Patryk Rachwał: – Jeśli spadać, to tylko z podniesioną głową

redakcja

Autor:redakcja

10 maja 2013, 13:45 • 12 min czytania

Z Ekstraklasy spadał już dwukrotnie, jako piłkarz Widzewa فódź i Wisły Płock, a za chwilę może spaść i po raz trzeci. Z Patrykiem Rachwałem, zawodnikiem GKS-u Bełchatów, rozmawiamy szczerze o problemach szatni Zagłębia i Polonii, biedzie w Widzewie, nietypowych metodach Csaplara, zatargu z Grajewskim, konflikcie z Hapalem, trzech trenerach w Klubie Kokosa i kilku innych kwestiach.

Patryk Rachwał: – Jeśli spadać, to tylko z podniesioną głową
Reklama

Klątwa Patryka Rachwała działa?
Jaka klątwa?

Trzy lata grałeś w Widzewie i w trzecim spadek, trzy lata w Wiśle Płock i w trzecim spadek. Trzy lata spędziłeś też w GKS-ie Bełchatów, klub się utrzymał, ale… wróciłeś dopełnić dzieła.
(śmiech) Spokojnie, nie mam złych intencji. Po pierwsze, Bełchatów z ekstraklasy jeszcze nie spadł. Po drugie, akurat ja w ewentualnej degradacji będę miał udział prawie zerowy, choć od odpowiedzialności nie ucieknę. A prezesom już powiedziałem – mogę zostać również na pierwszą ligę.

Reklama

Faktycznie trzymacie kciuki w szatni nie tylko za potknięcia rywali, ale – jak to powiedział trener Michniewicz – również za Komisję Licencyjną?
Nie powiem, że nikt tego tematu w szatni nigdy nie poruszył, że nikt nie zaczął się zastanawiać, jak to będzie. Dla nas na chwilę obecną liczy się walka o przedostatnie miejsce. Nie ma się co czarować, o bezpośrednie utrzymanie będzie strasznie ciężko. Ale powiedzieliśmy sobie przed rundą, że po tym, co działo się w zespole jesienią, chcemy wyjść z twarzą. Ł»e jeśli będziemy spadać z ekstraklasy, to z podniesionymi głowami. Nie mamy już nic do stracenia, możemy tylko zyskać.

Wierzycie jeszcze?
Wierzymy, że zajmiemy przynajmniej piętnaste miejsce.

Przychodziłeś do Bełchatowa, żeby pomóc doświadczeniem, a już w jednym z pierwszych meczów błysnąłeś, ale głupotą. Zresztą, to twoje słowa po czerwonej kartce za uderzenie Stąporskiego.
Wszyscy zawsze mówili, że Rachwał gra ostro i lubi wyciąć równo z trawą, a ja nigdy wcześniej nie schodziłem z boiska nawet za dwie żółte. No, aż do teraz, do meczu z Koroną, tutaj od razu poleciała czerwona… Najbardziej zawiodłem samego siebie. Zawsze mówiłem, że nie rozumiem zawodników, którzy w takich sytuacjach reagują w tak głupi sposób i… zareagowałem tak samo. Styki zwariowały w głowie i dopiero, jak zobaczyłem czerwony kolor, to wszystko zrozumiałem.

Minę miałeś przednią – gigantyczne zdziwienie.
(śmiech) Wiesz, jak jest… Zobaczyłem czerwoną, to chciałem jeszcze wywrzeć na arbitrze wrażenie, że nic złego nie zrobiłem. Ale zrobiłem. Mogłem trochę odczekać, odgryźć się w innej sytuacji – bo odgrywają się wszyscy, niech nikt nie zaprzecza – w większej odległości od sędziego. Rozczarowałem siebie, kolegów z zespołu i kibiców.

Dałeś się podpuścić znacznie młodszemu…
A mówią, że to starzy powinni wypuszczać młodych. Słyszałem w życiu znacznie gorsze docinki i nie reagowałem. Szturchnął mnie Stąporski raz, drugi, trzeci, to uderzyłem go łokciem. Kartka dla mnie za sam zamiar – OK., ale reakcja rywala, że nie może złapać oddechu… Bądźmy poważnie. Ale nieważne, zły jestem przede wszystkim na siebie. Ludzka głupota nie zna granic.

Którego z tamtych spadków było ci bardziej szkoda?
Obu jednakowo. W Widzewie sytuacja z roku na rok była coraz bardziej dramatyczna – ciągle odchodzili najlepsi piłkarze, zaległości finansowe były coraz większe, organizacyjna katastrofa. Nie powiem, że człowiek się przygotowywał na spadek, ale każdy z nas chyba wiedział, co się wydarzy… A w Płocku mieliśmy zespół, który był gotowy na znacznie więcej, niż dół tabeli. Ale co z tego, że każdy umiał grać, jak każdy grał pod siebie, a szatnia była podzielona? Ja też biorę odpowiedzialność za tamte wyniki.

W Widzewie byłeś ostatnim kapitanem w ekstraklasie i jednym z tych, który tę trumnę niósł.
I jednym z tych, który ten ostatni gwóźdź przybijał.

Tomek فapiński opowiadał, że będąc drugim trenerem w Widzewie, zbrzydła mu polska piłka i musiał wziąć większy odpoczynek.
Bywały w Widzewie sytuacje, że niektórzy z nas się zastanawiali, czy na pewno wybraliśmy dobry zawód. Nie dostawaliśmy wtedy pieniędzy po osiem-dziewięć miesięcy, rozmawialiśmy o swoich problemach i wzajemnie pożyczaliśmy sobie kasę. A na dole była ciepła woda, na którą… zdążyć mogło tylko dwóch pierwszych piłkarzy. Dla reszty już była zimna. No, i z kibicami też nie zawsze było wesoło. Wróciliśmy po porażce z Łęcznej, oni na nas czekali i mieli pretensje, że nie walczyliśmy. A kilka lat później przeczytałem, że Łęczna ustawiła sobie wtedy sędziego, który dał im w końcówce karnego. Dobrze jednak pamiętam zachowanie kibiców po ostatnim meczu, kiedy już spadliśmy. Oni wiedzieli, jaki w klubie jest burdel i bili nam brawo, dziękowali za walkę. Nikt nikogo nie wyzywał, nikt nikogo nie obrażał. Pełen szacunek w jedną i w drugą stronę.

Mówią, że bieda jednoczy szatnię.
Takie sytuacje może nie tyle kształtują charakter, co na pewno dają zawodnikom coś „ekstra”. Atmosfera była dobra, wszyscy szli w jednym kierunku. Jak trzeba było, to zebraliśmy się i do Krakowa na Wisłę pojechaliśmy swoimi samochodami. Bo klub na autokar nie miał pieniędzy. A bieda? No, była. Wchodził do szatni Grajewski i mówił, że zapłaci nam Pawelec, a jak wchodził Pawelec, to mówił, że z Grajewskim już dogadane i to tamten zapłaci. A i tak nie płacił nikt. Wszyscy mówili wtedy, że ITI zainwestuje w Widzew, a na końcu i tak wracał Grajek.

Image and video hosting by TinyPic

Z Michałem Stasiakiem też nie zawsze mieliście z nim po drodze.
Jak już coś mieliśmy dogadane, to próbował w ostatniej chwili więcej uskubać dla siebie. Michałowi zmieniał ciągle ustalenia, blokował jego transfer.

A ty masz do Grajewskiego o coś żal?
Kilka lat później próbował mnie po raz kolejny oszukać, ale mu się nie dałem. Nie poszło mu ze mną tak łatwo. Ale nie chcę tej sprawy prać publicznie.

Latem mogłeś do Widzewa wrócić.
Miałem przyjść z Zagłębia na roczne wypożyczenie, ale nie odpowiadał mi kontrakt. I nie chodziło o kasę.

To o co?
Nie podobały mi się pewne punkty w umowie. Pokazałem ją prawnikowi i się wycofałem. Tak było lepiej.

W Płocku, sam o tym mówisz, mieliście niezłą ekipę. Na pewno nie na spadek.
Jak spadaliśmy, to nie było już Wasilewskiego, Gąski, Klimka, Wierzchowskiego. Wcześniej ekipa była lepsza, ale mimo wszystko… Pierwszy rok był opcją bałkańską, drugi – czeską, trzeci – kolejne roszady. Jak nie masz scementowanej szatni, to nie osiągniesz wyniku. My nie mieliśmy. Zwolnienie trenera Csaplara – mimo, że nie graliśmy najlepiej – też chyba było błędem.

Dziś jest trenerem czeskiej młodzieżówki.
Śledzę jego losy i wiem, że był wcześniej skautem i w Wiśle, i w Evertonie. Miał dziwne metody, ale pasjonat. Kazał nam oglądać mecze, brać do ręki zeszyt i analizować swój występ. Potem przychodziłeś z wypisanymi minutami, zdiagnozowanymi błędami i on słuchał twojej analizy na temat własnej gry. Bo nie ma nic lepszego, niż nauka na własnych błędach… Jak Csaplar pracował w Slavii, to miał swojego asystenta, który rozkładał spotkanie z perspektywy każdego zawodnika na czynniki pierwsze. Jednego dnia mieli mecz, to drugiego na biurku Csaplara już leżała dogłębna, kilku albo i kilkunastogodzinna analiza. A jak przyjechał do Płocka, to wszystko robił sam. Musiał nakupować sprzętu i zostawał po nocach, żeby rano móc pokazać jakąś analizę.

Jakie wyciągnąłeś wnioski z tamtych dwóch spadków?
Możesz spaść, to jest piłka, ale po walce o wspólny cel. A nie, że ktoś robi prywatę i jak widzi, że spadek jest coraz bliżej, to zaczyna grać pod siebie, o kontrakt w nowym klubie. Nie jest łatwo przegrać kolejny mecz, nie jest łatwo ciągle sobie powtarzać „spoko, będzie dobrze”. Bo potem dobrze i tak nie jest. Zwiesić głowę między jaja umie każdy, a to nie o to chodzi. Teraz też wszyscy myśleli, że będą lali ten Bełchatów jak chcą, po 4:0, a my postawiliśmy opór. Pokazaliśmy, że mamy swój honor.

Jesteś osobą, która łatwo podpada trenerom?
Nie wydaje mi się. Nigdy nie słyszałem pod swoim adresem większych zarzutów, z nikim się nie kłóciłem.

To z iloma miałeś na pieńku?
Chyba wiem do czego zmierzasz.

Czyli z jednym, nie więcej?
Tak, tylko z Hapalem. Ale do dzisiaj nie wiem, o co chodzi. Będąc w tylu klubach i u tylu trenerów, nagle zostałem odebrany jako największe zło. Nie rozumiem tego.

Czytałem opinie niektórych kibiców Zagłębia, że doskonale wiesz, o co chodzi i nie powinieneś robić z siebie niewiniątka. Ł»e na trenera faktycznie byłeś cięty – bo to jedna z wersji – i jeździłeś po nim pod nosem na treningach.
Mam w życiu zasadę – jak mam coś do kogoś, to mówię mu to wprost. I nigdy nie czułem potrzeby, żeby nadawać na kogoś za plecami. To mnie Hapal powiedział prosto w oczy, że jeśli nie znajdę innego klubu, to mnie od pierwszej drużyny nie odsunie. A potem mówił coś innego, ale już za moimi plecami, do prezesów. Bo nie miał odwagi, żeby porozmawiać ze mną. I to z nim z jest problem… A co do kibiców, to zbyt wielu ich na treningach nie widziałem. I ciekaw jestem, jak blisko stali mnie, skoro słyszeli, jak na niego przeklinam. Głupota świata.

Opiekę w Klubie Kokosa z Januszem Gancarczykiem mieliście naprawdę niezłą. Ilu było tych trenerów w końcu?
Trzech. Trzech trenerów oddelegowanych do pracy z dwoma piłkarzami! No, ale kto bogatemu zabroni… Pierwszy trening z jednym, drugi z drugim, a trzeci z trzecim. I tak do soboty, wtedy były tylko dwa. Zaczynaliśmy o 8, kończyliśmy o 15:30. Po pierwszych zajęciach szybka wyprawa w klubowych strojach na stację, mała kawa i rogal, a potem kolejne zajęcia. Ale nic złego na tamtych trenerów nie powiem, szczególny szacunek dla Wojny. Był na niego nacisk, że ma nas gonić po złości, że mamy nie wytrzymywać, ale się nie zgodził. Powiedział, że nie jest żadnym poganiaczem. I po prostu robił nam trening, w którym uważał, że będziemy dobrze przygotowani. Mnie to odpowiadało. Mogłem pójść na L4 i powiedzieć: patrzcie i płaćcie. A w klubie, wiadomo, chcieli nas złamać.

Byli blisko?
Nie mam takiego charakteru. Jak już powiedziałem A, to wiedziałem, że muszę powiedzieć B.

Zacząłeś w pewnym momencie mieć podejście „mam to w dupie i zrobię im na złość”?
Przechodziły mi myśli, żeby pójść na L4, zagrać im na nosie, ale stwierdziłem, że to byłby ruch wbrew sobie. Chciałem być fair wobec samego siebie. Dziś czuję satysfakcję, bo wyszło na moje. Gdybym się zgodził wtedy na wypożyczenie do drugiej ligi – na co tak naciskało Zagłębie – byłbym już zakopany. I gdybym został w Lubinie ostatnie pół roku, też byłoby pozamiatane. Widzę, jak dziś niesamowicie trudny jest w Polsce rynek. Stwierdziłem jednak, że lepiej grać za znacznie mniejsze pieniądze – nawet przy odprawie z Zagłębia – ale pozostać w obiegu.
Paweł Wojtala, przychodząc do Zagłębia w roli dyrektora sportowego, stwierdził: „To, co obecni się z nimi dzieje, nie jest dobre. Nie tak powinno się postępować z zawodnikami”. Co było dalej?
Dyrektor powiedział, że porozmawia z trenerem, by przywrócił nas do pierwszego zespołu. Nie zgodził się ani trener, ani prezes, więc dalej rozmawialiśmy już o rozwiązaniu umowy. Zrobił więcej, niż dyrektor Helbik, bo z nim rozmów nie było żadnych.

Masz żal do Hapala?
Trudno nie mieć, jeśli ktoś ci mówi jedno, a robi drugie. Trener Zieliński w Polonii powiedział wprost: „Mam inną wizję, a nie chcę, żeby taki zawodnik, jak ty, siedział na trybunach”. I ja mu dziękuję za szczerość. A do Hapala mam pretensje za nienormalne podejście do sprawy.

W Zagłębiu twierdzą, że pozwolili ci szukać sobie klubu w ekstraklasie, ale nikt cię wtedy nie chciał.
Klub proponował mi drugą ligę, ja nie chciałem, a powiedziałem im, że i tak w ekstraklasie jeszcze zagram. A wtedy, przy zarobkach jakie miałem w Lubinie, faktycznie było ciężko coś znaleźć. Myślisz, że prezes poszedłby do klubu robić to samo, co obecnie, za pięć razy mniejsze pieniądze? Wiadomo, że nie… Spójrz na Łukasza Madeja, który po mistrzostwie ze Śląskiem długo nie mógł sobie znaleźć klubu i na końcu wylądował w Bełchatowie. Rynek naprawdę strasznie się zmienił.

Ale ty, pod kątem finansowym, trafiłeś w szóstkę w totka. Bogate i bardzo regularne Zagłębie, wcześniej Polonia Wojciechowskiego…
Nie powiem, że miałem źle. W Widzewie były opóźnienia, ale płacili, w Płocku też było nieźle, a resztę dopowiedziałeś. Zresztą, Polonia to może nie był złoty strzał, ale na pewno bardzo dobry, z mistrzowskimi aspiracjami. Gdyby pół roku temu, kiedy jeszcze byłem w Lubinie, ktoś mi powiedział, że dziś będę zarabiał takie pieniądze, to nigdy bym nie uwierzył!

A pieniądze w Polonii niszczyły szatnię?
Bardziej ludzie. Odchodziłem z Bełchatowa, gdzie była naprawdę dobra atmosfera, przyjeżdżam do Warszawy i tam jest zupełnie inaczej. Nie ma zjednoczonej grupy, zostawania po meczach i treningach. Każdy idzie w swoją stronę.

A atmosfera w Zagłębiu?
No, też było… Lepiej, niż w Polonii, ale nieznacznie. Wielu obcokrajowców, bariera języka to w obu tych drużynach był problem.

Jak mądrze budujesz zespół i dobierasz odpowiednich zawodników, to liczba cudzoziemców przestaje mieć znaczenie.
W Polonii przeszkadzały też ciągłe zmiany trenerów, no i prezes Wojciechowski. Jakby siedział cicho, jakby umiał wytrzymać ciśnienie… Jedna rzecz mi się w nim podobała. Zawsze chciał być pierwszy, bez względu na wszystko. To motywowało. Ale ciągła krytyka po meczach czy indywidualne wyciąganie zawodników przed szereg nam szkodziło. Wojciechowski miał złych doradców wokół siebie.

Widziałeś po kolegach przestraszone miny „kurwa, znowu ja oberwałem”?
Masz ponad dwadzieścia różnych charakterów. Po jednym to spłynie, drugi się zacznie zastanawiać, a trzeci zapyta kolegów: jak przegraliśmy, to może teraz nie zapłaci? Nikomu to na pewno nie pomagało. Nie ma nic przyjemnego w tym, jak właściciel klubu wisi ci nad głową i opowiada w prasie: kupiłem cię za milion, a ty nie strzelasz!

Wielu spuszczało głowy po tej krytyce?
Nie chcę rzucać nazwiskami, ale niektórzy zdecydowanie nie byli sobą. Trzymało ich to w środku.

Powiedziałeś też o szatni Zagłębia, a przecież był moment, że nikt w tej drużynie nie chciał być kapitanem.
Był. I to mnie zdziwiło. Byłem w klubie od dwóch miesięcy, nagle Szymek Pawłowski mówi, że nie chce być kapitanem, następny nie chce brać opaski przed meczem, a kolejny proponuje: to niech będzie „Rambo”. Ale czemu ja? Bo jesteś najstarszy i najbardziej doświadczony… Ktoś potem stwierdził, że się wściekłem, że Banaś został kapitanem. Bzdura wyssana z palca. Gdyby mnie zespół wybrał, a trener zabrał opaskę i dał komuś innemu, to mógłbym się wkurzyć. Ale mnie nikt nie wybierał. Zostałem wtedy kapitanem, bo nikt inny nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności. Co miałem zrobić? Też się, za przeproszeniem, obsrać?

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama