Jak co wtorek (albo środę): Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

05 czerwca 2013, 00:19 • 6 min czytania

Sorry za obsuwę i że okazało się, iż wtorek czasami wypada w środę. Ale wiecie – życie… Punktualność nigdy nie była moją mocną stroną. Nawet na maturę nie spóźniłem się tylko cudem, wpadając na salę w momencie, gdy zamykano drzwi. Pocieszam się, że Franek Smuda spóźnił się jakieś pięćdziesiąt lat (i licznik dalej tyka).

Jak co wtorek (albo środę): Krzysztof Stanowski
Reklama

Swoją drogą, w Regensburgu powódź stulecia. „Franz” mógłby znowu tam pojechać i coś zbudować. Oczywiście raczej wały, a nie drużynę.
* * *

W poniedziałek miła uroczystość – Gala Ekstraklasy. Mam nadzieję, że za rok organizatorzy wyciągną odpowiednie wnioski i zmienią sposób zbierania głosów. Bo zbieranie ich na trzy tygodnie przed końcem sezonu jest po prostu niedorzeczne. Może wygodne, łatwo przygotować materiały filmowe, ale wciąż niedorzeczne. Tomasz Smokowski wprost powiedział, że gole z ostatniej kolejki nie mogły być brane pod uwagę w klasyfikacji „bramka sezonu”. A to przecież absurd nad absurdy. Gdyby Kaźmierczak strzelił tę swoją magiczną bramkę w ostatniej kolejce, to nie odebrałby nagrody. Gdyby Pawłowi Golańskiemu wszedł strzał z połowy boiska (zabrakło centymetrów), nie miałoby to najmniejszego znaczenia.

Reklama

Idiotyzm. Sezon trwa trzydzieści kolejek, a nie dwadzieścia dziewięć. Albo więc należy zmienić sposób zbierania głosów, albo zmienić nazwę nagrody: „najładniejsza bramka z pierwszych 29 kolejek”.

Pytań można stawiać więcej: a gdyby Jan Urban przegrał trzy ostatnie mecze i mistrzem kraju został Lech Poznań, to i tak trenerem roku zostałby szkoleniowiec warszawskiego zespołu? Gdyby w każdej z tych trzech porażek maczał palce Artur Jędrzejczyk, to jemu przypadłby tytuł „obrońcy sezonu”? Ja wiem, gdybanie. Ale uprawnione. Bramkarzem sezonu wybrano Zubasa, faktycznie miał wspaniałą wiosnę, ale chciałem zauważyć, że koniec końców Bełchatów spadł, ponieważ w przedostatniej kolejce Litwin nie złapał łatwej piłki. Głosy były już wtedy policzone. W kategorii „trener roku” nominowany był Adam Nawałka, który na wiosnę przegrał 10 z 15 meczów, a nie było Kieresia i Michniewicza, którzy stoczyli pasjonujący pojedynek o utrzymanie.

* * *

To było chyba przed meczem z Ukrainą. Czesław Michniewicz dostał ofertę z Podbeskidzia i długo zastanawiał się, co z nią zrobić. Bo jak ktoś ma mistrzostwo Polski w CV to niekoniecznie chce sobie też dopisać spadek z ekstraklasy. A wtedy – chyba Czesiek nie będzie dementował – był przekonany, że idzie tylko po to, by spaść w ładnym stylu i z klasą.

No to spotkaliśmy się w Warszawie, przekazywałem mu bilety na wieczorne spotkanie reprezentacji.
– Brać to? – pytał.
– Bierz.
– Myślisz?
– No… Tylko się nie spierdol z ligi.

To ostatnie rzuciłem żartem, a okazało się, że chłop sobie wziął tę jakże mądrą radę do serca.

Pracy każdy potrzebuje, chociażby dlatego, że pieniądze nie rosną na drzewach, a jak ma się rodzinę, to każda kupka szybko topnieje. I czasami trzeba brać propozycje, które kiedyś byłyby nawet niewarte wyśmiania. Przypomniała mi się inna scenka… Fabio Capello mawiał, że dobry trener to taki, który bierze odpowiedni zespół w odpowiednim momencie. Czesiek raz nie wziął. Jestem pamięcią w roku 2007, Michniewicz z Zagłębiem właśnie zdobył mistrzostwo Polski. Odebrałem go z lotniska Okęcie, jedziemy w stronę centrum. Dzwoni mu telefon – Wisła Kraków. Czesiek oferty nie przyjmuje, bo łudzi się, że a nuż uda się z Zagłębiem awansować do Ligi Mistrzów, nie chce odchodzić od razu po sukcesie. Poza tym, wtedy w Lubinie, za prezesa Pietryszyna, było Eldorado. – Kup sobie najdroższy telefon, najdroższy komputer i najdroższy garnitur. Nasz trener musi się prezentować. Tylko weź fakturę – powiedział na dzień dobry Pietryszyn.

Wisły więc CM nie wziął, a powinien. Zamiast niego, robotę zgarnął Maciej Skorża i w kolejnych dwóch sezonach zdobył dwa mistrzostwo kraju. Wisła to była wówczas drużyna na krzywej wznoszącej, rozdrażniona kompletnie nieudanym sezonem 2006/07, głodna, idealna do przejęcia. Dobry trener musi odpowiednio selekcjonować nie tylko piłkarzy, ale też oferty. Wtedy Michniewiczowi zabrakło nosa.

Ale to jest dobry trener, inteligentny, wymagający. W Podbeskidziu wspaniale się odbudował i zagrał na nosie wrogom. Bilans z jedenastu meczów – sześć zwycięstw, trzy remisy, dwie porażki – robi piorunujące wrażenie.

* * *

Gala Ekstraklasy się skończyła, więc sporo osób przeniosło się na konkurencyjną, urządzaną 100 metrów dalej imprezę – „afterparty Legii”, w lokalu „Warszawa Wschodnia”. Tam spore grono, nie tylko związane z warszawskim klubem, bo nie zabrakło np. przedstawicieli Widzewa فódź. Z Marcinem Animuckim (Ekstraklasa SA) i Tomaszem فapińskim rozmawialiśmy o pomyśle, który chcą wdrożyć – pomocy byłym piłkarzom, wynajdywania im odpowiednio płatnych zajęć. Nie tak dawno spotkałem się też z człowiekiem, który opracował cały system emerytur piłkarskich, trochę na wzór rozwiązań przyjętych w Holandii. Piłkarze mieliby odprowadzać stałą sumę pieniędzy – np. 20 procent zarobków – na specjalny fundusz, z którego później mogliby wypłacać kasę w ratach, miesiąc w miesiąc. PZPN rozważa coś podobnego.

To są dobre idee, ważne tematy. Co chwilę słyszę o kolejnych świetnych zawodnikach, którzy władowali się w tarapaty tak wielkie, że aż się w głowie nie mieszczą. Teraz środowisko huczy o Radku Kałużnym, który zniknął z radarów. Jak zawsze pojawiają się mniej lub bardziej wiarygodne plotki, trudne do zweryfikowania. Ktoś twierdzi, że Kałużny wyjechał do Anglii i tam pracuje przy śmieciach. Jeszcze ktośÂ – że ma za sobą dwie próby samobójcze. Kolejna osoba – że długi chłopa są większe niż dług Grecji. Jaka jest prawda: nie wiem. Chciałbym wierzyć, że ludzkie języki robią „Tacie” krzywdę i że jeśli Kałużny faktycznie mieszka dziś w Anglii, to dlatego, że lubi robić zakupy w Harrodsie. Ale nos mi podpowiada, że to mało prawdopodobne.

Radosław Kałużny rozegrał 41 meczów w reprezentacji, strzelił aż 11 goli, co jest wynikiem niewiarygodnym, biorąc pod uwagę, że to był defensywny pomocnik. Miał młotek w nodze, co udowadniał już jako piłkarz Zagłębia Lubin. Chciałbym, żeby tacy jak on mogli odnaleźć satysfakcję w pracy w piłce, na dowolnym poziomie. Mam nadzieję, że Łapiński – który miałby stanąć na czele projektu Ekstraklasy SA – weźmie się na poważnie do roboty. Pewnie wielu byłym piłkarzom nie da się pomóc, ale chociaż jeden wyciągnięty na powierzchnię będzie oznaczał, że było warto.

* * *

Na Gali Ekstraklasy SA spotkałem menedżera Roberta Demjana. Młody chłopak. Okazało się, że świetnie mówi po polsku i czyta Weszło. Mówił, że brakuje takiej strony na Słowacji.

I od razu ciekawostka – okazało się, że Patrik Mraz ma coraz większe kłopoty. Ze Śląska wywalili go za picie alkoholu (no i za beznadziejną grę), teraz z jego usług zrezygnowała nawet FK Senica. Podobno został zatrzymany przez policję za przekroczenie prędkości – jechał 100 km/h w miejscu, gdzie można jechać do 40. Ale gorzej, że jak już go zatrzymano, to po chwili musiał dmuchać w balonik i wynik był taki mocno piłkarski – dwa, dwa. Tzn. 2,2 promila.

W cyklu „Weszło z butami” pada pytanie: „W szatni z Mrazem czy Gikiewiczem”. Piłkarze odpowiadają zgodnie – zdecydowanie z Mrazem. A mi się wydaje, że jeśli facet będzie siadał za kółkiem w innym kraju, to dla nas wszystkich tylko lepiej.

* * *

Na koniec Jose Mourinho w najwyższej formie.

– Wiele się zmieniło odkąd odchodził pan z Chelsea.
– Nie, Arsenal wciąż nie zdobył żadnego trofeum.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama