Koniec świata jaki znamy, papież futbolu odchodzi

redakcja

Autor:redakcja

08 maja 2013, 12:56 • 5 min czytania

Są takie zjawiska i rzeczy na świecie, które… po prostu są i koniec. Nikt z nimi nie dyskutuje, nikt ich nie próbuje obalić, nikt nie wyobraża sobie, że pewnego dnia mogą zniknąć. Wielu z nas myślało w ten sposób o papieżu, w świecie piłkarskim zapewne w ten sam sposób postrzegano argentyńskie River Plate, od zawsze walczące o najwyższe laury z Boca Juniors. Zjawiskiem stałym, niezmiennym niezależnie od kryzysów, dobrych i złych czasów było Glasgow Rangers w boju o tytuły z odwiecznym wrogiem, Celtikiem. Podobnie „wieczny” zdawał się fan pierwszego z tych klubów, urodzony właśnie w największym szkockim mieście. A jednak. Nawet on jest „tylko” długowieczny, ale nie wieczny.
Sir Alex Ferguson ogłosił dziś oficjalnie zakończenie kariery w roli trenera Manchesteru United. Jeśli mielibyśmy możliwość, po tym zdaniu dodalibyśmy odgłos wybuchu, jakieś złowrogo brzmiące trąby i inne dodające patosu dźwięki. To bowiem nie jest decyzja porównywalna z odejściem Pepa Guardioli z Barcelony, co przecież też wydawało się końcem pewnej ery. To nie jest decyzja porównywalna z którymkolwiek z transferów na stołkach trenerskich w ostatnich latach, to nie Jose Mourinho opuszczający kolejne okręty, ani żaden inny z wielkich trenerów. To sir Alex Ferguson, facet, który obejmował Manchester United, gdy „Michael był murzynem”, gdy Kwaśniewski był ministrem komunistycznego rządu, a komputery osobiste miały procesory o sile około 8 MHz!

Koniec świata jaki znamy, papież futbolu odchodzi
Reklama

Dwadzieścia siedem długich lat, dwadzieścia siedem lat bicia kolejnych rekordów, „strącania Liverpoolu z ich pieprzonej grzędy”, wprowadzania do składu coraz to nowych piłkarzy, stanowiących o futbolu lat dziewięćdziesiątych, pierwszej dekady XXI wieku, a już teraz widzimy, że również takich, którzy będą czarowali na boiskach na długo po tym, gdy sir Alex odejdzie na zasłużoną emeryturę. Zasłużoną? To znów trochę za małe słowo, które w żaden sposób nie odda jak wielkie znaczenie dla Manchesteru United, brytyjskiej piłki i w ogóle futbolowego świata miał Ferguson.

Reklama

Siedem tytułów mistrzowskich, sześć pucharów Anglii, jedno zwycięstwo w Pucharze Europy, czyli odpowiedniku późniejszej Ligi Mistrzów. Do tego kilka zwycięstw w Superpucharze Anglii, który nie miał jeszcze takiej renomy jak dziś i jeden finał Pucharu Ligi. Tak wyglądała gablota z pucharami i lista osiągnięć Manchesteru United, w momencie, gdy do klubu trafił sir Alex Ferguson. Ostatnie mistrzostwo? Dziewiętnaście lat wcześniej. „Fergie” nie trafiał do Manchesteru, który rok w rok znajdował się na podium ligi angielskiej, to nie była flota-samograj, która zatapiała kolejnych rywali. W gruncie rzeczy młody dżentelmen rodem z Glasgow trafiał do zespołu w kryzysie, bo tak właśnie trzeba nazwać dwudziestolecie bez mistrzostwa, brak sukcesów na arenie międzynarodowej i wieczne rozpamiętywanie epoki Denisa Lawa, Bobby’ego Charltona i George’a Besta.

Powrót na tron zajął mu sześć lat, podczas których zreformował Manchester United. Zaczął układać wszystko po swojemu, krok po kroku, jednocześnie hołdując regule, którą wypowiedział w mediach o wiele później: „żaden z zawodników nie może być ważniejszy od menedżera, to menedżer jest tutaj szefem”. Boss. Niekwestionowany, bezdyskusyjny, krążący między systemem autorytarnym a dyktaturą, która akurat w futbolu niczym złym nie jest. Wręcz przeciwnie, to właśnie taki system zagwarantował Fergusonowi wolną rękę, zagwarantował mu możliwość wychowania sobie Ryana Giggsa (i wyjmowania go z szafy na imprezach, traktowania go jak ojciec, którego młody Ryan znienawidził po rozstaniu jego rodziców), Davida Beckhama (i strofowania jego celebryckich zapędów), Paula Scholesa, braci Neville i całej rzeszy innych, aż po Welbecka wprowadzanego do składu w ostatnich kilku sezonach.

Na efekty jego polityki, jego porządkowania klubu od szatni, przez transfery, aż po życie osobiste wychowanków, trzeba było chwilę poczekać, ale gdy już nadeszły, poleciały równie obficie jak kolejne przekleństwa z ust Fergusona na konferencjach prasowych po przegranych meczach. Swoją drogą – jak będzie wyglądał futbol bez tych hasełek, które potem powtarzano aż do znudzenia, cytowano w każdym tekście, w każdej książce, na każdym kroku? Przecież w gruncie rzeczy odchodzi człowiek, który zdefiniował futbol. Nie, nie chodzi o żadne taktyki, sposoby prowadzenia zespołu czy inne tego typu fachowe gadki. Nie, Ferguson to przecież w gruncie rzeczy swój chłop, wychowany pośród szkockich robotników. Podał definicję, z którą zgodzi się zarówno doktor nauk politycznych z Uniwersytetu Warszawskiego, jak i 15-letni Jaś, gimnazjalista z Płońska, zgodzi się z nim Ryan Giggs, zgodzi się z nim Totti, zgodzą się z nim wszyscy dziennikarze, wszyscy szkoleniowcy, całe środowisko piłkarskie.

Football, bloody hell. Football, cholera jasna. Piękne, trochę prostackie, ale jakże trafiające w cel słowa. Wypowiedziane w jednej z, mówiąc zupełnie obiektywnie, najpiękniejszych chwil w historii futbolu, gdy Ferguson puścił do boju Sheringhama oraz Solskjaera, a oni w doliczonym czasie gry rozmontowali dla niego wielki Bayern Monachium. Gdy po ponad trzydziestu latach prymat w Europie znów wywalczyły „Czerwone Diabły”. Gdy ten Szkot w okularach po dwunastu latach pracy w Manchesterze, wiecznie przeżuwający gumę, pokazał ze swoimi podopiecznymi całą przewrotność tego interesu, jego nieprzewidywalność, a przez to unikalne piękno.

Dwadzieścia tytułów mistrzowskich, jedenaście pucharów Anglii, cztery puchary ligi, trzy triumfy w Lidze Mistrzów (jeden jeszcze, gdy LM nazywano Pucharem Europy), Puchar Interkontynentalny, Klubowe Mistrzostwa Świata, Puchar Zdobywców Pucharów, Superpuchar UEFA. Tak – dla kontrastu – wygląda Manchester United dwadzieścia siedem lat później. Ferguson z nieco przykurzonego i uśpionego mocarza uczynił lśniącego, błyszczącego i najbardziej utytułowanego w historii brytyjskiego futbolu giganta. Przez dwadzieścia siedem lat był punktem odniesienia dla całego biznesu, kimś, kto zawsze tam był. Zawsze żuł te swoje gumy na Old Trafford, zawsze opieprzał dziennikarzy, zawsze niepodzielnie rządził jednym z największych, jeśli nie największym klubem na świecie.

Jeśli w futbolu z przełomu wieków czyjekolwiek odejście można określić końcem epoki, ery czy nawet końcem świata, a przynajmniej końcem świata, do jakiego się przyzwyczailiśmy – jest to odejście sir Alexa Fergusona. Odejście, którego świadkami jesteśmy w tej chwili.

Najnowsze

Polecane

Polski talent błyszczy w PŚ. Tomasiak z nawiązaniem do Małysza

Wojciech Piela
1
Polski talent błyszczy w PŚ. Tomasiak z nawiązaniem do Małysza
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama