Pro Sieben – czy to już zmierzch pewnej ery? A może początek?

redakcja

Autor:redakcja

01 maja 2013, 23:28 • 3 min czytania

Siedem goli w półfinale Ligi Mistrzów. Brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Barcelona nie przegrała tego dwumeczu, przegrany dwumecz mają za sobą w Madrycie. Barcelona została rozjechana, zdeptana i rozłożona na łopatki. Gdy Ribery sprawiał, że obrońcy katalońskiego klubu wyglądali przy nim jak Dalibor Stevanović, gdy Robben po raz tysięczny nabierał wszystkich na swój markowy, niezmienny od lat zwód, gdy Pique kolanem pakował piłkę do własnej bramki – widać było, że to zupełnie inny rozmiar kapelusza. Już przed meczem, gdy stało się jasne, że w składzie brakuje Messiego, nieliczne grono kibiców wierzących w odrobienie strat skurczyło się do grupy najwierniejszych fanatyków. Potem okazało się, że na murawie nie widać nie tylko atomowej pchły z dziesiątką na plecach. Nie widać żadnego z Katalończyków.
Bezradność Katalończyków była szczególnie widoczna w pojedynkach biegowych, w momentach gdy decydowała siła fizyczna, przyspieszenie czy wreszcie kondycja. Pod tym względem Bayern wyglądał jak zespół z innej planety, albo – jak z pewnością ujęliby to niektórzy rodzimi szkoleniowcy zimą – „na innym etapie przygotowań”. Zwolennicy teorii spiskowych dodaliby – jak zespół zażywający zupełnie inne odżywki. Bayern konstruował kolejne akcje na pełnej szybkości, sprintem, raz po raz zostawiając rywali za swoimi plecami. Tempo Barcelony przypominało spacer. Wymowna była mina Messiego, wymowny był wypisany na twarzy Vilanovy strach, wymowne były wreszcie statystyki i pomeczowe analizy, pokazujące jak Bayern wyłączył Iniestę, Xaviego i w ogóle wszystko to, czym mogła ich zaskoczyć katalońska maszyna. – Bayern gra w tej chwili na bardzo wysokim poziomie. Technicznie, fizycznie, taktycznie i psychologicznie – przyznał po meczu Xavi. Tak było w istocie. Ciężko znaleźć jakikolwiek element rzemiosła piłkarskiego, w którym Barcelona nadążałaby za Bayernem.

Pro Sieben – czy to już zmierzch pewnej ery? A może początek?
Reklama

Na Wembley pojedzie zespół zdecydowanie lepszy, przerastający w tym momencie o klasę drużynę pod wodzą Tito Vilanovy. Czy to czas, by ogłaszać koniec pewnej ery? Na pewno to definitywny koniec dyskusji, na temat roli Guardioli w sukcesach Katalończyków. Jej umniejszanie traci dziś jakikolwiek sens. To jednak z pewnością nie koniec dywagacji o tym, jak bardzo zależna jest drużyna z Barcelony od niskiego Argentyńczyka, który w pierwszym meczu biegał z nie do końca wyleczonym urazem, drugi zaś oglądał z wysokości ławki rezerwowych. Po stronie strat był zresztą również Puyol, Adriano, Alba, Busquets i Mascherano. To jednak raczej bez znaczenia, biorąc pod uwagę jak ogromną różnicę w grze obu zespołów ujawnił ten dwumecz.

Zaczyna się więc kolejny rozdział, Niemcy po latach odzyskają Puchar Ligi Mistrzów, ale przed nimi staje nowe wyzwanie. Dzisiaj zdetronizowano definitywnie (a może po prostu zamknięto okres detronizacji?) zespół, który grał przez długie miesiące najlepszy futbol na świecie. Najwyższe miejsce podium pozostaje więc bez obsady. Niemal do końca maja trwać będzie bezkrólewie. I zdecydowanie nie chodzi tu wyłącznie o zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów, ale również udowodnienie przez któryś z niemieckich klubów, że dziś najlepszą piłkę nożną gra się w kraju piwa, golonki, Juergena Kloppa i Juppa Heynckesa.

Reklama

Który z nich wyjdzie zwycięsko z finałowej rywalizacji? Tego przewidzieć nie sposób. Jedno jest pewne – w przyszłym sezonie zarówno serce Borussii w postaci Goetzego, jak i mózg Barcelony w postaci Guardioli pracować będą dla Bayernu. Jeśli dzisiaj są w stanie rozsmarować Katalończyków 7:0 – kto zatrzyma ich za rok?

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama