Zanim ruszy 25. kolejka ekstraklasy, przypomnijmy aktualną „niewydrukowaną tabelę”. Trzeba przyznać, że robi się w niej coraz ciekawiej. Na przykład Lechia, dość bezpieczna w oficjalnej klasyfikacji, u nas ma już tylko dwa punkty przewagi nad strefą spadkową. Gdańszczanie rozgrywają mecze na luzie, nie widać po nich nadzwyczajnej motywacji, tymczasem gdyby nie błędy arbitrów, mieliby teraz nóż na gardle. Pięć dodatkowych oczek, na które nie zasłużyli, wszystko jednak zmienia.
Sytuacja Lechii jest dokładnie odwrotna niż sytuacja Zagłębia, które gdyby nie odebrane przed sezonem trzy punkty i gdyby nie odebrane w trakcie sezonu (przez sędziów) kolejne trzy punkty, dzisiaj byłoby bardzo poważnym kandydatem do gry w europejskich pucharów. W naszej klasyfikacji lubinianie już zrównali się dorobkiem ze Śląskiem Wrocław i depczą po piętach Górnikowi Zabrze.
Za poprzednią kolejkę weryfikujemy tylko jeden wynik i robimy to z ciężkim sercem – przyznajemy rzut karny Widzewowi Łódź w spotkaniu z Wisłą (co oznacza wynik 1:1). Dlaczego z ciężkim sercem? Ponieważ Stępiński jak zwykle pajacował i dużo dodał od siebie, ponadto faul Urygi był tak idiotyczny i pozbawiony sensu, że gol dla łodzian w tej sytuacji nie szedłby z „duchem gry” (praktycznie nie było zagrożenia bramki). Ale przepisy to przepisy, a jak się ma niezbyt rozgarniętego obrońcę, to trzeba za to cierpieć…
