Szymon Pawłowski podpisał kontrakt z nowym klubem, co oznacza, że Zagłębie Lubin traci jednego z nielicznych poważnych piłkarzy i jedynego skrzydłowego, który potrafił dograć dobrą piłkę do napastnika, który rzadko sam sobie coś wypracuje, a takim bez wątpienia jest Papadopulos. Oczywiście to, że Zagłębie na Pawłowskiego liczyć już nie może, wszyscy wiedzieli od dosyć dawna. Pytanie było inne: dokąd w takim razie trafi, skoro nie przedłużył kontraktu?
Sam Pawłowski chciał zagranicy, ale zagranica jak widać nie chciała Pawłowskiego. Chciał za to Lech, co jest swego rodzaju powiewem normalności. Ot, dobry jak na tę ligę piłkarz wreszcie trafia do dobrego jak na tę ligę (!) klubu. Słabszy traci na rzecz silniejszego – jak to w piłce. Choć niekoniecznie polskiej, bo przecież gdyby nie kończył mu się kontrakt, Zagłębie żądałoby za niego milionów euro i temat jakiegokolwiek transferu krajowego szybko zostałby zamknięty.
Pozostaje pytanie – jak Pawłowski w tym Lechu się odnajdzie? Oby nie jak Teodorczyk, który teoretycznie w ataku nie miał wielkiej konkurencji, a z tych jego wiosennych poczynań w Poznaniu wyszła raczej rzadka kupa. Plus zupełnie niepoparta boiskowymi osiągnięciami sodówka. Pawłowski strzelił w tym sezonie osiem goli i zaliczył siedem asyst, co plasuje go rzecz jasna w czołówce najbardziej efektywnych ofensywnych zawodników ligi. Chociaż wiosna w jego wykonaniu była od jesieni znacznie słabsza. Kilka razy potrafił tak uśpić obrońców jakby chciał specjalnie zniechęcić wszystkich potencjalnych kupców, a na koniec powiedzieć – jak kiedyś Manuel Neuer – że zagranicę to on lubi tylko dwa razy do roku – w letnie i zimowe wakacje.
W rundzie wiosennej, w której Pawłowski miał ostatnią szansę, żeby skutecznie się wypromować gdzieś dalej niż tylko do Poznania, więcej goli od niego strzelił nawet Adrian Błąd (trzy, SzP miał dwie), a tyle samo asyst miał Łukasz Hanzel (również dwie). Generalnie jednak nie ma sensu się nad chłopakiem pastwić. Lech wykonał dobry ruch. Pawłowski też raczej powodów do narzekań nie ma.