Dwa burzliwe tygodnie, które wstrząsnęły czerwono – białą częścią Lizbony

redakcja

Autor:redakcja

28 maja 2013, 10:36 • 3 min czytania

Gdyby Pedro Proenca, Bjorn Kuipers i Manuel de Sousa postanowili, jak kiedyś w Kielcach sędzia Jarzębak, zakończyć swoje ostatnie mecze w 80. minucie i nie zreflektowali się w porę, Benfica Lizbona miałaby duże szanse stać się jednym z największych wygranych tego sezonu w Europie. Jeszcze na początku maja jej piłkarze ostrzyli sobie zęby na potrójną koronę. Mogli sięgnąć po krajowy dublet i przypieczętować go triumfem w Lidze Europy. Dziś są przegranymi na każdym froncie, Jorge Jesus drży o posadę, a atmosfera wokół klubu coraz bardziej gęstnieje.
To były fatalne dwa tygodnie, które wstrząsnęły czerwono-białą częścią Lizbony.

Dwa burzliwe tygodnie, które wstrząsnęły czerwono – białą częścią Lizbony
Reklama

11 maja – prowadząca przez długi czas w lidze Benfica przegrywa z FC Porto, tracąc bramkę w 92. minucie spotkania. Porażka oznacza, że podopieczni Jorge Jesusa muszą oglądać się, co w ostatniej kolejce zdołają zrobić piłkarze Pacos de Fereira. Czy będą w stanie zaszkodzić Porto?

Reklama

15 maja – cztery dni później. W amsterdamskim finale Ligi Europy Benfica prezentuje się lepiej od Chelsea. Gdyby to za wrażenia artystyczne przyznawać tytuły, trofeum mogłoby trafić w ręce Portugalczyków. Mogłoby trafić zresztą, gdyby nie kolejna, przeklęta ostatnia minuta. Nieszczęsny doliczony czas gry, w którym Branislav Ivanović odziera Benficę z marzeń. Kilka chwil później to piłkarze Chelsea unoszą w powietrze trofeum za zwycięstwo w Lidze Europy.

19 maja – ostatecznie rozstrzyga się kwestia mistrzostwa kraju. Benfica wygrywa 3:1 z Moreirense, ale Pacos de Fereira nie radzi sobie z Porto. Lizbończycy tracą drugie trofeum.

26 maja – finał Pucharu Portugalii, siłą rzeczy traktowany już w Lizbonie trochę jak puchar pocieszenia. Jednocześnie jednak taki, który należy zdobyć, bo przecież faworyt decydującego spotkania z Vitorią Guimaraes jest jeden – Benfica. Ta od 30. minuty prowadzi zresztą 1:0 i znów – już nie w doliczonym czasie – ale w ostatnich dziesięciu minutach traci dwie bramki. Najbardziej rozczarowany zdaje się być Oscar Cardozo, zmieniony przez Jorge Jesusa na dwadzieścia minut przed końcem. Po meczu słownie ściera się ze swoim trenerem, a później go odpycha. Władze Benfiki uznają to za niedopuszczalne, zamierzają ukarać swojego gwiazdora.

Prasa i cała opinia publiczna wrze. Na łamach gazety „Record” wypowiada się nawet niejaki Fernando Nogueira, specjalista od metafizyki, przekonując, że na Benficę działały… szatańskie, nadprzyrodzone siły. Kobieta z Alto Minho, której rytuały miały przeszkadzać w grze i wewnętrznie skłócić drużynę. Portugalscy eksperci nie idą w swoich sądach aż tak daleko, ale na Jorge Jesusa spada olbrzymia krytyka. Przyszłość najlepiej opłacanego trenera w historii tej ligi, zgarniającego rocznie 4 miliony euro, jawi się w czarnych barwach, mimo że jeszcze niedawno z kluby wypływały tylko pozytywne dla niego sygnały.

Sytuacja zmieniła się jednak o 180 stopni. Jesus zaszył się w domu. Odwołał nawet obecność na konferencji trenerów, którą miał uświetnić swoim wykładem, bo dziś, zamiast pouczać, musiałby raczej opowiadać o trzech spektakularnych porażkach. Kiedy piłkarze Benfiki odbierali medale pocieszenia, po porażce w finale Pucharu Portugalii, fani wykrzykiwali „Jesus, odejdź”. Jeden próbował go nawet uderzyć, ale w porę został obezwładniony przez ochroniarzy. Kiedy drużyna wróciła do Lizbony, na parkingu przed klubem przywitało ją kilkudziesięciu kibiców, którzy wprost zasugerowali piłkarzom, że dwa ostatnie tygodnie w ich wykonaniu zhańbiły Benficę.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama