OLE: Włoski łącznik, czyli o współpracy Udinese z Granadą słów kilka

redakcja

Autor:redakcja

20 maja 2013, 10:57 • 6 min czytania

Gdybyście dziesięć lat temu chcieli szukać Granady na futbolowej mapie Hiszpanii, bardzo byście się napracowali, zanim znaleźlibyście Andaluzyjczyków. Wiosną 2002 roku kibice ekipy z południa kraju musiały poradzić sobie ze smutną myślą, że ich ukochany klub umiera. Zgodnie z nakazem sądu, Los Rojiblancos zostali zdegradowani z trzeciej do czwartej ligi, aby tam — niczym w czyśćcu — cierpieć za grzechy. Do grzechów należały przede wszystkim długi, ale sporą rolę odegrało też to, że na niwie administracyjnej Granada była tak samo stabilna jak jednonogi pijak na monocyklu.
Z czwartą ligą w Hiszpanii nie ma żartów, Tercera División bardzo różni się od analogicznego poziomu na przykład w Anglii. Osiemnaście grup, brak obcokrajowców w kadrach i przymus stawiania na młodych zawodników sprawiają, że jeśli już się do tych rozgrywek wpadnie, to bardzo, bardzo trudno z nich wypaść. Kibice Granady o tym wiedzieli. W ciągu czterech kolejnych sezonów klub trzy razy kwalifikował się do gry w play-offach (dwa razy wygrywając swoją grupę), ale dopiero za trzecim razem walka została wygrana. Ucieczka z czwartej ligi wcale nie oznaczała powrotu do raju. W kolejnych sezonach Granada była zwykłym, szarym klubem z trzeciej ligi. Raz górna połówka tabeli, raz dolna. Proza życia.

OLE: Włoski łącznik, czyli o współpracy Udinese z Granadą słów kilka
Reklama

Zbawiciel — Gino Pozzo

W 2009 roku przyjaciel prezesa Granady i jednocześnie właściciel włoskiego Udinese, Gino Pozzo, zainteresował się klubem z Andaluzji. Dostrzegł w nim potencjał sportowy, a przede wszystkim, finansowy. Podpisanie umowy o współpracę, poprzedzone zmianami strukturalnymi, nastąpiło pod koniec lipca 2009 roku. Gino Pozzo zakupił akcje klubu od Lorenzo Sanza, byłego prezesa Realu Madryt, wyczyścił Granadę z długów i posadził na kierowniczym stołku Quique Pinę, prezesa klubu. Cel wydawał się jasny: ekspresowy awans. Z zapleczem finansowym i kontaktami rodziny Pozzo sprawa była wręcz śmiesznie prosta. Włosi stwierdzili po prostu, że sprowadzą do drużyny zawodników znacznie przewyższających klasą swoich ligowych kolegów. Proste, prawda? W słonecznej Andaluzji miała powstać trzecioligowa drużyna marzeń.

Reklama

Udinese, ekipa słynąca z bardzo odważnego kupowania graczy na całym świecie, potrzebowała miejsca, w którym będzie można ogrywać przyszłe gwiazdy piłki. Trzecia liga hiszpańska to jednak poziom zbyt niski, dlatego Granada musiała awansować. Na południe Półwyspu Iberyjskiego przybyli zawodnicy tacy jak Dani Benítez, Allan Nyom, Diego Maínz czy Odion Ighalo. Wszyscy zdecydowali się na przenosiny do Segunda División B, wierząc, że dostaną tam sporo szans na grę. Nie rozczarowali się. Grali dużo, grali dobrze, aż wygrali ligę. W barażach zmierzyli się z Alcorcónem. W dwumeczu było 2:1 dla nich, a to oznaczało awans do drugiej ligi. Gino Pozzo dostał to, czego chciał. W kolejnym sezonie drużynę ze stadionu Nuevo Los Cármenes wzmocnili inni wypożyczeni z Włoch zawodnicy, między innymi Guilherme Siqueira, Alex Geijo, Carlos Calvo czy Jaime Romero.

Awans do La Liga

Skład wystarczył na wywalczenie piątego miejsca w drugiej lidze, a to oznaczało baraż o prawo gry w pierwszej. Granada najpierw ograła Celtę (po rzutach karnych), a potem dzięki golom strzelonym na wyjeździe odprawiła z kwitkiem Elche. Awans do najwyższej klasy rozgrywkowej był dla rodziny Pozzo i Quique Piny bardzo miłym zaskoczeniem. Nie spodziewali się go tak szybko. Włodarze klubu obawiali się nieco wizji gry w La Liga, a większość ekspertów wróżyła Andaluzyjczykom szybki spadek. Obawy były jednak przedwczesne, a lęki nieuzasadnione. Granada na starcie sezonu 11/12 zameldowała się ze składem może nie powalającym na kolana, ale całkiem przyzwoitym. Pod koniec rozgrywek było nieco strachu o utrzymanie, ale ostatecznie wszystko skończyło się dobrze. W tym roku pewnie będzie podobnie.

Współpraca Udinese z Granadą nie podoba się wielu klubom. Teraz, gdy ekipa jest już w La Liga, głosy krytyki przycichły, ale dwa, trzy lata temu działacze wielu hiszpańskich drużyn nie przebierali w słowach komentując fakt, że Włosi urządzili sobie w Andaluzji drużynę rezerw. Faktycznie, stopień uzależnienia od klubu z Udine był bezprecedensowy. W sezonie 10/11 Andaluzyjczycy zdobyli w lidze 55 bramek, z czego 41 było autorstwa zawodników ze stajni Gino Pozzo. Owo uzależnienie klubu Quique Piny zmalało wraz z awansem do pierwszej ligi. Osłabła też krytyka, bo â€” umówmy się — Barcelonę wcale nie interesuje czy zawodnik jakiejś drużyny jest kupiony, wypożyczony czy może porwany, głodzony i zmuszany do grania torturami. Granada nie jest i w najbliższym czasie nie będzie siłą mogącą zaburzyć porządek hiszpańskiej piłki, dlatego zamieszanie związane z symbiozą z włoskim klubem ucichło.

Korzyści współpracy

Same protesty nie były uzasadnione. Relacje między klubami oparte są na przejrzystych zasadach, nie ma mowy o łamaniu prawa, zresztą Gino Pozzo na stałe mieszka w Barcelonie, można więc domniemywać, iż zna hiszpańskie prawo. W futbolu jest wiele tematów bardziej mrocznych, niebezpiecznych i wartych uwagi niż to, że bogaci ludzie z jednego kraju zainwestowali w biedny klub w drugim. Na inwestycji familii Pozzo zyskał nie tylko klub, ale też całe miasto. Mieszkańcy Granady zamiast meczów trzeciej ligi mają starcia z najlepszymi ekipami La Liga. Stadion Nuevo Los Cármenes nie jest może zbyt duży, ale ponad 22 tysiące miejsc siedzących na razie wystarcza. Klub ciągle podnosi się po latach kryzysu, kiedy trybuny świeciły pustkami. Teraz Andaluzyjczycy potrafią zgotować swoim rywalom prawdziwe kibicowskie piekło. Bez pieniędzy rodziny Pozzo nie byłoby tego wszystkiego.

… i ciemna strona symbiozy klubów

Projekt Granady ma jedną sporą wadę: opiera się niejako na niestabilności. Dużo wypożyczeń sprawia, że w kadrze następuje ciągła rotacja, piłkarze przychodzą, odchodzą, znów przychodzą i tak w kółko. Trudno jest budować drużynę w takich warunkach. Zaciąg z Udinese musi trafiać do Hiszpanii na zasadzie wypożyczenia, ale inni wcale nie muszą iść tym tropem. Aktualnie w kadrze Andaluzyjczyków jest ośmiu zawodników będących własnością innych klubów: pięciu Udinese, jeden Benfiki, jeden Málagi i jeden Stade Rennais. To zdecydowanie za dużo, jak na drużynę, która nie jest beniaminkiem, ani nie ma praktycznie żadnych problemów finansowych. Problemem jest też to, że zawodnicy wypożyczeni to w większości niezbędne elementy układanki trenera Alcaraza. Za coś pozytywnego trzeba z pewnością uznać przypadki takie jak sprawa Guilherme Siqueiry, gdzie po okresie wypożyczenia Udinese przeniosło prawa do piłkarza na Granadę. To krok w dobrym kierunku, podobnie jak podpisanie kontraktów z zawodnikami takimi, jak Iriney czy Diego Buonanotte. Fakt, iż Brazylijczyk i Argentyńczyk wybrali jednak Granadę spośród innych propozycji transferowych jest znamienny.

Udomowieni najemnicy

Pod koniec sezonu 11/12 Granada grała z Realem Madryt. Do 80. minuty Andaluzyjczycy wygrywali 1:0, jednak Hurtado sprowokował karnego, którego na bramkę zamienił Cristiano Ronaldo. Wydawało się już, że spotkanie zakończy się remisem, ale w 94. minucie, na kilkadziesiąt sekund przed końcem spotkania, David Cortés wpakował piłkę do własnej siatki. Jak zareagowali zawodnicy Granady? Byli wściekli, zrozpaczeni i załamani. W tym potwornym bólu zrobili parę rzeczy, które poskutkowały dłuższymi lub krótszymi zawieszeniami. Los Rojiblancos postąpili bardzo głupio, ale udowodnili jedno — nie są najemnikami. Utożsamiają się z Granadą, a to dobra wiadomość dla klubu, dla kibiców, a nawet dla całej ligi.

PIOTR DYGA

Artykuł pochodzi z nowo powstałego magazynu „¡Olé!” — internetowego czasopisma poświęconego hiszpańskiemu futbolowi. Ściągnij cały numer „¡Olé!” na stronie internetowej: www.olemagazyn.pl. Magazyn znajdziesz również na Facebooku (www.facebook.com/OleMagazyn/) oraz Twitterze (www.twitter.com/OleMagazyn/).

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama