Nie dalej jak trzy tygodnie temu pisaliśmy, że miłość długo jeszcze nie będzie uczuciem dominującym w relacjach Paolo Di Canio z piłkarzami Sunderlandu – przynajmniej dopóki diabeł nie przestanie swoim podopiecznym przyklejać skrzydeł i kazać udawać aniołków. W tej opinii dodatkowo utwierdził nas wywiad z Titusem Bramble’m, który znaleźliśmy w „The Daily Telegraph”. Anglik powiedział w nim między innymi, że za nieuczestniczenie w treningu siłowym (ponoć w ogóle o nim nie wiedział) Włoch pozbawił go dwóch tygodniówek, czyli… wymierzył najwyższą karę, jaką przewiduje regulamin Stowarzyszenia Zawodowych Piłkarzy (PFA).
Bramble stwierdził: – Nie grałem jeszcze u takiego menadżera. Myśli, że wie wszystko, ale dużo nauki jeszcze przed nim. Wziął sobie na celownik łatwe ofiary, piłkarzy, którzy i tak odchodzą. Próbuje pokazać, że on jest tu szefem. Mnie ukarano za nieobecność na siłowni. Wszyscy w klubie twierdzili, że to śmieszne, ale on chciał być twardy. Od ludzi z PFA usłyszałem, że już w Swindon Town robił podobne rzeczy.
Choć ze względu na obecną sytuację Bramble’a (klub nie przedłużył z nim kontraktu) wszystkie jego słowa dzielimy przez trzy i dalecy jesteśmy od przyjmowania ich z marszu za jedyną słuszną prawdę, to jednak w tej konkretnej sprawie raczej nic od siebie do faktów nie dodał, bo i po co? Trochę wątpliwe, by niezwykle ostrą karę za mało poważne wykroczenie celowo pomylił z premią za godne reprezentowanie klubu… Ma po prostu zbyt mało kart w ręku, by ryzykować blef.
Serio, Di Canio poszedł już nie o krok za daleko, ale o dobre dwie ulice. Zawsze był bezczelny, ale w zupełnie inny sposób niż obecnie. Kiedyś olewał wszystkie możliwe zasady, dziś sprawia wrażenie, że zasłoniłby je własnym ciałem, gdyby ktoś chciał im zrobić krzywdę. I karze. Najsurowiej jak to możliwe, nawet za drobnostki. Angielskie kluby mają odgórny zakaz karania piłkarzy mocniej niż odebraniem dwóch tygodniówek. Gdy Manchester City chciał Carlosa Teveza bardziej uderzyć po kieszeni (za rzekome odmówienie wyjścia na boisku w meczu z Bayernem), to usłyszał, że chcieć to sobie może.
Zgadzamy się z każdym słowem Bramble’a. Di Canio z nieco obłąkanego gościa nagle stał się nadgorliwym urzędasem, a takie zmiany nigdy nie wyglądają na zbyt wiarygodne. Były już obrońca Sunderlandu zresztą słusznie zauważył: – Nie był aniołem i piłkarze w klubie to wiedzą. Tymczasem teraz przychodzi i stara się ludziom wmówić, że jednak nim jest, a do tego wszystko robi perfekcyjnie. Wyobraźcie sobie, jak czuł się Connor Wickham, kiedy o krytyce szefa dowiedział się od rodziców…
Warto dodać, że już w Swindon Di Canio wsławił się zachowaniami, które galanterii mu nie dodawały. Raz zdjął z boisko po 20 minutach bramkarza, Wesa Foderinghama, który tydzień wcześniej zakończył fantastyczną passę ponad 1000 minut bez straty gola. Ł»eby tego było mało – zaraz po meczu publicznie oznajmił, że facet był jednym z najgorszych zawodników, jakich kiedykolwiek widział. Innym razem ostro naskoczył na swojego napastnika, a zarządowi po wszystkim postawił ultimatum: – Albo odejdzie on, albo ja.
Odszedł on. A niedługo później odszedł i Di Canio. Niewykluczone, że za jakiś czas w Sunderlandzie padnie podobne ultimatum, tyle że nie ze strony menadżera i nie piłkarza, ale całej drużyny. Na razie najbardziej w zespole Włocha lubią ci, którzy nie mieli jeszcze okazji usłyszeć, że do niczego się nie nadają, czyli głównie juniorzy.
MARCIN PIECHOTA
Angliakopie.pl