Historia może zatoczyć koło – Klopp podąża śladami Hitzfelda

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2013, 14:04 • 7 min czytania

Borussia Dortmund w sezonie 1990/91 zajęła rozczarowujące dziesiąte miejsce w Bundeslidze, co zaowocowało zmianą trenera na doskonale znanego w Szwajcarii, ale debiutującego na ławce trenerskiej w Bundeslidze Ottmara Hitzfelda. W sezonie 2007/08, klub z Zagłębia Ruhry zajął miejsce trzynaste, a efektem tak słabej pozycji w lidze była roszada na stanowisku szkoleniowca, które objął całkiem popularny w kraju, szanowany przez ekspertów i fachowców, ale bliżej nieznany poza terenem Niemiec, Juergen Klopp. W sezonie 1996/97, po sześciu latach pracy Hitzfelda, jego zespół stanął do walki o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Drużyna Kloppa, by dojść w to miejsce, potrzebowała dwunastu miesięcy mniej.
Co łączy te dwa wielkie zespoły występujące w czarno-żółtych barwach? Co łączy kombajn Ottmara Hitzfelda, który w połowie lat dziewięćdziesiątych niepodzielnie rządził Bundesligą, od znakomitego zespołu Kloppa, który potrafił zmasakrować 4:1 słynny Real Madryt? Analizując obie drużyny ciężko pozbyć się uczucia deja vu. Dzisiejsza Borussia jedzie bowiem idealnie po śladach, które zostawił lata temu ścigacz kierowany przez „Generała” i jego podwładnych.

Historia może zatoczyć koło – Klopp podąża śladami Hitzfelda
Reklama

„Kamień węgielny”

Jeśli przyjrzymy się początkom potęg budowanych przez Hitzfelda oraz Kloppa, odnajdziemy całe sterty analogii. Fatalne nastroje po absolutnie zawalonym sezonie, konieczność zmiany nie tylko trenera, ale najlepiej całej filozofii klubu, który od lat przeżywał kryzys. Odważna decyzja, polegająca na zatrudnieniu trenera bez większego doświadczenia w grze o najwyższe laury w Bundeslidze, wreszcie pozostawienie szkoleniowcowi sporej dozy swobody w budowie własnego zespołu. Tak w 1991, jak i w 2008 nowy wódz drużyny miał nie tylko poustawiać klocki w silną jedenastkę, która będzie w stanie podjąć walkę z coraz szybciej odjeżdżającymi rywalami z Bundesligi. Nie, nowy trener miał wymienić klocki, a patrząc z dystansu na rozmiar reform – może nawet wyrzucić klocki i zająć się puzzlami.

Reklama

Rewolucji nie było, choć i Hitzfeld i Klopp nie bali się odsuwać od składu wieloletnich etatowych wyrobników. Obaj jednak doceniali rolę ciągłości, zamiast ostrych cięć wybierając delikatne przycinki. Co prawda w momencie osiągania największych sukcesów ich zespoły nie miały już wiele wspólnego z tymi, które otrzymywali w momencie obejmowania urzędu, ale w tym właśnie tkwiła ich siła. To były prawdziwe reformy, organizowane krok po kroku wdrażanie większego planu, ewolucja i bezustanny, miarowy rozwój.

Na starcie obaj przyciągnęli ze sobą swoich ulubieńców – Klopp Nevena Suboticia z Mainz, Hitzfeld Stephane’a Chapuisata, starego znajomego z ligi szwajcarskiej. Zresztą, ten ostatni ma swoich godnych następców w zespole z początków drugiej dekady XXI wieku. Tak jak Hitzfeld zaszokował wszystkich dając szansę zawodnikowi z niezbyt imponującego piłkarsko kraju, jakim była Szwajcaria, tak i Klopp postawił na przybyszów spoza Niemiec. Wersją 1.0 był Barrios, wersją 2.0, poprawioną i ulepszoną, Robert Lewandowski.

Chapuisat kontra Barrios i Lewandowski

Tutaj zresztą należałoby się zatrzymać na dłużej. Dla Hitzfelda ściągnięcie do Borussii gwiazdy ligi szwajcarskiej, z której zresztą migrował do Bundesligi było zadaniem absolutnie priorytetowym. To był koń, na którego warto postawić – Hitzfeld, który zresztą szybko dorobił się ksywki „Der General”, obrazującej świetnie jego pozycję w klubie, przekonał do transferu całe otoczenie i już w swoim pierwszym sezonie na Westfalenstadion mógł delektować się dwudziestoma golami swojej perełki. Chapuisat zresztą stał się napastnikiem na lata, w Borussii zyskując dodatkowo miano najlepszego zawodnika w historii swojego kraju, mimo dość (103 mecze, 21 goli) słabego bilansu w kadrze. Chyba widać pewne analogie?

Lewandowski co prawda trafił do Borussii nieco później, gdy Chapuisatem Kloppa zdawał się być Barrios, ale polski napastnik dość szybko odesłał konkurenta na piłkarską, zdecydowanie przedwczesną emeryturę gdzieś w Azji. I zaczął show, którego apogeum nastąpiło w pierwszym z półfinałów, gdy „Lewy” zdobył cztery gole przeciw Realowi Madryt. Szwajcar nie miał może aż tak spektakularnych triumfów, ale w ponad dwustu występach dla Borussii zdobył nieco ponad sto goli. Średnio, w dużym zaokrągleniu, gol co dwa mecze. Czy biorąc pod uwagę wszystkie powyższe podobieństwa, kogokolwiek zaskoczy fakt, że Lewandowski w 95 ligowych meczach zaliczył 53 trafienia?

Powrót na tron

Celem obu wielkich trenerów, którzy przytrafili się Borussii Dortmund, od początku był powrót na fotel mistrza Niemiec. Po raz kolejny ich drogi do zrealizowaniu założonego planu były bardzo podobne, choć nie identyczne. Jeśli chodzi o różnice – przede wszystkim kampania Hitzfelda trwała dłużej, bo aż cztery sezony. Pierwszy sukces osiągnął co prawda, już w pierwszym roku pracy z drużyną, zajmując drugie miejsce w lidze, ale kolejne dwa lata spędził tuż za ligowym podium. Zespół „Generała” z marszu powrócił więc do elity, ale dłużej zajęło mu wywalczenie prymatu. Klopp zanotował gorszy start, zajmując odległe szóste miejsce, rok później poprawiając wynik o zaledwie jedną lokatę, jednakże już w trzecim sezonie udało mu się – po raz pierwszy od dziewięciu lat – wprowadzić BVB na tron. Rokroczna gra w elicie i wzmacnianie zespołu, by wreszcie doczłapać się na najwyższy stopień podium kontra blitzkrieg, który z piątego miejsca wprowadził Borussię na ligowy top. Niby podobnie, a jednak inaczej, tak jak i z budowaniem mistrzowskich składów.

Dla Borussii z lat dziewięćdziesiątych kluczowy był chyba sezon 1992/93, gdy do drużyny dołączyli Sammer oraz Reuter, którzy stanowili trzon mistrzowskiego zespołu dwa lata później. Także Andreas Moeller, Lars Ricken i Karl-Heinz Riedle dojeżdżali do Dortmundu po kilkunastu miesiącach od przejęcia sterów przez Hitzfelda. Dopiero po ostatniej turze transferów, w której do Zagłębia Ruhry trafił właśnie Moeller, Borussia powróciła na tron.

U Kloppa wszystko trwało nieco szybciej, przy czym trzeba pamiętać, że dużą część zespołu trener po prostu wyciągnął z rezerw, albo z drużyn młodzieżowych. Sam wypowiadał się, że patrząc na młodego Goetzego, „nie mógł doczekać się, aż będzie mógł go wystawić do gry w Bundeslidze bez odbicia piętna na jego rozwoju”. Podobnie jak u Hitzfelda, kluczowi gracze trafili do zespołu tuż przed pierwszym mistrzostwem – Piszczek, Kagawa czy Lewandowski, ściągnięci za niewielkie pieniądze okazali się strzałami w sam środek tarczy. Tarczy, którą kilka miesięcy później wszyscy razem powiesili w klubowej galerii trofeów.

Dwuletnia dominacja zakończona finałem Ligi Mistrzów

Kolejna część historii obu drużyn i obu trenerów, którą można napisać w taki sam sposób dla obu okresów. Po powrocie na tron w Dortmundzie AD 1995, i w Dortmundzie AD 2011 apetyty były o wiele większe. Genialni zawodnicy, którzy regularnie występowali w swoich reprezentacjach, znakomity system gry, świetne zgranie, do tego na ławce trenerskiej wybitny taktyk i osobowość wzbudzająca respekt u rywali. Po jednym mistrzostwie rajd się nie zakończył, wręcz przeciwnie, jako obrońcy tytułu dortmundczycy grali jeszcze lepiej. Po dwóch latach dominacji w kraju ruszyli z kolei na podbój Ligi Mistrzów.

Borussia szesnaście lat temu zajęła drugie miejsce w grupie za Atletico Madryt, ale przed Steauą Bukareszt i Widzewem. Drogę do finału miała nieco krótszą, trwającą zaledwie cztery mecze, ale za to dość efektowną – BVB zgoliło bowiem w dwumeczu 4:1 Auxerre, a potem dwukrotnie pokonało 1:0 Manchester United. W finale czekał już Juventus…

***

Jak można porównać skład, którym dysponował Ottmar Hitzfeld do dzisiejszych graczy Borussii? Na pewno ponad półtorej dekady, które minęło od wielkiego sukcesu niemieckich piłkarzy z Dortmundu zmieniło diametralnie sposób gry, taktyka, myślenie o ofensywie, niuanse i detale – to wszystko ewoluowało i wciąż ewoluuje. Przede wszystkim zespół Hitzfelda grał bardziej defensywnie, czego zresztą wymagał ówczesny futbol.

Image and video hosting by TinyPic

Takim ustawieniem Hitzfeld rozpoczął najważniejszy mecz w swojej dotychczasowej karierze. Na szpicy standardowo wieloletni ulubieniec, taśmowo zdobywający gole Stephen Chapuisat, mający już w Szwajcarii i Dortmundzie opinię żywej legendy, obok niego Karl-Heinz Riedle, ściągnięty tuż przed zwycięskimi kampaniami mistrzowskimi. Para pomocników Paolo Sousa i Paul Lambert gwarantująca swobodę w przodzie Andreasowi Moellerowi, typowej „dziesiątce”, poruszającej się za plecami dwóch napastników.

Boczni obrońcy pełniący jednocześnie rolę skrzydłowych – to nie uległo zmianie, mimo tego, że dziś Piszczek ma jeszcze przed sobą Błaszczykowskiego. W środku zaś defensywny tercet Kohler – Sammer – Kree. A przecież był jeszcze Michael Zorc, był Lars Ricken, Heiko Herrlich, Rene Tretschok…

Jak grali? Na przykład tak:

Natomiast w finale Ligi Mistrzów, zdobywając najważniejsze trofeum w ponad stuletniej historii BVB, tak:

Warto wspomnieć, że wtedy również faworytem miał być Juventus…

***

Klopp i jego zespół kroczy więc drogą, którą dwie dekady temu wyznaczył Hitzfeld budujący od zera potęgę Borussii, która rok po roku zdobyła dwa mistrzostwa Niemiec, by wreszcie zagrać i wygrać w finale Ligi Mistrzów. Dwa mistrzostwa z rzędu? Obecne. Finał Ligi Mistrzów? Jest. Klopp dorównujący wielkością Hitzfeldowi, Lewandowski przerastający duet Riedle-Chapuisat, Gundogan zostawiający w tyle Moellera? Kto wie, może już za niecały miesiąc, po meczu na Wembley…

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama