Ł»eby utrzymać się w Ekstraklasie, wystarczą dwie równe rundy. Takie, w których drużyna zachowa minimum przyzwoitości, cierpliwie ciułając punkt po punkcie. Tymczasem piłkarze z Bełchatowa – dalej trzymając się „małyszowej” nomenklatury, o dwóch równych skokach – jesienią spektakularnie spadli z progu, natomiast w rundzie rewanżowej pofrunęli daleko poza punkt konstrukcyjny, bo aż na miejsce czwarte. Koniec końców – i tak zostali jednak wyeliminowani.
Sześć punktów w piętnastu meczach to żart. To dorobek futbolowych kabareciarzy, mających z piłką tyle wspólnego, że czasem wykopią ją na aut, jeśli akurat „siądzie”. A dwadzieścia pięć oczek? Solidnie, w drużynie musi być kilku kozaków, przy dobrych wiatrach można nawet zahaczyć o europejskie puchary. Co jednak w wypadku, gdy tymi kozakami są niedawni przebierańcy? Co prawda w przerwie zimowej szatnię trochę przewietrzono, ale przecież oprócz kilku transferowych strzałów w dziesiątkę, błyszczeli również ci, którzy w klubie byli wcześniej.
Pytamy więc: kto z GKS-u Bełchatów wciąż powinien grać w Ekstraklasie? Z takim zagadnieniem zmierzyło się trio naszych ekspertów w składzie: Tomasz Wróbel (grał jesienią), Patryk Rachwał (grał wiosną) i Marcin Adamski (uważnie obserwował). Ł»aden z nich nie ma wątpliwości, że drużyna bełchatowian to coś więcej, niż tylko skład węgla i papy. – Każdy spośród tych, którzy wiosną zdobywali punkty dla Bełchatowa, wciąż zasługuje na grę w Ekstraklasie. Stanowiliśmy monolit, wszyscy broniliśmy i wszyscy atakowaliśmy. Nie stawialiśmy autokaru, tylko próbowaliśmy grać piłką – tłumaczy. Wróbel natomiast do indywidualnych wyróżnień zabiera się chętniej. – Może nie tyle jest mi ciężko wyróżnić poszczególnych zawodników, co uważam, że wszyscy odwalili kawał dobrej roboty. No, ale zawsze ktoś zasłużył się bardziej – zauważa były już zawodnik GKS-u. Podobnego zdania jest Adamski, na pierwszy ogień rzucając tego, bez którego nasza lista nie miałaby prawa istnieć.
EMILIJUS ZUBAS
– On na pewno nie powinien narzekać na brak ofert, skoro został uznany najlepszym bramkarzem w lidze – zaznacza Adamski, którego w pełni popiera Rachwał. – Fachowcem od tej pozycji nie jestem, ale z tego, co widziałem i na treningach, i na meczach, to „Zubi” ma spory talent i naprawdę wiele potrafi Kiedy do nas trafiał, zupełnie nie wiedzieliśmy, czego możemy się po nim spodziewać – dodaje piłkarz GKS-u.
Zdecydowanie większe emocje pojawiły się w chwili, gdy zasugerowaliśmy, że interwencje Litwina często były fartowne, bardziej wynikające z szaleńczej wręcz chęci odbicia każdej piłki, niż z rzeczywistych umiejętności. – To chyba muszą mówić jacyś złośliwi ludzie. Bramkarz powinien mieć szczęście, ale ile można go mieć? W jednym-dwóch meczach, a on w ośmiu nie wpuścił bramki! Szczęściu trzeba umieć pomóc. Zubas jest pewny, cały czas wie, czego chce w bramce. Ktoś może mu zarzucać jakieś niedostatki techniczne, jednak ja wolę takiego zdecydowanego gościa, a nie jakąś ciamajdę, która jest ułożona technicznie, tylko właściwie reagować nie umie – oburza się „Adams”.
TUTAJ PRZECZYTASZ NASZ TEKST O ZUBASIE
To ciekawa opinia. Wielokrotnie przyłapywaliśmy Zubasa na tym, że w pewnych sytuacjach zachowywał się jak bramkarz z piłki ręcznej. Tyleż skutecznie, co niestandardowo. Chylimy czoła za te 497 minut z czystym kontem, bo naprawdę nie co dzień przyjeżdża do nas gość z piłkarskiej pustyni, staje w bramce autsajdera, a później wciska jeden przycisk i – wzorem reklamy pewnej firmy, popularnej w przerwach ligowych meczów – z uśmiechem na ustach opuszcza bramę garażową.
Równie dobrze pamiętać będziemy jednak dwucyfrową (?) liczbę słupków i poprzeczek, które długo były jego sprzymierzeńcem i „wielbłąd” z doliczonego czasu gry przedostatniej kolejki, gdy wyrządził sobie i swoim kolegom podwójne kuku, przepuszczając Podbeskidzie i utrzymując Ruch.
Tak czy inaczej – Zubas do Ekstraklasy!
MACIEJ WILUSZ
Niespełna 25-letni środkowy obrońca to jeden z tych bełchatowian, co do których nie do końca umiemy się określić – jest tak dobry jak wiosną czy tak beznadziejny jak jesienią? Znamy powiedzenie, że co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, tylko kto da gwarancję, że w kolejnym sezonie Wilusz utrzyma formę albo że kontuzje będą się od niego trzymały z daleka? – Maciek prezentuje poziom Ekstraklasy. W GKS-ie trzymał całą obronę. Wreszcie ustabilizował formę, z czego się cieszę, ponieważ jest wzorem profesjonalizmu dla młodszych chłopaków, dla takiego Michalskiego właśnie – Wróbel nawiązuje do drugiego stopera bełchatowian, którego przyjechał oglądać… skaut Liverpoolu.
Do Wilusza przekonany jest również Adamski. – Z tego, co wiem, to Maciek już teraz ma oferty z kilku klubów Ekstraklasy. Jesienią przytrafiło mu się parę wpadek – można je nazwać kiksami – po których GKS stracił bramki. W tej rundzie trener Kiereś znów mu zaufał i błędów było już zdecydowanie mniej – wyjaśnia. Jako że jeszcze niedawno sam występował na środku obrony, momentalnie zabiera się za charakterystykę umiejętności defensora z holenderską przeszłością w CV. – Potrafi dobrze czytać grę, jest nieźle wyszkolony technicznie. Zresztą poprawnie wyglądał w całym sezonie, chodziło zwyczajnie o wyeliminowanie tych błędów. Według mnie najsilniejszy punkt obrony Bełchatowa – podkreśla.
TUTAJ PRZECZYTASZ NASZ WYWIAD Z WILUSZEM
Gdzie zatem leży przyczyna jesiennej niefrasobliwości Wilusza? Tłumaczenie, że musiał dojść do siebie po problemach zdrowotnych na odczepnego moglibyśmy łyknąć, ale na właściwy trop wprowadził nas dopiero asekurujący się Rachwał. – Wiosną w tyłach graliśmy bliżej siebie i mieliśmy naprawdę mocną drugą linię, przez którą niełatwo było się przedrzeć. Powinniście zapytać Maćka, on odpowiedziałby dokładniej.
SEWERYN MICHALSKI
Minimum elegancji. Nie można posądzać go o to, że całe dzieciństwo spędził, ćwicząc żonglerkę. Co więcej, do najszybszych też byśmy go nie zaliczyli. Czy eksperci podzielają naszą opinię? – Na pewno nie ma sensu porównywać go do Wilusza – twierdzą zgodnie. Rachwał przypomina sobie, kiedy zobaczył Michalskiego po raz pierwszy. – To było w czasie okresu przygotowawczego, wcześniej go nie znałem. Od razu stwierdziłem, że gościu ma papiery. Mam satysfakcję, że się nie pomyliłem, trener też się nie pomylił, zaufał mu, a Seweryn radził sobie dobrze. Tylko – uwaga – nie przesadzajmy. Fajnie, że jest młody, fajnie, że dostał ogromną szansę, fajnie, że mu wyszło, ale u nas jest taka tendencja: ktoś zrobi dobre pół rundy i już jest super – apeluje były kapitan polskiej młodzieżówki. – Niech pogra na wysokim poziomie przez kilka sezonów. Błędy mu się zdarzały, to taki wiek, w którym się ich nie uniknie. Najważniejsze, by jak najwięcej grał – dodaje.
Błędy. Pamiętamy rewelacyjny występ osiemnastolatka w Warszawie, przy Łazienkowskiej, gdzie całkowicie wyłączył Ljuboję. W zasadzie, aż do meczu z Zagłębiem Lubin, większych pomyłek na jego koncie nie można było zanotować. Natomiast sama końcówka rundy wiosennej nie była udana, jeśli pominąć gola z ostatniej kolejki. – Mnie się w Sewerynie bardzo podoba jedna cecha. Kiedy popełniał błędy, nie załamywał się – Wróbel zwraca uwagę na silną sferę mentalną nastolatka.
Co dalej z Michalskim? – Wiele zależałoby od wizji szkoleniowca nowej drużyny – czy miałby tam grać, czy raczej rywalizować o skład z trzema-czterema rywalami, a o wszystkim decydowałaby dyspozycja dnia. W jego wieku najmniej potrzebna jest ławka, koniecznie musi zbierać doświadczenie – waha się Adamski. – Jeśli władze Bełchatowa staną na wysokości zadania i celem będzie awans, to ja na jego miejscu bym został – mówi z przekonaniem Rachwał. – Chyba że dostanie jakąś ofertę nie do odrzucenia, wtedy pewnie się na nią zdecyduje – dopowiada.
KAMIL WACŁAWCZYK
– No sami powiedzcie, nie ma w naszej lidze wielu takich dziesiątek! – Rachwał wyraźnie się ożywia, komplementując partnera z formacji. Najwięcej o Wacławczyku może za to powiedzieć Wróbel, z którym jesienią 2005 roku wspólnie występował w Górniku Polkowice i którego wziął pod swoje skrzydła już w Bełchatowie, niecałe siedem lat później. – Dopiero wiosną złapał luz, wcześniej takiej łatwości w rozegraniu piłki nie miał, choć paradoksalnie właśnie teraz ciążyła na nim największa presja – przyznaje. – Wiedział, kiedy należy zwolnić akcję, a kiedy ją przyspieszyć, naprawdę umiejętnie to regulował. Jeśli pytacie, kto z tego monolitu podobał mi się najbardziej i kto zrobił największy postęp – wskazuję właśnie Kamila – deklaruje Wróbel.
Zupełnie inaczej playmaker Bełchatowa jest postrzegany oczami Adamskiego, który stara się uwypuklić fakt, że taktyka nakreślona przez trenera Kieresia ewidentnie Wacławczykowi leży. – Kamil bardzo pasuje do stylu gry bełchatowian. Naprawdę ciężko mi powiedzieć, jak poradziłby sobie w innym klubie. Tutaj się sprawdził.
A my? Cały czas mamy przed oczami pudło sezonu (niczego równie mocnego sobie nie przypominamy). Dla nas Kamil jest nieco słabszą kopią Podgórskiego i też chętnie zobaczylibyśmy go ustawionego bliżej lewej strony, z zadaniem łamania akcji do środka. Oczywiście już w innym klubie, w Ekstraklasie.
MATEUSZ I MICHAŁ MAKOWIE
Z premedytacją wrzuciliśmy ich do jednego worka, ale zanim powiemy o tym naszym ekspertom, Adamski podsumuje dorobek ostatnich tygodni w wykonaniu wiecznie młodych bliźniaków. – W końcu pokazali potencjał, o którym tyle się mówiło i pisało. Więcej grał Mateusz. Początkowo brakowało mu pewności siebie czy takiej wiary w swoje umiejętności, nie potrafił odpowiednio sprzedać swoich atutów, natomiast później – już pod koniec wiosny – nie bał się ani gry jeden na jednego, ani wejść z piłką w pole karne. Po prostu grał dojrzalej, z większym przekonaniem. A Michał? Strzelił te dwa gole w ostatniej kolejce. Gdyby dały zwycięstwo, pewnie i o nim byłoby głośniej, ale skoro dostał szansę w pierwszym składzie, skoro tę szansę wykorzystał, to trzeba ten fakt docenić – przyznaje.
– Ja nie stawiam między nimi znaku równości! – Wróbel chyba łyka haczyk i kontynuuje: – Szczerze? To ja ich do końca nie rozróżniam! Czasem, kiedy któryś o coś się pytał, to ciężko było – śmieje się. Wicemistrz Polski z 2007 roku po chwili robi się poważny, po czym dodaje: – Piłkarsko to jest między nimi kilka różnic, tylko nie jestem pewny, czy one wynikają z umiejętności, stylu gry, czy może bardziej ze względu na inne pozycje. W końcu jeden jest skrzydłowym, a drugi napastnikiem.
– Na pewno obaj mają bardzo duży potencjał, tylko te kontuzje trochę ich przyhamowały… – zauważa Rachwał. To nieprawda, jeśli postawimy tezę, że Michał wozi się na plecach zdolniejszego Mateusza? – nie dajemy za wygraną. – Nie wiem – ale podkreślam, zupełnie nic nie sugeruję – czy nie lepiej dla nich byłoby, gdyby grali w różnych klubach. Wiadomo, że we dwóch zawsze raźniej, ale wtedy osoby z zewnątrz – jak na przykład wy – nie ocieniałyby jednego przez pryzmat drugiego.
Ciekawe rozwiązanie podsunął nam Rachwał. Mateusz zostaje więc z nami, a Michałowi – póki co – dziękujemy. Niech wykaże się na pierwszoligowych boiskach.
ŁUKASZ MADEJ
Adamski nie kryje tego, że ceni Madeja prawie tak bardzo, jak Łukasz wielbi samego siebie. – Do niego przekonanie miałem od dawna, ponieważ razem występowaliśmy w ŁKS-ie. To jest przebojowy chłopak, który nie unika gry jeden na jednego, potrafi dobrze dorzucić, dryblować czy zdobyć bramkę – charakteryzuje kumpla. Czego więc nie ma i z jakiego powodu nie gra wyżej? – Jego problem polega na tym, że wciąż nie do końca wykorzystuje swój potencjał., bo jeśli o samym talencie mowa, Łukasz to poziom reprezentacji. W lepszym klubie Ekstraklasy poradziłby sobie bez problemów – zapewnia.
W sukurs byłemu obrońcy Rapidu Wiedeń pospieszył Rachwał, nie żałując najnowszemu nabytkowi Górnika Zabrze ciepłych słów. – W trudnych chwilach nie boi się wziąć na siebie piłki, zawsze jest pod grą. To nie jest przypadek, że rok temu występował w drużynie mistrza Polski, a teraz grał tak dobrze.
ADRIAN BASTA i RAFAŁ KOSZNIK
Dlaczego razem? Z odpowiedzią spieszy Rachwał. – Nasza gra opierała się na skrzydłach. Boczni obrońcy skutecznie bronili, ale też chętnie pomagali w ofensywie Madejowi czy Makowi – ocenia. Tak dobra wiosna w wykonaniu Basty i Kosznika zaskoczyła doświadczonego pomocnika. – Do czasu kontuzji Adrian radził sobie świetnie. A Rafał? Czy on kiedykolwiek miał taką rundę, jak teraz? Dobra lewa noga, ciąg na bramkę – umiał to wykorzystać – przyznaje z podziwem.
Kosznik na swoją rundę życia musiał czekać prawie do trzydziestych urodzin. Wcześniej pojawiał się w składzie Lechii, z którą awansował do Ekstraklasy, następnie przez pół roku zwiedzał Cypr, by przez chwilowy powrót do Gdańska, trafić do Warty Poznań. Kiedy marzenia pani prezes odpłynęły poza horyzont i skończyły się pieniądze, wybrał się na casting do Bełchatowa. Tam spotkał pięć lat młodszego Bastę, który po ekstraklasowej przygodzie w Polonii Bytom, na dwa sezony zakotwiczył w Stróżach.
Kto by się spodziewał, że tak anonimowi bądź upadli zawodnicy wyrosną na parę najlepszych bocznych obrońców w lidze?
***
Teoretycznie, patrząc na skład Bełchatowa, miejsce w Ekstraklasie wywalczyłoby pewnie i więcej zawodników. Niewykluczone, że – przy dobrym agencie – klub znaleźliby i nieźle by sobie poradzili Sawala, Rachwał, Nowak czy może nawet Gonzalez. My większe przekonanie mamy jednak do powyższej ósemki. I mamy nadzieję, że wszyscy wymienieni wrócą do Ekstraklasy już w najbliższych tygodniach, bo raczej nie powinni zaniżać jej poziomu. Chyba że wskoczą na równię pochyłą, która jest powszechną chorobą w naszej piłce…







