Barcelonę opuszcza jej najsilniejszy gracz – smutne pożegnanie Erika Abidala

redakcja

Autor:redakcja

31 maja 2013, 21:57 • 5 min czytania

Katalończycy zebrali u siebie gromadę piłkarzy, o których mówi się wyłącznie z przedrostkiem „naj”. Najlepszy, albo jeden z najlepszych – Messi. Najbardziej kreatywni, najdokładniej podający, najaktywniejsi przy konstruowaniu ataków – Xavi i Iniesta. Najbardziej lojalni, najbardziej utytułowani, wśród graczy z XXI wieku – przymiotniki można mnożyć w nieskończoność. W tym okienku transferowym doszedł jeszcze najbardziej medialny, Neymar. Niestety odchodzi ten, który był najsilniejszy. Który potrafił pokonać raka, który inspirował ludzi na całym świecie i zjednoczył całe piłkarskie środowisko. Eric Abidal po zdobyciu czterech mistrzostw, trzech Pucharów Króla i dwóch zwycięstwach w Lidze Mistrzów odchodzi z Barcelony.
Piętnasty marca, rok 2011. Piłkarski świat obiega wiadomość, która porusza do głębi nawet najwierniejszych fanatyków Realu Madryt. Nawet tych, którzy na co dzień nie znosili Barcelony, życzyli jej wszystkiego najgorszego, afiszowali się z nienawiścią do Katalonii. Eric Abidal, zawsze uśmiechnięty, ma raka. – Kiedy lekarze przekazują ci taką informację, na początku myślisz o najgorszym. Potem dopiero zastanawiasz się, czy kiedykolwiek wrócisz do piłki. Kiedy odwiedzaliśmy chore dzieci w szpitalach zawsze im mówiliśmy, że muszą walczyć. Teraz wiedziałem, że ta wiadomość odnosi się do mnie – komentował Abidal, który natychmiast trafił do kliniki, gdzie przeprowadzono operację. W tym samym czasie kibice po 22 minutach meczu z Getafe zgotowali owację na stojąco, a piłkarze z różnych zakątków Europy wychodzili na mecze w koszulkach „animo Abidal”. Ci którzy nie solidaryzowali się na stadionach, słali gorące życzenia powrotu do zdrowia w mediach, na portalach społecznościowych czy bezpośrednio, odwiedzając Erica w szpitalu. – Śmialiśmy się, płakaliśmy, cierpieliśmy i cieszyliśmy się razem. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy odwiedziłem go w klinice. Powiedział wtedy: „wrócę” – wspominał Andoni Zubizarreta.

Barcelonę opuszcza jej najsilniejszy gracz – smutne pożegnanie Erika Abidala
Reklama

I wrócił. A raczej wracał. Najpierw po błyskawicznie przebiegającej rehabilitacji zdążył wrócić na finał Ligi Mistrzów, by unieść w górę puchar jako kapitan zespołu, a następnie po kolejnym leczeniu, tym razem znacznie poważniejszym. Dokładnie rok po pierwszych doniesieniach na temat jego choroby, okazało się bowiem, że nie da się wyleczyć jej inaczej, niż poprzez transplantację wątroby. Dawcą został jego kuzyn, Gerard, ten sam, którego imię znalazło się kilka miesięcy później na koszulce Abidala, powracającego do wielkiego futbolu.

Reklama

Tym razem jednak, powrót przebiegał zupełnie inaczej. To nie był już tylko zabieg i rehabilitacja, które wspólnie zajęły nieco ponad dwa miesiące. Tym razem dwa miesiące trwał sam pobyt w klinikach. Powrót do treningów? Pół roku później Eric nieśmiało biegał po Pirenejach, zresztą obfotografowywany z każdej strony przez katalońskich dziennikarzy. Na boisku pojawił się dopiero w styczniu, a w protokołach meczowych – w marcu. Ponad rok po porażającej wieści, że ten znakomity obrońca będzie musiał ponownie położyć się pod chirurgicznym skalpelem.

– Dziś patrzę na wszystko inaczej. Bycie zawodowym piłkarzem daje ci niesamowitą jakość życia. Możesz kupować, co chcesz i gdzie chcesz, ale gdy takie coś ci się przydarza, zdajesz sobie sprawę, że na przykład drogi samochód nie może ci pomóc – opowiadał w wywiadach Abidal, teoretycznie odmieniony przez chorobę, ale w praktyce – wciąż taki sam. Skromny, profesjonalny, uśmiechnięty, pomocny. – To zaszczyt pracować z takim piłkarzem – komplementował go Guardiola. – Prawdziwy zwierzak, na pewno wróci silniejszy – dodawał znajomy z reprezentacji, Louis Saha. Zresztą cenili go wszyscy, rywale z Realu, koledzy z Barcelony, zawodnicy z Francji, ci którzy spędzali z nim zgrupowania kadry „Les Blues” i ci którzy pamiętali go z występów w Lyonie, Lille, czy Monaco. Teoretycznie był tylko kolejnym klasowym obrońcą, jakich wielu na boiskach najsilniejszych europejskich lig, ale w momencie rozpoczęcia walki z chorobą stał się symbolem. Inspiracją dla innych chorych, ale i dla zawodników, dla których przezwyciężanie własnych słabości, słabości swoich organizmów jest chlebem powszednim.

– Rozmawialiśmy w zeszłym tygodniu, bo razem bawiliśmy się w DJ. Wypuścił podcasta na iTunes, żartowaliśmy z tego, a słowem nie wspomniał o transplantacji. Jest dla mnie inspiracją, to naprawdę odważny człowiek. Złamałem w życiu dwie nogi, ale to nic w porównaniu z tym, co przeszedł Eric – opowiadał Djibril Cisse, kolejny z przyjaciół Erika poznanych w reprezentacji Francji. Inspirował niezłomnością, uporem i walecznością, a przy tym niezmiennym uśmiechem i pogodą ducha, którą witał każdy dzień z chorobą. Opisując jego sylwetkę łatwo wpaść w ckliwe tony, ale jeśli nie teraz to kiedy? Przecież to historia, która dała choć kilka godzin, choć kilkadziesiąt minut uśmiechu na twarzach osób zmagających się z kolejną chemioterapią, dla tych, których poczucie własnej wartości zdruzgotały wypadające włosy oraz coraz mniej siły fizycznej. Patrząc na Erika nie widzieli sportowca, tylko jakiegoś wielkiego wojownika, który wytycza szlak podopiecznym. Nie było w tym żadnej medialnej kreacji, nie było nadęcia. Sam Eric zresztą dbał o to, by ludzie nie użalali się nad jego losem, tylko aktywnie włączali w walkę z rakiem.

Nic dziwnego, że odchodząc z Barcelony wycisnął łzy z wielu oczu, nie tylko w Katalonii. On sam również płakał, choć przecież przez cały okres trwania choroby był twardzielem. – Grałem tu przez sześć lat i to było największe doświadczenie w moim życiu. Miałem dwa cele: walczyć z chorobą, by móc zobaczyć, jak moje córki dorastają i grać w piłkę – komentował, gdy wyszło na jaw, że klub nie przedłuży z nim kontraktu. Barcelona co prawda zapewniała, że nie żegna się z nim definitywnie, że w klubie czeka już kontrakt dla pana dyrektora, czy pana koordynatora Abidala. On jednak nie po to walczył w szpitalach, by dziś zamieniać trawnik na gabinet, korki na wypastowane obuwie z drogich salonów, a piłkarski trykot na elegancki garnitur. – Chciałbym tu zostać, ale muszę zaakceptować decyzję klubu. Chcę dalej grać w piłkę i nie zmieniłem zdania – uciął spekulacje, na temat pracy w Katalonii w charakterze innym, niż boczny obrońca pierwszego zespołu.

Sandro Rosell, prezydent klubu pożegnał go wzruszającą przemową. – Nie żegnamy się z nim, mówimy, że jeszcze się spotkamy, kiedy tylko będzie chciał. Kiedy zdecyduje o zakończeniu kariery, może do nas wrócić, by koordynować międzynarodowe akademie. Abidal stał się dla nas wyjątkową osobą. Zdobył nasze serca. Nauczył nas, jak się nie poddawać i pokonywać trudności. To lekcja życia, której nigdy nie zapomnimy – mówił. Nie zapomną o niej w Barcelonie, nie zapomną o niej w Hiszpanii, nie zapomną na całym świecie. Z Katalonii wyjeżdża najsilniejszy człowiek tej drużyny. Dokąd? Jeszcze nie wiadomo. Znany jest tylko jego cel. Dalej oglądać, jak dorastają córki i grać w piłkę. Proste. Inspirujące.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama