W 2010 roku, gdy zaczynałem pracę w Polonii Bytom, pewnego deszczowego popołudnia zastanawiałem się, ile ten bytomski sen tak naprawdę potrwa. To wszystko wydawało się nierealne, nie trzymające się rzeczywistości, żeby klub, mimo swoich tradycji, z taką infrastrukturą, z poważnymi problemami finansowymi, grał z powodzeniem w Ekstraklasie i tak naprawdę na dwa miesiące przed zakończeniem rozgrywek, był niemal pewien utrzymania. Po mojej głowie krążyły dwa pytania: ile Polonia wytrzyma w ekstraklasie? Co w przypadku, gdy Jacek Trzeciak zakończy piłkarską karierę? Ten drugi aspekt wydawał się dla mnie jeszcze bardziej nierealny, ponieważ Polonią zacząłem interesować się w 2004 roku, kiedy Trzeciak rozpoczynał swoją przygodę w niebiesko-czerwonym trykocie.
Przedwczoraj podczas ostatniego spotkania Polonii w pierwszej lidze, siedząc na jednej z dwóch trybun naprzeciwko sektora głównego z mikrofonem w ręce, nie wierzyłem, że w przeciągu sześciu lat, Polonia przeszła tak negatywną metamorfozę. Mając obok siebie kilku sympatyków Zawiszy, byłem pytany o los Polonii, czy wystartuje w II lidze, jak to w końcu jest z tą licencją i transferami, gdzie w międzyczasie goście wbijali Polonistom drugą, trzecią i wreszcie czwartą bramkę. Jeszcze trzy lata wcześniej, w niezwykle jesiennej aurze wraz z fotografem naszego biura prasowego i kolegą z biura jechaliśmy przez pół Polski na mecz z Lechem, zastanawiając się, czy Polonia pod wodzą Jana Urbana zdoła sprawić przy ul. Bułgarskiej niespodziankę. Nie zdołała, ale po porażce 0:1 i wielu niewykorzystanych sytuacjach, miło było usłyszeć od miejscowych dziennikarzy, że spotkanie stało na niezłym poziomie, a klub z o wiele mniejszym budżetem potrafił świetnie przeciwstawić się rosnącej potędze. Gdzieś w środku każdego z nas, gdy wchodziliśmy na obiekty w Chorzowie, wspomnianym Poznaniu, Gdańsku, czy Krakowie, wiedzieliśmy, że przyjeżdżamy za drużyną, która uważana jest za silnego rywala i często nawet przy porażkach, zbierającą gromkie brawa za walkę i serce zostawione na murawie.
Idąc za wynikami wokół klubu tworzył się pozytywny i zauważalny marketing, mimo finansowych blokad, kiełkowała telewizja, kibicom dostarczaliśmy obszerne galerie, materiały video a także ciekawostki dotyczące piłkarzy również spoza boiska. Poloniści stawali się dla kibiców bohaterami, których każdy chciał poznać nie tylko na boisku ale i od strony prywatnej. Z szacunkiem wchodziło się do budynku klubowego, witając się z Barcikiem, Bażikiem czy Telichowskim, udając się do pokoju trenerów z nutą niepewności, czym przed wywiadem za chwilę zgasi mnie Jurij Szatałow. Maszyna wokół drużyny nabierała tempa, jednak wyników coraz częściej zaczynało brakować. Nagłówki w gazetach zamiast walczącej Polonii zastępowały zaległości w wynagrodzeniach i strajki przed treningami. Świetnym przykładem był zorganizowany Puchar Weszło, przed którym w dosyć amatorski i spontaniczny sposób napompowaliśmy tzw. ,,balon”. Było nieco zabawnie, hucznie i medialnie, o to przecież chodziło. Poziom spotkania pozostawił jednak wiele do życzenia, mieszając nam szyki wynikiem 0:2 na korzyść gości. Pozostało więc powiedzieć parę słów na podsumowanie i zrobić ,,cięcie”.
W sezonie 2010/2011 kiedy Polonia ostatecznie spadła z najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce, trzeba było zrobić naprawdę niewiele, aby w szeregach Ekstraklasy pozostać. bytomianie mieli trzy mecze z rzędu u siebie w ostatnich pięciu kolejkach, wszystkie trzy przegrali. Jadąc do Warszawy na Legię w ostatniej kolejce, przed wejściem na stadion podszedł do mnie starszy pan, na oko 60-letni, poklepał mnie po plecach i powiedział: ,,życzę wam tego samego, co zrobił Ruch Chorzów” (w ówczesnych rozgrywkach Ruch wygrał na Legii 3:2). Skończyło się na 4:0 dla gospodarzy. Pakując laptop gdzieś łezka w oku się zakręciła, a w drodze na konferencję wszystkie te momenty awansu i walki przez cztery sezony, przemykały mi przed oczami. Ówczesny szkoleniowiec Polonii, Dariusz Fornalak, przyznał na konferencji, że spadek trzeba przyjąć jak prawdziwi mężczyźni i wziąć się do pracy, by w przyszłym sezonie ten klub i ta drużyna, mogła normalnie funkcjonować.
Kiedy na Pogoni Szczecin w pierwszym meczu pierwszej ligi Polonia po ośmiu minutach przegrywała 0:2, każdy z nas zdawał sobie sprawę, że nadchodzą trudne czasy. Przyjeżdżając na stadiony rywali, niby każdy pamiętał o spadkowiczu z Ekstraklasy, ale z drugiej strony wiedział, że nie wygrać z Polonią Bytom w ówczesnej sytuacji, to niezależnie od wyniku spora porażka. W sierpniu 2011 roku, gdy na Sandecji gospodarze prowadzili 2:0, siedział obok mnie wyjątkowo irytujący gość, w wieku około 25 lat, twierdzący, że na mecz zabrał go jedynie bogaty ojciec, bo padał deszcz i nie mogli wybrać się na partyjkę golfa. Poznał, że jestem z Bytomia po dużym herbie na odwrocie matrycy, naklejonym kilka miesięcy wcześniej. Przy stanie 2:0 z rozkoszą przyklaskiwał gospodarzom, twierdząc, że ,,SandeNcja” rozbije biedną Polonię przynajmniej 5:0. Orientował się, że słabą, gdyż przed meczem jego błyskotliwość nakazała mu sprawdzić w programie meczowym wcześniejsze kolejki. Pomijając fakt, że dla niego Bytom leżał w województwie lubuskim, jego pojęcie o piłce kończyło się na wynikach reprezentacji z Euro 2008. Mecz zakończył się wynikiem 2:3 na korzyść Polonii, a mój towarzysz opuścił spotkanie tuż po trzecim golu, biorąc ojca dosłownie za fraki, robiąc mu przy włodarzach Sandecji niezły wstyd. Takich sytuacji było już jednak niewiele. Nie będzie nadużyciem z mojej strony, że tego typu niespodzianki zdarzały się od święta. Zazwyczaj słyszałem obok siebie wśród miejscowych dziennikarzy czy kibiców rozważania, ile ich zespół strzeli bramek. Co prawda wiosna 2012 była niezła, z nazwiskami Daniela Mąki, Hermesa czy też Marcina Cabaja( który prezentował się naprawdę przyzwoicie), to jednak ostatecznie sportowo utrzymać się nie udało.
W obecnych rozgrywkach wszyscy w Bytomiu zdawaliśmy sobie sprawę, że utrzymanie będzie porównywane z mistrzostwem Polski. Nikt od młodych chłopaków, głownie wychowanków, nie wymagał wiele. Chcieliśmy widzieć zawsze zaangażowanie i walkę o każdy centymetr murawy. Nie udało się.
Za rok, Polonia Bytom, która kilka lat wcześniej toczyła bój w Najstarszych Derbach Śląska z Ruchem Chorzów przy 10 tysięcznej publice, przystąpi do rozgrywek II ligi.
W Bytomiu jest jednak coś, o czym zapomnieć nie można i przy okazji ostatniego meczu z Zawiszą, zostało to dobitnie uwypuklone. To kultura kibicowania na najwyższym poziomie. Niezależnie, czy kibiców było trzy tysiące, czy jest ich obecnie w okolicach tysiąca, zawsze drużyna miała mocne wsparcie a fani byli ,,12 zawodnikiem” w każdym zakątku Polski. To wyjazdy i wspólne wspomnienia, tworzone przez grupę kilkuset osób, mających niebiesko-czerwone barwy głęboko w sercu. Polonia ma potencjał wśród kibiców, ma też potencjał wśród ludzi tworzących jej wizerunek. To stworzona jeszcze w ekstraklasie strona internetowa przez Marka Pieniążka, którą do października ubiegłego roku miałem przyjemność prowadzić, mająca swego czasu trzecie miejsce w Polsce w e-marketingu sportowym. To klubowa telewizja, której działalność w ostatnim czasie niestety musieliśmy w znacznym stopniu ograniczyć. To portale społecznościowe stworzone i prowadzone przez Adriana Talowskiego, mające rzesze fanów, których nie powstydziłaby się większość Ekstraklasy. Ludzie w Bytomiu kochają futbol, są spragnieni sukcesu sportowego, który pozwoliłby choć na chwilę zapomnieć o codziennych trudach, z którymi boryka się miasto. Brakuje porządnej infrastruktury i co za tym idzie, wyników.
Tylko czy aż? Czas odpowie nam na to pytanie. Pamiętajcie jednak o Polonii Bytom i bacznie przyglądajcie się jej poczynaniom. Ten klub ma zbyt wielki charakter, by znów na kilka lat popaść w nicość i otchłań niższych lig.
RAFAŁ RYMARZ