nikozja. Franz mówi w „Gazecie Wyborczej”, że na sto procent przechodzi, że kilka tygodni wcześniej negocjował z nimi Joachim Loew, a w klubie każde inne miejsce pierwsze zostanie określone jako porażka. O tym, że Smuda nie jest szkoleniowcem, który gwarantuje mistrzostwo Cypryjczycy przekonują się już po dwóch kolejkach ligowych. Po obrzuceniu kamieniami klubowego autobusu i groźbach wysadzenia autokaru w powietrze rozwiązuje kontrakt przed terminem.

2005-2006: „”Jak mam przeżyć 12 takich połówek jak ta pierwsza w Lubinie, to w poniedziałek idę sobie kupić trumnę”.

– Jak z Widzewem فódź zdobywałem tytuły mistrza Polski to robiliśmy badania polegające na tym, kto więcej piwa wypije. Zresztą, w Hiszpanii gabinet odnowy to jedno wielkie zero, a tamtejsze kluby są najlepsze w Europie – mówi na łamach „Przeglądu Sportowego” o nieprzeprowadzeniu badań wydolnościowych przed rundą wiosenną. Właśnie objął Odrę Wodzisław, którą ma uratować przed spadkiem. Przytłoczony presją wykrzykuje o tym, że niedługo kupi trumnę, ale ostatecznie zamiast trumny jest utrzymanie.

Tytuły „Smuda odmienił Odrę” są jednak mocno wyolbrzymione. Wiosną klub ten rozgrywa jedną z najgorszych rund w historii, Franz zdobywa mniej punktów niż jego poprzednik Ryszard Wieczorek i tylko fatalna gra rywali oraz walkower z GKS-em Katowice faktycznie ratują sytuację. Fakty te wodzisławska ekipa woli przemilczeć, podobnie jak telefony Smudy do jednego z miejscowych dziennikarzy „Ty ku… sie! Ty nas zdradziłeś… Ty ch… jeb…!”, po tym jak napisał relację z przygotowań drużyny do baraży z Widzewem.

2006-2009: „Moi piłkarze grają tak dobrze, bo ich gwałcę”

Po Odrze przychodzi czas na Zagłębie Lubin, z którym przegrywa w finale Pucharu Polski z Wisłą Płock, a dzięki trzeciemu miejscu w lidze wywalcza awans do Pucharu UEFA. Patrząc na to, że przejmował sezon będący w strefie spadkowej, jest to niewątpliwie sukces. Mając dzisiejsze informacje o tym, że ostatnie spotkanie w kolejce z Cracovią było ustawione – pozostaje pewien niesmak. Franz wielokrotnie mówił, że nie wiedział o żadnej zrzutce, że jego korupcja nie dotyczy. Zapytany o zwrot premii za trzecie miejsce (ok. 100 tys. złotych) woli jednak milczeć.

Od sezonu 2006/2007 pracuje w Lechu Poznań. – Przed własną publicznością padliny grać nie można. Musimy przez dziewięćdziesiąt minut być „desperados” – czaruje dziennikarzy, ale w pierwszym sezonie wyniku nie robi (6. miejsce). Na Bułgarskiej myślą nawet, żeby go zwolnić, ale mecenas Broniszewski tak skonstruował kontrakt, że wiązałoby się to z dużym odszkodowaniem. Nie zostaje, więc nic jak liczyć na szczęście i na to, że specyficzny szkoleniowiec z Lubomi zamiast gadać zacznie w końcu pracować. A gada dużo: o przygotowaniach („Zajechać, to można kogoś w łóżku) albo o formie („Moi piłkarze grają tak dobrze, bo ich gwałcę”). W temacie strzelającego gole w Zniczu Pruszków Roberta Lewandowskiego mówi: „”Ty mi powinieneś za benzynę oddać, że w ogóle pojechałem oglądać to drewno”.

Piłkarze Lecha, wspominając tamten okres, opowiadają, że zajęć Smuda wcale nie miał takich ciężkich. Piotr Reiss przyznaje nawet, że był to najlżejszy zestaw treningowy w jego karierze. Ostatecznie trzyletni okres Smudy w Poznaniu zamyka się w 1/16 Pucharu UEFA i wygraniu Puchar Polski. No i tym, że jego Lech grał ładnie dla oka., chociaż co z tego, skoro w lidze wypuścił „majstra” na ostatniej prostej, a potem tłumaczył, że miał do gry tylko 14 zawodników. Mimo to po wielu wcześniejszych upadkach w końcu wyszedł na prostą. Jesienią 2009 roku na chwilę przejął jeszcze Zagłębie Lubin, ale kilka tygodni później czekało już na niego poważniejsze zadanie.

2009-2012: „Niedługo będzie tak, że nawet sprzedawca z bazaru w Egipcie, który rzuci po polsku: „Cień doply, siak sie masz?” dostanie polski paszport”

Po kompromitacji reprezentacji Polski w eliminacjach do mundialu w RPA, zgodnym głosem kibiców, dziennikarzy, działaczy itd. zostaje wybrany tym, który ma zbudować kadrę na Euro 2012. Zapowiada krew, pot i łzy, choć wkrótce okazuje się, że te ostatnie są łzami śmiechu. Reprezentacja w meczach towarzyskich gra raz lepiej, raz gorzej, ale gdy Smuda po kolejnej porażce (patrz 0:6 z Hiszpanią) mówi o tym, że nie zmieni taktyki, tylko obrońców niektórym zapala się czerwona lampka. W kolejnych miesiącach zaprzecza sam sobie w kwestii naturalizowanych zawodników, dobiera kadrę metodą chybił-trafił, a tych, którzy mogą mu zagrozić (Boruc, Ł»ewłakow) usuwa z zespołu.

Jak to się wszystko kończy – wszyscy wiemy. Remis z Grecją, remis z Rosją, porażka z Czechami. Przegrane Euro 2012. Zaprzepaszczone dwa i pół roku, podczas których Smuda zapowiadał, że zbuduje drużynę. Jedyne, co zbudował to pałac w Kościelisku za pieniądze pobierane z PZPN-u (150 tys. miesięcznie). Na odchodne udzielił wywiadu „Polskiej Piłce”. – Ponownie wracam do pytania: na jakiej podstawie określono nasz cel minimum i wynik uznano za porażkę, a wręcz klęskę?

2013: „Przyszedłem do ostatniej drużyny w lidze i na ostatnim miejscu ją zostawiłem. Ani nie spadłem, ani się utrzymałem”

Od lat mówił o marzeniach pracy w Bundeslidze i w końcu do niej trafia. Co prawda jest to 2. Bundesliga, klub ma dziwnie brzmiącą nazwę Regensburg, a miejsce jakie zajmuje w tabeli jest adekwatne do ostatnich wyczynów Franza. Jemu to jednak nie przeszkadza. Prawie na dzień dobry przegrywa z Herthą 1:5 i umacnia się w strefie spadkowej. Po kilku tygodniach nie ma już, czego zbierać. Smuda spada z ligi, a w gazetach w swoim stylu opowiada, że nie traktuje tego jako porażki. – Przyszedłem do ostatniej drużyny w lidze i na ostatnim miejscu ją zostawiłem. Ani nie spadłem, ani się utrzymałem – przyznaje, po czym robi sobie dwumiesięczny urlop i znowu dostaje kolejną szansę.

Tym razem Wisła. Trzecie podejście. – On ma 65 lat, nie wiem, czy będzie miał jeszcze taką werwę jaką miał 17 lat temu. Stanie dwa razy dziennie na boisku i decydowanie poza nim to nie jest picie ciepłego piwka – przyznaje Andrzej Grajewski. Sam Smuda mówi o cierpliwości prezesa Cupiała i trzech okienkach na zbudowanie drużyny. Na razie stawiamy przy nim znak zapytania, ale dzisiejszy wywód o Euro i „Czechosłowacji” oznacza jedno: nawet, jeśli nie będzie lepiej, to na pewno będzie wesoło. Witaj, Franiu!

PAWEف GRABOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama