To się dopiero nazywa pasjonująca końcówka. W lidze niemieckiej od dłuższego czasu było pozamiatane – Bayern najszybszym mistrzem w historii, już na początku kwietnia, a trzeci Bayer od dawna był bez szans na dogonienie drugiej Borussii – a mimo to ostatnia kolejka przyniosła prawdziwą burzę emocji. No to po kolei…

Po pierwsze, Bundesliga oficjalnie pożegnała się z Juppem Heynckesem i chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości – o lepsze pożegnanie byłoby ciężko. Bayern pobił kilka ligowych rekordów, skończył sezon z przewagą dwudziestu pięciu punktów nad Borussią i tylko jedną porażką. Dziś męczył się z Gladbach, ale wymęczył 4:3.
Po drugie, piłkarze Schalke uciekają spod topora i jednak dostają się do Ligi Mistrzów, przynajmniej do eliminacji. Już przed tygodniem mogli zagwarantować sobie czwarte miejsce, ale nie, to by było zbyt proste. Lepiej było w ostatniej kolejce pojechać do piątego Freiburga i tam zgarnąć pełną pulę.
Po trzecie – i najważniejsze, bo z tym wiąże się kilka dodatkowych wątków – Hoffenheim nie spada z Bundesligi, jeszcze nie teraz. Drużynę Eugena Polanskiego czekają baraże z Kaiserslautern Ariela Borysiuka, choć… wielkie podziękowania należą się Robertowi Lewandowskiemu. Już w doliczonym czasie, przy prowadzeniu Hoffenheim 2:1 (po dwóch karnych i czerwonej dla Weidenfellera), piłka po strzale Marcela Schmelzera zmierzała do bramki, a Lewy jeszcze spróbował ją dotknąć. Czy faktycznie to zrobił, to i tak absorbował uwagę bramkarza, będąc już na pozycji spalonej. A przecież wystarczyło, że stałby w miejscu i… po prostu pozwolił wpaść piłce do siatki.
Wyszła pazerność Lewandowskiego na gole. I w sumie nic dziwnego, bo jak w pierwszej połowie wpisał się na listę strzelców i dogonił w klasyfikacji Kiesslinga, tak w 90. minucie Kiessling znów mu odjechał. Robertowi brakło już czasu i korona króla strzelców znów przeszła mu koło nosa. A przecież w tym sezonie był naprawdę bardzo blisko…
