Tomasz Kuszczak na razie nie wraca do Premier League. A przynajmniej nie z obecną drużyną – kto wie, być może za moment znajdzie się w elicie w barwach innej, ale to nie czas i miejsce na takie rozmyślenia. Jego Brighton w niezłym stylu walczyło o najwyższą klasę rozgrywkową, zajęło czwarte miejsce (do drugiego, gwarantującego bezpośredni awans zabrakło czterech punktów), ale właśnie zatrzymało się na półfinałach meczów barażowych. Pociąg z napisem „Premier League” odjechał…
To nie był taki półfinał, jak w sobotę, kiedy Watford w niewyobrażalnych okolicznościach uporało się z Leicester. Tutaj nawet, jak Crystal Palace dwadzieścia minut przed końcem wyszło na prowadzenie, u gospodarzy nie było widać tego pazura. Nie było złości, postawienia wszystkiego na jedną kartę, rzucenia się na przeciwnika czy walenia głową w mur. Wręcz przeciwnie – z kolegów Kuszczaka zupełnie zeszło powietrze, pojawiła się kompletna bezradność, jakby przestali wierzyć. W całym dwumeczu nie zdobyli ani jednej bramki, ale dziś, trzy minuty przed utratę pierwszej, trafili w poprzeczkę…
Katem okazał się Wilfried Zaha. Piłkarz, który do Manchesteru United trafił za blisko piętnaście milionów funtów już zimą, momentalnie oddelegowany na pół roku z powrotem do Crystal Palace i dopiero teraz – prowadząc swój klub do elity – trafi pod skrzydła Davida Moyesa. Zresztą, Zaha to ostatni transfer Sir Alexa Fergusona i, jak twierdzą niektórzy, niezły materiał na następcę Wayne’a Rooneya… Dziś ukłuł Brighton dwukrotnie, uwalniając się spod opieki obrońców z wielką łatwością. Tomek Kuszczak już nic nie mógł poradzić.
Szkoda, wielka szkoda. Przez cały sezon mieliśmy dwóch Polaków walczących o awans, ale Nottingham Majewskiego szansę przegrało w ostatniej kolejce, a Kuszczak zatrzymał się na półfinale baraży. Jeśli któryś z nich miałby teraz faktycznie dostać się do Premier League, to prędzej ten drugi – ma za sobą naprawdę udany sezon. Zabrakło tylko tej kropki nad „i”.
