Daniel Gołębiewski: – W polskiej piłce brakuje szacunku

redakcja

Autor:redakcja

22 maja 2013, 09:50 • 20 min czytania

O kasie w Realu, motywacji Vujicicia, obietnicach Króla, nieuczciwej rywalizacji, niedocenianym „Pionie”, braku szacunku i wypadku, który dał do myślenia. Daniel Gołębiewski w obszernym wywiadzie dla Weszło.

Daniel Gołębiewski: – W polskiej piłce brakuje szacunku
Reklama

Opłaca ci się dojeżdżać dzień w dzień pięćdziesiąt kilometrów na treningi? Nie opłacałoby ci się bardziej wynająć mieszkania w Warszawie?
Nie, jestem zadowolony z dojeżdżania, bo mieszkam w Nasielsku z żoną, która tam pracuje. Przynajmniej przepalę auto, a po drugie mam taki czas pracy, że czterdzieści pięć minut na dojazd to żaden problem. Wcześniej mieszkałem w wynajętym przez klub mieszkaniu w Warszawie, ale ponad pół roku temu wziąłem ślub, zmieniły się też trochę czasy.¦ Jest, jak jest, ale jestem zadowolony.

Faktycznie zadowolony? Miałeś przejść do Realu, a tu Mourinho odszedł.
To nic, może Mourinho też idzie na kasę! (śmiech) Tylko nie do Realu.

Reklama

A tak na serio, niedawno powiedziałeś, że utrzymuje cię żona i zastanawiałem się, czy to żart, pół-żart czy pełna prawda, bo z żartowania faktycznie słyniesz.
Oczywiście, że mam jakieś oszczędności, ale skoro nie dostaję pensji, a żona pracuje, to ona utrzymuje rodzinę.

Czym się zajmuje?
Wieloma rzeczami, ale ogólnie zajmuje się włosami. Ma swój zakład fryzjerski i często robi w Warszawie sesje z popularnymi ludźmi.

Czyli nie ma takiego dramatu, jak u twoich kolegów klubowych. Wszołka utrzymuje menedżer, Kiełb wpakował się w kredyt mieszkaniowy… Dramaty ludzkie w tym waszym klubie.
Ja na szczęście kredytu nie mam, bo byłoby tylko: „jak żyć, panie premierze?!”. A dramat ludzki to ostatnio widzieliśmy przed meczem z Górnikiem. Prawdziwy dramat. Każdy z nas sobie uświadomił, że to, co się dzieje wokół klubu, to nic przy tym, co spotkaliśmy, jadąc na mecz. Sam tego nie widziałem, ale Sebastian Przyrowski krzyknął, że wypadek, po tym jak na skrzyżowaniu została potrącona kobieta. Od razu masażysta i psycholog pobiegli jej pomóc. Potem dowiedzieli się, że przeżyła, ale – z tego, co opowiadali – jej stan był ciężki. Zdaliśmy sobie sprawę, że chwila moment i człowieka może już nie być, więc doceniajmy to, co mamy. Może dlatego biegaliśmy w Zabrzu z taką lekkością? Można szukać wielu przyczyn, ale bohaterem nie była drużyna Polonii, tylko Przemek Stecko i Paweł Habrat, którzy ją uratowali. Ale to był prawdziwy dramat…

Podobnie jak sytuacja Nicka Vujicicia, o którego książce wielokrotnie wspominałeś w wywiadach…
Niesamowity gość, bardzo pozytywny. Pokazuje, że trzeba zwalczać wszelkie przeszkody. Na tym polega sens życia – zawsze masz dwa rozwiązania. Albo usiąść i płakać, albo zebrać się w sobie i walczyć, choć wiadomo, że ta druga opcja jest trudniejsza.

Nad waszą sytuacją też chyba można tylko zapłakać, choć wy już się coraz częściej z tego śmiejecie.
Mieliśmy ostatnio „rocznicę” ostatniej pensji Sebastiana Przyrowskiego. Śmialiśmy się, że powinien zrobić imprezę i w zaproszeniach wpisać: „jedzenie i picie we własnym zakresie”. Niestety, nie przyzwyczailiśmy się do tej sytuacji, bo nie da się przyzwyczaić, że nie dostajesz pieniędzy za wykonywaną pracę. Ale staramy się nie zwracać na to uwagi i cieszyć się, że żyjemy i możemy robić to, co kochamy.

Jak długo czekasz na pensję?
W strefie rekordów na pewno się nie znajduję i do Sebastiana mi trochę brakuje. Jestem w górnej połówce tabeli.

Siedem miesięcy?
No, siedem i pół.

Wierzysz, że te pieniądze odzyskasz?
Trzeba wierzyć. Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie z licencją. To jest gwarant wypłacalności klubu. Jeśli ją dostaniemy, pieniądze też będą.

Co sobie myśli piłkarz Polonii, gdy czyta, że klub chce przejąć firma-krzak z Kamerunu, która niewykluczone, że za moment i tak ogłosiłaby upadłość? To chyba jeden z najgorszych momentów.
Dużo było ciekawych momentów, ale liczę, że ten najgorszy, czyli nieuzyskanie licencji jednak nie nadejdzie. A z opisu tej słynnej kameruńskiej firmy po prostu się śmialiśmy. Możliwe, że ona faktycznie gdzieś jest.

Ale jak do niej zadzwoniliśmy, to nikt nic nie wiedział o przejęciu polskiego klubu.
A jeśli chodzi o pensje, to wszyscy zachwycają się Davidem Beckhamem, że postanowił grać bez pensji. To, widzę, popularny trend, tylko szkoda, że decyzję podjęto bez naszego udziału.

Zbliżamy się do poważnej piłki. Ekstraklasa też jest jak Premiership. Po werdyktach Komisji Licencyjnej ósma drużyna w lidze miała szansę na puchary.
Zakręcona sytuacja (śmiech). Ale w sumie rok temu mieliśmy podobną sytuację. Ta liga pokazuje, że każdy może ograć każdego.

Co do tego nie ma wątpliwości, ale o tym jeszcze porozmawiamy. Kiedy ostatnim razem widziałeś Ireneusza Króla?
Mieliśmy spotkanie w październiku albo we wrześniu. A! Jeszcze po jednym meczu pojawił się później w szatni, ale wtedy nie było czasu na rozmowę.

Co byś mu dziś powiedział, gdybyś go spotkał?
(śmiech) Myślę, że słowa nie miałyby większego znaczenia.

Potrzebne byłyby czyny?
Słowa nie mają sensu. Papier wszystko przyjmie, ale nie chodzi o to, by nawzajem się drapać, lecz o wywiązywanie się z umów. Podobno niemożliwe nie istnieje. Mam nadzieję, że w tym przypadku moje motto stanie się prawdą.

Do pewnego momentu Król obiecywał wam spłatę długu, obiecywał i obiecywał, ale pieniędzy nie było. Kiedy się zorientowaliście, że to wszystko i tak będzie bez pokrycia?
Kiedy się zorientowaliśmy? Niepokojące sygnały się pojawiały, ale to wszystko przeciągało się w czasie. Zajęliśmy się ligą, a najtrudniejszy okres był wtedy, gdy nie graliśmy meczów. Masz przygotowania i co wtedy robić? Wiadomo, że najlepiej pisać o Polonii, a my, zawodnicy, ciągle byliśmy bombardowani pytaniami i wszelkimi teoriami na temat klubu. Nie było to łatwe, ale po wznowieniu gry znów dostaliśmy odskocznię w postaci meczów. I dziś na dziesięć artykułów o Polonii tylko pięć dotyczy już płatności.

Wasza gra na początku sezonu była imponująca, ale…
… ale są tematy ciekawsze? (śmiech)

Nie da się ukryć. Chodzi mi o to, że w oczach wielu kibiców zeszliście na poziom „przeciętnego” człowieka, który musi się liczyć z wydatkami i zmaga się z codziennymi problemami. A przynajmniej część z was.
Fakt, zazdroszczę tym, którzy się załapali na czasy el dorado.

Też się załapałeś.
Ale jestem wychowankiem.

Według listy płac, którą podał Roman Kołtoń, miałeś, o ile pamiętam, ponad dwie dychy miesięcznie.
Jestem zadowolony z kontraktu, jaki podpisałem, ale wiem, że pod względem płatności traktowano mnie jako trzecią kategorię albo i niżej.

Pod względem płatności w Polonii, a nie w lidze, ma się rozumieć.
W Polonii. Ale nie narzekam, mam za co żyć.

Przeszedłeś ze skrajności w skrajność, jeśli chodzi o tych właścicieli. Mógłbyś spokojnie napisać książkę o polskiej piłce. Nawet niekoniecznie autobiografię.
Planuję (śmiech). Jest trzydzieści meczów w sezonie i zwykle dzień po spotkaniu masz jakieś sprawozdanie i tyle. A poza tym jest dużo mowy, kto wyszedł z szatni pierwszy, kto ostatni, kto nie dostał pensji, kto nie zapłacił albo jeszcze coś. Niestety, ale nasza piłka nożna pod tym względem nie polega na grze w piłkę nożną. Nie poszło to w dobrym kierunku i przyczyn można znaleźć wiele. Zacznijmy od tego, że niedawno pieniądze rozchodziły się na prawo i lewo, a wychowankowie rzadko wchodzili do pierwszego zespołu jako pełnoprawni zawodnicy. Wiem to po sobie – abym dostał się do pierwszej drużyny, musieli wyginąć wszyscy, którzy zostali ściągnięci. Wypłynąłem dopiero wtedy, gdy nie było na kogo stawiać. Teraz jest podobnie. Kluby oszczędzają, tną koszty.

Fakty są takie, że konkurencję miałeś w Polonii wymagającą, bo przewinęło się przez nią kilku poważnych napastników.
Ale cieszę się, że nie przegrałem rywalizacji boiskowej. To daje mi największą radość.

Nie przegrałeś?
Nie.

Sobiech, Dwaliszwili, Teodorczyk? Zawsze byłeś traktowany trochę z przymrużeniem oka.
Dokładnie, ale rywalizacji nie przegrałem. Poszedłem na lifting, ale to nie zadziałało (śmiech). Nigdy nie miałem sytuacji, gdy czułem się w stu procentach pewnie. Konkurencję zawsze miałem, ale bardziej musiałem przeskakiwać przeszkody, niż miałem z górki. Zdarzało mi się myśleć: „koniec imprezy, czas zebrać zabawki”, ale nie z tego względu, że nie radziłem sobie sportowo, tylko pewnych rzeczy nie mogłem przeskoczyć. Jestem jednak typem mrówki, która pracuje, pracuje, pracuje i liczy, że ten efekt przyjdzie. W sumie już przyszedł, bo kiedyś nawet nie marzyłem, że zagram choć raz w Ekstraklasie, a tu, z Górnikiem, wybiła stówa. Czyli ta praca nie idzie na marne. Kiedyś gdyby mi ktoś powiedział, że zaliczę tyle występów, to pewnie wysłałbym kasetę do „Śmiechu Warte” i pewnie wygrałbym lodówkę. Ale niemożliwe nie istnieje. A najlepsze jest to, że pół roku temu się zastanawiałem, kiedy przyjdzie ten setny mecz. Przeliczyłem, że jak wszystko dobrze pójdzie, to wypadnie właśnie na Górnik, potem kompletnie o tym zapomniałem, ale dzień przed meczem coś mnie tknęło i – jak ktoś napisał – siadłem z kalkulatorem i wszystko obliczyłem. Fajnie się złożyło, bo choć niestety często jestem rezerwowym, to zawsze sobie wmawiam, że wejdę na minutę i coś zmienię. Tym razem się udało.

Ta stówa to liczba ponad miarę czy jednak poniżej oczekiwań, patrząc na twój wiek i umiejętności?
Kiedyś bym powiedział, że ponad miarę, ale dziś przy tym wszystkim, co przeżyłem, wiem, że jestem w stanie wykręcić lepszą liczbę, ale niekoniecznie występów, tylko bramek.

Masz dziewiętnaście.
Ale jakby policzyć wszystkie minuty, to pewnie wyszłoby, że strzelałem mniej więcej co trzeci mecz. Nie zawsze też występowałem w ataku, nie zawsze mogłem grać. Nie chcę narzekać, bo wtedy, jak już mówiłem, usiadłbym i się rozpłakał. Stwierdzam tylko fakty, żeby ci, którzy mnie oceniają, znali prawdę – że nie wszystko jest zależne ode mnie.

Cały czas to podkreślasz. Masz do kogoś ewidentnie żal.
Wiele osób wie, jak było za czasów pana Wojciechowskiego. Miałem kiedyś taką sytuację, że po bardzo dobrej rundzie, gdy strzelałem bramki, a i w sparingach też mi szło na tle bardzo dobrych rywali, w klubie pojawił się Artur Sobiech. Do niego oczywiście nie mam żalu, ale spotkałem się przed meczem z trenerem Bakero i usłyszałem: „liczę, że dalej będziesz profesjonalistą”. Zrozumiałem, o co chodzi, bo za chwilę nie mogłem grać w pierwszym składzie.

Ściągnęli napastnika, który uchodził za jedno z największych odkryć.
Tak, ale rywalizacji nigdy się nie bałem. Przegrać ją to żaden wstyd. Ważne jednak, żeby ona była.

Coś za coś. Jako wychowanek może miałeś niewielką pensję, ale w innych klubach dostałbyś mniej.
Nie o to chodzi, bo nie miałem prawa wyboru. Miałem z Polonią dłuższy kontrakt. Widzisz… Sam idziesz w stronę absurdu, sugerując, że na boisko powinni wychodzić ci, na których idzie nacisk z góry.

Wszędzie tak jest. Jak zapłacisz zawodnika lub zawodnikowi taką kasę, to trener go wystawia. Bonin też do pewnego momentu musiał grać.
Jeśli ktoś ma takie podejście, to błąd. W takim razie po co trenować? Spotykajmy się tylko na meczach.

Sobiech dawał powody, by mu zaufać.
Każdy zawodnik może tak powiedzieć, a wszystko weryfikuje trening i mecz. Ale nie grzebmy w trupach. Było, jak było i tyle.

Samego Wojciechowskiego jak wspominasz?
Dobrze. Pomijając kwestię pieniędzy, podobała mi się u niego ta chęć bycia pierwszym. Drugi to przegrany, zawsze to podkreślał. My, Polacy, mamy mentalność wiecznie skopanych i niewierzących w siebie, a on wyznaczał całkiem inny kierunek. Widocznie nie byliśmy gotowi na takie wyzwanie.

Odczuwaliście wobec niego większy strach czy podziw?
Ci, którzy podpisywali wysokie kontrakty, wiązali sobie, w przypadku niepowodzeń, pętlę na szyję. Prezes, takie moje zdanie, lubił wyzwania i niepokornych gości. Takich, którzy idą pod prąd, z którymi mógł się skonfrontować, ale którzy potrafili dać więcej na boisku. Weźmy Edgara Caniego. Cały czas pisało się o nim w negatywnym świetle, a potem, jak już odpalił, w kilku kolejkach strzelił nie pamiętam ile, ale bardzo wiele bramek. Edgar nieraz wymieniał się z prezesem zdaniami, ale może jemu to imponowało na zasadzie, że ludzie odważni są gotowi na większe wyzwania.

Gdyby ciebie Polonia za Wojciechowskiego kupiła, a nie wzięła jako wychowanka, to miałbyś inną sytuację?
Na pewno. Popatrzmy na Łukasza Piątka, którego teraz wszyscy doceniają bardziej niż kiedyś. Pamiętam, jak kiedyś wygraliśmy 3:0 z Legią. فukasz grał świetnie, zaliczył trzy asysty, bardzo dobrze pracował defensywie, a po meczu artykuł, bodaj w „Przeglądzie Sportowym” wyglądał tak – trzy asysty Piątka, a trzy czwarte tekstu o tym, jak wspaniałym zawodnikiem jest Ivica Vrdoljak. Do dziś się śmiejemy, że obojętnie, co „Piona” zrobi, to i tak nikt go nie zauważy. Chyba, że strzeli gola, to wtedy odnotują to w Telegazecie.

Wielu wymienia go w gronie najbardziej niedocenianych zawodników ligi.
Na samym treningu widać, jak przydatny jest zarówno w ataku, jak i w obronie. Uwielbia szybkie tempo, wymianę ciosów, akcję za akcję – to jego żywioł i to jest w nim najlepsze – że potrafi zamknąć akcję w defensywie w naszym polu karnym, a po chwili znaleźć się w jedenastce rywala. „Box to box” po prostu.

Gdy dowiedzieliście się, że Piątek rozwiązał kontrakt, nie pomyśleliście, że to symboliczna data w najnowszej historii Polonii?
Nie, my go doskonale rozumiemy. Cieszymy się tylko, że prośba فukasza została uwzględniona i dokończy z nami sezon. Jeżeli ktoś zna sytuację klubu, nie powinien mu się dziwić i ciężko mieć do Łukasza pretensje, bo też musi dbać o swój rachunek. Pewnych rzeczy nie możemy odpuścić i prawo powinno nam w tym pomóc.

Kibice w pewnym momencie mieli do niego żal, że opuszcza klub. Nie masz wrażenia, że polscy piłkarze nie powinni się przywiązywać do drużyn, w których grają, by nauczyć fanów, że sport to biznes? W ankiecie „Weszło z butami” piłkarze Lecha dawali do zrozumienia, że oferty z Legii by nie odrzucili, na co fani tego klubu się zbulwersowali.
Wolę operować faktami. To tak jak z tym wypadkiem. Wokół tej kobiety, która została potrącona, było z trzydzieści osób czekających na tramwaj. Pewnie każdy z nich wcześniej sobie myślał: „w takiej sytuacji na pewno pomogę i nie będę stał jak kołek, patrząc, czy leje się krew”. Prawda była taka, że podeszły tylko dwie kobiety, które ze strachu nie wiedziały, co zrobić i tych dwóch chłopaków od nas. Dlatego gdybanie nie ma sensu i trzeba mierzyć się z życiem takim, jakie ono jest.

Do czego zmierzam – w Polsce wiele osób krytykuje choćby Mariusza Stępińskiego – np. szanowany trener Michał Probierz – za to, że nie odwdzięczył się Widzewowi i opuszcza ten klub.
OK, ale czym miałby się odwdzięczyć? Co powinien zrobić, bo nie wiem?

Zdaniem tych ludzi – zostać w klubie i dać mu zarobić, jak Milik.
Ale Stępiński był w tym klubie od iluś lat i każdego dnia dawał szansę zarobić. Nie chcę wchodzić komuś do ogródka, ale skoro masz zawodnika każdego dnia w klubie, to możesz określić jego umiejętności i zapewnić go, że będziesz na niego stawiał. Wyrzucanie do Młodej Ekstraklasy nie jest rozwiązaniem.

Skoro już tak rozmawiamy o tej nienormalności w Ekstraklasie… Twoim zdaniem polska piłka jest normalna? Zdrowa?
Chciałbym zobaczyć, gdzie jest wzór. Wtedy mógłbym się odnieść.

A jest w Polsce taki?
Każdy działa na własną rękę. Wiesz, czego w Polsce brakuje? Szacunku. Ale nie tylko do piłkarzy. Do każdego człowieka. Nie chodzi o pieniądze, ale o zwykłe poklepanie po plecach i chwilę rozmowy. Przypomina mi się taka anegdota… Jeden z moich kolegów z Polonii wraca do treningu po pół roku przerwy spowodowanej zerwanymi więzadłami krzyżowymi. Trener Bakero zbiera wszystkich w kółko i mówi: „panowie, dziś pierwszy trening od kontuzji Igora Kozioła. Każdy z nas wie, ile wysiłku kosztuje, by się nie załamać i ciężko pracować na rehabilitacji. Podziękujmy mu za to, że wytrwał, brawami”. Biliśmy chłopakowi brawo i uściskaliśmy go. Czy coś nas to kosztowało? Nie. A pokazaliśmy, że zależy nam na nim i naprawdę się cieszymy, że wraca.

Pamiętasz, jak Jurek Dudek został pożegnany w Realu? U nas wszyscy by powiedzieli: „ten rezerwowy nieudacznik dostał takie pożegnanie?! Cristiano Ronaldo to można żegnać, ale Dudka?!”. Każdą sprawę można postrzegać dwojako. Pamiętam taką sytuację z siłowni… Jeden z trenerów mówi do zawodnika wyciskającego na nogi: „o, widzę, że lewą masz słabszą”. A ja na to: „trenerze, a może kolega ma dwie bardzo dobre, a prawą jeszcze mocniejszą?”. Szklanka do połowy pełna lub pusta. Taki sposób postrzegania.

Sytuacja z Bakero godna podziwu, natomiast widzę, że schodzimy na kwestię mentalności. Pytanie, czy jest co chwalić w polskiej piłce. Jedni jak Canal Plus częściej chwalą, inni jak Weszło, częściej ganią.
Krytyka jest istotna, bo może sporo zmienić. Weźmy te przerwy na picie w trakcie meczu. Gramy z Podbeskidziem, dopiero się rozkręcamy, a tu przerwa. Pomyślałem, że coś się stało, ale patrzę, a tu wszyscy łapią za bidony. Tak jak napisaliście – jak jest upał, warto uwzględnić taką przerwę, żeby nikomu nic się nie stało, ale nie przy dwudziestu stopniach! Wyobraź sobie, że dorywamy się do gardła przeciwnikowi, mamy trzy stałe fragmenty z rzędu, cały czas atakujemy, a tu ktoś przerywa grę. Wiadomo, że trener może coś skorygować i pewne rzeczy nam przypomnieć, ale sytuacja boiskowa się zmienia. Chyba za bardzo się ze sobą pieścimy.

Przykład Maćka Korzyma jest niesamowity. Ten facet jest nieprawdopodobnie twardy i pokazuje kierunek, w jakim powinniśmy iść. Złamana noga i mówi: „gościu, nie przejmuj się, zajmij się swoją robotą”. Szacunek. Przez pół roku przebywałem w szatni Korony, wiem, na jakich zasadach funkcjonują ci ludzie, a jeszcze potrafią dać coś od siebie. Zbyszek Małkowski ścierający się – delikatnie mówiąc – z policją to już wyższy level.

Napisaliśmy kiedyś, że Korona patrząc wyłącznie na charakter jej zawodników to drużyna marzenie dla każdego polskiego kibica. Abstrahując już od umiejętności, bo jest tam wielu piłkarzy, którzy w Ekstraklasie by się nie łapali…
… ale się łapią.

W Koronie.
A to źle? (śmiech) Czyli się łapią w Ekstraklasie.

Ale w innych klubach taki Sierpina nie znalazłby miejsca. Nieważne, nie o tym mieliśmy rozmawiać.
W Koronie wraz z przyjściem trenera Ojrzyńskiego zostały wyznaczone pewne zasady i stworzyły się dogodne warunki, by je sprawdzić. Np. pacyfikowanie kibiców na stadionie. To był test dla zawodników, którzy dołożyli od siebie coś extra. Mogliby się zachować jak ludzie w tramwaju, gdy się kogoś okrada, czyli odwrócić głowę i patrzeć przez szybę, a wzięli sprawę w swoje ręce i zamanifestowali swoje poparcie. Pamiętam taką sytuację, gdy dostałem tort od kibiców Polonii w związku z tym, że wracam. „Witamy w domu”. Albo moje wesele… Wychodzę z kościoła, a tam czerwono. Kibice Polonii przejechali kilkadziesiąt kilometrów, by odpalić racę. Coś niespotykanego. Albo inna sytuacja, właśnie z Korony, która rzadko się w Polsce zdarza, a pokazuje, że w nas, Polakach, siedzą takie „nieodkopane” gesty, które wprowadzają nas na wyższy poziom. Po sezonie na jeden ze sparingów przyszło koło tysiąca lub dwóch tysięcy kibiców i wręczyli kapitanowi puchar dla najlepszej drużyny w historii Korony Kielce.

Ostatnio zresztą, jak z nimi graliśmy, to powiedziałem, że mecz z Koroną to coś więcej niż piłka nożna. To sprawdzenie męskości – czy jesteś facetem, czy nie. Tam nie masz jedenastu zawodników, tylko osiemnastu plus trenerzy. Wszyscy z jednym celem – dać z siebie jak najwięcej. Dobrze się złożyło, że trener Ojrzyński trafił akurat na takich ludzi. Pamiętam, jak graliśmy z Bełchatowem… Dzień wcześniej grał Bayern, w barwach którego szalał Gomez. Trener powiedział: „będziemy grali tak i tak, a w ataku zagra Mario Gomez, czyli Pavol Stano”. I mówi do niego: „wejdziesz, Pavol, strzelisz dwie bramki i pozamiatasz”. Trzydziesta minuta, 2:0, kto strzelił? Dwa razy Stano. To jest właśnie przekazywanie pewności siebie i wiara we własnych zawodników.

A w Polonii jaki wpływ na dobre wyniki miał trener Stokowiec, a jaki ogólna sytuacja? Jacek Kiełb powiedział, że bieda łączy…
To prawda, że łączy, ale na początku sezonu nie byliśmy świadomi tej biedy. Byliśmy wręcz przekonani o starych dobrych czasach. Trener Stokowiec szczególnie zapunktował, gdy jeszcze nie było wiadomo, co stanie się z klubem, a my na treningach mieliśmy osiem piłek z czego sześć nienapompowanych, nieskoszoną trawę i dzieciaków, które wpadały nam na boisko. Wtedy trener wziął sprawy w swoje ręce i bez podpisanej umowy z klubem powiedział, że zależy mu na tym, żebyśmy byli gotowi do sezonu, gdziekolwiek pójdziemy. Trenowaliśmy wtedy charytatywnie, ale jak się okazało, opłaciło się.

Tak dobre wyniki nie były dla ciebie mimo wszystko zaskakujące?
Przed pierwszym meczem nie byliśmy świadomi, co jesteśmy w stanie zrobić, bo przygotowywaliśmy się „na szybkości”. Cała sytuacja była zakręcona i nie mieliśmy czasu na sparingi z mocniejszymi ekipami. Zagraliśmy chyba tylko z Koroną i z czwartoligowcami. Wyglądało to nieźle, ale nie byliśmy pewni, jak to wypadnie później. Okazało się jednak, że jesteśmy przygotowani ponad program i punkty zbieraliśmy bardzo szybko.

Podobnie jak wcześniej فKS, obaliliście mit, że aby przygotować się do sezonu, trzeba zaliczać zagraniczne obozy.
Najgorzej jest wtedy, gdy do pierwszego meczu masz dużo czasu. W tym roku mamy dwa tygodnie przerwy i wracamy jedynie wypoczęci, a z parametrów, które wypracowaliśmy, nic nie tracimy. Akademia dziwnych ruchów pójdzie w odstawkę, podczas przygotowań skupimy się na piłce nożnej i zacznie się liga. Zawsze marzyłem też o tym, żeby nie mieć zimowej przerwy, bo to najgorsze, kiedy rozkręcisz się w sierpniu, już w listopadzie koniec ligi, a na koniec słynne ładowanie akumulatorów, czyli bieganie po śniegu i rzucanie hantlami. Piłka jest prostą grą – kopnij, biegnij.

Czyli czekałeś nie tylko na werdykt Komisji Licencyjnej, ale też na decyzję, co z reformą Ekstraklasy.
Dzielenie punktów jest o tyle niekorzystne, że w każdej drużynie trzeba mieć z inteligentnego gościa, który to policzy. Na razie zapisaliśmy się na kursy obsługi kalkulatora i chyba będziemy robić ładne tabelki w Excelu. A mówiąc serio, chyba nikt nie będzie narzekał, że gramy więcej, bo o to w tym wszystkim chodzi. O mecze. To jeden z największych plusów bycia piłkarzem.

A minus?
Nie ma minusów. Każdy chyba kiedyś marzył, by grać w piłkę. A jeśli jeszcze mają za to płacić? Mają… (śmiech).

Czytałem gdzieś, że w dzieciństwie brakowało ci treningów technicznych.
Możliwe, ale każdemu czegoś brakuje, może poza Ronaldo i Messim, choć jakiś Polak pewnie by znalazł, co jest z nimi nie tak (śmiech). Może to dobrze, że miałem takie zaległości do nadrobienia, bo nauczyło mnie to tego, by pracować indywidualnie. Dlatego denerwuję się… Wkurzam… A nawet bardziej niż wkurzam, gdy nie mam gdzie trenować. Pojawia się sytuacja, że przyjeżdżamy na boisko, ćwiczymy, a zaraz musimy pakować się w autokar i wracać. Zauważyłem taką zależność, że zaczęliśmy teraz lepiej grać po treningach na normalnym, bardzo dobrym boisku, na którym dodatkowo sobie też zostajemy. Raz, że umiejętności idą do góry, a dwa, że rośnie pewność siebie.

Ale faktycznie trenujecie na poważnie, czy tak jak Adrian Błąd, który zostaje, by oddać… trzy strzały?
Cóż, trzeba sobie jasno określić cel, choć warunki nie zawsze sprzyjają. Pamiętam, jak jeszcze w rezerwach zostawałem po treningu… Leżał śnieg, a gościu czaił się, żeby wyłączyć mi światło. Fajna była zabawa, bo wyłączał stopniowo, robiło się coraz ciemniej, ale póki się dało, to pożyczałem ze cztery piłki od kolegów. Potem po „Saharze” pojawiło się sztuczne boisko i musiałem to spożytkować. Siatki na bramce, coś niesamowitego, a dziś to normalność. I tak sobie zawsze zostawałem, a potem wracałem z kilkoma piłkami w torbie. Czasem nawet spuszczałem z nich powietrze. Ciekawe czasy, ale nauczyło mnie to pokory.

Masz już 26 lat, stówkę na karku w Ekstraklasie i nie tęskni ci się za pełną normalnością i stabilizacją?
To moje marzenie, żeby było gdzie trenować, bo od tego wszystko się zaczyna. Wtedy jesteś w stanie zrobić wszystko i zapomnieć o problemach.

Ale nie tęsknisz za czymś takim? Nie namawiasz menedżera, by znalazł ci poważniejszy klub? Np. takie Zagłębie, które jest bardzo wygodne dla polskich piłkarzy.
Ustalmy jedną rzecz – to w ogóle przykre, że swoim marzeniem nazywam to, że chciałbym mieć gdzie trenować, bo to powinna być normalność i obowiązek. Czekam, aż wreszcie ktoś na to wpadnie – jesteś prezesem, płacisz zawodnikom i stwarzasz jak najlepsze warunki.

Cały czas wracasz do tej Polonii, a ja pytam, czy nie chciałbyś po prostu odejść na dłużej niż sześciomiesięczne lub roczne wypożyczenie. Przecież w większości klubów jest gdzie trenować.
No tak, w większości jest. Mam nadzieję, że tutaj też nadrobią stracony czas.

Ale uciekasz od odpowiedzi… Pytam wprost – nie chcesz się zwinąć?
Kiedyś pewnie nadejdzie taki moment, ale na razie nie dopuszczam do myśli, że Polonia nie dostanie licencji. Zostały trzy mecze i nie chcę sobie zaprzątać głowy tym, że coś powiem w wywiadzie, a potem będzie się to za mną ciągnęło. Nie potrzebuję takiego rozproszenia.

Ten Murapol cokolwiek wam zmienia?
Nie znam warunków współpracy, ale myślę, że Murapol czeka, by klub dostał licencję. Oni nie mogą zbyt wiele zainwestować, jeśli sytuacja się nie zmieni. Ich biznesem nie jest też nagle spłacenie wszystkich długów. Na razie jesteśmy wdzięczni, że możemy pojechać na trening i do hotelu na normalnych warunkach. Za to należy im się słowo: „dziękuję”.

Ten wywiad zasługuje na tytuł: „cierpienia polskiego piłkarza”.
Nie tyle cierpienia, co pokazanie rzeczywistości i apel, w jakim kierunku powinniśmy iść.

Muszę cię jeszcze zapytać o jedną sprawę, o której mało kto pamięta. Powołanie do reprezentacji na mecz z Kamerunem. Rok 2010.
Pamiętam tę sytuację… Jesteśmy na treningu i „Mierzej” mówi: „koniec świata, „Gołąb” jedzie na kadrę”. Uznałem to za kolejny dobry żart, ale pokazali mi informację w internecie, że mam zastąpić Artura Sobiecha. Spakowałem się, pojechałem i zobaczyłem trochę świata.

Jedno z najmilszych wspomnień z kariery?
Na razie to ja mam co najwyżej randkę.

Randkę?
Tak jest. Kariera to Liga Mistrzów, przygoda to Liga Europejska, a randka – tutaj.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama