Wynagrodzenie powinno być w pierwszej kolejności przypisane do konkretnej osoby, a nie do funkcji. W przeciwnym razie byle amator wepchany po układzie na zbyt wysokie krzesło zaczyna zarabiać nieprzyzwoicie dużo, tworząc precedens, od którego w przyszłości trudno już uciec. Finansowe rozpasanie w związku na dobre wprowadził Grzegorz Lato, który najpierw zagwarantował gigantyczne wynagrodzenie Franciszkowi Smudzie, a potem – za namową Antoniego Piechniczka – zbliżone pieniądze zaczął przelewać na konto Waldemara Fornalika.
Około 150 000 złotych miesięcznie kosztuje PZPN utrzymanie selekcjonera. Plus koszty. Czyli wszelkie przeloty, przejazdy, hotele, rozmowy telefoniczne itd. Majątek. Za chwilę minie rok, odkąd Fornalik objął kadrę, co oznacza, że w rok zarobił jakieś 1,8 miliona złotych i w tym czasie wygrał dwa oficjalne mecze: z San Marino i Mołdawią. Pytanie, czy warto płacić takie pieniądze za taki efekt jest jak najbardziej na miejscu.
Co robi Waldemar Fornalik w ramach obowiązków?
Czy regularnie jest widywany na meczach, na których powinien być widywany? Nie.
Czy pracuje koncepcyjnie, na co dzień współpracując z trenerami drużyn młodzieżowych? Nie.
Czy pomaga trenerom drużyn młodzieżowych i wspiera ich swoją wiedzą? Nie.
Czy w ogóle ma jakiekolwiek codzienne obowiązki, związane z pracą w PZPN i czy bywa w biurze? Nie.
Czy organizuje jakiekolwiek spotkania z trenerami drużyn ligowych? Nie.
Czy chociaż jest z tymi trenerami w codziennym kontakcie? Nie.
Czy np. uczestniczy w kształceniu trenerów w szkole trenerskiej? Nie.
Pewnie niesprawiedliwością byłoby napisać, że Fornalik nie robi nic, ale na pewno uprawnione jest stwierdzenie, że robi bardzo, bardzo niewiele.
Obecny trener przez rok poprowadził kadrę w trzynastu meczach, licząc spotkania towarzyskie. Chyba więc śmiało można policzyć, że tak naprawdę był w pracy jakieś 50 dni, plus okazjonalne wyjazdy, ale trudno uznać wyjazd na mecz Bayern – Barcelona za wyjazd służbowy. Liczmy, że przepracował rzetelnie 80 dni i że w tym czasie zarobił ok. 1,8 miliona złotych. Daje to niezłą dniówkę – przeszło 22 tysiące złotych.
Grzegorz Lato zrobił piramidalną głupotę, ale wiadomo, że ten gość z gospodarnością był na bakier. Wyciągnął trenera z ledwie zipiącego finansowo Ruchu Chorzów. Wystarczyło powiedzieć: masz tu kadrę, 30 tysięcy na miesiąc, za to splendor i pensja na czas. Dobra, mógłby Fornalik utargować do 40 tysięcy, w porywach do 50, ale tyle to on już wart nie jest, nie za tak dorywczą robotę. Gdyby WF wolał prowadzić „Niebieskich” i czekać miesiącami na wypłatę, zamiast zostać selekcjonerem – byłby to jego wybór. Przynajmniej facet jasno by określił swoje priorytety. Ale dać pracownikowi 150 tysięcy złotych miesięcznie, jeśli można go pozyskać za ułamek tej sumy – to przecież niedorzeczność.
Selekcjoner musi zarabiać godnie, to wiadomo. Ale 30, 40 czy 50 tysięcy to też godne pieniądze. Prezydent Bronisław Komorowski zgarnia dwie dychy na miesiąc i nie narzeka.
Mamy nadzieję, że Zbigniew Boniek nie popełni tego błędu. W zasadzie, już mógłby zacząć racjonalizować piłkę także w tym zakresie. Jeśli Fornalik chce pracować do końca eliminacji, niech pracuje. Ale za 30, a nie 150 tysięcy.
Wiadomo, kontrakt jest podpisany (przez Grzegorza Latę), zmienić go można tylko za zgodą obu stron, ewentualne zwolnienie WF oznaczałoby konieczność wypłacenia odszkodowania. Ale niewykluczone, że Fornalik na taki układ by poszedł, widząc, że to jego ostatnia szansa na odbudowanie nazwiska i być może przekonanie związku, iż jest właściwą osobą, by wziąć na swoje barki walkę o awans do ME 2016. To oczywiście wariant mocno nieprawdopodobny, ale sęk w tym, by przy wyborze następnego selekcjonera nie dać sobie wmówić, że trener kadry musi mieć ponad stówę na miesiąc. Nie musi. Jeśli nie jest cudzoziemcem z mocnym nazwiskiem, nic nie musi. Można obiecać większą kasę za efekt, za awans. A nie za przycinanie żywopłotu.
Są trenerzy, którym trzeba bardzo dużo zapłacić, bo bardzo wysoko wycenia ich rynek. W przeciwnym razie – nie przyjdą. Fornalik się do nich nie zalicza. W zasadzie, żaden Polak się do nich nie zalicza. Jeśli płacić, to komuś z dużym CV. A Polakom – za efekt. Brakującą stówkę miesięcznie można wypłacić po zrealizowaniu celu. Przejęcie kadry nie powinno być traktowane na równi z wygraną na loterii.