Tomasz Podgórski: – Krwi trochę było, potu też, zobaczymy, czy będą łzy szczęścia

redakcja

Autor:redakcja

30 maja 2013, 11:06 • 19 min czytania

Nie ma zadłużania się, kontraktów ponad miarę, kominów płacowych i problemów z otrzymaniem licencji. Udziałowcem jest miasto, które nie chce sobie stwarzać kłopotów i zależy mu na dobrym wizerunku. Może w przyszłości za „x” lat staniemy się marką na tej futbolowej mapie? Ale na to trzeba czasu. W „Cafe Futbol” trener fajnie powiedział – że teraz jesteśmy dobrzy, ale w przyszłym sezonie to będzie za mało. I ja się z tym zgadzam – jeśli nie zrobimy kolejnego kroku do przodu, to wszystkie zespoły będą nas znały i będą wiedziały, że nie jesteśmy chłopcami do bicia – opowiada w obszernej rozmowie z Weszło, Tomasz Podgórski, najlepszy w tym sezonie piłkarz Piasta.

Tomasz Podgórski: – Krwi trochę było, potu też, zobaczymy, czy będą łzy szczęścia
Reklama

Co się z tobą działo przez te wszystkie lata?
W wieku osiemnastu lat podpisałem z Piastem pięcioletni kontrakt i udało mi się go dopełnić do samego końca. Wiązało się to z pierwszym, historycznym awansem do Ekstraklasy, ale szło mi wtedy w kratkę. Po wejściu trenera Mandrysza zastąpił Marek Wleciałowski, w pierwszej rundzie grałem większość meczów, ale po okresie przygotowawczym dał mi do zrozumienia, że może i wiąże ze mną przyszłość w dalszej perspektywie, ale na tamtą chwilę nie będę podstawowym zawodnikiem. Taki mam jednak charakter, że walczę o swoje i liczyłem, że może uda mi się wskoczyć do składu. Potem doszło do kolejnej zmiany trenera, został nim Dariusz Fornalak i za jego kadencji zdarzyło mi się kilka razy zagrać w większym wymiarze czasowym, ale u niego też nie byłem podstawowym. W następnym sezonie, już po utrzymaniu, doszliśmy razem do wniosku, że dobrze by mi zrobiło wypożyczenie.

I poszedłeś do Zawiszy…
Męczyłem się w Gliwicach i akurat pojawiła się oferta. Pamiętam, była wtedy tak mroźna zima, że prawie nie dało się do tej Bydgoszczy wjechać, ale potem zobaczyłem, że wygląda to wszystko profesjonalnie i po pierwszej rozmowie z trenerem Kurasem byłem przekonany do przeprowadzki. To pozwoliło mi w siebie uwierzyć i spojrzeć na własną grę z innej perspektywy.

Reklama

Na wypożyczenie zwykle jednak wybierają się młodsi zawodnicy. Ty w momencie wyjazdu do Bydgoszczy miałeś 24 lata.
Dokładnie.

To nie był akt desperacji? Ostatni dzwonek i… jak nie teraz, to nigdy?
Miałem wątpliwości, czy jeszcze uda mi się gdzieś poważniej zaistnieć. Musiały się one pojawić, skoro nie udało mi się przebić w Ekstraklasie. W końcu te pół roku utwierdziły mnie w przekonaniu, że mogę robić postępy, ale raczej na zasadzie małych kroków. Po rundzie w Zawiszy spodziewałem się nawet, że tam zostanę, mimo że nie udało nam się awansować do starej drugiej ligi. Dostawałem sygnały, że chcą mnie zatrzymać, ale ostatecznie wróciłem do Gliwic, gdzie trenerem został Marcin Brosz, który po pierwszych treningach dał mi do zrozumienia, że mnie chce. Drużyna była tuż po spadku z Ekstraklasy, trzon zespołu został i nikt mi jednak nie gwarantował, że od razu będę grał. Naszym celem był wtedy awans, po pierwszej rundzie zajęliśmy trzecie miejsce, ale potem szło nam fatalnie. Nie potrafiliśmy wygrywać, a domowe mecze graliśmy w Wodzisławiu. Nasi kibice męczyli się wyjazdami, a wyniki tylko ich dobijały. Trener stawiał na mnie coraz bardziej, po sezonie w klubie nastąpił przewrót, co wiązało się z budową stadionu i zespołu, ale nikt nie mówił, że była to już kadra na awans. Tym bardziej, że montowano ją na szybko, a kilku zawodników, jak Wojtek Kędziora, przyszło w trakcie sezonu. Transfery jednak spasowały, zawiązała się chemia w drużynie, a jej trzon pozostał do teraz. Doskonale się rozumiemy poza boiskiem i w meczach chyba to widać.

Do waszej drużyny ciężko się w tym sezonie o cokolwiek przyczepić. My ostatnio postanowiliśmy poszukać dziury w całym i stwierdziliśmy, że jedna z jedynych rzeczy, jakich wam brakuje, to umiejętność stłamszenia rywala. A od pucharowicza powinno się tego wymagać… Poza tym wszystko wydaje się OK.
Ale właśnie tego chcemy uniknąć… Ł»eby nikt nas nie zagłaskał.

Trudno też was krytykować.
Rozumiem, jasne, ale ten wynik, który osiągnęliśmy teraz, przyszedł chyba za wcześnie. Plan budowy tego klubu to małe kroki. Teraz udało się zrobić coś „nad”, cieszymy się z tego, ale pamiętam o takiej teorii, że beniaminkowi w pierwszym sezonie jest łatwiej, a drugi wszystko weryfikuje. Nie muszę się z tym zgadzać, ale…

Boicie się po prostu powtórzenia sytuacji Podbeskidzia.
Może się nie boimy, ale po prostu wolimy się na nią przygotować. Nie jesteśmy debeściakami i nie możemy popaść w samozachwyt. Jeśli porównasz nas z renomowanymi zespołami, to faktycznie widać jakiś styl, ale nie potrafimy wypracować aż takiej przewagi w trakcie meczu. W tabeli znajdujemy się wysoko dzięki konsekwencji i atmosferze w klubie. Trener na każdym kroku nam podkreśla, że nieważne, czy masz 20, 25 czy 34 lata, to i tak możesz zrobić postęp, nawet dwa procent. Wydaje mi się, że widać to po każdym zawodniku u nas – że w jakiś sposób przez ostatni czas się rozwinął.

W rozmowie z Weszło prezes Kołodziejczyk powiedział, że Brosz pracuje w Piaście zdecydowanie za krótko. To chyba idealny sygnał nie tylko dla samego szkoleniowca, ale też dla drużyny, której – mówiąc wprost – nie opłaca się sprzeciwiać.
Słów prezesa nie chcę komentować, ale pobyt trenera w Gliwicach nie zawsze był usłany różami. Dziś mamy wyniki, trener po awansie z historycznego pierwszego miejsca jest bardzo szanowany i nikt już nie pamięta, że było gorąco, kiedy nam nie szło.

Miał ciężej niż wy?
Wszyscy mieliśmy ciężko i te czasy są dla nas przestrogą. Nie myślimy o tym non-stop, ale mamy w głowie, że znowu może być źle.

Jeśli utrzymacie taką stabilizację, to – może nie licząc wyśrubowanych pensji – Piast może wyrosnąć na takie drugie Zagłębie. Czyli klub, do którego wygodnie jest przyjść, bo spadek raczej nie grozi, pieniądze są na czas, gra się na ładnym stadionie bez jakiejś olbrzymiej presji.
Ale cały czas powtarzam – pierwszy sezon może być newralgiczny i z ocenami trzeba poczekać. Trzymajmy się metody małych kroków.

Ale wy już zrobiliście duży, więc może warto myśleć co dalej.
Rozumiem, ale wspomniałeś, że Piast może wyrosnąć na atrakcyjny klub… Weź jednak pod uwagę, że jeśli płacą ci na czas, to jest normalnie. Po prostu normalnie.

Tylko ta normalność nie jest u nas częsta.
Dokładnie. Ale u nas to są jasne zasady – prezesi wymagają dobrej gry, my wymagamy, żeby nam płacili.

Poślizgów nie ma żadnych?
Ł»adnych. Wiadomo, że nasze wypłaty są „szyte na miarę” i może nie są nie wiadomo, jak wysokie, ale przynajmniej mamy przekonanie, że dostaniemy je na czas. Trzeba to szanować.

Po tak znakomitym sezonie jesteście sobie stanie wywalczyć podwyżki? Jeśli nie, to dobijecie do ściany i wielu zawodników będzie chciało odejść.
Wiadomo, teraz jest dobrze, mamy fajny zespół, ale nikt nie wie, jak to się dalej potoczy. W miarę łatwo jest gdzieś się wspiąć, ale powtórzyć jest dużo trudniej. Nie czujemy się słabi, znamy swoją wartość, ale w przyszłym sezonie naprawdę będzie ciężko o taki wynik, jaki osiągnęliśmy teraz. Zrobiliśmy nadwyżkę dzięki dobrej grze, konsekwencji i odrobinie szczęścia, ale na pewno bogatsi o doświadczenia będziemy musieli grać inaczej.

Rozumiem, że musisz być asekuracyjny i dyplomatyczny, ale patrząc na waszych przeciwników w walce o puchary, wy sprawiacie wrażenie zdecydowanie stabilniejszych. Śląsk nie płaci, Górnik się rozsypał, Polonia odpadła… Nawet w kontekście przyszłego sezonu wygląda to u was zdecydowanie bardziej obiecująco.
Może tak jest, ale to dzięki temu, jak ten klub jest budowany. Nie ma zadłużania się, kontraktów ponad miarę, kominów płacowych i problemów z otrzymaniem licencji. Udziałowcem jest miasto, które nie chce sobie stwarzać kłopotów i zależy mu na dobrym wizerunku. Może w przyszłości za „x” lat staniemy się marką na tej futbolowej mapie? Ale na to trzeba czasu. W „Cafe Futbol” trener fajnie powiedział – że teraz jesteśmy dobrzy, ale w przyszłym sezonie to będzie za mało. I ja się z tym zgadzam – jeśli nie zrobimy kolejnego kroku do przodu, to wszystkie zespoły będą nas znały i będą wiedziały, że nie jesteśmy chłopcami do bicia.

Nie czujecie tego jeszcze?
Nasze miejsce w tabeli musi budzić szacunek, taki, jak my mamy do Legii czy Lecha.

Zabawnie dziś brzmią wasze zapowiedzi sprzed sezonu, że bijecie się o utrzymanie.
Możliwe….

Kiedy zorientowaliście się, że w tej lidze można powalczyć o coś więcej? Już nie chodzi mi o same punkty, które dały wam utrzymanie, ale o zwykłą pewność siebie.
Myślę, że…

Listopad, marzec?
Na pewno nie po pierwszej rundzie. Wtedy zrobiliśmy nadwyżkę, bo w klubie mówiło się o minimum szesnastu punktach. Znaleźliśmy się w środku tabeli, ale było sporo niewiadomych i nie wiedzieliśmy, jak będziemy dalej grali. Przecież byliśmy niedoświadczonym zespołem… Ktoś powie, że Wojtek Kędziora czy Mariusz Zganiacz ograli się na poziomie Ekstraklasy, ale to raczej wyjątki. Nikt nie mógł wyrokować, gdzie znajdziemy się na końcu sezonu. Z trzy-cztery kolejki temu, kiedy regularnie już punktowaliśmy, poczuliśmy, że jest szansa, by załapać się na górne miejsca. Nie jest tajemnicą, że naszym celem, według regulaminu, było utrzymanie się w Ekstraklasie, ale poczuliśmy, że stoimy przed szansą osiągnięcia historycznego wyniku. Wyniku, który – jak już powiedziałem – może pozwolić budować markę.

Mobilizowały was komentarze w stylu Bobo Kaczmarka, który stwierdził, że gracie toporną piłkę? Z czego to wynikało? Z zazdrości?
Nie jestem odpowiednią osobą, by to komentować. Trener na konferencji może różne rzeczy powiedzieć…

Czyli jednym słowem traktujesz to jako grę.
Dokładnie. Grę. Jednemu nasze występy przypadną do gustu, drugiemu nie. Ktoś może powiedzieć, że znaleźliśmy się w czołówce dzięki słabości innych drużyn i nie należy się tym przejmować. To, co robimy, zdaje przecież egzamin, bo z zawodników, których nikt nie znał, można stworzyć kolektyw bez gwiazd, który może namieszać w Ekstraklasie.

Drugi negatywny komentarz na wasz temat, który, powiedzmy, jest bardziej zgodny z rzeczywistością, brzmi: po co Piast ma grać w pucharach, skoro już na starcie dostaniecie oklep jak choćby Ruch z Viktorią i trzeba się cieszyć bardziej z trzeciego miejsca niż z awansu do Europy.
Można tak myśleć, bo przygody polskich zespołów w pucharach z ostatnich lat nie były zbyt pozytywnie odbierane. Szczególnie, jeśli ktoś popatrzy na Piasta, czyli beniaminka absolutnego… To znaczy, może nie absolutnego, ale z niewielkim doświadczeniem. Ale mówię, spokojnie z tymi pucharami. Zostały nam dwa mecze i po sezonie będzie można się zastanowić. Takie dywagacje mogą tylko dekoncentrować. Wolimy po prostu postawić ten krok, bo sami sobie mówimy, że za daleko zaszliśmy, by teraz, w samej końcówce się z tego wycofać. Nikt nas jednak nie zabije, jeśli nam się nie uda, w końcu dopiero co przeskoczyliśmy z pierwszej ligi.

Dla ciebie ten przeskok był płynny? Mówi się, że zawodnikom o takiej charakterystyce jak twoja łatwiej się pokazać właśnie w Ekstraklasie, gdzie gra nie jest aż tak fizyczna jak niżej.
Nie wydaje mi się. Przed pierwszymi meczami mieliśmy jedną wielką konsternację i zastanowienie, jak to będzie. Każdy nas upatrywał jako zespół, który czeka heroiczny bój o utrzymanie. Nie zapomnę nagłówka z jednej gazety zapowiadającego naszą grę w sezonie. „Krew pot i łzy”. Ale coś w tym musiało być. Krwi trochę było, potu też, zobaczymy tylko, czy będą łzy szczęścia. Pytałeś, czy było nam łatwiej – nie wydaje mi się. Przegraliśmy bardzo ważne derby z Górnikiem, potem porażka z Zagłębiem i odbiliśmy się dopiero z Pogonią. Była konsternacja, ale nie nerwowe ruchy. Potem wygraliśmy bodaj cztery kolejne mecze, zeszło z nas ciśnienie i skończyliśmy z 22 punktami.

Praktycznie przy każdym pytaniu schodzisz na Piasta, a ja pytałem o ciebie – jaki ten przeskok był dla Tomasza Podgórskiego, a nie dla jego klubu.
Dla mnie? Po awansie do Ekstraklasy kończył mi się kontrakt i cieszyłem się po prostu, że klub obdarzył mnie zaufaniem i podpisałem trzyletnią umowę. Widać było, że trener bardzo o to zabiegał i to mnie najbardziej cieszyło. A przeskok jest spory – szczególnie, jeśli chodzi o organizację gry i całą otoczkę. Dla nas wszystkich to było nowe, nikt nie grywał na takich stadionach. Sięgaliśmy po zawodników z niższych lig czeskich czy hiszpańskich i dla nich, ale też dla mnie, gra np. na stadionie Lechii to było coś zupełnie nowego.

A ty cały czas o Piaście… Zapytam inaczej – masz po tym sezonie poczucie straconego czasu? Czujesz, że mogłeś się wybić dużo wcześniej?
Wiele rzeczy człowiek mógł zrobić inaczej, ale patrzę tylko do przodu. Cieszę się, że udało mi się dodrapać do Ekstraklasy i grać w większym wymiarze czasowym. Ważne, co będzie jutro, a nie co było sześć lat temu. Ktoś powie, że mam 28 lat, już jestem gotowym produktem i się nie rozwinę. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Z roku na rok można zmienić bardzo dużo.

Sami jednak o tobie napisaliśmy, że gdybyś był młodszy, można byłoby cię traktować poważniej jako piłkarza.
Może coś w tym jest…Ale nawet nie wiem, jak się do tego odnieść. Zawsze starałem się podchodzić do swoich obowiązków mega profesjonalnie i w tej kwestii nie mogę nic sobie zarzucić. Może dlatego łatwiej mi się pogodzić, że wcześniej się nie wybiłem? Wtedy po prostu nie wychodziło, nie wiem dlaczego. Sam często zadawałem sobie to pytanie. Jeśli człowiekowi nie idzie w życiu zawodowym, to musi się nad tym zastanawiać. Może nie trafiłem na takiego trenera, który powiedziałby mi: „dobra, zagrasz pięć słabych meczów, ale i tak będę na ciebie stawiał”. A może nie dawałem argumentów na treningach? Różnie można do tego podchodzić, ale nic teraz nie zmieni, jeśli będę myślał, że mogłem trafić tu albo tam. Bardziej mnie interesuje, co będzie za pięć minut lub za pół roku.

Skoro tak bardzo podkreślasz, że patrzysz w przyszłość – opłaca ci się zostać w Piaście? I sportowo, i finansowo?
Skoro rok temu podpisałem trzyletni kontrakt z Piastem, to mówi wszystko. Wiązałem przyszłość z tym klubem. Ale nie jest tajemnicą, że zawarłem też kwotę odstępnego.

Niewielką, dodajmy.
Prezes już nawet powiedział w „Cafe Futbol”. Pięćset tysięcy złotych. To była moja decyzja, w klubie się na to zgodzili i jeżeli jakaś opcja się pojawi, to na pewno ją rozważę. Choć decyzja o transferze byłaby ciężka, bo z Gliwicami czuję się bardzo związany. Ale teraz skupiam się na ostatnich meczach.

Tylko pytanie, czy jesteś w stanie cokolwiek więcej tu osiągnąć. Pięćset tysięcy złotych na pewno ktoś wyłoży.
Ale widzę w tym klubie duże perspektywy i wierzę, że stanie on dobrze zarządzaną marką. Piast jest oczkiem w głowie samorządu i wiem, że miasto nie zostawi go na pastwę losu.

Ale chodzi mi o to, że ty osobiście możesz nie wykorzystać tego sukcesu. Domyślam się, że po przedłużeniu kontraktu dostałeś podwyżkę, ale w innych klubach płaci się dwa albo nawet trzy razy lepiej, bo wasze kontrakty nie są jakąś tajemnicą. Nie wierzę, że to cię nie przekonuje. Przez najbliższe dwa lata, jeśli dobrze byś trafił, mógłbyś się ustawić na całe życie.
Wiem, o czym mówisz. Do tej pory grałem w pierwszej lidze i poważnych pieniędzy nie mogłem zarabiać.

Po prostu się je przejadało?
Nie tyle przejadało, bo nigdy nie szastałem na prawo i lewo, ale po prostu takie były realia. Chciałbym się zabezpieczyć, na razie nie było mi to dane i faktycznie przechodzi to człowiekowi przez myśl, ale nie dywagujmy na te tematy, bo żadna oferta nie wpłynęła i wszystko podporządkowuję Piastowi.

A jeśli wpłynie np. z Azerbejdżanu, gdzie zapłacą ci, strzelam, sto tysięcy złotych miesięcznie?
Naprawdę nie mam czasu na myślenie o transferu czy wielkich pieniądzach. Chcę po prostu móc po sezonie spojrzeć w lustro i powiedzieć, że zrobiłem wszystko, by być jak najwyżej w tabeli.

Sam osobiście osiągnąłeś też chyba więcej niż sobie zakładałeś.
Nie wiem, czy więcej… Czułem się mocny już po sezonie w pierwszej lidze. Wiedziałem, że zrobiłem postęp fizyczny i piłkarski.

Zaczęło ci „siedzieć”?
Dokładnie, kolokwialnie mówiąc. Czułem, że jestem zupełnie innym zawodnikiem niż przy pierwszym podejściu do Ekstraklasy. Coś we mnie drgnęło. Ale w tym sezonie też momentami brakowało mi szczęścia. Zdarzało się obijać słupki, poprzeczki, zmarnowałem rzut karny, też doskonałą sytuację ze Śląskiem.

Kto jest najlepszym ofensywnym pomocnikiem w lidze?
Ofensywnym pomocnikiem… Chyba Sebastian Mila. Jego statystyki mówią same za siebie. Asysty, bramki, prostopadłe piłki, lider zespołu… Można się od niego sporo nauczyć.

Wiele osób cię do niego porównuje.
To trochę inny styl i pozycja. Ja zwykle jestem ustawiany na lewym skrzydle, ale z racji tego, że nasi boczni obrońcy włączają się do ofensywy, schodzę do środka i staram się uderzyć prawą nogą. Sebastian natomiast częściej operuje w środku, za napastnikiem.

Z czego to wynika, że jesteście wyjątkami w Ekstraklasie, którzy potrafią wykonywać rzuty wolne? Naprawdę tak ciężko jest się tego nauczyć czy wynika to z lenistwa?
Najważniejsza jest powtarzalność i moim zdaniem da się to wytrenować. To znaczy, nie sam strzał, ale choćby rozbieg i ustawienie ciała. Cała filozofia – zostajesz po treningu, ustawiasz mur i uderzasz dziesiątki razy. Jednemu zacznie wychodzić po dziesięciu, innemu po trzech latach, ale też załapie postawę przy strzale i będzie mu siedziało. Ważne jest też zaufanie kolegów, którzy pozwolą ci po prostu bić te wolne. Jeżeli ja do nich podchodzę, to nikt się nie kłóci, ani nie pcha, że on to wykona…

Trudno, żeby się kłócił.
Na lewą nogę może lepiej wyjść Pawłowi Oleksemu, któremu zdarzało się pięknie strzelać w sparingach nad murem, ale mam takie zaufanie, że mogę je wykonywać.

Wspomniałeś o dodatkowych treningach, które u nas często są albo wyolbrzymiane, albo całkowicie lekceważone. Adrian Błąd twierdzi, że zostaje po zajęciach, by oddać trzy strzały, a Rafał Boguski mówi, że nie potrzebuje dodatkowych treningów strzeleckich, bo ćwiczy to podczas treningu „normalnego”. Porównując takie podejście z latami 90. – mamy przepaść. Leszek Pisz opowiadał, że po treningu rzutów wolnych miał tak napakowane nogi, że dzień później ledwo chodził. Ale on strzelał sto razy, a nie trzy.
I z tym jest czasem problem, bo trener ma zaplanowany tygodniowy mikrocykl i nieraz na dwa dni przed meczem mówi nam: „panowie, darujcie dziś sobie te rzuty wolne”. Bo naprawdę – jeśli uderzysz kilkadziesiąt razy, to wchodzi ci to w nogi. Ale dla mnie to nie problem, bo raz, że traktuję to jako przyjemność, a dwa – jako rywalizację z innymi. Nieraz zostajemy na kilka dni przed meczem w pięciu i robimy różne zakłady – kto strzeli więcej, kto ładniej…

Większość wygrywasz?
Zdarza się (śmiech).

Dyplomacja.
Ale Matejowi Izvoltowi czy Pawłowi Oleksemu też nieźle to wychodzi. Ostatnio też zostawał z nami Marcin Robak. To naprawdę fajna zabawa, bo nawet na treningu cieszy mnie, gdy strzelę ładnego gola. To później przekłada się na mecze, bo wypracowujesz sobie automatyzm. Ja na tym etapie nie myślę, że mam 25 metrów i muszę uderzyć w okienko, tylko po prostu podchodzę i strzelam.

Masz jakiś przesąd, specjalną metodę przy tych wolnych? Niektórzy mówili, że przy piłkach Pumy najlepiej kopnąć kota w dupę.
Staram się uderzać wewnętrzną częścią stopy w okolice środka piłki, bo jeśli postawisz stopę za nisko, to piłka poleci za wysoko. Właśnie to wszystko wychodzi podczas treningu. Im więcej razy strzelisz, tym szybciej znajdziesz optymalne ustawienie ciała i stopy. Metod jest wiele. Cristiano Ronaldo uderza prostym podbiciem w środek, Juninho Pernambucano strzelał bez rotacji… Inaczej też poleci piłka Adidasa, a inaczej Pumy…

Podpatrujesz jakichś zawodników pod tym kątem?
Nie tyle samo uderzanie, ale raczej jak sobie pomagają przed rzutem wolnym. Czyli jak ustawiają mur, jak go przedłużają, jak zmniejszają pole widzenia bramkarzowi… Samą technikę już sobie wypracowałem, ale bardziej interesuje mnie utrudnianie pracy bramkarzowi. Wiem, że w bramkę raczej trafię, ale pytanie, co zrobić, by on do tej piłki nie doleciał. Wiadomo, że jeśli pójdzie w ciemno za mur, to ma trochę łatwiej, ale im krócej widzi piłkę, tym lepiej dla strzelającego. To wszystko jest kwestią dochodzenia do perfekcji. Cristiano Ronaldo strzelał tysiące razy i wypracował sobie powtarzalność. Uderza niby prostym podbiciem, ale w takim punkcie, że piłka spada w dziwny sposób. Nie chodzi o jednak o bezmyślne kopiowanie, bo każdy może wypracować coś swojego. Widzimy teraz Davida Luiza z Chelsea… Strzela wewnętrzną częścią stopy, niekoniecznie prostym podbiciem, ale ta piłka też spada. A Ronaldo jeszcze dokłada do tego siłę i może walnąć w środek, ale co na to bramkarz? Machnie ręką, a piłka w sieci. Wybitny piłkarz.

Ty z taką poważną piłką zetknąłeś się na boisku tylko raz – w sparingu z Szachtarem.
Byliśmy na obozie w Hiszpanii i nie wiem, od kogo wyszła inicjatywa, ale duży szacunek dla tych, którzy zorganizowali ten sparing. Z absolutnym liderem ligi ukraińskiej i ćwierćfinalistą Ligi Mistrzów. Podeszliśmy do tego meczu na zasadzie, że warto spróbować, ale pokazali nam miejsce w szeregu. Szybko się okazało, że jakość samego rozegrania to inna półka. Próbowaliśmy zawiązać jakiś „press”, ale nic z tego nie wychodziło. Trener jednak fajnie zauważył, że taki mecz da nam więcej niż dziesięć sparingów w Polsce. Po czasie w pełni się z tym zgadzam. Bo patrząc na indywidualne umiejętności tych zawodników, wypadałoby się tylko zachwycać. Absolutny top. Póki jeszcze mieliśmy siły na bieganie i jakiś doskok, to jeszcze tak źle nie wyglądaliśmy, ale w drugiej połowie oni grali swoim tempem, my biegaliśmy za piłką i było coraz ciężej. Pamiętam, że po meczu rezerwowi, którzy nie grali, rozgrywali gierkę. Był taki zawodnik, który przeszedł do Anżi Machaczkała za trzydzieści milionów… Miał taką czuprynę…

Willian.
Willian, Willian… (Podgórski wstaje i zaczyna „pokazywać” akcję). Grali sobie, pyk, pyk, dostał piłkę na nogę, podbiegł do niego bramkarz, a ten ją skleił i zawinął mu taką dziurę do bramki… A my tylko patrzymy: „no dobra, w porządku. To może jedźmy do domu” (śmiech). Nawet trener popatrzył: „Brazylijczycy, chłopaki, co tu dużo mówić…”. Tylko się możemy cieszyć, że chcieli z nami zagrać, bo nie jesteśmy rozpoznawalnym zespołem nie tylko na mapie Europy, ale też Polski. A podeszli do tego z pełnym zaangażowaniem i poza Willianem, który miał dogadany kontrakt i zaraz wyleciał, wystawili podstawową jedenastkę. Taison, w drugiej połowie Eduardo…

Lecieliście po koszulki?
Nie, ale tuż po meczu przyszedł moment zwątpienia. Przegraliśmy 0:3, mogliśmy dostać jeszcze więcej, ale największy ból nie sprawiał mi wynik, tylko ta niemoc. Człowiek chciałby coś zrobić, a nie ma już nawet sił, by doskoczyć, bo przeciwnik, który miał piłkę, już się jej pozbył. Inny poziom.

Którzy zawodnicy Piasta mają szanse na największe kariery?
Trudno wyrokować, bardziej trzeba docenić, jak duży postęp wielu z nich zrobiło w ciągu roku. Mateusza Matrasa trener wyłowił z IV ligi, z Gwarka Ornotowice. Taka wioska sąsiadująca z Gliwicami. Przyszedł chłopak na treningi i nikt nie wiedział, jak go ugryźć. Nagle się okazało, że jest bardzo silny, a na siłowni nie musi nawet długo przebywać, bo ma taką naturalną „zastawę”. Damian Zbozień, Paweł Oleksy – oni też się rozwinęli. Darek Trela, dla którego Ekstraklasa była novum, wskoczył i „zamknął” bramkę… Albo Radek Murawski, nasz wychowanek…

Ponoć najtańszy piłkarz w lidze. Zarabia 1,5 tysiąca miesięcznie.
Podobno, ale ja się w to nie wgłębiam. Ważne, że chłopak jest poukładany, sodówka mu nie grozi – wręcz przeciwnie. Czasem się nawet śmiejemy, że jest za spokojny.

To teraz z innej beczki – co się dzieje z Rubenem Jurado?
Ruben znacząco pomógł nam w awansie, miał doskonałą pierwszą rundę i może nie jest teraz aż tak widoczny, ale moim zdaniem cierpi wewnętrznie z powodu absencji Wojtka Kędziory. Między nimi była niesamowita chemia, a teraz z Marcinem Robakiem i Tomasem Docekalem musi się po prostu zgrać. Trener też to widzi, bo piłka nie polega na wyciąganiu klocków, wkładaniu następnych i wszystko jest OK.

Chyba powoli będziemy kończyć, bo dziś masz dość zalatany dzień. Cafe Futbol, teraz pewnie jakaś galeria, potem Liga+ Extra… Ostatnio Turbokozak. Już się przyzwyczaiłeś do takiej medialności?
Nie można się przyzwyczaić do czegoś, z czym na co dzień nie masz do czynienia. Wolę właśnie takie boiskowe rzeczy jak Turbokozak. Ale jeżeli klub wyraża na te wszystkie programy i wywiady zgodę, to dlaczego z tego nie korzystać? Skoro mamy zaszczyt uczestniczenia w tych programach i wszyscy wypowiadają się na nasz temat pozytywnie, to sami też powinniśmy to docenić i przy okazji promować Piasta. Musimy też jednak uważać, by nie popaść w śmieszność, bo jeśli wszędzie będziemy występować, a na boisku nic nie pokażemy, to tylko się ośmieszymy.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama