Tyle już napisano i powiedziano o tym meczu, że aż odechciewa się silić na kolejne potężne analizy. Dziesiątki wywiadów, zapowiedzi, piłkarze opowiadający o tym co to będą robić po zwycięstwie – jeden uczci je kebabem, inny może nawet z radości pójdzie do Enklawy. Potok słów wylewa się z każdej dziury. No i jasne – nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo mimo że znamy tę naszą Ekstraklasę od podszewki, wiemy ile złego można się po niej spodziewać, to jednak mecz Legii z Lechem W TYM momencie sezonu i przy TAKIM położeniu w tabeli obu drużyn, to po prostu cholernie obiecująca propozycja na wczesne sobotnie popołudnie. Szkoda, że żaden szalony matematyk dzięki jakimś tajemniczym algorytmom nie spróbował obliczyć, jak kształtuje się prawdopodobieństwo, że naprawdę czeka nas coś dobrego. Jakieś duże piłkarskie „coś”. Bo jeśli nie w takim spotkaniu i nie w tych okolicznościach, no to kiedy?
Podobnie myśleliśmy jesienią, kiedy Legia przyjeżdżała na Bułgarską. Tamto spotkanie absolutnie nie rozczarowało. Ale wówczas miało może ćwierć rangi tego dzisiejszego. Wszyscy wiemy, czym w Polsce regularnie kończy się zdobycie mistrza Polski i ta cała „trampolina” do Europy. Zwykle grozi spektakularną klęską, ale do cholery – jednak warto o to walczyć i zostawiać zdrowie.
To jest ten dzień i ta pora – sobota, 13:30 – kiedy warto byłoby się nie skompromitować na oczach własnych kibiców. I nie tylko. Do Warszawy przyjeżdża dziś wielu poważnych ludzi, menedżerów, skautów, dyrektorów, nawet selekcjonerów. Kilka „dużych” nazwisk z poważnych lig i klubów. Pewnie chcieliby zobaczyć poważnych piłkarzy. Oni też, tak jak i kibice, przyjdą na stadion z nadziejami, że na wysokim poziomie nie będzie fruwać tylko i wyłącznie futbolówka. Dla dobra nas wszystkich, całej polskiej piłki i każdego z zawodników w pojedynkę, warto byłoby sprawić, żeby dla tych wszystkich skautów nie była to tylko kolejna rutynowa wizyta, którą skończą z pustymi notesami. No i żeby kibice mogli wyjść ze stadionu z przeświadczeniem – a jednak da się. Da się zobaczyć w Polsce dobrą piłkę na własne oczy, nie tylko tę opakowaną w ładny papierek z logo telewizji, przepuszczoną przez kłamliwe oko dwudziestu kilku kamer.
Kilka dni temu Canal+ przeprowadził serię rozmów z serii „czego Lech / Legia nie ma w swojej kadrze”. Naprawdę chcielibyśmy dziś o tym na moment zapomnieć i zobaczyć to, co jedni i drudzy jednak mają. Ł»eby – jak celnie ujął to Jacek Bąk w „Przeglądzie Sportowym” – stawka nie okazała się zbyt duża w stosunku do posiadanych umiejętności.
Sześć miesięcy temu Legia wygrała w Poznaniu i to naprawdę był mecz, od którego nie chciało się oderwać oczu. Legia zadająca błyskawiczne, nokautujące ciosy i Lech też próbujący się jej jakoś odgryźć, ale mający jednak w składzie Ślusarskiego, któremu wówczas nie było jeszcze w smak walczyć o tytuł króla strzelców. Jedno, co na pewno powtórzy się dziś z tamtego wydarzenia, to atmosfera trybun – zero wątpliwości – na poziomie europejskiego topu.
Można po raz kolejny dyskutować o personaliach. Choćby o braku Tonewa (niestety pół menedżerskiego świata od półrocza „licytującego się” o Bułgara musi dziś obejść się smakiem). Albo o Lovrencsicsu, który wczoraj podpisał nowy kontrakt z Lechem i chciałoby się wierzyć, że to nie koniec jego zwyżki formy, że ta zwyżka formy nie była związana tylko z walką o możliwość złożenia podpisu na papierku, który daje gwarancję dobrego życia w Poznaniu i wypłat bez porównania wyższych niż w Lombardzie Papa. Generalnie jednak – ile głosów tak zwanych ekspertów i dziennikarzy, tyle domysłów i robienia szumu, który dziś o 13:30 nie musi mieć jakiegokolwiek odzwierciedlenia w faktach . Pół roku temu Legia wygrała w Poznaniu, rok temu Lech punktował w Warszawie. Jeszcze wcześniej padł bezbramkowy remis. Nie sposób jakkolwiek żonglować tymi historycznymi konotacjami i statystykami, żeby w kontekście tego konkretnego meczu nadać im sens i przełożenie na rzeczywistość. Tu i teraz pisze się nowa historia. Naszym zdaniem – jedyna prawidłowość, której nie sposób bagatelizować, to wyjazdowa seria Lecha. 12 zwycięstw, 0 remisów i 1 porażka. Wynik zauważalny w skali całej Europy. Ba, w rundzie wiosennej Kolejorz na wyjeździe nie stracił nawet gola. To jest statystyka, która ma znaczenie. Nie ta, że w całej historii Legia wygrywała 856 razy, a Lech tylko 678 i tak dalej.
Wszyscy wiedzą o co grają. Nawet jeśli padnie remis, jeśli nic nie zmieni się w układzie tabeli, to i tak już za parę godzin piłkarze którejś z drużyn będą mogli powiedzieć: „teraz wszystko zależy od nas. Wygramy trzy mecze do końca i jesteśmy mistrzami. Nikt nie może nam przeszkodzić”. Piłkarsko – oby było przynajmniej, jak ostatnio w Poznaniu. Cała otoczka, atmosfera trybun, wypełniony po brzegi stadion – to wszystko wyłącznie sprzyja zawodnikom. Pojedyncze nieudane zagranie nie będzie rzucać się w oczy tak, jak rzuca się na co dzień – w Chorzowie, Bełchatowie czy Szczecinie. Dlatego panowie, po prostu, nie spieprzcie tego!
PRZEDMECZOWA KONFERENCJA PRASOWA W LECHU:
JAN URBAN O… WYROKU W ZAWIASACH:
POCZTÓWKI Z PRZESZŁOŚCI:
Janusz Basałaj i Edward Durda komentują mecz Legii z Lechem w 1995 roku.
I Gift Muzadzi w bramce Lecha.
CIEKAWE KURSY BUKMACHERÓW:
Legia Warszawa – Lech Poznań 1×2 – 2.20 – 3.10 – 3.25 – TYPUJ W BET-AT-HOME >>
Lech nie przegra w Warszawie – 1.58 – TYPUJ W BETCLIC >>
Dwaliszwili wpisze się na listę strzelców – 3.55 – TYPUJ W EXPEKT >>
Wynik remisowy do przerwy – 2.05 – TYPUJ W COMEON >>

