Angliakopie.pl: Wielki piłkarz, który nie chce być równie wielkim człowiekiem

redakcja

Autor:redakcja

02 czerwca 2013, 10:52 • 4 min czytania

Jeszcze kilka tygodni temu Liverpool ryzykował dobre imię klubu zostawiając Luisa Suareza na Anfield, dziś ryzykuje jeszcze więcej wypuszczając go z miasta Beatlesów. Perspektywa utraty być może najlepszego piłkarza Premier League ubiegłego sezonu tak długo nie wydawała się straszna, aż nie stała się realna. Dziś wiemy już niemal na pewno, że Urugwajczyk odejdzie z „The Reds”. Może za tydzień, może za miesiąc, może do Barcelony, ale raczej na pewno do Realu.
Co prawda Liverpool oficjalnymi formułkami na razie transfer wstrzymuje, ale od dawno wiadomo, że stwierdzenie „nie na sprzedaż” to niemal potwierdzenie gotowości do rozpoczęcia negocjacji. Wielu już piłkarzy było nie na sprzedaż – z reguły tak długo, aż nie zostało gdzieś opylonych. Po rozegraniu wielu dobrych meczów, strzeleniu kilkudziesięciu goli i zanotowaniu podobnej liczby asyst ponownie zdejmowano ich ze sklepowych półek, a potem i tak ubijano targu. Słowa „nigdy” i „na pewno” w futbolu jest dawno przestały robić na kimkolwiek wrażenie.

Angliakopie.pl: Wielki piłkarz, który nie chce być równie wielkim człowiekiem
Reklama

Suarez od początku tygodnia w mediach delikatnie zgłasza chęć odejścia. Jak jeden wywiad nie odbił się tak wielkim echem, jakiego by oczekiwał, to udzielił drugiego. Potem był jeszcze trzeci. Narzekał na prasę, brak świętego spokoju, nieustanne pogwałcanie jego prywatności. – Nie chodzi o pieniądze, tylko o moją rodzinę i mój wizerunek. Menedżer i koledzy z klubu wiedzą, że prasa nie traktowała mnie sprawiedliwie. Paparazzi ciągle mnie nagabywali. Nie mogłem nawet iść do ogrodu czy supermarketu – stwierdził.

Oczywiście wszystko mocno przekoloryzował, poszedł w tej swojej fascynacji półprawdami za daleko. Nigdy nie widzieliśmy jego zdjęcia w ogródku, natomiast jego zdjęcie w supermarkecie widzieliśmy raz – tak się jednak składa, że zrobiono mu je w Urugwaju, niedawno zresztą. Nie był na nim podłamany, chyba że za podłamanego uznalibyśmy kogoś, kto pakując zakupy do bagażnika samochodu śmieje się jak głupi do sera. Jeśli tak, to Suarez rzeczywiście musiał przeżywać wewnętrzne katusze. Śmierć mu z oczu biła.

Reklama

Niebywale brzmią dziś słowa o tym, jakoby dziennikarze się do niego przyczepili. Tym bardziej dla kogoś, kto czytał wywiad z zawodnikiem przeprowadzony przez „The Sunday Times” jeszcze przed meczem z Chelsea (tym, w którym nie potrafił utrzymać zębów na wodzy). Mówił wówczas tak: – Prasa raz cię chwali, raz krytykuje. Mówiąc szczerze, ja u was w ogóle nie czytam gazet. Słyszałem, że dobrze się o mnie pisze, a obrywam tam tylko za różne wyskoki.

To właśnie tak boli kibiców Liverpoolu. Nie sama chęć odejścia, bo nie oszukujmy się – w „The Reds” kroi się ciekawy zespół, ale piłkarze nie lubią czekać na sukcesy, a ci wybitni – wręcz nie potrafią. Chodzi o coś innego. Piłkarz, za którego wiecznie nadstawiali głowy, choć wiadomo było, że bronią przegranej sprawy, nie potrafi nawet w swoim być może ostatnim słowie zrezygnować z kłamstwa. Kibice muszą być źli. Po prostu nie zasłużyli na to, by teraz wysłuchiwać bajek.

Fani Liverpoolu nie mają jakoś szczęścia do idoli. Fernando Torres odszedł do Chelsea, mimo zapewnień, że w innym angielskim klubie nie zagra. Wcześniej bardzo lubił pokazywać przywiązanie do klubu, na przykład czcząc pamięć ofiar tragedii w Hillsborough po golu z Blackburn czy paradując z szalikiem „The Reds” po zdobyciu złota na mistrzostwach świata w 2010 roku. Później kibice z Anfield palili jego koszulki, być może ci sami, którzy teraz podkładają ogień pod kawałek materiału z nazwiskiem Suareza. Pewnie wielu już nie pamięta, ale nawet koszulki Stevena Gerrarda puszczano kilka lat temu z dymem.

W odróżnieniu od Gerrarda, który był niegdyś bliski zasilenia Chelsea, w sprawia Suareza nagłego zwrotu raczej nie będzie. Według opiniotwórczego „The Guardian” Liverpool liczy na kwotę zarobek rzędu 50 milionów funtów (Torresa sprzedano za identyczne pieniądze). Chris Bascombe z „The Daily Telegraph” sugeruje z kolei, że piłkarz odejdzie tylko pod warunkiem, że złoży pisemną prośbę o transfer, a to wiązałoby się z bezpowrotną utratą resztek sympatii u kibiców.

W sumie, dla niego nic nowego, ludzie od kilku lat kochają go nienawidzić. On sam ma zresztą grubą skórę. Lata doświadczeń zrobiły swoje.

MARCIN PIECHOTA
Angliakopie.pl

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama