Każdego dnia, gdzieś w cieniu Ekstraklasy i trwających wokół niej dyskusji, odbywa się twarda, krwawa i brutalna walka. To walka dziennikarzy, którzy opisują pierwszą ligę i starają się wyszukać coraz to nowe metafory, porównania i określenia na mecze w których murowani faworyci stanowią tło dla zespołów skazanych na pewną i szybką śmierć. Musimy przyznać – na tym polu Flota Świnoujście często jest zwycięzcą. W przeciwieństwie do futbolowej murawy.
Tym razem nad morze przyjechał Stomil Olsztyn, całkiem zgrabna ekipa, na rozkładzie ma prawie całą czołówkę, ostro straszy każdego faworyta, ma tylko jeden mankament – znajduje się w strefie spadkowej, a nawet kiedy z niej się wygrzebie (bo Warta Poznań jest w totalnym dołku), raczej nie wyjdzie ponad czternastą lokatę. No i Flota, już z Kafarskim za sterami, który zaczął od ostrzelania Arki, od razu 3:0. Niektórzy uwierzyli, że nowa miotła pozamiata pokład na tyle, by znów punktować w wyścigu o awans (a trzeba dodać, że niemoc Floty nie została w żaden sposób wykorzystana przez resztę stawki, która nadal jest w zasięgu świnoujścian). Tymczasem Flota najpierw wyłapała w czapę od Gieksy Katowice, będąc zarazem zespołem zdecydowanie słabszym, a dziś przegrała na własnym terenie, oddychając tym słynnym nadmorskim powietrzem z jedenastką z Olsztyna. W Świnoujściu zimą pieprznęło wszystko, łącznie z mikroklimatem, którzy rzekomo utrudniał grę przyjezdnym. Efekt? Flota ponownie jest w zasięgu, nie tylko Zawiszy, czy GKS-u Tychy, ale nawet Miedzi Legnica i Olimpii Grudziądz.
W kolejnym meczu Cracovia dość gładko pokonała Bogdankę Łęczna, w dodatku po dwóch golach Boljevicia. Początkowo mieliśmy zamiar obejrzeć ten mecz pod kątem wybrania kilku zawodników z Krakowa, których już teraz widzielibyśmy w Ekstraklasie, ale spotkania Wisły z Widzewem i Polonii z Bełchatowem odwiodły nas od podobnych pomysłów, bo bylibyśmy gotowi wepchnąć do Ekstraklasy nawet chłopaków z Polonii Bytom, byle nie patrzeć na Chavezów i Chrapków. Cracovia… zrobiła swoje. Nic więcej, nic mniej. Bohaterem dnia i tak został Midzierski z Bogdanki, który wyszedł twardo przed kamery i nawiązał w pomeczowej wypowiedzi do klasyków gatunku, z którymi ścierał się dziś na boisku, czyli do legendarnych autozjebek Ł»ytki i Budzińskiego. Zawodnik Bogdanki na początku zaznaczył, że to on zawalił pierwszą bramkę dla gości, a następnie dostał furę okazji do zrehabilitowania się, ale wszystkie zmarnował. Podsumował, że aż mu głupio, że chłopaki „zapier” (w porę się ocenzurował), a on tak gra. Cóż, lepsze to niż wyskok z banałem, że dał z siebie wszystko.
Kolejkę zamknął mecz Olimpii z Miedzią, wygrali ci pierwsi 2:0, dzięki czemu tracą do Floty zaledwie cztery „oczka”, do drugiego miejsca zaś – siedem. No i dogonili swoich dzisiejszych rywali.
Jutro starcie na szczycie w Niecieczy, gdzie tamtejsza Termalica podejmie fenomenalny i niepokonany od siedmiu meczów Dolcan. Zawsze chcieliśmy użyć w jednym zdaniu określeń „na szczycie”, „Niecieczy, gdzie tamtejsza Termalica” oraz „niepokonany Dolcan”. Powiedzcie nam, że to się nie dzieje naprawdę…