– Mnie tego brakowało w Legii, tych kilku spotkań w Ekstraklasie, żebym mógł ruszyć. Tak naprawdę, to ja nie mam karty przetargowej. Bo co ja powiem? Byłem w Legii? Ale co ja w tej Legii robiłem… Trenowałem? Gdybym rozegrał kilka spotkań jak chociażby Gliwa, to może gdzieś tam bym się przewinął. Ciężko powiedzieć: „Postawcie na mnie, bo byłem w Legii”. Niestety, tak to nie wygląda – mówi Maciej Gostomski, były bramkarz Legii Warszawa, a obecnie murowanego kandydata do awansu do pierwszej ligi – Drutex-Bytovii Bytów.
Jak to jest spędzić 3,5 roku w Legii i nie zadebiutować w Ekstraklasie?
– Nie wiem, nie znam odpowiedzi, ale widocznie się da… Ł»ałuję trochę tego czasu, w którym dostałem szansę trenowania w Legii, ale cóżâ€¦ Takie jest życie, trzeba walczyć dalej.
Nie za długo byłeś w tej Legii? Może trzeba było zrobić taki krok jak Filip Kurto, iść do Rody, zamiast być trzecim bramkarzem w Wiśle.
– No i co się z nim teraz dzieje? Dawno o nim nic nie słyszałem. Może dlatego, że się tym za bardzo nie interesuję. Wiesz co… ciężko powiedzieć. Z perspektywy czasu nie żałuję, że byłem tak długo. Bardzo dużo się tam nauczyłem i zobaczyłem, jak wygląda piłka na najwyższym polskim poziomie. Ale z drugiej strony, masz też trochę racji. Tylko pamiętaj, że ja w rywalizacji nie miałem ogórków, tylko najlepszych bramkarzy Ekstraklasy w swoim czasie, czyli Fabiana i Janka Muchę. Miałem się od kogo uczyć. A z grąâ€¦ sam wiesz. Nie uśmiechało się, ale może dlatego, że sam nie wiedziałem, jak się zabrać do tego wszystkiego. Poszedłem po 2 latach do Zagłębia Sosnowiec i mimo że grałem prawie we wszystkich meczach, to nie sadzę, że dało mi to jakiegoś dużego kopa w doświadczeniu. Teraz, kiedy mam 25 lat, wszystko zaczyna mi się układać w głowie. Szkoda, że nie zaczęło się to dziać 5 lat temu…
W jakim sensie w głowie? Trafiłeś do Legii w młodym wieku. Pochłonęła cię Warszawa?
– Właśnie nie! I w tym jest cały problem. Ja jestem spokojnym typem człowieka. Nie imprezowałem, nie piłem i nie bujałem się po stolicy tak jak niektórzy „piłkarze”. Po prostu brakowało mi charakteru, żeby się przebić i dostać chociaż szansę. Kiedy niby już się układało, to znowu coś się stało, że spadałem do punktu zerowego. Kurto miał szczęście i dobrze, że zaryzykował. Ja też miałem kiedyś możliwość wyjechania na Wyspy, ale różnie mogłoby to być. Miałem wtedy 15 lat i decydował za mnie trener Andrzej Dawidziuk. Szczerze mówiąc, to bardzo chciałem tam zostać, bo nie musiałbym chodzić do szkoły (śmiech). Pewnego dnia, w szkółce w Szamotułach, trener Dawidziuk wziął mnie do swojego pokoju – słynnej „15” – i zapytał: „Mam nadzieję, że brak obowiązków szkolnych nie jest główną przyczyną, że tak bardzo chcesz grac na Wyspach?”. Odpowiedziałem, że nie, ale w tym „nie” było sporo kłamstwa. Nigdy mi się nie układało w szkole, ale maturę mam i nawet myślę o studiach. Tylko że myślę już tak 5 lat!
Gdzie miałeś możliwość wyjechać i dlaczego nie wypaliło?
– Byłem na stażach w 4 klubach: Southampton, Bolton, Fulham i Manchester City. W Southampton byłem przez przypadek, bo dopiero przychodziłem do MSP Szamotuły, więc za dużo nie umiałem. W Boltonie nie chciałem być. Po prostu mi się nie podobało. Manchester City to teraz bardzo dobry i poukładany klub, ale jak ja tam byłem, to w akademii nie działo się tak dobrze. No i Fulham… Oj, tak! Tam chciałem zostać i trochę żałuję, że nie wypaliło. Trener Dawidziuk się nie zgodził, bo już wtedy wiedział, że prawdopodobnie czeka na mnie Legia Warszawa.
Do Legii trafiłeś z małej miejscowości na Kaszubach. Nie miałeś problemów z pokusami, jakie czyhają w Warszawie? Kasyna, nocne życie?
– Generalnie, to do Warszawy poszedłem z Szamotuł. W Szamotułach byłem 2 lata, niby troszkę większa miejscowość od Kartuz czy Kościerzyny, ale na szczęście trafiłem pod dobre skrzydła Łukasza Fabiańskiego, u którego mieszkałem na samym początku mojego pobytu w Warszawie. Łukasz bardzo mi pomógł. Zresztą, znamy się jeszcze ze szkółki w Szamotułach. Mieszkaliśmy tam nawet przez jakiś czas w jednym pokoju. „Fabiana” miałem za swój autorytet i bardzo dużo się od niego uczyłem. W Legii pierwsze dwa obozy i pierwszą zimę spędziłem właśnie z nim. Łukasz pokazał mi trochę Ursynów, jak dojechać na trening i jak to wszystko wygląda w klubie. Jeżeli chodzi o Legię, to generalnie sam nie wiedziałem, jak to ma wyglądać. Miałem bardzo ciężko, żeby się przebić. Zresztą sam wiesz. Ciężko było, kurwa. Gdybym był w innym klubie typu, nie wiem… Lechia Gdańsk, Jagiellonia. Tam, gdzie zmieniali się po prostu bramkarze, to bym pewnie zadebiutował. Chociażby tak, jak mój dobry kolega Michał Gliwa, z którym spędzałem razem czas w młodzieżówce kadry Polski. Razem jeździliśmy na reprezentację od 15. roku życia. Michał załapał się do Polonii, niby słabszy klub, niby gorsze wejście, ale dostał szansę i gra. Teraz ma zajebisty klub, pewnie dobrze zarabia i bawi się.
Dobrze zarabia, ale słabo broni.
– No widzisz, czegoś mu teraz brakuje. To są indywidualne sprawy. Może uwierzył, że jest świetnym bramkarzem czy może nie ma dobrej rywalizacji. Ja powiem szczerze, że nie żałuję, że byłem w samej Legii, ale mogłem trochę inaczej podejść do pewnych spraw. Ciężko też wymagać ode mnie, żebym przenosił góry. Jak miałem wygryźć „Fabiana” czy Janka Muchę? Swój ostatni sezon w Legii, Mucha miał przecież rewelacyjny. Sam wiesz…
Ale później odszedł Fabiański, został Mucha, przyszedł Wojtek Skaba, a ty dalej byłeś tylko trzecim bramkarzem.
– No, zgadza się. Byłem potem wypożyczony do Zagłębia Sosnowiec, ale nie myślałem wtedy o graniu gdzie indziej. Mnie było dobrze, trenowałem w Legii, dostawałem jakieś pieniądze, może nieduże, ale zawsze były. Mieszkanie było opłacone i pasowało mi to. To był chyba mój największy problem. Nie myślałem o tym, co ja będę robił za rok czy za dwa. Trenując w tej Legii, zawsze myślałem, że będę na poziomie Ekstraklasy, ale życie pokazało, że trzeba zapierdzielać, myśleć, kombinować i przede wszystkim dobrze grać, żeby się utrzymać. Temat Zagłębia Sosnowiec był pomysłem trenera Kurdziela, który był na stażu u Dowhania. Zagłębie wyszło z taką prośbą do Legii, bo miałem wtedy wiek młodzieżowca, którego potrzebowali. Byłem dostępny, ale trochę tego żałuję, bo mogłem podejść do trenera, pokazać jakiś charakter i zostać jako drugi bramkarz, ale wiem, że nie grałbym wtedy. Pozostałaby mi tylko Młoda Ekstraklasa albo zagrałbym w jakichś pucharach. Może wtedy mogłem zaryzykować, powiedzieć: „Trenerze, ja tutaj bardzo chcę zostać, chcę grać, nie ściągajcie żadnego Skaby”. Nie oszukujmy się, co ten Skaba pokazuje? Miał dobre pół rundy w Odrze Wodzisław i nagle go ściągnęli. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że trochę zajebałem tę sprawę.
Będąc w Sosnowcu, udzieliłeś kiedyś wywiadu, w którym zadali ci pytanie: „Rezerwowy w Legii czy pierwszy bramkarz w Zagłębiu?”. Odpowiedziałeś, że lepiej być rezerwowym.
– No, było coś takiego, racja.
Rezerwowym? A nie lepiej zrobić krok w tył, żeby zrobić potem dwa do przodu?
– To też zależy, w jakim klubie miałoby to być. Rezerwowy w Legii mało gra. Przez ostatnie lata, zawsze wyklarowany jest ten nr 1. Była cała ta historia z tym Chorwatem… Nie pamiętam jak on się nazywa.
Antolović.
– Tak, Antolović. Wiesz, ściągnęli Antolovica, później był ten Machnowskyj, był Skaba, oni tam się zmieniali, rotowali, a w Legii nigdy tak nie było. Gdyby to był inny klub w Ekstraklasie, to zawsze drugi bramkarz ma trochę więcej szans do gry. To byłoby na pewno lepsze, niż grać wtedy w 2. lidze. Teraz też gram w tej 2. lidze, ale tego nie żałuję. Walczymy o awans, wydaję mi się, że złapałem doświadczenie, trochę ogrania. Gdybym miał 34-35 lat, to mógłbym pójść na ławkę do jakiegoś klubu, zapalić sobie fajurkę, zgarnąć jakąś kasę, premie, 2-3 lata minie i kończę karierę. Jak powiedziałem, że wolałbym być rezerwowym w Legii, to miałem wtedy 21 lat i myślałem, że ta szansa gry w Ekstraklasie przyjdzie do mnie prędzej czy później. Jak patrzę na niektórych bramkarzy w Ekstraklasie, to czasami sam się zastanawiam: „Dlaczego, kurwa, ja tam nie gram”. Czasami to jest łut szczęścia, ktoś cię pokieruje, ktoś ci poda rękę, ktoś kogoś zna, jakiś menedżer. Od tego też dużo zależy.
Ale słyszałem, że masz zadatki na to, żeby grać gdzieś wyżej, ale do swoich zajęć podchodzisz na wyjebaniu.
– Czuję, że mógłbym grać na poziomie 1. ligi czy też Ekstraklasy, ale nie jestem człowiekiem, który zadzwoni do klubu czy do trenera i powie: „Weźcie mnie, weźcie mnie, weźcie mnie. Przyjadę, pokażę się, weźcie dajcie mi szansę”. Bardziej czekam na propozycję, że coś takiego się zdarzy i bardziej pracuję na to. Do nikogo nie będę dzwonił i prosił o szansę. Robię swoje, może ktoś przyjedzie mnie zobaczyć i powie: „Chcielibyśmy, żebyś u nas grał”. Wtedy OK. A czy podchodzę do treningów na wyjebaniu? To akurat nieprawda. Może ktoś tak pomyśleć, że byłem w Legii, gdzieś tam się kręciłem wokół pierwszej i drugiej ligi, spadłem, ale tak to się ułożyło. Nie mam wyjebane, po prostu się nie spinam, bo kiedyś gdzieś tam byłem. Robię swoje, bo mi zależy. Byłem w Odrze Wodzisław, w której nie dostałem zbytnio szansy, a do której wprowadził mnie mój były menedżer Jarek Kołakowski. Nie polecam nikomu tego człowieka. Widzisz, tak wyszło. Chciałem wrócić do siebie na Pomorze, bo w Odrze nie dostałem ani złotówki. Musiałem wydawać pieniądze, które zarobiłem kiedyś w Legii, na życie i mieszkanie. Wróciłem w swoje strony, ale ten Bałtyk Gdynia to też nie było dobre rozwiązanie. Trenowaliśmy i graliśmy na sztucznej murawie, pieniądze też nie były takie do końca dobre, a ta Bytovia urodziła się tak nagle. W Bytowie poczułem trochę luzu, komfort psychiczny i złapałem wiatr w żagle, choć był moment, gdzie razem z Oszmańcem i Oleszkiewiczem przeprowadzaliśmy sobie razem treningi bramkarskie, bo nie było trenera. To mi dało jakiegoś kopa, bo wcześniej miałem wszystko pod nosem.
Twój początek w Bytovii też nie był taki łatwy, bo trener stosował rotację wobec ciebie i Oszmańca.
– Zgadza się, ale to trener decyduje. Wiesz, pierwszy raz zderzyłem się z takim czymś, że graliśmy po 2 mecze niezależnie od tego, czy ktoś zagrał na 0 z tyłu. Z czasem, trener też się nauczył jak to powinno wyglądać. Po obozie w Turcji, wywalczyłem sobie jednak miejsce w bramce, gram teraz we wszystkich spotkaniach w pierwszym składzie i dobrze to wygląda. Pierwsze pół roku w Bytovii było dla mnie ciężkie, bo Oszmaniec był w tym klubie przez 3-4 lata, wywalczył sobie pozycję, robił awanse, więc ciężko było go wygryźć. Mam nadzieję, że Mati nie ma do mnie żalu, robimy razem wynik w Bytowie, walczymy o awans i kto wie, czy czasem tu nie zostanę.
W twoim pierwszym sezonie w Bytovii, trener Lewandowski nie miał nic do powiedzenia przy wyborze bramkarza? Mówił, że jesteś dobrze wyszkolony technicznie, jak na twoje warunki.
– Tak, pamiętam nawet tę rozmowę. Zdzichu chyba miał coś do powiedzenia, bo jednak trener bramkarzy na tym się zna. Widzi jak wyglądasz na treningu, ale u nas bardziej chodziło o to, jak spisywałeś się w meczu. Przynajmniej ja tak też do tego podchodzę. Wiesz, na treningu możesz wszystko obronić, wszystkie piłki, ale na treningu nie zarabiasz pieniędzy, nie zdobywasz punktów. Ja wychodzę z założenia, że mogę dawać dupy na treningu, ale w meczu mam być dobry. Pokaż się w meczu, obroń parę piłek. Trzeba to udowodnić trenerowi, ale żeby nie było, na treningach też wyglądam – tak mi się wydaję – dobrze. Miałem bardzo dobrych trenerów. Dawidziuka, który jest chyba najlepszym trenerem dla młodych bramkarzy i Dowhania, praktycznie legenda trenerki. Przez tyle lat, szkoliłem się u nich, do tego podpatrywałem Fabiańskiego i Janka Muchę. Ten trening nigdy nie był zaniedbany, zawsze szkoliłem się na najwyższym poziomie. Plus te testy zagraniczne, plus trenerzy w kadrze, to wszystko sprawiło, że sprawy techniczne, koordynacyjne przy moich warunkach, nie sprawiają mi problemów. Czekam, aż to wszystko zaowocuje i wybiję się z tej 2. ligi.
Który z trenerów miał na ciebie największy wpływ?
– Z Lewandowskim pracowałem bardzo krótko, ale miałem z nim najlepszy kontakt. Taki poza trenerski. Był takim moim dobrym kumplem, mogłem mu wszystko powiedzieć, dużo rozmawialiśmy, razem szliśmy na piwo, gdzie z trenerem Dowhaniem czy Dawidziukiem byłoby to nie do pomyślenia. Ale tak jak mówię, to jest niższa liga, inny człowiek, ma inne podejście, choć przyznam, że poziom treningów wszędzie był wysoki. Trener Dawidziuk był dla mnie wzorem trenera, kiedy byłem młody. Nauczył mnie wszystkich podstaw, zwracał dużą uwagę na szczegóły, mieliśmy dobry kontakt. Później poszedłem do trenera Dowhania, który jest bardzo fajnym człowiekiem i ma wielki warsztat trenerski. Nigdy nie kłóciłem się z trenerami, nie miałem żadnych problemów. Do trenerów bramkarzy miałem akurat szczęście. Słuchaj, nawet w wieku 8-9 lat, miałem swojego pierwszego trenera bramkarzy w Cartusii Kartuzy – Łukasza Jankowskiego. Szkolił mnie 3 razy w tygodniu. W Odrze trafiłem też na trenera Czopa i z nim również były fajne treningi. Tylko w Bałtyku Gdynia nie było treningów typowo bramkarskich.
Wracając do tematu Legii. Mówisz, że jesteś spokojnym typem człowieka, ale miałeś kogoś w zespole, komu odbijała palma?
– Wiesz, mnie przypięli łatkę imprezowicza. Pewnie pamiętasz, że kiedyś poszliśmy na wkupne z Legią. To była może moja trzecia albo czwarta impreza taka grubsza. W ogóle, od początku ta impreza była bez sensu, bo była zorganizowana po przegranym meczu, w dodatku w centrum miasta. Tych paparazzich jest od groma w stolicy. Coś tam popiliśmy, coś tam się działo – wiadomo, jak to na wkupnym. Od razu miałem łatkę, że imprezowicz i tego nie zmyję, już tego nie zmienię. Nie znałem aż tak dobrze chłopaków. Trzymałem się głównie z Rybusem i Borysiukiem.
Ale oni też mają łatkę imprezowiczów.
– Ale na początku tak nie było, że gdzieś tam śmigaliśmy po klubach. Akurat w Młodej Ekstraklasie, to czasami chłopaki grubo szli w tango i często się spotykali. Ja spotykałem się częściej z zawodnikami z pierwszej drużyny albo siedziałem sam w domu. Pamiętam jedynie sytuacje z samochodami. Był ten Elton, cała ta Brazylia przyjechała i była historia, że nie załapałem się z pierwszą drużyną na mecz. Elton z Hugo też się nie załapali, więc mieliśmy rano trening w ME. Graliśmy mała gierkę, na małym boisku, ale na duże bramki. Elton coś się dziwnie zachowywał. W pewnym momencie był faul blisko mojej bramki. Chciałem szybko wznowić grę, bo to była dynamiczna gierka. Podbiegł do mnie Elton, zaczął mi zabierać tę piłkę, szarpać i tak od niego zajebało wódąâ€¦ Powiedziałem wtedy: „Rób sobie z tą piłką co chcesz”. Były te afery, że Elton jeździł po pijaku, rozbił samochód, wiesz… Przyszła „gwiazda”, praktycznie bramki nie strzelił albo jedną przez przypadek, skasował swoje i wyjechał. Powiem ci, że to mnie najbardziej wkurwia w tej Ekstraklasie. Biorą takich Eltonów, zarabiają nie wiadomo ile tych pieniędzy, tak naprawdę gówno robią, a później się dziwimy, że jakieś długi w klubach. To nie ma sensu. Nie powiem, bo Edson z Rogerem jak przychodzili, to zrobili mistrza i mega wyglądali. Z miłą chęcią, sam dałbym te pieniądze, które oni wtedy zarabiali. Można na palcach jednej ręki policzyć, ilu takich ludzi jest w Ekstraklasie.
Nie miałeś kogoś, kto ukierunkowałby cię w tej Legii? Podpowiedział, porozmawiał, dał dobrą radę? Obecnie, młodzi w Legii studiują i grają.
– Ze szkoła miałem od zawsze problemy, praktycznie od podstawówki. Traktowałem szkołę na wylewce. Byłem dobry z matmy, chodziłem na jakieś konkursy, zaliczałem przedmioty, tylko nie chciało mi się uczyć. Byłem śmierdzącym leniem do nauki i cały czas jestem. Maturę zdałem psim swędem, ale zdałem. Robiłem ją w Legii, gdzieś tam w szkole wieczorowej, ale jakoś to poszło. Dałem radę. A takim nauczycielem w klubie? Magiera był bardziej od zawodników z pola, choć zdarzyło mi się parę razy z nim porozmawiać. Lubiłem też rozmawiać z Darkiem Parzelskim, jak jeszcze był w Legii psychologiem. Chodziłem na prywatne spotkania do niego i uważam, że to jest człowiek bardzo niedoceniany. Na zachodzie to jest standard, że korzysta się z psychologów. Piłkarz nie wie wszystkiego najlepiej i musi sobie czasami dać pomóc. Dużo rozmawiałem też z Dowhaniem, był dla mnie takim mentorem. Jak przychodziłem do Legii, to na początku kierował mnie „Fabian”, Krzysiek Dowhań, Jacek Magiera też. Później radziłem sobie już sam. Dużo wskazówek dawał mi też Tomek Kiełbowicz, bo siedzieliśmy w szatni obok siebie. Do teraz mam z nim nawet jakiś kontakt. Generalnie, to musisz jednak liczyć na siebie albo na starszego kolegę, którego masz w szatni. Teraz jestem w Bytowie, mam 25 lat, mamy tutaj młodych chłopaków w zespole i jak patrzę na niektórych, to jestem w szoku. Ja nie robiłem takich rzeczy w ich wieku jak oni. Staram się jednak im podpowiadać, coś uświadomić.
Macie jednak w szatni Łukasza Kowalskiego i Krzyśka Gajtkowskiego.
– „Kowal” to oaza spokoju. Każda szatnia rządzi się swoimi prawami. W Bytowie jest dużo osób, którzy są ze sobą zżyci od lat, robili te awanse dla Bytovii i pod tym względem jest naprawdę dobra atmosfera. Nie ma jakiejś zawiści w szatni i to mi się bardzo podoba. Może na wyższym poziomie byłoby ciężej, bo tam są większe pieniądze, ktoś chce grać o duże premie i wtedy wchodzą emocje do szatni. U nas tego nie ma, każdy sobie pomaga. Przyszedł do nas Krzysiek Gajtkowski, ale on też jest spokojnym człowiekiem. Nie chce rządzić, nie chce mówić, że kiedyś gdzieś tam był, miał 200 występów w Ekstraklasie.
Ale słyszałem, że Gajtkowski jak schodzi do 4. ligowych rezerw, to opiernicza młodych, bo jednak jest przyzwyczajony do innej gry.
– Wiesz, wcale mu się nie dziwię. Nie chcę nic ujmować tym młodym chłopakom, że słabo grają czy coś, ale jak grasz przez całe życie na najwyższym poziomie, to dostajesz psychicznie po głowie. Ja też tak miałem, jak schodziłem do rezerw Bałtyku Gdynia w B-klasie. Mieliśmy tylko dwóch bramkarzy. Pierwszy, który był młodzieżowcem, czyli Matysiak i ja. Matysiak musiał grać, bo był limit 3 młodzieżowców w drużynie. To był bramkarz i dwóch zawodników z pola. W całym klubie nie było innych bramkarzy. Nie miałem wtedy szans do gry i schodziłem do tych B-klasowych rezerw. Robiliśmy z chłopakami wyniki po 12-0 czy po 13-0, jeździliśmy z chłopakami na jakieś wypizdowie i trzeba było grać. Można powiedzieć, że ja całe życie byłem rezerwowym i grałem w rezerwach. Fajne mecze były w starej 3. lidze, jak grała tam Legia II. Przychodziło mnóstwo ludzi i to była mocna liga. Miałem wtedy 17 lat i można było się ograć. W Odrze Wodzisław też schodziłem do rezerw, chociaż tamta 4. liga śląska była naprawdę mocna. Miałem sporo roboty, choć mieliśmy problem ze skompletowaniem składu. Nie dziwię się, że Krzysiek gdzieś tam pokrzykuje, może jest wkurzony na samą sytuację, że musiał zejść, ale jest ogromnym autorytetem dla tych chłopaków. Powinni brać od niego lekcje. Przynajmniej ja tak robiłem, jak ktoś na mnie pokrzyczał.
A kto na ciebie najczęściej krzyczał w Legii?
– Wiesz, byłem wtedy jednym z najmłodszych zawodników, takim chłopcem do bicia bardziej. Jak wpadła jakaś bramka, to od razu było, że ja coś zajebałem. Chciałem czasami coś pokrzyczeć, ale kogo tu zjebać? Wszyscy w Ekstraklasie od zawsze, zarabiali nie wiadomo ile, a ja taki gnój, siedzę w tej bramce, młody gówniarz, nawet pół meczu nie miałem w Ekstraklasie czy w pucharach i co ja mogłem do nich krzyknąć… Tego mi brakowało w Legii. Jak jeździłem na Młodą Ekstraklasę, to już inaczej się zachowywałem. Nawet w Zagłębiu Sosnowiec, zagrałem kilka spotkań i poczułem takie poważanie, że dobrze bronie, że mogę krzyknąć. Nie jestem jednak osobą, która lubi jebać innych. Taką, która krzyczy bez głowy. A w Legii jak próbowałem czasami coś krzyknąć, to albo mnie zjebali albo była cisza.
Zdarzyła ci się jakaś śmieszna zjebka od kogoś?
– No… od Wojtka Szali. Pamiętam, że kiedyś coś tam powiedziałem do Wojtka, nie pamiętam już co, ale coś krzyknąłem. Jak przychodziłem do Legii, to nie znałem charakterów ludzi. A Wojtek to Wojtek, wiadomo. Boję się mu podać rękę na powitanie. Na boisku są emocje, coś do niego krzyknąłem i jak do mnie wystartowałâ€¦ To tylko głowa w dół i przepraszam. Ale później jak przyszedłem do Legii po wypożyczeniu z Zagłębia Sosnowiec i wiedziałem, że nie przedłużą ze mną kontraktu, to już się odzywałem na boisku, miałem to w dupie. Jak ktoś mnie pojechał, to ja też go pojechałem i tyle. Ale tak jak mówię, raczej nigdy nie miałem takiego nawyku krzyczenia, bo nigdy nie chciałem nikogo w ten sposób urazić.
Ile jest w tym prawdy, że byłeś na testach w Arce Gdynia bez wiedzy Bałtyku?
– Nie, to absolutnie nieprawda. Wiesz przecież, jakie są relacje na linii Arka-Bałtyk. Ja w jakimś wywiadzie powiedziałem, że byłoby to dla mnie spełnieniem marzeń, ale w kontekście przejścia z 2. ligi do Arki, w której było dobrze. Trochę mnie poniosło, źle to zinterpretowali, podłapali mnie, bo teraz bym tak nie powiedział. Ale nieprawdą jest, że nikt w Bałtyku nie wiedział o moich testach. Ci co mieli wiedzieć, po prostu wiedzieli, miałem wszystkie zgody. W tym momencie, w którym jestem, nie byłoby dla mnie spełnieniem marzeń, by przejść do Arki. W Bałtyku nie mogłem zbytnio grać, bo klub nie potrafił zorganizować sobie młodzieżowców do gry. Chciałem spróbować w Arce, bo czułem, że podołam. Chciałem zostać na Pomorzu, nie chciałem jechać do żadnych Gliwic, a Arka była wtedy dobrym i poukładanym klubem. Byłem już kiedyś tam testowany, ale to za czasów Legii. Transfer prawie doszedł do skutku, ale na końcu się nie dogadali, bo miały być jakieś wymiany… Nie wypaliło, trudno.
Nie masz wrażenia, że media trochę za bardzo lansują młodych zawodników Legii? Chodzi mi to, że łączą granie ze studiowaniem, gdzie raczej częściej ich na tych studiach nie ma niż są. Wiadomo, treningi, zgrupowania, mecze.
– W Ekstraklasie i w 2. lidze jest tyle samo wyjazdów i treningów. Nie ma to znaczenia. Jacek Magiera zrobił studia i to pokazuje, że jednak się da, grając nawet na poziomie Ekstraklasy. Musisz tylko tego chcieć. A że lansują? Wiesz, może chcą pokazać drogę dla młodych chłopaków, bo kariera piłkarza nie trwa wiecznie. Trwa średnio do 35. roku życia, a później trzeba iść gdzieś do pracy. Chyba, że odłożyłeś sobie wystarczająco pieniędzy, kupujesz jedno albo dwa mieszkania i sobie żyjesz. A jak przyplącze się jakaś kontuzja… Co wtedy zrobisz? Różnie w życiu bywa. Musisz mieć zabezpieczenie na przyszłość. Mnie się wydaję, że dobrze, że piszą. Wiadomo, nie powinni też ich słodzić, bo w szkole mają jakieś fory, chociaż powiem ci szczerze, że ja nigdy takich nie miałem. W liceum w Szamotułach byliśmy nienawidzeni. Mieliśmy gorzej przejebane niż normalni uczniowie. Tak było, bo kiblowałem w 1. klasie liceum, kiedy jeździłem na staże do Anglii. Nie było mnie 2-3 miesiące z rzędu, a z moim zapałem do nauki nie udało mi się nadrobić materiału i ujebała mnie z polskiego taka stara baba. Z historii też, ale w następnym roku wziąłem się w garść i z historii miałem już czwórkę. Tak byłem zmotywowany, że dałem radę. Ja taki leń, zdałem maturę. Fakt faktem, że z polskiego ledwo co, ale papier mam. To jest ważne.
A ile jest prawdy w tym, że miałeś ksywę „Dolce&Gabbana”?
– Wymyślił to chyba Ariel Borysiuk. Nie noszę tej marki i nie kupuję. Generalnie, jak byłem w Legii, tak już pod koniec, to miałem trochę większe pieniądze i chodziliśmy czasami z „Rybą” i Borysiukiem do galerii. Oni kupili sobie coś lepszego, to nie chciałem być gorszy i też sobie coś zafundowałem. Nie pamiętam, czy kupiłem sobie jedną rzecz z Dolce&Gabbana, ale potem Ariel to podłapał i wołał na mnie: „O, Dolce, Dolce!”. Ja na niego wymyśliłem „Ari”, taki skrót jakby od Armani, bo ubierał się w ich ciuchy. Tak jakoś zostało, on na mnie wołał „Dolce”, a ja na niego „Ari”. Bekę mieliśmy z siebie.
Brychczy zdejmował ci pajęczynki z bramki?
– Oj, tak! Powiem ci szczerze, że masakra. To jest niemożliwe, jak on miał ułożoną stopę. Brychczy to jedyny gość, który sprawiał problemy „Fabianowi” przy strzałach. Można było sobie kolano złamać. Brychczy brał piłkę, ustawiał sobie ją na 16 metrze, niby od niechcenia, ale trafiał w takie miejsca, że musiałbyś się wspiąć na wyżyny. Niby ta piłka leciała wolno, ale wpadała tak, że chyba nikt tych strzałów nie był w stanie wybronić. Czysta i żywa legenda Legii.
Będąc w Sosnowcu, miałeś propozycję z Danii.
– Tak, zgadza się. Temat wziął się bardziej od trenera Kurdziela, który miał znajomego w Danii. To był klub z duńskiej ekstraklasy, ale nazwy nie pamiętam. Trenerem bramkarzy był tam wtedy chyba jakiś Polak. Klub mnie chciał, ale zespół przegrał jakiś mecz i zwolnili trenera. W jego miejsce przyszedł nowy, oczywiście z całym nowym sztabem, wziął swoich bramkarzy i temat się urwał. Jak szybko się urodziło, tak szybko umarło.
A temat Piasta Gliwice? Miałeś od nich propozycję, grając wtedy w Bałtyku Gdynia.
– Tak, tak. Załatwił mi to słynny Kołakowski. Szukali bramkarza, pojechałem tam i trenowałem z Trelą. Powiem ci, że prezentowałem się na treningu dużo lepiej od Treli, jeżeli chodzi o jakieś techniczne sprawy, takie treningowe. Ale on ma to, o co chodzi, czyli szczęśliwie broni w meczach. Trener bramkarzy postawił na niego, ale szczerze mówiąc, to nie chciałem tam zostać. 600 km od domu… Rzygać mi się chciało. Powiedziałem sobie: „Nie, nie, kurwa. Wolę zostać w domu, pograć gdzieś u siebie i odżyć”. Wolałem nie ryzykować, bo znów mógłbym nie grać.
Zimą zainteresowana była tobą Lechia Gdańsk. To były jakieś poważne rozmowy czy raczej last minute?
– Było duże zainteresowanie, ale Lechia źle to rozegrała. To była końcówka okienka, ja miałem kontrakt podpisany z Bytovią, a oni szukali na wariata bramkarza, bo Małkowski doznał kontuzji, a Buchalik słabo bronił. To był początek rundy, zaczęliśmy ligę, Bytovia nie chciała mnie puścić. Co ja miałem zrobić? Zostawić wszystko w pizdu, bo Lechia mnie chce? Wiesz, gdyby to było 2 miesiące wcześniej, to z miłą chęcią bym się z nimi dogadał, a nie na takich wariackich papierach. Zainteresowanie jednak z Lechii było i ja tego przed nikim nie ukrywałem. Nie zapeszam tego, może ten temat się odnowi, zobaczymy. Na razie jestem w Bytovii, gram dla Bytovii i walczę o awans. Co będzie, to zobaczymy. Nie chcę gadać, bo to wszystko tak szybko się zmienia… Jedną nogą jestem w jednym klubie, by za dwa dni być drugą nogą w innym. Dopiero jak podpiszę kontrakt, wtedy mogę powiedzieć, że jestem w tym i w tym klubie.
Słuchaj, nazwiesz siebie kadrowiczem? W prasie przewijał się kiedyś temat, że były kadrowicz Leo Beenhakkera przymierzany jest do Piasta Gliwice.
– Powiem ci, że byłem wtedy w mega gazie.
Ale na zgrupowanie pojechałeś przez przypadek, bo kontuzji doznał Fabiniak.
– Zgadza się. To był mój najlepszy okres w karierze. Byłem wtedy chyba najlepszym bramkarzem w Młodej Ekstraklasie i to była nagroda dla mnie za wyróżnienie w ME. Byłem na liście rezerwowej, nie byłem powołany do tej pierwszej kadry, bo był Pawełek, Przyrowski i Fabianiak, a ja byłem czwarty. Ostatni mecz ligowy, ktoś się wpieprzył Fabiniakowi, połamał mu żebra i zrobiło się miejsce dla mnie. Pojechałem, byliśmy tam ponad tydzień… W ogóle, jeżeli chodzi o Leo, to miałem okazję z nim porozmawiać, trochę się nawet polubiliśmy, nazwał mnie nawet „Cudicini”, bo przypominałem mu tego bramkarza. Świetny fachowiec, ale dużo rozmawiałem też z trenerem bramkarzy Hoekiem i z Dawidziukiem. Rozegrałem też połówkę w nieoficjalnym meczu, bo w pozostałych nie miałem szans. Wtedy to był okres, kiedy powinienem gdzieś pójść i coś robić, a ja poszedłem później do Sosnowca, także bez sensu. Mam pretensję do siebie, bo myślałem, że zawsze będę w Legii i wiesz… Gdyby miał wtedy taką głowę jak teraz, to wiem, że postąpiłbym inaczej.
Ale nazwiesz siebie kadrowiczem?
– Wiesz, nie zmienisz faktów. Byłem na tej kadrze, ale nie chwalę się tym, bo nie ma czym, ale też tego nie ukrywam, bo skłamałbym, że nie byłem. Ja zawsze jeździłem na kadry juniorskie U-17, U-18. Był też okres, kiedy miałem 17 lat, a pojechałem na młodzieżówkę U-21, więc byłem dużo młodszy od pozostałych. To był dla mnie sukces. Jedynym takim graczem, którego pamiętam i który przeskoczył taki pułap, to był Tomek Cywka. Był kapitanem w roczniku 87, a był przecież rok młodszy. Dla mnie to był ewenement, bo był tak zajebisty, że został kapitanem o rok starszej kadry. Wiesz, w wieku juniorskim jeden rok czy dwa bardzo dużo daje.
Powiedziałeś, że rozmawiałeś z Leo Beenhakkerem i Hoekiem. Rozumiem, że twój angielski nie jest na poziomie esensej they casa?
– Nie, no… w ogóle przestań! Teraz mnie zaskoczyłeś. Wiem, że ze szkoła nie mam za dużo wspólnego, ale jeżeli chodzi o angielski, to nie mam problemów. Łapię bardzo szybko ten język, uczyłem się sam i prywatnie też trochę. W szkole też miałem zajęcia. Jeżeli chodzi o angielski, to bez żadnego problemu. Nie napiszę ci referatu po angielsku, ale jestem w stanie dogadać się praktycznie z każdym człowiekiem. Dziwię się temu Pawłowskiemu, że zgodził się na coś takiego. Jak można się, kurwa, zgodzić na wywiad? Co ty powiesz tym ludziom? Całkowicie bez sensu. Nie wiem, co mam myśleć o takim człowieku. Nawet nie wiem, czy on gra czy nie, ale gdzieś tam się przewinie i może mu się uda. Mnie tego brakowało w Legii, tych kilku spotkań w Ekstraklasie, żebym mógł ruszyć. Tak naprawdę, to ja nie mam karty przetargowej. Bo co ja powiem? Byłem w Legii? Ale co ja w tej Legii robiłem… Trenowałem? Gdybym rozegrał kilka spotkań jak chociażby Gliwa, to może gdzieś tam bym się przewinął. Ciężko powiedzieć: „Postawcie na mnie, bo byłem w Legii”. Niestety, tak to nie wygląda.
Nie pojawiały się jakieś oferty jak byłeś w Legii? Ł»adne wypożyczenia, oprócz tego z Sosnowca?
– Może dochodziły, ale nie do mnie. Zostawało to gdzieś na poziomie trenerów, na biurku. Nikt do mnie osobiście nie podszedł: „Ej, chcesz grać u mnie w klubie?”. Nic takiego nie było i powiem szczerze, że nawet o tym nie myślałem. Byłem przecież w najlepszym klubie w Polsce, w najlepszych rękach trenerskich i miałem najlepsze warunki do trenowania. Nie myślałem o tym, żeby gdzieś pójść, tylko myślałem, że zaraz będę grał w Legii. Problem w tym, że nie wiedziałem jak to zrobić, żeby grać. Trzeba było troszkę ruszyć głową, pokazać charakter, a ja myślałem, że to samo przyjdzie, że trenując, będę grał. A tak to nie działa. Dopiero teraz się o tym dowiedziałem, mając 25 lat. Wydaję mi się, że gdybym dostał teraz szansę w Legii, to bym ją wykorzystał. Na pewno inaczej bym postąpił niż wtedy.
W twojej karierze przewinęło się czterech trenerów w Legii i żaden nie dał ci szansy – Wdowczyk, Zieliński, Urban i Białas.
– Tak, jak przechodziłem do Legii to był Wdowczyk. Bardzo taki charyzmatyczny człowiek, trochę gwiazda. Zrobił mistrzostwo i nie można mieć do niego żadnych pretensji. Później był Zieliński. Moim zdaniem, bardzo dobry trener, ale wiesz… To jest taki bardziej kumpel. Jak odszedł Wdowczyk, to pamiętam, że jak przyszedł Zieliński, to trochę luzu było w szatni, trochę odetchnęliśmy. Tego nam trochę brakowało i zaczęliśmy wtedy lepiej grać. Potem był trener Urban. Chyba mój najlepszy trener zaraz po Leo Beenhakkerze. Full Profi, można pogadać, pośmiać się, potrenować, a do tego trener miał ogromną wiedzę praktyczną i teoretyczną. Urbana zastąpił potem Białas, który mógłby ci tyle anegdotek poopowiadać, że głowa mała. To jest trener starszej daty, ma trochę problem z zapamiętywanie nazwisk. Ja byłem u niego Radomski. Mieliśmy kiedyś trening, mała gierka na szesnastce, ale na duże bramki. Trener ustawił nas 5 na 5. Wiesz, w takiej gierce bramkarz generalnie żyje, wychodzi do piłek, skraca kąt, rzuca się pod nogi. To był chyba mój najlepszy trening jaki mi wyszedł podczas mojego pobytu w Legii. Wszystko broniłem, wszystko skracałem, masakra. Białas zaczął mnie nagle jebać, że mam nie wychodzić z bramki, tylko bronić ciągle na linii. Przecież to jest samobój, jak miałem stać na linii, kiedy piłka jest na 5 metrze. Zaczął mnie jebać, zapytał mnie, jak się nazywam. Mówię, że Gostomski, a on do mnie: „Słuchaj, Radomski. Masz stać na linii.” I dalej zaczął mnie wyzywać, a potem powiedział: „Do Młodej Ekstraklasy”. No i wyjebał mnie na 2 tygodnie do ME za mój najlepszy trening w życiu (śmiech).
Wierzysz w coś takiego jak polska szkoła bramkarzy? Czy twoim zdaniem, temat jest wydumany przez media?
– Generalnie w coś takiego wierzę, ale chodzi o to, że nasi bramkarze jako jedni z niewielu gdzieś tam się przebili i gdzieś grają. Ale popatrz, że mamy też powoli piłkarzy, którzy się przebijają. Chociażby nasza trójka z Borussi czy Maciek Rybus w Rosji. Wiesz, może tych bramkarzy – oczywiście w porównaniu do liczby, bo bramkarz może być tylko jeden, a zawodników z pola dziesięciu – jest troszkę więcej, którzy grają w zagranicznych klubach. Temat polskiej szkoły bramkarzy jest, ktoś go kiedyś poruszył i ludzie zaczęli w to wierzyć. Rodzice zaczęli dawać swoje dzieci do szkółek bramkarskich i konkurencja się wzmogła. Zobacz, że dużo jest trenerów bramkarzy i średnich bramkarzy, którzy coś tam jednak bronią. Nie ma tak, że ktoś jest super na bramce w Ekstraklasie, tylko ten poziom jest w miarę wyrównany. Przykład, ktoś w 2. lidze, idzie zaraz do Ekstraklasy, potem wraca, za chwilę ktoś idzie z 3. ligi do 1. ligi, także ta rotacja jest wśród bramkarzy i wydaję mi się, że poziom bramkarzy w Polsce jest naprawdę wysoki.
Czego tak najbardziej żałujesz w Legii?
– Nie wiedziałem, czego chcę. Myślałem, że zawsze będę tam grał. Pamiętam wywiad trenera Urbana dla Canal+ Sport, w którym zapytali go o mnie, że co to za młody bramkarz, którego powołał Leo Beenhakker. Trener Urban powiedział wtedy, że jestem bardzo dobrym bramkarzem, bardzo dobrze się zapowiadam i jak nie będę grał w Ekstraklasie, to będzie to tylko wina szkolenia trenerów, bo mam praktycznie wszystko, co powinien mieć bramkarz na tym poziomie. Bardzo mnie wtedy chwalił, ale zamiast pójść w inną stronę, to poszło to wszystko w dół. Brakowało we mnie przede wszystkim takiego bramkarskiego szaleństwa. Byłem bardziej dzieckiem niż bramkarzem. Na pewno ogranie w innej drużynie dałoby mi dużo więcej niż ławka w Legii i nie oszukujmy się, zabrakło też mi szczęścia. Nie mówię, że komuś życzyłem kontuzji i wchodzę za niego. Takiego szczęścia, wiesz… Ł»eby ktoś mnie zauważył, ktoś na mnie postawił. Trener też musi mieć podstawy, żeby na mnie postawił, OK. Chociaż na treningu wyglądałem czasami naprawdę bardzo dobrze, ale robiłem też głupie błędy. Byłem czasami zdekoncentrowany, nie wierzyłem w siebie do końca. Teraz jak wchodzę do bramki, to jestem bardziej szalony niż kiedyś. Ł»yję, podpowiadam. Może brakowało mi takiej fizycznej budowy, bo byłem wysoki i szczupły, a teraz ćwiczę od 2 lat na siłowni, biorę odżywki. W Legii nikt mi nie podpowiadał, jak mam się odżywiać, jakie ćwiczenia wykonywać na siłowni. Teraz, może się to zmieniło w Warszawie. Nie wiem… W Legii śmiali się ze mnie, że mam dużą tkankę tłuszczową, bo miałem brzuszek. Byłem chudzielec, ale miałem brzuch. Nie wiem od czego, po prostu taką miałem budowę. Jak przychodziło do badań, to zawsze miałem zjebane wyniki. Nie wiedziałem jak jeść, co jeść, to wiadomo, czasami jakieś fast foody się wpierdoliło, na siłowni zrobiłem kilka wymachów, bo nie wiedziałem, co mam tak naprawdę robić. Teraz mam dużo większą wiedzę w 2. lidze niż kiedyś. Sam się douczyłem, przetrawiłem wcześniejsze epizody, bo w Legii nikt mnie nie wziął na bok i nie powiedział: „Słuchaj, nie jedz tego, tego i tego. Ćwicz tak, tak i tak.” i tyle. Miałem pieniądze na to wszystko, bo nie wydawałem na alkohol czy balety. Mogłem zainwestować w odżywki i inne sprawy.
A czujesz się legionistą?
– Na papierze jestem wychowankiem Legii, bo w wieku juniorskim spędziłem tutaj najwięcej czasu. Nikt jednak nie mówi o tym, że moim pierwszym klubem była Cartusia Kartuzy. Dużo ludzi utożsamia mnie z Legią, nawet do dzisiaj. Wcale się nie dziwię, bo jakby nie patrzeć, spędziłem tutaj najwięcej czasu. Może nie dołożyłem cegiełki do mistrzostwa, ale byłem w tym klubie, byłem przez pół roku nawet drugim bramkarzem. Miło, jak czasami ludzie napiszą do mnie, poproszą o jakieś zdjęcie czy rozmowę. Jednak jak napotykam nowych ludzi, to jednak nie mówię o tym otwarcie.
Utrzymujesz dalej kontakt z Rybusem i Borysiukiem?
– Z „Rybką” mam kontakt, mieliśmy się teraz umówić na wspólnego Sylwestra, ale coś nie wypaliło. Z Arielem nie mam za bardzo kontaktu. Wyjechał do Niemiec i jakoś tak się potoczyło. No, ale mówię – z „Rybą” mam kontakt jak najbardziej, z jego dziewczyną Natalią również. Umówiliśmy się z moją dziewczyną i z nim, że pojedziemy do niego do Warszawy jak będzie wolny. Wiesz, byliśmy razem w Szamotułach, potem w Legii i jakoś tak zostało. „Ryba” w ogóle się nie zmienił. On jest ciągle taki sam jak był. Po prostu prosty człowiek, oczywiście nic mu nie ujmując. To jest też jakaś droga do sukcesu, żeby się nie zmieniać, bo jesteś piłkarzem, tylko jesteś cały czas sobą.
Nie mieliście głupich pomysłów w bursie w Szamotułach?
– Oj, dużo było. Musielibyśmy chyba przez 2 dni rozmawiać, żeby to wszystko spisać. Działo się mnóstwo rzeczy, ale nie było przy tym alkoholu. Przeważnie były to jakieś śmieszne rzeczy, bo mieliśmy zgraną ekipę. Robiliśmy np. Jackassów… Mnóstwo głupich rzeczy.
A nie przydarzyły się wam jakieś przygody z trenerem Szmytem w Szamotułach? Bo słyszałem o jednej historii – obóz w Karpaczu, przepaść…
– Tak, słuchaj, było coś takiego. Jeździliśmy na obozy do Karpacza do hotelu Onyksu, który był wtedy naszym sponsorem. Było coś takiego, że szliśmy na Śnieżkę. Dwóch czy trzech młodych chłopaków wchodzili już na sam szczyt i nie wiem, jakim cudem, ale znaleźli się nad przepaścią. Chyba zmienili szlak albo coś takiego. Trenerzy Dawidziuk i Szmyt, jako opiekunowie, musieli interweniować. Zeszli po nich i jakoś ich stamtąd wyprowadzili…
Rozmawiał Filip Kóniczuk
filipkoniczuk.pl