Stosunkowo niewiele mieliśmy w ostatnich latach takich meczów jak jutrzejszy Legii z Lechem, kiedy dwie drużyny walczące o mistrzostwo spotykały się niemal na samym finiszu ligi i w bezpośrednim starciu mogły dokonać przełomu w tej rywalizacji. Przybliżyć się do sukcesu, pozbawiając przeciwnika marzeń. Stosunkowo niewiele, ale jednak takie były. Choćby pamiętny mecz Legii z Widzewem z maja 1996 roku.
Analogiczna sytuacja. Do końca rozgrywek też cztery kolejki, oba zespoły w grze o mistrzostwo Polski – z tą różnicą, że przystępujące do spotkania z taką samą liczbą punktów. Niezły oldschool – patrząc z dzisiejszej perspektywy. Dwa tysiące widzewiaków w pociągach specjalnych, burdy na trybunach, obstawa policji z Warszawy i Łodzi. Na ławce rezerowowych elokwentny jak zwykle Marek Bajor. Bilety wydawane kibicom przez kraty… z Poloneza. Aleksander Kwaśniewski na trybunach, młody i jak zwykle piękny Marcin Mięciel. Franiu Smuda urządzający sobie rzeczową pogawędkę z reporterem Telewizji Polskiej.
– Jaką ma pan receptę na Legię dzisiaj?
– Grać 90 minut, to jest cała recepta.
– Czy ktoś kogoś będzie pilnował?
– Nie, my musimy wszystkich pilnować.
– A kto otrzymał jakieś zadania specjalne?
– Nikt.
Genialna pocztówka z przeszłości. Pełna analogii do zbliżającego się meczu Legii z Lechem. Taka dzisiejsza „liga od kuchni” Canal + tylko podniesiona do trzeciej potęgi. Mecz, który przeszedł do historii – wygrany przez Widzew 2:1 po golach Koniarka i Szarpaka – dający łodzianom prowadzenie w lidze. Wprowadzający zwątpienie w szeregi legionistów i Pawła Janasa deklarującego po ostatnim gwizdku, że strata może być już nie do odrobienia. I faktycznie – w następnej kolejce Legia zremisowała ze Śląskiem Wrocław. Później Widzew potknął się jeszcze w starciu z Lechem, ale zdołał sięgnąć po mistrzostwo, które później dało polskiej drużynie ostatnią szansę występów w Lidze Mistrzów. Nic tylko oglądać.
Znakomity materiał.