Franek w Wiśle. Jedyny trener, który nie czuje się przegrany, nawet jeśli niczego nie wygrał

redakcja

Autor:redakcja

11 czerwca 2013, 13:46 • 3 min czytania

Franek Smuda został dziś oficjalnie zaprezentowany jako trener Wisły Kraków. Najważniejsze fakty są takie, że podpisał długi, trzyletni kontrakt (gdyby nie dogadywał wszystkiego z właścicielem na przyjacielskiej stopie, napisalibyśmy, że to nie strzał w kolano a centralnie w głowę), w najbliższych dniach skompletuje własny sztab szkoleniowy (w związku z trudną sytuacją Wisły nie będzie on tak obszerny jakie mają NORMALNE KLUBY ZAWODOWE – to już cytat z niepodrabialnego Frania) i zgodnie z obecnym założeniem dostanie trzy kolejne okienka transferowe na zbudowanie drużyny.
Najbardziej w całej tej sytuacji szkoda było nam Bednarza, który w gruncie rzeczy nie jest głupim gościem i przez całą konferencję wyglądał jakby tylko czekał i się modlił, żeby siedzący na lewo od niego Smuda niczego – kolokwialnie rzecz ujmując – nie pierdolnął, jak to ma w zwyczaju. W potoku sympatycznych, powitalnych słów Bednarz przemycił tylko zapewnienie, że trudna sytuacja finansowa klubu powoli zaczyna być przeszłością, a przyszłość jawi się w nieco bardziej kolorowych barwach.

Franek w Wiśle. Jedyny trener, który nie czuje się przegrany, nawet jeśli niczego nie wygrał
Reklama

Smuda dużo mówił o nadziejach na tę przyszłość. Przyznał, że dyskutował z Cupiałem o powrocie już od roku, a w międzyczasie wnikliwie obserwował poczynania Wisły. – Utkwiło mi w pamięci takie jedno spotkanie w pucharach z bułgarskim zespołem (Liteksem فowecz). Ł»yczyłbym, żeby każde tak wyglądało, bo to są przecież prawie ci sami zawodnicy – rzucił, chociaż to zupełnie nie trzyma się kupy biorąc pod uwagę, że siedmiu z czternastu zawodników, którzy wówczas z Liteksem zagrali, już z Wisły odeszło, a niewykluczone, że za moment odejdą kolejni. Ale to normalka – Smuda.

Franek obwieścił, że najbardziej potrzebuje zawodników ofensywnych, jednak nie na wszystkie ruchy transferowe klub może sobie pozwolić. A poza tym on „najpierw musi zawodnika dotknąć i dopiero zobaczy czy nadaje się do Wisły”. Generalnie plótł w swoim trudnym do skopiowania stylu i na jego nieszczęście nie obyło się bez pytań o reprezentację oraz spadek z 2. Bundesligi z Regensburgiem.

Reklama

Chociaż zaraz, jaki spadek?

– Drużyna była na ostatnim miejscu. Ja nie spadłem, ani się nie utrzymałem. To nie jest żadna porażka. Trener obojętnie czy wygrywa, czy przegrywa, to jest praca i doświadczenie – wyraźnie zaprotestował, a później zaczął opowiadać, że drużyna była budowana z czwartoligowych zawodników, którzy nie nadawali się do gry na tym poziomie. Wszyscy wiedzieli, że na zapleczu Bundesligi sobie nie poradzi, a on sam pojechał tam tylko na prośbę przyjaciela rządzącego klubem. ANI NIE SPADف, ANI SIĘ NIE UTRZYMAف. Niby nic nie wygrał, ale też nie przegrał. Wraca z czystym kontem. Bardzo dobre.

Franiu generalnie ma tę niespotykaną w piłkarskim świecie zdolność, że nie jest dane mu cokolwiek przegrać, nawet gdy nie wygra ani nie zremisuje, bo spartaczonego Euro jako klęski ciągle nie traktuje. Pseudoargumenty wciąż te same, obalane już dziesiątki razy – że budował kadrę na bazie dwóch, trzech zawodników. Miał do rozegrania tylko trzy mecze o punkty. Poza tym zaliczył sporo bardzo dobrych meczów towarzyskich, a wielu fanów po mistrzostwach Europy do dziś dziękuje mu za emocje do ostatnich sekund.

Zazdrościmy takiej roboty! Dziś gotowi jesteśmy już pomyśleć, że nawet jeśli pechowo spuści Wisłę z Ekstraklasy, to i tak kibice będą mu dziękować za emocje. O tym że zostawi kolejnemu trenerowi gotowy i poukładany zespół nawet nie wspominając. Przecież to oczywistość.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama