– Czekamy na dokładną wykładnię. Jeśli się komuś przyznaje licencję, to nie można równocześnie wbijać mu noża w plecy – powiedział na łamach „Gazety Wyborczej” trener Widzewa Łódź Radosław Mroczkowski. W związku z tym komisja licencyjna PZPN powinna się chyba zastanowić: skoro takiej licencji szanowny pan trener nie chce, to może woli nie dostać żadnej? Bo w zasadzie na tym to właśnie polega: gdyby Widzew nie chciał być dopuszczony do ligi warunkowo, to nie zostałby dopuszczony w ogóle. Jeśli o to chce walczyć szkoleniowiec, to droga wolna, ale niech lepiej skonsultuje się ze swoimi przełożonymi. Mogą mieć inne plany.
Czasami lepiej nic nie mówić, niż wygadywać idiotyzmy. Ale Mroczkowski powstrzymać się jednak nie mógł: – Zatrudnianie piłkarzy z pensjami na poziomie drugiej czy trzeciej ligi to tak naprawdę, jakby nie dać komuś licencji. Od razu skazuje się nas na spadek. Rozumiem zakaz wielkich transferów, za wielkie sumy, ale my przecież takich nie robimy. Czekamy na dokładne wyjaśnienie ten sprawy, bo w tej chwili bardzo ogranicza nam pole działania.
Przecież Widzew ma zakontraktowanych zawodników na nowy sezon, chyba wszystkim się kontrakty nie kończą, prawda? Oni więc mogą grać dalej, na dotychczasowych zasadach. Łódzki klub nie może pozyskiwać nowych i oferować im zarobków większych niż 5 000 złotych brutto, ale o to pretensje należy mieć do szefostwa klubu, a nie do komisji licencyjnej. To przecież nie jej wina, że klub poczynał sobie tak swobodnie, że dzisiaj znalazł się w upadłości.
Najlepiej omamić jakiegoś zawodnika, obiecać mu pięć dych na miesiąc, a później przepraszać, że konto puste. Mroczkowski zamiast grzecznie podziękować, że komisja znalazła racjonalne wyjście z sytuacji, pozwalające drużynie na dalsze występy w ekstraklasie, to się jeszcze pluje…