Legia poskakała po samobójcach z Jagiellonii

redakcja

Autor:redakcja

12 maja 2013, 02:50 • 4 min czytania

Wczoraj w Poznaniu euforia, bo wydawało się, że już za chwilę, już za momencik Lech może na stałe rozsiąść się na fotelu lidera. Ale póki co – nie może. Na razie usiadł tylko półdupkiem, z przyczajki, na zasadzie: przepraszam, ja na minutkę i już mnie nie ma! Legia błyskawicznie go zepchnęła. I zrobiła to, przyznać trzeba, bardzo stanowczo i efektownie. 3:0 na boisku w Białymstoku to wynik rzadko spotykany i będący fantastycznym przedsmakiem tego, co czeka nas w najbliższej kolejce – spotkania lidera z wiceliderem. Warszawianie zapewnili sobie ten komfort, że to „Kolejorz” musi wygrać, a Legia tylko może.
Legia zagrała najlepszy mecz od dawien dawna, ale zarazem trudno na jego podstawie wyciągnąć jakieś daleko idące wnioski. Sami trenerzy – Urban i gościnnie Dźwigała – mieli z tym problem. To było spotkanie, które przypominało zeszłoroczne starcie Śląska z Legią. Wtedy też zanim na dobre legioniści zaczęli grać, to wrocławianie zdążyli popełnić zbiorowe samobójstwo. „Jaga” nawiązała do tamtego pamiętnego występu WKS – już po 10 minutach grała w dziesiątkę i przegrywała 0:1. Oczywiście, to zasługa Legii, że w dziesięć minut ustawiła sobie mecz, nie chcemy tego umniejszać. Po prostu – rzadko zdarza się rywal, który aż tak prosi się o łomot, jak dzisiaj Jagiellonia. Schlastała się sama tak mocno, że żal było patrzeć.

Legia poskakała po samobójcach z Jagiellonii
Reklama

Mecz Jagiellonia – Lech zawalił Alexis Norambuena – Chilijczyk, którego przestaliśmy traktować poważnie, odkąd przypomniał sobie, że jednak jest Palestyńczykiem. Z takimi trzeba ostrożnie. Teraz najwidoczniej uznał, że to nie on jest zawodnikiem, który powinien decydować o tytule dla tej bądź innej drużyny, dlatego postanowił pomóc także Legii. Pomógł podwójnie: samemu opuścił boisko, a także zmusił trenerów do ściągnięcia Tomasza Frankowskiego. Akurat za tę zmianę – w przeciwieństwie do wielu osób – nie mamy zamiaru krytykować ani Dźwigały, ani Hajty. Kiedy zespół gra w dziesiątkę, to każdy piłkarz musi biegać za dwóch. Problem z „Frankiem” jest taki, że nie biega nawet za jednego. Gdyby został na placu, mógłby nie dotknąć piłki.

Hajto oglądał ten mecz ze ślamazarnie budowanej trybuny i pomyśleliśmy sobie: budowa defensywy Tomkowi idzie równie powolnie, jak budowa stadionu w Białymstoku. Z tym, że fundamenty pod stadion zostały wylane, natomiast fundamentów obrony raczej nie widać. Norambuena, wiadomo, do Palestyny, a Ugo Ukah na Orliki, żeby nauczył się grać w piłkę. Para stoperów Pazdan – Dźwigała też nie wygląda na najszczelniejszą w ekstraklasie. Przed nowym sezonem trzeba tę formację zaprojektować od nowa.

Reklama

Legia – pyk, pyk, pyk – pykała sobie między tymi defensorami, ostatecznie strzeliła trzy gole (jednego nieprawidłowego, jednego prawidłowego nie uznał sędzia), ale mogła dużo więcej. Tak naprawdę, to był chyba mecz na 0:6, gdzieś koło tego wyniku by się wszystko zakręciło, gdyby Władimer Dwaliszwili miał swój dzień. Ale nie miał, w przeciwieństwie do Gola, فukasika czy Saganowskiego.

Cokolwiek by myśleć o walorach estetycznych w grze Legii w ostatnich miesiącach, to trzeba jej oddać, że przegrała w tej rundzie tylko raz, w pierwszym wiosennym meczu, i że od tamtej pory straciła tylko cztery gole, zaledwie jednego na własnym boisku. Oczywiście, bilans Lecha też jest świetny, strzela jeszcze więcej, a traci jeszcze mniej, co tylko potęguje oczekiwania przed następnym tygodniem prawdy.

W zasadzie w piątek i w sobotę wydarzyło się wszystko, co najciekawsze miało się wydarzyć w tej kolejce, bo poukładała nam się góra tabeli i poukładał się dół. Na dole ścisk coraz większy, Bełchatów i Podbeskidzie idą łeb w łeb, ale nie tak jak na jesieni (też szli łeb w łeb), tylko w niewiarygodnym tempie do przodu. Obie te drużyny zdobyły wiosną po 17 punktów (więcej mają tylko Lech i Legia), natomiast za Bełchatów czy Podbeskidzie z jesieni robi teraz Pogoń, która dostaje w cymbał od każdego. W tej rundzie uzbierała całe pięć punktów, a biorąc pod uwagę przebieg meczów, to i tak więcej, niż powinna. Dariusz Wdowczyk zupełnie tej drużyny po Skowronku nie odmienił, chyba że na gorsze. Ale trudno się odmienia aż tak gównianą drużynę, to przyznajemy…

„Śpieszmy się kochać ekstraklasę” – zatytułowali sprawozdanie autorzy strony pogon.v.pl. Szczecinianie coraz dosadniej proszą się o degradację. – Gra zespołu nie napawa optymizmem. Mamy takich zawodników, jakich mamy – powiedział Wdowczyk, co tylko pokazuje, na jakim poziomie jest jego wiara w zespół.

Jedyną pozytywną wiadomością dla Pogoni jest to, że nie przegrała wyżej, dzięki czemu ma lepszy bilans bezpośrednich spotkań z Bełchatowem (co może mieć znaczenie). GKS nie wykorzystał ani rzutu karnego, ani żadnej ze stu pięćdziesięciu stuprocentowych sytuacji, jakie sobie stworzył w końcówce spotkania. Ale pocieszanie się tym, że nie przegrało się z Bełchatowem wyżej niż 0:1, pokazuje, w jakim miejscu są dzisiaj „Portowcy”.

Niestety, musimy zmartwić Sebastiana Rudola, który jakieś 10 dni temu zapowiadał serię zwycięstw i „powalczenie o coś więcej niż utrzymanie”. Na dziś sytuacja wygląda następująco: Pogoń ma dwanaście punktów straty do czwartego Piasta Gliwice i ma z nim gorszy bilans bezpośrednich spotkań. To oznacza, że straciła nawet teoretyczne szanse na start w europejskich pucharach. Panie Sebastianie – może w przyszłym roku. Ale obawiamy się, że to może być walka o puchary, jak w tym sezonie w Cracovii: przez Puchar Polski, z pierwszej ligi. Powodzenia.

Najnowsze

Anglia

Błąd Casha doprowadził do gola dla Manchesteru United [WIDEO]

Wojciech Piela
0
Błąd Casha doprowadził do gola dla Manchesteru United [WIDEO]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama