Ostatnie z rozstrzygnięć na zapleczu Ekstraklasy już za nami, do najlepszej szesnastki w kraju trafią ekipy ze sporych miast, z potencjałem kibicowskim oraz odpowiednim zapleczem infrastrukturalnym. Piłkarsko? Bywało różnie, Zawisza potrafił na przykład przegrać trzy mecze z rzędu, a Cracovia męczyć się niemiłosiernie z ekipami takimi jak choćby poznańska Warta. Zwycięzców ponoć się nie sądzi, ale my spróbujemy przeanalizować pokrótce kto właściwie wygrał tę ligę i kto spośród wygranych poczuje w przyszłym sezonie smak Ekstraklasy.
Zacznijmy od składów, które nawet na papierze wyglądały na najmocniejsze w lidze, a jak pokazuje tabela – tym razem „papier” miał przełożenie również na piłkarską murawę.
Bramkarze:
W przypadku Zawiszy wszystko jasne jak słońce – doświadczony, ograny nawet na poziomie Ekstraklasy (zresztą między innymi w barwach Cracovii) Wojciech Kaczmarek wspomagany w krytycznych momentach przez wciąż dość młodego, jak na golkipera, Andrzeja Witana. Ten pierwszy: 2 metry i prawie sto kilo żywej wagi, łysa głowa, szacunek wśród kiboli, jako jeden z bardziej kumatych zawodników na tym poziomie (wywiad z nim ukazał się m.in. w czasopiśmie „To my kibice”), wzbudzający u napastników uczucie podobne do sprintu po torach kolejowych wprost na spotkanie z lokomotywą. Oczywiście żaden z niego bezbłędny Edwin van der Sar, ale w 22 występach wpuścił zaledwie dziewiętnaście goli, aż osiem razy zamykając sklepik na klucz i opuszczając stadion z czystym kontem. Witan w cyferkach to z kolei 23 lata, w CV trzy pełne sezony (dwa w drugiej lidze, awans do pierwszej i 30 występów na zapleczu Ekstraklasy w 2011/12) oraz kilkanaście spotkań na ławce rezerwowych, obserwując bardzo pewną grę Kaczmarka.
Czy obaj zostaną w Zawiszy? Powinni, jako świetnie uzupełniający się duet. Na tle przeróżnych Pawełków i Przyrosiów – solidny środek Ekstraklasy.
W Cracovii sprawa jest bardziej złożona. Przez klub przewinęło się sporo zawodników, Gąsiński, Perdijić, Budaković i jeszcze paru innych, ale do awansu przyczyniło się tylko dwóch, właściwie w równym stopniu. Krzysztof Pilarz, 35 meczów, stała, wysoka forma, bez jakichś szałowych meczów, w których to jemu Cracovia zawdzięczała zwycięstwo, ale i bez kiksów, które kosztowały Kraków utratę punktów, a kto wie – w ostatecznym rozrachunku może kosztowałaby również awans. Drugie, nie mniej ważne ogniwo – Marcin Cabaj. On co prawda występów w barwach Cracovii miał mniej, bo zaledwie jeden, ale nie ma co się oszukiwać – zdobył dla „Pasów” bardzo ważne punkty w kluczowym momencie sezonu.
Obrońcy:
Defensywy Cracovii oraz Zawiszy są przede wszystkim bardzo nierówne, zresztą jak każda inna defensywa w tym kraju, z tymi warszawskimi, poznańskimi, czy wrocławskimi włącznie. Powodów do depresji u kibiców z obu miast raczej nie ma, ale i nie oczekiwalibyśmy raczej, że formacje obronne przetrwają transferową zawieruchę, w nienaruszonym stanie zamelduję się w Ekstraklasie i bez większych kompleksów będą walczyć z Koseckim, Hamalainenem czy innym Milą.
Na plus na pewno trzeba zaliczyć Damiana Ciechanowskiego, który zagrał co prawda zaledwie dziewięć spotkań, ale ma wszystkie cechy charakteryzujące klasycznego, znanego z serii gier „Football Manager” wonderkida. Młody (zdecydowanie młodszy, niż „młody Duda”, rocznik 1996), pewny siebie (wyprowadzenie piłki z obrony dryblingiem? Czemu nie!), niezły technicznie i wychowany w Zawiszy. Wskoczył do składu przy okazji meczu z Okocimskim i nie oddał miejsca do samego końca sezonu. Bilans Zawiszy z Ciechanowskim w składzie? Siedem zwycięstw i dwa remisy, dwadzieścia jeden strzelonych goli, zaledwie pięć straconych. Styl, waleczność, kondycja – nad jego zaletami można by się rozwodzić naprawdę długo i jedyną szrama pozostaje fakt, że wystrzelił tak późno. Jak da sobie radę w Ekstraklasie? Czy potrafi utrzymać wysoką formę? Kiedy wyjmie go z Zawiszy jakiś silniejszy zespół? Póki co – wielki powód do dumy dla osób zajmujących się w Bydgoszczy szkoleniem młodzieży.
Cracovia równie mocnej odpowiedzi na ten moment nie ma, ale za to stanowi w obronie dość zgraną ekipę, która niejedną premię do Filipiaka wytargowała i niejeden mecz w życiu razem zawaliła. Jest Ł»ytko – gość, któremu co prawda wciąż bliżej do Gusicia, niż Nemanji Vidicia, ale na środek Ekstraklasy spokojnie wystarcza. Nie będzie się kompromitował częściej, niż inni defensorzy na tym poziomie, a przynajmniej jest sympatyczny, waleczny i całkiem rozsądnie wyprowadza piłkę z obrony. Jest Nykiel, który dryblując przypomina nieco pojazd opancerzony manewrujący po tajlandzkim targowisku, ale na pewno nie można o nim powiedzieć, że jest ogniwem do natychmiastowego wyrzucenia. Jest Marciniak, pewny jak firma udzielająca kredytów-chwilówek przez Internet, ale pod tym względem akurat nie wyróżnia się spośród innych lewych obrońców, rzuconych przez los na polskie murawy. No i są jeszcze Struna z Kosanoviciem. Na I ligę – pewniaki. Na Ekstraklasę… Nie ma co płakać, chyba byli/są/będą gorsi, choćby w Chorzowie, Widzewie czy Jagiellonii.
Wracając do Zawiszy, reszta obrony też wygląda nieźle. Skrzyński i Petasz to w I lidze absolutny top, szczególnie jeśli chodzi o grę do przodu, czy to poprzez wyprowadzenie piłki, czy podłączenie się do ataków, albo stałe fragmenty gry. Petasz zresztą był bliski przypieczętowania awansu Zawiszy bramką bezpośrednio z rzutu rożnego w meczu z Flotą, ale wówczas Arkadiusz Aleksander przedłużył walkę o awans o kolejną serię spotkań. Jedynym obrońcą, do którego wciąż nie mamy pełnego przekonania pozostaje dumnie paradujący bez koszulki po ostatnim meczu w sezonie Strąk. Po brzuszku nie ma śladu, ale ruchliwość i zwrotność pozostała na poziomie… nie do końca ekstraklasowym. Nie mamy jednak zamiaru się pastwić nad Strąkiem, bo na szacunek zasługuje choćby praca jaką wykonał, by powrócić do dawnej sylwetki. Widać, że jeszcze mu się chce, a jak pokazuje Korona – to często aż nadto, by wygrywać.
Zresztą, wszyscy obrońcy Cracovii i Zawiszy powinni zachować względny spokój – Kopacz jesienią, grając w Bydgoszczy, nie wyrastał wcale wysoko ponad poziom, a w Górniku w miarę sobie radzi
Pomoc
Najmocniejsze punkty obu składów? Bardzo prawdopodobne, bo ani Zawisza, ani Cracovia nie dysponują jakimś szczególnie wypasionym napadem (chociaż kopyto Boljevicia to jedna z głównych broni zespołu z Krakowa). Dwa ośrodki centralne – Michał Masłowski oraz Rok Straus. Pierwszy to chyba człowiek z największym luzem w tej lidze, do którego przyczynia się zresztą wielokrotnie opisywany przez nas, mocno senny wyraz twarzy. Podanie przez całą szerokość boiska, piłka na której wyłożyłaby się cała gromada ekstraklasowych techników, u niego ląduje na czubku buta. Po czym jeszcze przerzuca sobie ją nad obrońcą. Wszystko z miną, jakby właśnie oglądał z dziewczyną jakąś głupią komedię romantyczną. Potrafi co prawda zniknąć na czterdzieści, pięćdziesiąt, sto dwadzieścia minut, ale gdy w końcu się odnajduje – aż miło się na to patrzy. Prostopadłe piłki, drybling, technika, elegancja w ruchach – Masłowski pod tym względem może się wyróżniać nie tylko na tle pierwszoligowych drwali prosto z tajgi, ale nawet przy całkiem solidnych „dziesiątkach” z Ekstraklasy. Największe wyzwanie Zawiszy? Zatrzymać go u siebie.
Strausem zachwycamy się nieco ostrożnej, choćby przez to, że Rok już w Ekstraklasie grał, a i CV ma nieco bogatsze niż odpowiednik z Bydgoszczy. Zasadniczo jednak – choć w trochę inny sposób, z innymi zadaniami, z nieco innymi sektorami boiska, w których operuje – odpowiada za to samo, co Masłowski – stwarzanie zagrożenia pod bramką rywali. Z roli wywiązuje się nieźle, a wspierają go choćby młotki w nodze Danielewicza czy Bernhardta oraz zabezpieczenie reszty środka przez walecznych Budzińskiego i Szeligę. A dochodzą jeszcze młodsi jak Zejdler czy Steblecki. Środek w miarę konkret, chociaż na pewno nie na miarę powtórzenia wyczynu tegorocznego beniaminka z Gliwic.
Z graczy na których warto zwrócić uwagę, zostają jeszcze bydgoscy Wójcicki oraz Drygas. Z potężną przewagę tego pierwszego, bo drugi jest nierówny jak drogi pod Włocławkiem
Atak:
Paweł Abbott. Człowiek-zagadka. Z jednej strony wielu sądzi, że jego bramki to tak naprawdę rykoszety po strzałach asystujących mu pomocników. Ł»e nawet jak strzela głową, to tylko dlatego, że Petasz czy inny Masłowski odpowiednio mocno kopnęli w niego piłką, która odbiła się wprost między słupki. Z drugiej strony – gole jak w Tychach, czy na zamknięcie sezonu w Bytomiu to duża klasa. No i to facet z piętnastoma golami na koncie, można się śmiać, że ryjąc glebę przy strzałach zabił już w karierze kilkanaście kretów, ale skuteczności, umiejętności odnalezienia się w gąszczu w polu karnym, odmówić mu nie sposób.
W zespole wicelidera – Boljević. I wspomniane kopyto Boljevicia, które można by właściwie rozpatrywać jako odrębny organizm. Młot, jakich mało, nie tylko w I lidze, ale i w Ekstraklasie.
Reszta napadu raczej nie warta wzmianki, bo ani Zieliński, ani Mąka, ani Dudzic, ani Leśniewski poziomu dwóch najlepszych strzelców w swoich składach raczej nie potrafią dogonić.
***
Składy są więc całkiem rozsądnie złożone i naprawdę nie jesteśmy pewni, czy Pogoń albo Widzew w formie z wiosny, czy Bełchatów i Podbeskidzie z jesieni potrafiliby pokonać dobrze dysponowane jedenastki Zawiszy i Cracovii. Do tego dochodzi jeszcze dodatkowy atut bydgoszczan czyli trener Tarasiewicz, którego w Grodzie Kraka równoważy bogaty i hojny sponsor w postaci Filipiaka. Czy to paczki, które już teraz utrzymałyby się w Ekstraklasie? Jak pokazał ubiegły sezon, do utrzymania naprawdę nie potrzeba wiele.